poniedziałek, 7 września 2015

Na chłopski rozum - opowiadanie

Życie jest brutalne. Co z tego, że banał, skoro przekonujemy się o tym na każdym kroku.Tego dnia również musiałam się z tym zmierzyć. Jak co dzień wybrałam się po świeże pieczywo do pobliskiego sklepu. Zmierzając wiejską drogą, zrobiłam zaledwie kilkadziesiąt kroków, gdy całkiem nieoczekiwanie oczom moim ukazał się niecodzienny widok. Dokładniej mówiąc obraz przedstawiał mojego znajomego z kosą w ręku pośród łanów pszenicy. A może owsa. Sama nie wiem, nie odróżniam. Wzdłuż drogi bowiem rozciągał się szeroki pas obsiany zbożem, należący właśnie do niego. Zdziwił mnie ten nagły zwrot do tradycji, bo dotąd na gospodarstwie Henia zazwyczaj widywałam ciężki sprzęt rolniczy. Jak na nowoczesnego rolnika przystało, a takim się mianował, pana na włościach liczących całkiem sporo hektarów, w większości był to sprzęt najnowszej generacji. Mój znajomy wszakże za punkt honoru postawił sobie doszlusowanie do swoich kolegów z Unii, co dzięki różnego rodzaju dotacjom i korzystnym kredytom poniekąd udało mu się osiągnąć. Sam nieraz przechwalał się, że zanim czegokolwiek tknie, najpierw patrzy, co gwiazdy powiedzą. Oczywiście te na niebieskim tle, unijne. Czyżby Henio nie radził sobie z naszpikowanym elektroniką traktorem, zaczęłam się  zastanawiać. Znając jego niechęć do nauki, jeszcze z czasów podstawówki, do końca nie byłam pewna, czy oby udało mu się kiedyś policzyć owe unijne gwiazdki, nie popełniając przy tym błędu. Może więc tu tkwił cały szkopuł. A może zwyczajnie „padł” mu komputer w ciągniku, i tyle. Gdyby nawet tak było, miał przecież jeszcze w stodole stary ciągnik, tradycyjny. Czemuż więc sięgnął po kosę? I w dodatku wywijał nią gdzie popadnie, skupiając się głównie na środku pola? Sprawa jawiła się zagadkowa, a ja wzorem ciekawskiej sąsiadki, musiałam natychmiast dowiedzieć się, co w trawie, a raczej w zbożu, piszczy. Głosem więc przypominającym wiejski megafon pokrzykiwałam na niego z drogi.
- Cześć, Henio! Rany gorzkie! Mamy dwudziesty pierwszy wiek! Nie dziwi mnie powrót do ziół w sytuacji, gdy uodporniliśmy się na antybiotyki, ale żeby zaraz do kosy? – szczerze wyraziłam swoje zdziwienie.
- Deszcze powaliły kłosy – usłyszałam w odpowiedzi. – Traktorem tam nie wjadę. Muszę
ręcznie wykosić całe połacie.
Henio sprawiał wrażenie nieco podłamanego, co było zrozumiałe. Fizycznie nie byłam w stanie przyjść mu z pomocą, postanowiłam więc chociaż nieco poprawić mu humor.
- Teraz przynajmniej mam jasność, skąd się biorą osławione, tajemnicze kręgi w zbożu - zażartowałam.
Heniek chyba uznał mój żart za iście w stylu angielskim, bo nie od razu zareagował. Po chwili jednak wyprostował się jak strzała. I choć dzieliło nas, na oko mierząc, ze trzydzieści metrów, poczułam na sobie jego przeszywający wzrok. Kosę ustawił w pozycji pionowej, nieco się o nią podpierając. Nie, nie wyglądał jak śmierć z kosą. W przeciwieństwie do niej, na twarzy był czerwony jak burak, skutkiem zapewne ciężkiej pracy. Powyciągany zaś do granic możliwości stary, utytłany błotem dres w niczym nie przypominał wielkiej, białej płachty z otworami na oczy.
- Cholera jasna! – zaklął siarczyście. – Już bym po stokroć wolał, żeby wylądowali tu kosmici!
Przynajmniej dostałbym odszkodowanie za zniszczone zboże. Miałbym czarno na białym! A tak co? Ubezpieczyciel znajdzie ze sto powodów, żeby go nie wypłacić.
- Jesteś pewien? Masz to w umowie? Jest tam punkt o ufoludkach? – pokrzykiwałam pytając biednego Henia.
Henio zafrasowany podrapał się po głowie. Ja nie musiałam. Byłam w stu procentach pewna, że żadna, ale to absolutnie żadna z umów z jakimkolwiek ubezpieczycielem tego obejmuje. A szkoda!
Tylko patrzeć, jak zaczniemy latać do innych światów i zawierać nowe, biznesowe, tudzież matrymonialne znajomości. Jakieś ubezpieczenie na tą okoliczność niewątpliwie by się przydało. Swoją drogą dziwi mnie, że dotąd nikt nie wpadł na pomysł, żeby zacząć kształcić w tym kierunku prawników, rolników i tak dalej. Mój znajomy nie zamierzał się jednak zbytnio tym przejmować. Duchem i ciałem był tu, na swojej ziemi, zniszczonej nieco przez ulewne deszcze. W dodatku dało mu znać o sobie jeszcze jedno bardzo przyziemne uczucie. Głód.
- Czy mógłbym cię o coś prosić? – spytał, i zanim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć, usłyszałam
jego pokorne życzenie. – Kupisz mi 3 bułki, piwo i coś do tych bułek?
- Jasne! – odparłam.
Po czym Henio porzucił na chwilę swoje zajęcie i podszedł do mnie. Z kieszeni wyjął sto złotych, nieco wymiętolone, i wepchnął mi w dłoń.
- Nie mam drobnych, ale ten banknot jest prawdziwy – zapewnił mnie, widząc, że dziwnie mu się przyglądam. – O! Zobacz, oczy mu się świecą – dodał, mając na myśli twarz króla na banknocie.
- Dobrze, że on jest tylko do połowy – zauważyłam żartobliwie.
Henia to jednak nie bawiło. Toteż czym prędzej udałam się w kierunku sklepu.
Wracając, już z daleka dostrzegłam go siedzącego na trawie, niemal tuż przed polem pszenicy. Z nogami wyciągniętymi przed siebie i rękami odchylonymi nieco do tyłu, siedział podpierając na nich swój tułów i głowę, i z miną frasobliwego świątka spoglądał w niebo. Przyszło mi na myśl, że prosi wszystkich świętych, by przyszli mu z pomocą i pomogli w koszeniu, bo unijnych gwiazdek, bądź co bądź na błękitnym niebie, nie dostrzegłam. Nie miałam jednak co do tego pewności, więc zaczęłam zastanawiać się nad inną opcją. A może myślał o kosmitach? Może chętnie by ich tu zaprosił? Zrobiliby co trzeba, odjechali, a on udzielałby potem wywiadów ciekawskim reporterom, ewentualnie sprzedawał bilety chętnym obejrzenia miejsca, w którym wylądowali. Moją sylwetkę musiał zauważyć już z daleka, bo wokół nie było żadnych domów, a jedynie pola uprawne. Nic nie
przesłaniało mu widoku. Na mój widok jednak wcale nie zerwał się z trawnika, tylko tkwił
na nim nadal i wodził wzrokiem za ciężkimi, ołowianymi chmurami na niebie.
- Podejdziesz? – spytałam czysto retorycznie, kiedy już znalazłam się na wprost niego.
Dzielił nas głęboki rów i obawiałam się, że nie zdołam go przeskoczyć. A jeśli nawet, to ucierpią na tym zarówno moje buty, jak i kolana. Sprawa mogła przybrać niespodziewany obrót. Ponadto, to w jego interesie było, żeby odebrać swoje produkty ze sklepu, nie wspominając o podziękowaniu za to, że targałam je ze sklepu, i to pod górkę. Jakbym nie miała dość swoich zakupów. Henio jednak mruknął tylko coś pod nosem, potem jeszcze rzucił jakieś niecenzuralne słówko, co nijak miało się do mojego pytania. I jakby wszystko to mało go obchodziło, dalej gapił się w niebo. Zaczęłam więc powoli wyjmować z torby najpierw piwo, a potem „zagrychę”. Ostatecznie gotowa byłam położyć mu to na skraju drogi, gdy nagle olśniony wstał. Otrzepał się z trawy, a może z kurzu, i łaskawie przekroczywszy rów, podszedł do mnie w wiadomym celu.
- Była tylko zwyczajna i salami. Nie wiedziałam, co ci wziąć do tych bułek… - zaczęłam normalną rozmowę, gdyż Henio wciąż coś mruczał pod nosem w jakimś trudnym do zrozumienia języku.
- Zwyczajna czy nadzwyczajna, wszystko jedno! – podsumował, kiedy wydawałam mu resztę. – Jak myślisz, co oni tam jedzą? – spytał nieco głupkowato, spoglądając w niebo.
- Masz na myśli aniołów, wszystkich świętych, czy kosmitów? – spytałam w podobnym tonie.
- A to nie to samo?
- Sama nie wiem…
- A niech to wszyscy diabli! – Usłyszałam nieoczekiwanie, dziwiąc się, skąd u Henia nagła zmiana w temacie, choć może nie powinnam się dziwić, bo przecież diabły też nie były z tego świata. Wynikało więc z tego niezbicie, że mój znajomy wcale tematu nie zmienił. Tymczasem szybko okazało się, że jednak zmienił, a gromy posyłał pod adresem ciemnych chmur na niebie. Obawiał się, że niosą kolejną ulewę, która znów wyrządzi szkody na jego polu. Schowawszy pieniądze do kieszeni ubrudzonego dresu, zaczął zaglądać do reklamówki z prowiantem, który na jego prośbę kupiłam w sklepie. Zajrzał, powąchał i szczelnie ją zawiązał. Trochę mnie to zdziwiło, bo przecież chwilę temu tłumaczył, że bardzo doskwiera mu głód.
- No to zmykam! Nie chcę przeszkadzać ci w konsumpcji – zdecydowałam.
- Nie, nie, zaczekaj! Pogadamy – usłyszałam. I zanim zdążyłam wymyślić jakiś skuteczny wykręt, znajomy już rozwijał temat, albo raczej go kontynuował.
- Jak myślisz, są podobni do nas, ludzi? – spytał.
- Ach, o to chodzi! Nie, no co ty! To z pewnością jakieś zupełnie inne formy życia. Być może nawet takie, o jakich nie mamy pojęcia. Zwyczajnie nam się nie śniło…
- Ciekawe, czy ładniejsze, brzydsze, większe, mniejsze, widzialne, niewidzialne – Henio powoli zaczynał się wkręcać, a mnie przeszedł dreszcz po ciele. Zawsze po mnie przechodził, kiedy zaczynałam myśleć o sprawach pozaziemskich. I to nie tylko w kwestii rachunku sumienia z mojego utrudzonego ziemskim byciem życia przed Panem i Władcą Wszechświata. Nie wiem, co bym, zrobiła, gdyby nagle jakaś inna forma życia, to coś stanęło przede mną na drodze. Chyba umarłabym z przerażenia. Natychmiast więc uznałam za stosowne podzielić się swoimi obawami z Henrykiem.
- E tam! Oni chyba zareagowaliby tak samo na nasz widok – uznał Henio. – Spójrz na niego. Zbliża się właśnie przedstawiciel naszego gatunku – powiedział dojrzawszy nagle idącego drogą w naszą stronę jednego z mieszkańców wsi, Leszka. Mieszkał przy tej samej ulicy, czy jak kto woli, przy drodze. Spieszył się bardzo, więc ukłonił się tylko i szybkim krokiem oddalił się.
- Jest obrzydliwy – powiedział nieoczekiwanie Henryk, wykrzywiając usta, kiedy ten znalazł się już w bezpiecznej odległości i nie mógł słyszeć jego słów. Po czym dodał: - Zresztą, jak my wszyscy. Zgłupiałam. Daję słowo!Leszek  akurat był bardzo przystojnym mężczyzną. Zawsze elegancko ubrany, zadbany, pachnący drogimi wodami po goleniu. Teraz też  pozostawił po sobie całkiem miły zapach, nie wspominając już, że krótkie, szykowne i niewątpliwie markowe spodenki oraz t-shirt częściowo odsłaniały całkiem ponętne i seksowne ciało Leszka. Jednym słowem, było na czym oko zawiesić. Poza tym powszechnie wiadomo było, że z tego powodu wszystkie kobiety we wsi za nim szalały. W pierwszej chwili pomyślałam sobie, że być może w jakiś sposób naraził się biednemu Heniowi, stąd takie a nie inne jego zachowanie. Ale okazało się, że jestem w błędzie.
- Wyobraź sobie, że ktoś z obcej planety spotyka na swojej drodze takiego, dajmy na to, Leszka. I co widzi? – zaczął Henryk. – Takie coś kościste, ni to różowe, ni to beżowe - domyśliłam się, że mówi o skórze – z jakimiś dyndającymi kończynami, z kępką włosów w górnej partii…
- To znaczy na głowie – próbowałam uściślić.
- Też. I na brodzie. A pod pachami coś rudego, co przypomina ogony wiewiórek – kontynuował. – Mało tego. To wielkie beżowo – różowe coś w uszach ma woskowinę, w nosie gluty, cuchnie mu z ust…I spod pach! Zupełnie, jakby zbyt mocno ścisnął te wiewiórki, no i się posikały…
- Błagam! Przestań! Co ty mówisz! – przeraziłam się słysząc to wszystko. Okazało się jednak, że to nie koniec. Henio tak zapędził się w swoim opisie przedstawiciela ziemskiego gatunku, że powoli zaczynało brać mnie na wymioty. Ale po kolei.
- Pod tym t-shirtem zapewne ma owłosioną klatkę piersiową. Daję głowę, że przepoconą. W przeciwnym razie nie maskowałby się perfumami. Idąc niżej – Henio brnął dalej – co widzimy? Pępek. Podobno pępek, gdzieś czytałem, to najbardziej zabrudzone miejsce na ciele człowieka. Większość ludzi zapomina o wyczyszczeniu go. No i brzuch! - Tu mój znajomy omal nie krzyknął z zachwytu, czego na początku nie rozumiałam. Szybko jednak zorientowałam się, że miał tu wielkie pole do popisu.
- W takim brzuchu każdy Ziemianin ma żołądek, wypełniony zmieszanym jedzeniem. Wyobrażasz sobie, jaka w jego wnętrzu jest bryja? – pytał, choć ja starałam się akurat tego sobie nie wyobrażać.
- No i są jelita. Wypełnione kałem. I pęcherz, ten z kolei moczem… Wszystko to śmierdzi i jest siedliskiem miliona bakterii.
W miarę, jak Henio dokonywał prezentacji gatunku homosapiens, powoli zaczynałam przysłaniać usta ręką. Wszystko po to, żeby w porę zareagować i moja treść żołądkowa nie znalazła się na jego i tak już brudnym dresie. Ale Henio się nie przejmował. Kontynuował. Dotarł na razie do brzucha, a to przecież jeszcze nie koniec ciała człowieka. Jest jeszcze to coś pod brzuchem i nogi. Nad tym czymś pod brzuchem przez chwilę się zastanawiał. Nie wiedziałam, czy może się wstydzi o tym mówić, czy raczej nie ma nic do powiedzenia. Byłoby to rzeczą niezrozumiałą, głównie z tego względu, że mój znajomy był człowiekiem bezpruderyjnym i bezpardonowym. W dodatku podobno wiernością względem żony nie grzeszył, więc podejrzewam, że na ten temat miał chyba wiedzę dostateczną. Ciekawa byłam, co usłyszę w tej kwestii, ale Henio machnął tylko ręką i powiedział:
- Szkoda gadać!
Możliwe, że jestem mało inteligentna, bo nie zrozumiałam, czy szkoda gadać dlatego, że to wstydliwy problem, czy raczej on sam nie ma o czym gadać. Ale przecież mowa była o Leszku, a nie o nim. Nie mógł więc wiedzieć, czym ów przystojny i pachnący Ziemianin może się pochwalić lub nie.
Tematu tego czegoś poniżej brzucha nie udało mi się rozwinąć, bo nagle Henio posunął się na tyle daleko, że omal nie oniemiałam.
- Sika, za przeproszeniem, sra, beka, puszcza bąki, kicha, kaszle. Jak mu coś nie pasuje to zwymiotuje, stopy mu śmierdzą, paznokcie rosną jak oszalałe. Tak w wielkim skrócie wygląda i zachowuje się człowiek - dokonał podsumowania, po czym zapytał:
- Jesteś pewna, że któremukolwiek z kosmitów ktoś taki by się spodobał? Nie umiałam odpowiedzieć. Pytanie było zbyt trudne. W swoim odczuciu jestem osobą rozgarniętą, ale był to niezbity dowód na to, że jednak, niestety, wszystkiego nie ogarniam. Z tym dylematem chwilę później udałam się do domu. Wypakowałam z toreb zakupy i zamierzałam zabrać się za przygotowanie obiadu. Mniej więcej w połowie gotowania w mojej głowie pojawiła się pewna nurtująca mnie myśl.
- Po co gotuję ten obiad? – pytałam siebie w myślach. – Lepiej, żebym tego nie jadła. Bo przecież od tego w moim żołądku zrobi się bryja, w jelitach….Wolałam nie myśleć, co jest lub będzie w moich jelitach. Uszy i nos też odpuściłam. Paznokcie? A tak, paznokcie na dobrą sprawę powinnam przyciąć. A może najlepiej od razu wejść pod prysznic… Ale przecież wewnątrz ciała prysznicu sobie nie zrobię.
Niewinna rozmowa z Heniem sprawiła, że nie zważając na to, że jestem akurat w trakcie gotowania, postanowiłam jednak ten prysznic jak najszybciej wziąć. No bo co by było, gdyby nagle na ziemi wylądowali kosmici? Jakby na to nie spojrzeć, właściwie przedsmak takiego spotkania już miałam, dzięki Heniowi. Tylko, czemu ja się, głupia, dziwię? Przecież mój znajomy wszystko bierze na chłopski rozum…



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz