poniedziałek, 7 września 2015

Śmieciowa inwigilacja - felieton

Powoli kończyłam pić popołudniową kawę, gdy nagle usłyszałam natarczywy dzwonek do drzwi.
Z góry założyłam, że to może być tylko Viola. Sposób, w jaki ten ktoś dobijał się do drzwi przesądzał
sprawę. Zachowania przyjaciółki w konkretnych przypadkach były mi od lat dobrze znane, co nie znaczy, że zawsze aprobowane. Otwarłam więc je z pewnym niepokojem. Jakiś wewnętrzny głos
podpowiadał mi, że pojawienie się jej nie wróży nic dobrego.
- Przechowasz mnie na parę dni? – pokrzykiwała od progu. – Nie wrócę do domu! Wszyscy mają
o coś do mnie pretensję!
- Ani myślę! – odparłam szczerze, choć przyjaciółka uznała moje słowa wyłącznie za wyraz przekory.
Czując, że coś się święci, zaciągnęłam ją do małego pokoiku, zwanego przeze mnie komputerowym,
tak, by innym domownikom zaoszczędzić jej paplaniny, której zwyczajowo nie znosili. Za zbędne
uznałam dopytywanie się, co takiego się stało, bowiem natychmiast mi to wyjaśniła.
- Wszystko przez tą durną ustawę śmieciową! – nie spuszczała z pokrzykująco – żałosnego tonu.
- Moi domownicy nie mają zwyczaju segregować śmieci, więc muszę robić to za nich. I wyobraź sobie, przeglądając jeden z worków ze śmieciami, znalazłam w nim rachunek za pobyt w hotelu!
Nie trudno domyślić się, co było dalej. Viola natychmiast wcieliła się w rolę detektywa i
przeprowadziła skrupulatne śledztwo w sprawie, do czego zresztą natychmiast się przyznała.
- Mój mąż ma kochankę! – Powoli zaczynała łkać, wcześniej niemal wciskając się w kanapę, jakby
chciała w niej ukryć się przed wszystkimi i pozostać tam do końca świata, i może jeszcze jeden dzień
dłużej.
- Pewnie się mylisz – próbowałam łagodzić sytuację, trochę żartem, trochę na poważnie. – Może to
nie jego faktura. Ktoś z kolegów pewnie zrobił mu dowcip… - próbowałam bronić dobrotliwego
Wojtka. Nie wyobrażałam sobie, by był do tego zdolny, ale pewności nie miałam. Usiłowałam
nakłonić ją też, by spojrzała na wszystko inaczej. Próba wmówienia przyjaciółce, że to nawet dobrze
się składa, bo teraz sama bez skrupułów, o czym wcześniej marzyła, będzie mogła pozwolić sobie na
skok w bok, jeszcze bardziej zaogniła sytuację. Tak więc wersja, że odda mu, jak to się mówi, pięknym na nadobne i jeszcze na tym skorzysta, upadła na wstępie. Na nic zdały się też żartobliwe
przekonywania, iż ma to jeszcze inne plusy.
- Facet jak ma kogoś na boku, przynajmniej dba o swoją higienę. Regularnie się goli, nie wspominając już o częstszej zmianie bielizny, koszuli i tak dalej. Po prostu nie śmierdzi – uparcie próbowałam poprawić humor przyjaciółce. Wszystko na nic. Viola przeklinała swojego męża, domowników, którzy nie stanęli po jej stronie, tylko usiłowali wmówić jej, że mąż jest Bogu ducha winny, a ona sobie zwyczajnie coś ubzdurała. Największe gromy jednak poleciały pod adresem nieszczęsnej ustawy śmieciowej.
- Aż boję się pomyśleć, co inne kobiety mogą znaleźć w workach ze śmieciami! Zdajesz sobie sprawę z tego, o ile wzrośnie przez to liczba rozwodów? – Biadoliła, nie przyjmując do wiadomości, że jeśli już, to przecież działa to w obie strony. A poza tym jej czarnowidztwo niekoniecznie musi mieć zaraz odzwierciedlenie w rzeczywistości.
Stanęło na tym, że Violka i tak nie może się u nas zatrzymać na dłużej. W przeciwnym razie mój mąż, który nie znosi mojej wszędobylskiej i wiecznie szczebiocącej przyjaciółki, sam gotów zażądać
rozwodu. Najwyraźniej jednak moja przyjaciółka złapała jakiegoś bakcyla, którego przywlekła w nasze progi, bo po jej wyjściu i ja zaczynałam nabierać jakichś dziwnych podejrzeń. Jednym słowem, zaraziła mnie. Nie mogłam uwierzyć sama sobie, że to robię, gdy niemal natychmiast rzuciłam się do
„przeglądu” naszych worków ze śmieciami. Mąż patrzył na to ze zdumieniem, ale się nie odzywał. Nie był bezpośrednim świadkiem rozmowy z przyjaciółką, więc nieświadomy nadciągającej burzy ze
spokojem i z długopisem w ręce oddawał się swojej pasji, czyli rozwiązywaniu krzyżówek. Tymczasem ja uparcie grzebałam w workach ze śmieciami w nadziei, że znajdę w nich coś podejrzanego. I stało się!
Trzy puszki po piwie i kilka kuponów Totolotka! A tak się zarzekał, że już tego nie robi, myślałam
spoglądając w stronę męża. Wyjęłam je demonstracyjnie i położyłam obok worka na podłodze w
kuchni. Na ich widok poruszył się niespokojnie na krześle, ale nie raczył powiedzieć nic na swoje
usprawiedliwienie. Puszki i kupony nie zaprzątnęły mojej głowy na dłużej, ponieważ „odkryłam” coś
bardziej cennego.
- Może jeszcze dopiszesz tu numer twojego konta i hasło do niego – grzmiałam na dorosłego syna,
który na moje wezwanie natychmiast stawił się w kuchni i przyglądał się wyjętym przeze mnie z kosza kopertom z jego adresem, jakby widział je pierwszy raz w życiu. – Nie możesz tego podrzeć na drobne kawałki? Wszyscy muszą znać twoje namiary!
Na synu się nie skończyło, bo oto ze zgrozą wygrzebałam z worka jeszcze coś, co należało do córki.
- Rozumiem, że mogła ci się nie podobać – strofowałam ją. – Ale żeby zaraz wyrzucać do śmieci!
Trzeba było komuś oddać…
W ręce trzymałam bluzkę w kolorze mięty, urodzinowy podarunek, na który wyłożyłam całkiem sporą sumkę. Moja córka bowiem nie zakładała na siebie niczego, co nie miało doszytej metki od znanego na całym świecie producenta. A ja, głupia, próbowałam nadążyć za modą i traciłam czas na
buszowanie po butikach z markową odzieżą. Wszystko w imię tego, by jej dogodzić. Wściekłam się
więc na widok nieszczęsnej bluzki. A potem po kolei każdemu z „winowajców” zaczęłam wygłaszać
mowę, która oczywiście kończyła się awanturą. Skutek tego był taki, że domownicy, by ujść z życiem cało, dosłownie czym prędzej opuścili pole bitwy. Na placu boju zostałam tylko ja, zawzięcie
penetrująca kolejny worek ze śmieciami. Już byłam prawie pewna, że nie znajdę w nim niczego, co
wprawiłoby mnie w kolejne rozczarowanie i niezadowolenie, kiedy oczom moim ukazał się najpierw
mały nożyk do sałatek, którego poszukiwałam od kilku dni, a potem jeszcze coś o wiele bardziej
cennego. Drogie memu sercu korale. Drogie, bo dostałam je kiedyś na imieniny od mojej „pierwszej
miłości”, jeszcze w szkole podstawowej. Było zrozumiałe, że budziły sentyment. Tylko, jakim cudem
znalazły się w worku na śmieci? Wprost niepojęte! Po głębszej analizie moich ostatnich poczynań
doszłam do wniosku, że musiałam wrzucić je tam przez pomyłkę. Chyba tak automatycznie. Zdarza się nam czasem coś wrzucić nie tam, gdzie trzeba. A potem następuje pełna mobilizacja, by to coś
odnaleźć. Co jakiś czas porządkuję między innymi swoje kasetki z biżuterią i to, co już przestało mi się już podobać po prostu wyrzucam. Za nic na świecie jednak nie zamierzałam wyrzucić czegoś tak
cennego. Teraz, przyglądając im się, sama miałam ochotę na siebie nakrzyczeć. Tym samym dołączyć do reszty obsztorcowanych domowników. Na domiar złego, kiedy tak trzymałam je w rękach i na ich widok trochę się zamyśliłam, nie zauważyłam, że w kuchni ni stąd ni zowąd ponownie pojawił się mąż.
- Dobrze, że je wyrzuciłaś – usłyszałam. Ale zaraz potem dodał: - Czy ty przypadkiem wciąż nie jesteś w nim zakochana? Jestem o niego zazdrosny…
- No co ty? – wyjąkałam.
- Nie jestem tego taki pewien. W każdym razie byłby to niewątpliwie powód do rozwodu – powiedział, trochę, jak mi się zdawało, cynicznie, po czym oddalił się i przez resztę dnia starał się mnie unikać. A ja zostałam z kolejnym dylematem.
Grzebanie w śmieciach, przepraszam, powinnam napisać, segregowanie, nie jest niczym przyjemnym. Ponadto można tam znaleźć wiele różnych osobistych rzeczy innych ludzi. To trochę tak, jakby szperać w ich głowach i duszach. Dla wszystkich niekomfortowa sytuacja. Myślę jednak, że dobrze się stało, iż Viola zjawiła się tamtego dnia u nas w domu i narobiła wokół śmieci tyle hałasu. Gdyby nie ona, nigdy nie wpadłabym na pomysł, żeby jeszcze raz przesegregować nasze śmieci. Uważałam, że z założenia robię to dobrze. A tu masz, babo, placek!
Pewnie moi domownicy byli też dostali nauczkę. Teraz, ilekroć wyrzucam coś do kosza na śmieci, po
trzykroć przedtem oglądam.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz