Jak nauczyć faceta sprzątania po sobie brudów? To temat
rzeka i do tej pory sądziłam, że nie ma sensu rozwijania go. Większość bowiem mężczyzn
pod tym względem jest niereformowalna. Zmieniłam zdanie, kiedy pojawiła się u
mnie Marta. Udowodniła, że niekoniecznie trzeba od razu składać broń.
- To trzeba sposobem! – Radziła, opowiadając pewną historię, na wspomnienie
której do dziś śmieję się nawet przez sen.
Marta lubi szukać dobrych rad w Internecie. I to na każdy temat. Od medycyny począwszy, na sprawach łóżkowych skończywszy. I niestety, a czasem stety, na ogół ściśle się do nich stosuje. Tam też znalazła podpowiedź, jak sobie radzić w takich sytuacjach.
- Mój mąż rozrzuca brudne skarpety i slipy gdzie się tylko da. Można je znaleźć nie tylko w sypialni koło łóżka, w łazience koło wanny, ale nawet w salonie pod stołem! – opowiadała wzburzona. – Czasem mam ochotę go za to zamordować, ale przecież nie pójdę za dziada do więzienia! – Marta nie przebierała w słowach.
- No tak. Nie warto – przytaknęłam jej. – Chociaż, spójrz na to inaczej. Nie musiałabyś gotować, sprzątać, troszczyć się o rachunki. Żyłabyś na koszt podatnika. Niewątpliwie są to plusy – żartowałam z niej, jednocześnie wyrażając obawy natury czysto praktycznej. – Ale kto by wtedy sprzątał brudną bieliznę po twoim mężu? Nie mówiąc już o jej wypraniu. W twoim mieszkaniu powstałyby hałdy śmierdzących brudów.
Na samą myśl o tym obie skrzywiłyśmy się z obrzydzenia.
- Ale co tam! Ty przecież będąc z dala od niego, nie musiałabyś tego wąchać – pocieszałam ją.
- I tak już nie muszę! Znalazłam na to sposób! – Marta opowiedziała o tym, jak to na dobre rozprawiła się z bałaganiarstwem swojego męża. Zdradziła, że zaczęła wkładać brudne skarpety i slipy w różne dziwne miejsca.
Na początek skarpetki zapakowałam mu do pracy razem ze śniadaniem. To znaczy, kanapki w papier śniadaniowy, a na górę skarpetki. Wszystko razem do plastikowego pudełka, w którym Wiesio codziennie nosi śniadanie. Żałowałam tylko, że nie mogłam zobaczyć miny jego kolegów, kiedy je w pracy wyjął z torby.
Kolejno Wiesio znajdował je, jak wynikało z opowiadań mojej znajomej, a to zawieszone na telewizorze, a to na monitorze komputera. To znów na lustrze w łazience, albo w teczce z ważnymi dokumentami.
- Był jeszcze barek, lodówka, rękawy kurtki, garnek na zupę, obwieszony slipami dorodny fikus, klamka na oknie i tak dalej. Uwierz mi, mam całkiem dobrze rozwiniętą wyobraźnię – chwaliła się Marta, a ja nie miałam powodu, żeby jej nie wierzyć. Nurtowało mnie tylko jedno pytanie:
- A co na to wszystko Wiesio? – pytałam z niedowierzaniem.
- Na początku irytował się, sądząc, że ktoś mu robi głupie kawały. I jak się zapewnie domyślasz, z przekleństwem na ustach posłusznie zanosił je do kubła na brudne rzeczy. Ale ja nie ustawałam w swoich wysiłkach. Byłam bardzo konsekwentna i z uporem maniaka obmyślałam kolejne miejsca, w których mogłabym upchnąć jego brudną, porozrzucaną bieliznę.
Jak się okazało Wiesio też nie zamierzał zrezygnować z polowania na dowcipnisia i po kryjomu zamontował w mieszkaniu kamerę. Tyle że miał pecha, bo przyuważyła to Marta. I gdy w ciągu dnia Wiesio korzystał z toalety, albo wieczorem, kiedy gasły światła i oboje udawali się do sypialni, przebiegła Marta pod pretekstem, że wychodzi do toalety, tak naprawdę wychodziła do pokoju, by zrobić mu psikusa. Przedtem jednak na moment musiała wysmarować kamerkę szminką do ust. Do tego potrzebny był jej długi kij, do którego przyczepiała pomadkę do ust. Po „przestępstwie”, szminkę zmywała szmatką na tym samym długim kiju. I tak w kółko Macieju.
- Dlaczego na długim kiju? Nie mogłam się nadziwić.
- Pozwalało mi to stanąć maksymalnie z boku, tak, by kamera mnie nie objęła – wyjaśniła moja znajoma.
- I co? – dopytywałam się zaciekawiona.
- No i udało się! Wiesio nie był w stanie nic mi udowodnić. Nie mógł jedynie pojąć, dlaczego momentami obraz z kamery jest czerwony i do tego dziwnie rozmazany. Złorzeczył więc na kamerkę, że niby dziadostwo sprzedali mu w sklepie. Nawet oddał ją do reklamacji, ale, gdy się okazało, że kamera jest okay, zmartwił się jeszcze bardziej. Historia stale się powtarzała, więc z czasem zaczął zastanawiać się, czy oby z jego głową jest wszystko w porządku, bo ostatecznie doszedł do wniosku, że być może sam je tam nieświadomie podkładał, ale kompletnie tego nie pamiętał.
- Może ja w nocy lunatykuję, albo co gorsza mam zaniki pamięci – zaczął się zamartwiać któregoś dnia. W każdym razie wyraźnie był tym przestraszony. Szybko jednak zorientował się, że gdyby rzeczywiście tak było i wszystko działo się w ich trakcie, to i tak kamerka powinna to pokazać. Na nagraniach niestety nic nie było. I to mu nie pasowało. Dokładał starań, żeby rozwiązać zagadkę, ale kiepski był z niego Sherlock Holmes, bo efekt był żaden. Na to konto zaczął się bardzo pilnować. Od tamtego czasu wszystko starannie składał i układał w półce, a brudy od razu zanosił do kubła z brudną bielizną.
Żeby jednak zbyt szybko z tego nie zrezygnował, Marta co jakiś czas robiła mu kolejnego psikusa i znów wkładała jego bieliznę nie tam, gdzie być powinna.
Ubawiłam się, słuchając jej opowiadań, jak to bacznie obserwowała każde jego zachowanie. Czasem udało jej się zaobserwować nieco przestraszony wyraz twarzy męża, gdy wstawał rankiem i rozglądał się dookoła, czy oby jego wzrok nie dojrzy gdzieś skarpet albo slipów w miejscach, w których w żadnym wypadku nie powinne się znajdować. A gdy nic takiego nie miało miejsca, wychodził do pracy wyraźnie z siebie zadowolony.
- Już prawie weszło mu to w nawyk, więc śmiało mogę powiedzieć, że eksperyment uważam za udany – cieszyła się.
- Nie chwal dnia przed zachodem słońca! – Przestrzegałam ją, nie będąc pewną, czy oby Wiesiek któregoś dnia nie zorientuje się, kto za tym wszystkim stoi. Nie chciałabym wtedy być w jej skórze.
Nie ukrywam jednak, że pomysł jest świetny. Polecam! Bo przecież jakaś mała zemsta za bałaganiarstwo i brak poszanowania pracy współmałżonki bez dwóch zdań się należy.
Marta lubi szukać dobrych rad w Internecie. I to na każdy temat. Od medycyny począwszy, na sprawach łóżkowych skończywszy. I niestety, a czasem stety, na ogół ściśle się do nich stosuje. Tam też znalazła podpowiedź, jak sobie radzić w takich sytuacjach.
- Mój mąż rozrzuca brudne skarpety i slipy gdzie się tylko da. Można je znaleźć nie tylko w sypialni koło łóżka, w łazience koło wanny, ale nawet w salonie pod stołem! – opowiadała wzburzona. – Czasem mam ochotę go za to zamordować, ale przecież nie pójdę za dziada do więzienia! – Marta nie przebierała w słowach.
- No tak. Nie warto – przytaknęłam jej. – Chociaż, spójrz na to inaczej. Nie musiałabyś gotować, sprzątać, troszczyć się o rachunki. Żyłabyś na koszt podatnika. Niewątpliwie są to plusy – żartowałam z niej, jednocześnie wyrażając obawy natury czysto praktycznej. – Ale kto by wtedy sprzątał brudną bieliznę po twoim mężu? Nie mówiąc już o jej wypraniu. W twoim mieszkaniu powstałyby hałdy śmierdzących brudów.
Na samą myśl o tym obie skrzywiłyśmy się z obrzydzenia.
- Ale co tam! Ty przecież będąc z dala od niego, nie musiałabyś tego wąchać – pocieszałam ją.
- I tak już nie muszę! Znalazłam na to sposób! – Marta opowiedziała o tym, jak to na dobre rozprawiła się z bałaganiarstwem swojego męża. Zdradziła, że zaczęła wkładać brudne skarpety i slipy w różne dziwne miejsca.
Na początek skarpetki zapakowałam mu do pracy razem ze śniadaniem. To znaczy, kanapki w papier śniadaniowy, a na górę skarpetki. Wszystko razem do plastikowego pudełka, w którym Wiesio codziennie nosi śniadanie. Żałowałam tylko, że nie mogłam zobaczyć miny jego kolegów, kiedy je w pracy wyjął z torby.
Kolejno Wiesio znajdował je, jak wynikało z opowiadań mojej znajomej, a to zawieszone na telewizorze, a to na monitorze komputera. To znów na lustrze w łazience, albo w teczce z ważnymi dokumentami.
- Był jeszcze barek, lodówka, rękawy kurtki, garnek na zupę, obwieszony slipami dorodny fikus, klamka na oknie i tak dalej. Uwierz mi, mam całkiem dobrze rozwiniętą wyobraźnię – chwaliła się Marta, a ja nie miałam powodu, żeby jej nie wierzyć. Nurtowało mnie tylko jedno pytanie:
- A co na to wszystko Wiesio? – pytałam z niedowierzaniem.
- Na początku irytował się, sądząc, że ktoś mu robi głupie kawały. I jak się zapewnie domyślasz, z przekleństwem na ustach posłusznie zanosił je do kubła na brudne rzeczy. Ale ja nie ustawałam w swoich wysiłkach. Byłam bardzo konsekwentna i z uporem maniaka obmyślałam kolejne miejsca, w których mogłabym upchnąć jego brudną, porozrzucaną bieliznę.
Jak się okazało Wiesio też nie zamierzał zrezygnować z polowania na dowcipnisia i po kryjomu zamontował w mieszkaniu kamerę. Tyle że miał pecha, bo przyuważyła to Marta. I gdy w ciągu dnia Wiesio korzystał z toalety, albo wieczorem, kiedy gasły światła i oboje udawali się do sypialni, przebiegła Marta pod pretekstem, że wychodzi do toalety, tak naprawdę wychodziła do pokoju, by zrobić mu psikusa. Przedtem jednak na moment musiała wysmarować kamerkę szminką do ust. Do tego potrzebny był jej długi kij, do którego przyczepiała pomadkę do ust. Po „przestępstwie”, szminkę zmywała szmatką na tym samym długim kiju. I tak w kółko Macieju.
- Dlaczego na długim kiju? Nie mogłam się nadziwić.
- Pozwalało mi to stanąć maksymalnie z boku, tak, by kamera mnie nie objęła – wyjaśniła moja znajoma.
- I co? – dopytywałam się zaciekawiona.
- No i udało się! Wiesio nie był w stanie nic mi udowodnić. Nie mógł jedynie pojąć, dlaczego momentami obraz z kamery jest czerwony i do tego dziwnie rozmazany. Złorzeczył więc na kamerkę, że niby dziadostwo sprzedali mu w sklepie. Nawet oddał ją do reklamacji, ale, gdy się okazało, że kamera jest okay, zmartwił się jeszcze bardziej. Historia stale się powtarzała, więc z czasem zaczął zastanawiać się, czy oby z jego głową jest wszystko w porządku, bo ostatecznie doszedł do wniosku, że być może sam je tam nieświadomie podkładał, ale kompletnie tego nie pamiętał.
- Może ja w nocy lunatykuję, albo co gorsza mam zaniki pamięci – zaczął się zamartwiać któregoś dnia. W każdym razie wyraźnie był tym przestraszony. Szybko jednak zorientował się, że gdyby rzeczywiście tak było i wszystko działo się w ich trakcie, to i tak kamerka powinna to pokazać. Na nagraniach niestety nic nie było. I to mu nie pasowało. Dokładał starań, żeby rozwiązać zagadkę, ale kiepski był z niego Sherlock Holmes, bo efekt był żaden. Na to konto zaczął się bardzo pilnować. Od tamtego czasu wszystko starannie składał i układał w półce, a brudy od razu zanosił do kubła z brudną bielizną.
Żeby jednak zbyt szybko z tego nie zrezygnował, Marta co jakiś czas robiła mu kolejnego psikusa i znów wkładała jego bieliznę nie tam, gdzie być powinna.
Ubawiłam się, słuchając jej opowiadań, jak to bacznie obserwowała każde jego zachowanie. Czasem udało jej się zaobserwować nieco przestraszony wyraz twarzy męża, gdy wstawał rankiem i rozglądał się dookoła, czy oby jego wzrok nie dojrzy gdzieś skarpet albo slipów w miejscach, w których w żadnym wypadku nie powinne się znajdować. A gdy nic takiego nie miało miejsca, wychodził do pracy wyraźnie z siebie zadowolony.
- Już prawie weszło mu to w nawyk, więc śmiało mogę powiedzieć, że eksperyment uważam za udany – cieszyła się.
- Nie chwal dnia przed zachodem słońca! – Przestrzegałam ją, nie będąc pewną, czy oby Wiesiek któregoś dnia nie zorientuje się, kto za tym wszystkim stoi. Nie chciałabym wtedy być w jej skórze.
Nie ukrywam jednak, że pomysł jest świetny. Polecam! Bo przecież jakaś mała zemsta za bałaganiarstwo i brak poszanowania pracy współmałżonki bez dwóch zdań się należy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz