piątek, 11 września 2015

Skąd się biorą złe teściowe - felieton

Przyjęło się powiedzenie, że z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciach. Nie zawsze tak jest, ale jak wiadomo przysłowia nie biorą się z niczego. Oczywiście im więcej członków rodziny tym więcej problemów.
Problemy mogą być duże lub małe, mało istotne lub prawie nieistotne. Bywają też wyimaginowane. Bez względu na swój wymiar, mają jedną wspólną cechę. Trzeba się z nimi zmierzyć. Rzadko udaje się je zignorować.
Problemy powinno się rozwiązywać samemu lub wspólnie, kiedy zachodzi taka potrzeba. Jest jeszcze trzecia opcja, której nie polecam. Niezmiernie bowiem irytują mnie ludzie, którzy swój problem usiłują rozwiązać, wykorzystując do tego innych ludzi. Bywa że najbliższą im osobę. Tak jak to czasem robią mężowie chcący zachować swój nieskazitelny wizerunek dobrego ojca lub teścia.
- Powiedz im, żeby tego nie robili – ileż to razy mąż pozwala sobie na uwagę wobec dzieci, zięcia, synowej, usiłując wymusić na żonie pośrednictwo w załatwieniu jakiejś nieprzyjemnej sprawy.
Albo na odmianę:
- Obiecali pomóc, a jakoś nie mogę się doczekać. Weź, im coś powiedz do słuchu – pełen żalu i pretensji zwraca się do żony, zamiast bezpośrednio do odpowiedniej osoby.
- A co? Sam nie możesz? Języka nie masz? – zwykle buntuje się żona, która nie chce być „między młotem i kowadłem”. I słusznie. Należy bezpośrednio zwracać się do „winowajcy’. Tylko tak najprościej rozwiązuje się problemy. Mężowie jednak nie znoszą, gdy żony się buntują. Ich zdaniem winne im są dozgonną subordynację. Wytaczają więc kolejny powód/argument, dzięki któremu mogą osiągnąć swój cel.
- Bo ty im na to pozwalasz! – Grzmią, nie przyjmując do wiadomości żadnych, ale to absolutnie żadnych tłumaczeń. Nie tylko tych, że im (dzieciom, zięciom, synowym) na to nie pozwoliłyśmy, ale także tych, że o niczym nie wiedziałyśmy.
Mężczyźni to wojownicy. Jak już idą na wojnę, to ze wszystkimi i nie znoszą przegranej. A jak to na wojnie bywa, ofiary muszą być. Najczęściej są nimi ci, którzy znajdują się najbliżej w polu rażenia. Czyli żony.
I wtedy się zaczyna! Nie tyle wojna czy bitwa, ale mniej lub bardziej zaogniona kłótnia. I jakimś dziwnym zwyczajem, zwykle wtedy napataczają się prawdziwi winowajcy. I zwykle ze słowami:
- Znowu się kłócicie? Że też wam się to nie znudzi!
O powód kłótni najczęściej nie pytają. Mężowie też niechętnie im go przedstawiają. Za to bardzo chętnie mówią:
- No widzicie, jaka ona jest! (Znaczy się, że wredna). Całe życie tak z nią mam! I muszę to wytrzymywać! – żali się jeden z drugim, biedaczek.
Żony nie lubią z kolei, kiedy przypisuje się im czyjąś winę. Zresztą, nikt tego nie lubi. Próbują więc się bronić. Krótko, jasno i skutecznie. Słowami:
- Bo to przez was się kłócimy!
Zainteresowani zwykle robią wielkie oczy i nie mają pojęcia o co chodzi. A, jeżeli mają, to i tak usiłują udowodnić wszystkim wokół, że rzecz nie jest godna uwagi, a co dopiero kłótni. I w wielu przypadkach trudno się z nimi nie zgodzić.
Niestety, w międzyczasie zrobiło się już nieprzyjemnie. Żony ze złości na swoich mężów w sposób niepozostawiający cienia wątpliwości usiłują dać do zrozumienia zainteresowanym, że jest dokładnie odwrotnie. Dzieciom też nie jest do śmiechu. Małżonkowie szybko to zauważają i próbują rozbroić sytuację na swój sposób. Czyli tak, żeby wyjść z opresji bez uszczerbku na duchu i ciele.
- Po co nam ten kwas? – Słyszy się wtedy i jednocześnie dostrzega, że małżonek niezauważalnie, nie wiadomo kiedy, zdążył już pobiec do lodówki, by wyjąć z niej zimne piwa. Albo butelkę wina czy wódki. Na zgodę oczywiście.
Pomysł gaszenia kwasu alkoholem żonom wydaje się z gruntu nie do przyjęcia. Wkurzone i obrażone najczęściej nie mają ochoty w tym uczestniczyć. I tu popełniają błąd. Wtedy bowiem wszystkim rozwiązują się języki. Szkoda jednak, że nie na tyle, by w ostatecznym rozrachunku wyciągnąć właściwe wnioski, kto tak naprawdę zawinił. Po części to wina naszej natury. Natura ludzka tak jest skonstruowana, że niechętnie przyznajemy się do własnych błędów. Za to chętnie zrzucamy winę na innych. Winny musi być. I jest. Zazwyczaj jest to Wasza matka albo teściowa. Na dowód tego, że teściowe trzeba, zdaniem ich mężów i zięciów, natychmiast spalić na stosie, albo pozbyć się ich w inny, drastyczny sposób, usiłują wszystkich przekonać słowami:
- No widzicie, jaka ta wasza matka jest! Wszystkie teściowe powinny smażyć się w piekle! – pozwalają sobie na przykre komentarze.
Dowcipów na ten temat i złośliwości pod adresem teściowych nie będę przytaczała. Wszyscy znamy ich całe mnóstwo. Powiem tylko (napiszę), że gdyby nie miały mężów bojących się wyrażać głośno i pod właściwym adresem swoje uwagi, (wojowników) kryjących się za plecami swoich żon, byłyby aniołami. I kto wie, być może za swoje zasługi i anielski charakter w niejednym mieście zbudowano by im pomnik, pomnik teściowej.
A tak mamy, co mamy. Wciąż pokutujące przekonanie, że teściowa jest wredna, a teść „do rany przyłożyć”. Od siebie dodam, że trzeba uważać, bo gangrena gotowa!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz