sobota, 4 stycznia 2020

Czasem trzeba się pożalić











 Każdy z nas ma jakiś problem, który spędza mu sen z powiek. Mnie ostatnio nie przestaje nurtować pewna sprawa. Postanowiłam więc podzielić się nią z Wami.
Wśród grona znajomych na Facebooku mam kolegę, który co jakiś czas umieszcza prowokacyjne zdjęcia i posty, po czym zostawia je, aby żyły własnym życiem. Bez komentarza, bez jakiegokolwiek punktu odniesienia ze swojej strony. Tak jakby chciał, bidulek jeden, powiedzieć: „Patrzcie no, ja tylko wstawiłem zdjęcie! A oni (w tym wypadku inni użytkownicy Facebooka) w swoich komentarzach rzucili się sobie do gardeł”. W dalszym rozumowaniu, wyszło z nich to, co najgorsze.
Prowokator, niewiniątko, tak mu się przynajmniej zdaje, zaciera ręce, bo o to mu przecież chodziło. Skłócić, podzielić, ośmieszyć.
Też macie takich znajomych? Jasne, że macie! Niestety, nie brakuje osób, które w białych rękawiczkach i bywa że często z rękami złożonymi do modlitwy, wbijają szpile, jątrzą, doprowadzają do konfliktów.
Mój kolega stwarza pozory szanowanego obywatela, wierzącego i praktykującego katolika. Takiego, który nie opuści mszy w żadną z niedziel ani świąt. Do posiłków zasiada z modlitwą na ustach i co roku wyrusza wraz z żoną na pielgrzymkę do jakichś sanktuariów. Uchodzi za człowieka dobrotliwego, zawsze uśmiechniętego, zadowolonego z życia i chełpiącego się sukcesami swojej żony i dzieci.
To tak zwany rewers. A awers?
Żeby móc go obejrzeć, należałoby chociażby wejść na stronę Facebooka. Zaś żeby poznać wszystkie przymioty jego duszy, wystarczy się z nim w czymś nie zgodzić.
Kolega nie dopuszcza krytyki swojej osoby, nawet najbardziej konstruktywnej, ale bardzo lubi krytykować i rozliczać innych. Z tego, co zrobili, bądź nie, nawet w zamierzchłych czasach, o których już mało kto pamięta.
On ma świetną pamięć i nigdy nikomu nic nie zapomina. Jest jak Instytut Pamięci Narodowej. Podzielony na okręgi, teczki personalne i akta sprawy. Przy czym nie ma dla niego znaczenia, czy dane akta są prawdziwe, czy też spreparowane na potrzeby danej chwili, albo na zamówienie konkretnej osoby.
Wiele razy zastanawiałam się, po co mi taki znajomy na Facebooku, i tak w ogóle, w życiu. Niektórzy współfacebookowicze sugerowali, żeby go po prostu wyrzucić z grona znajomych, zablokować, ignorować, i tym podobne. Niewątpliwie jest to jakieś wyjście z sytuacji. Jednakże gdzieś z tyłu głowy wciąż zapala mi się czerwona lampka, która przypomina stare powiedzenie. Brzmi ono tak: „Miej przyjaciół blisko siebie, ale wrogów jeszcze bliżej”. Nigdy nie wiadomo, kiedy i gdzie zaatakują, więc lepiej śledzić każdy ich ruch.
Dotąd nie uważałam kolegi za wroga. Teraz jednakże, śledząc jego zachowanie w Internecie, nie mam pewności, czy oby nie powinnam zacząć myśleć w tychże kategoriach.
Skądinąd wiem, że nie ogranicza się tylko do prowokacji na Facebooku. Podobno idą za tym także i czyny. Coraz częściej dochodzą do mnie niepokojące wieści, iż dzięki swoim rozlicznym znajomościom z urzędnikami i politykami na różnych szczeblach władzy, poczyna sobie całkiem śmiało. Czy to do końca prawda, nie wiem.
Raz zasiane ziarno niepewności, kiełkuje jednak w mojej głowie i nasuwa szereg pytań, które póki co pozostają bez odpowiedzi.
No bo jak wytłumaczyć fakt, że bez ostrzeżenia ktoś niespełna rok temu doprowadził do usunięcia mojej prywatnej (bezpłatnej) strony w Internecie, na której umieszczałam swoją prozę i poezję. Tak jak pół roku później od tego zdarzenia, do usunięcia bloga z felietonami, którego prowadziłam od kilku lat?
Nie było w nich nic zdrożnego, antyklerykalnego, ani antypaństwowego, żadnej mowy nienawiści. Wręcz przeciwnie. A jednak komuś najwyraźniej nie spodobała się moja interpretacja otaczającego nas świata. Albo też sama moja osoba.
Internetowe strony i blogi samoistnie nie znikają. Zawsze za tym stoi jakiś człowiek, który pod czyjeś dyktando naciska odpowiedni przycisk i je po prostu kasuje. Tyle że…
Przeoczono fakt, że jestem w posiadaniu bliźniaczego bloga na innej platformie internetowej. Nie wiem tylko, jak długo będzie istniał. Nie zdziwię się, jeśli któregoś dnia zniknie...
No cóż, nie poddam się, utworzę kolejny.
Póki co, moi Kochani, możecie korzystać z tego, który ocalał… Jeśli oczywiście macie na to ochotę.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz