środa, 9 września 2015

Jacyków w mojej szafie - felieton

Mówią, że nie szata zdobi człowieka. Ci, co tak mówią nie mają racji, albo w ogóle nie wiedzą, o czym mówią. Przynajmniej tak przekonywała mnie przyjaciółka Barbara.
- Nie, no, błagam cię! Jak nie, jak tak! - wmawiała mi, irytując się. - Wyobrażasz sobie, żeby na przykład pannę młodą, zamiast w białą suknię ślubną, ubrać w dres?
- No, nie – tu akurat musiałam się z nią zgodzić.
- A ciebie w drelichowy uniform? Taki, jaki noszą budowlańcy, albo śmieciarze?
Moja wyobraźnia podpowiadała mi tylko jedną odpowiedź. Za to bardzo zdecydowanie.
- To by była katastrofa! I bez tego mój image przedstawia wiele do życzenia – odparłam zgodnie z prawdą.
- No więc widzisz! Jakiś głupek palnął kiedyś nie do końca przemyślane zdanie i spodobało się to wszystkim tym, którzy nie przywiązują wagi do swojego wyglądu. Bo to zwyczajnie dla nich wygodne jest!
O tym, że liczy się wnętrze człowieka, jego usposobienie, inteligencja, a nade wszystko dobre serce, nie chciała słyszeć. Argumentowała to w sposób infantylny, za to nie pozostawiający złudzeń.
- Przecież ich nie widać!
Po tak rozbrajających słowach nie wiedziałam, jak dalej prowadzić rozmowę, ale okazało się, że niepotrzebnie zaprzątam sobie tym myśli. Baśka bowiem planowała zmasowany atak. Nie tyle na mnie, co na moją szafę. I na tym właśnie powinnam była skupić całą swoją uwagę.
- Dlatego przynajmniej raz w roku każda szanująca się kobieta powinna pójść po rozum do głowy i zrobić przegląd ciuchów w swojej szafie! Wyrzucić starocie i zaopatrzyć się w kilka modnych fatałaszków!  – Tłukła mi do głowy, po tym, jak sama dopiero co zrobiła remanent w swojej.
O tym to i ja wiedziałam, i jakoś szczególnie nie trzeba było mnie do tego namawiać. Tyle że, ilekroć się na to zdobywałam, niczego to nie zmieniało. Zwykle po dokładnym przejrzeniu ciuchów w szafie i tak dochodziłam do wniosku, że co prawda wszystkie bez wyjątku należałoby czym prędzej wyrzucić i zastąpić nowymi, ale z wielu względów nie było to możliwe. Głównie finansowych, ale nie będę ukrywać, że bardziej przeważały te sentymentalne.
- Jak się okazało, moja przyjaciółka nie zamierzała poprzestać tylko na swojej szafie i domagała się natychmiastowego otwarcia także mojej. Dokładnie w tym samym celu. Broniłam się przed tym jak mogłam, ale niestety nie dość skutecznie. Baśka to Baśka. Ma charakter wiosennej nawałnicy i doprawdy nie wiem, czemu pozwoliłam jej przejść przez moją szafę.
- Ile to ma lat? – pytała Baśka wyjąwszy pierwszą z brzegu sukienkę. – Pamięta chyba jeszcze czasy Gomułki! – naigrywała się.
- O, bez przesady! Kupiłam ją zaledwie dziesięć lat temu… I nadal noszę. Jest w dobrym stanie – oburzyłam się na widok mojej ulubionej kreacji. - Pasuje na każdą okazję i mam do niej sporo dodatków…
O tym, że także wiekowych, przemilczałam. Poniekąd Baśka miała rację. Z niektórymi ciuchami należało się już dawno rozstać. Zwłaszcza, że szafa pękała w szwach, ale ja, niestety, nie miałam się w co ubrać. Połowa z ubrań była już za ciasna. wiele z nich nigdy nie nosiłam, bo były niewygodne. A wszystkie razem wzięte zwyczajnie niemodne. Może rzeczywiście należało się ich pozbyć?
- Oddasz biednym i zrobisz dobry uczynek – namawiała mnie, podczas, gdy ja usiłowałam jej wmówić, że przydadzą mi się jeszcze na gorsze czasy, i że na pewno w przyszłości schudnę.
Baśka pukała się w czoło, ale przecież nie mogłam jej tego zabronić. W końcu to jej czoło i ma prawo sprawdzić, co jest w środku. Ale nie miała prawa wyrzucać z mojej szafy wszystkiego jak leciało. Zaczęłam więc się buntować.
- O nie! W żadnym wypadku czarnych rzeczy się nie pozbywamy! Pasują do wszystkiego, no i przydadzą się, jak ktoś umrze… - argumentowałam, choć w głębi duszy wolałabym, żebym nie musiała zakładać ich na taką okazję.
Był to jakiś argument, bo przyjaciółka uznała za stosowne pozostawić je w szafie. Podobnie jak białe, które przecież też mogą stanowić tak zwaną bazę. Zostawiła też w niej wszystkie niebieskie, błękitne, chabrowe i kobaltowe rzeczy. I nie słuchała mojej podpowiedzi, że wszystkie kobiety na ulicach ubrane są w ten sam smerfetkowy kolor. Uznała bowiem, że ten kolor akurat jest na topie, i basta!. Nie zostało tego zbyt wiele, ale i tak się ucieszyłam. Dla pozostałych ciuchów nie była już tak wyrozumiała.
- Żółty, różowy, lila! Masakra jakaś! Chcesz wyglądać jak tęcza na Placu Zbawiciela w Warszawie?
- Dlaczego nie? Przecież ładna jest…
Baśka spojrzała na mnie z politowaniem.
- W czym ty w ogóle chodzisz? – pytała wyjmując z szafy wszystkie rzeczy w kratkę, kwiatki i inne dziwne wzorki.
- No, różnie – zająknęłam się nie chcąc być narażoną na kolejne krytyczne słowa przyjaciółki.
Nie do końca jednak mi się to udało, bo i tak nie była dla mnie miła.
- To Jacyków jakiś jest! – pokrzykiwała oglądając kolejne rzeczy z mojej garderoby.
Co racja to racja – już chciałam się przyznać, bo rzeczywiście czasem też odnosiłam podobne wrażenie. Ale w ostatniej chwili ugryzłam się w język. Przecież podobno ładne jest to, co się komu podoba. Podobno. Ale do końca nie byłam o tym przekonana. Baśka też nie.
- Wiesz, on się chyba lepiej ubiera od ciebie – dogryzała mi.
- Na pewno barwniej – broniłam się przed takim porównaniem, wyrywając jej z rąk kolejny ciuch, który za wszelką cenę chciałam zachować dla siebie. I kto wie, może jeszcze dla potomnych.
- Zwariowałaś?! Jeśli wyrzucisz z szafy połowę moich ubrań, to w czym będę chodzić? Przecież nie mam pieniędzy na nowe!
Względy finansowe zwykle przesądzają o powodzeniu całej akcji, jakakolwiek by ona nie była. W końcu Baśka musiała wziąć to pod uwagę. Odłożyła więc część ubrań na bok i przykazała mi solidnie, żebym się za to zabrała. Czyli: przeszyła, przefarbowała, coś wykombinowała. Kombinowanie zawsze dobrze mi wychodziło, nie tylko w kwestii szycia, więc nie stawiałam oporu. Nie zdradziłam jej jedynie, że zapał to u mnie raczej jest słomiany… A i wolny czas też wolę poświęcić na coś innego. Ale przecież wszystkiego nie musi wiedzieć.
Kiedy wreszcie opuściła moje progi, nie inaczej, tylko wszystko z powrotem upchnęłam w swojej szafie. Nie było to łatwe, bo z trudem ją domknęłam, ale za to z wielką satysfakcją.
Wieczorem usiadłam przed telewizorem, by obejrzeć swój ulubiony serial. I wtedy zadzwoniła Baśka.
- Przełącz sobie inny kanał! Właśnie leci „Kto was tak ubrał”. Może coś podpatrzysz i wybierzesz dla siebie jakąś fajną stylizację – komenderowała, a ja, głupia, nie wiedzieć czemu słuchałam jej jak własnej matki.
Na ekranie telewizora dwójka, pożal się Boże, redaktorów obśmiewała właśnie kolejną aktorkę, choć moim zdaniem była całkiem ładnie ubrana. Potem oczywiście przyszła kolej na inne osoby z pierwszych stron tabloidów. Nic im się w nich nie podobało. A to sukienka za ciasna, a to buty nie ten kolor, a to torebka nie od tego projektanta, co powinna. I tak w kółko Macieju. Oceniali, wyśmiewali, ale żadne z nich nie spojrzało na siebie. A szkoda, bo oboje wyglądali jak para klaunów z podrzędnego cyrku.
- A może oni po prostu usiłują wylansować w modzie nowy trend? – zastanawiałam się.
 I wtedy przyszła mi do głowy pewna myśl. Zadzwoniłam do Baśki.
- Widzisz tych dwóch odmieńców, prowadzących program? – spytałam. – Wyglądają dziwnie, jak ufoludki.
W odpowiedzi usłyszałam tylko ciche „no”.
- Też mam podobne ciuchy w swojej szafie. Nie wiedziałam tylko, że znów są modne! Nic nie będę przeszywać, ani farbować. Szkoda czasu.
- Nie waż się ich założyć! – przykazywała mi przyjaciółka. – Nie jesteś kimś z telewizji! Im wolno się przebierać w komediantów, a my jesteśmy zwykłymi ludźmi z prowincji.
- Ano widzisz! I tym sposobem znów jesteśmy w punkcie wyjścia – stwierdziłam.
- Jak to? – dziwiła się przyjaciółka.
- Co tam mam w tej mojej szafie, to mam! Ale wszystko jest czyste, uprasowane, normalne, do chodzenia… A ty, jak chcesz, słuchaj Jacykowa! Albo innych Zieni czy Paprockich.  Żaden z nich nie będzie mi dyktował, kiedy mam wymienić swoją garderobę i na jaką. Ani jaki kolor będzie kolorem roku!  Nie chcę być taka, jak inni mi dyktują. Ja to ja! Nawet w niemodnej bluzce czy spódnicy. Mam swój własny styl! A że trochę żałosny to już inna bajka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz