Zdjęcie: Pixabay
Czekałam na nią
po dniu zmęczona
w końcu nadeszła, pora wytchnienia
czarna jak sadza, noc upragniona
niosąc za sobą chwilę skupienia
spragniona ciszy i sennych marzeń
wtuliłam głowę w miękkie poduchy
żeby wchłonęły czas pełen wrażeń
codzienność szarą, życia okruchy
sen jednak nadejść wciąż nie zamierzał
mimo że księżyc pobladł przed świtem
umysł nie zasnął, dokądś wciąż zmierzał
mierzył się z prawdą, borykał z mitem
w końcu
pogasły gwiazdy na nieboskłonie
by dzień się ze snu mógł znów obudzić
choć niewyspana, wezmę go w dłonie
wiem, nie będziemy się razem nudzić…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz