zdjęcie: Pixabay
Nadchodzi wieczór, cicho, powoli,
noc niemal drepcze mu po piętach,
kamienne hole chłoną kroki,
gubiąc się rychło w nocy odmętach.
Pod jej naporem skrzypią gdzieś drzwi,
cisza rozmawia ze swoim echem,
palą się świece w srebrnych lichtarzach,
tłamszone nieco nocy oddechem.
W prastarych ramach szepczą przodkowie,
panie w jedwabiach i krynolinach,
z szablą przy boku zacni panowie,
mali szlachcice w miękkich muślinach.
Do ciemnych komnat, przez szyby w oknach
księżyc się wdziera resztkami sił,
na stary zegar spogląda chyłkiem,
jakby z przeszłością w myślach się bił.
Po kątach snuje się biała dama
mrokom oddając się wskroś z lubością,
ziewając, gasi płomienie
świec,
znużona chłodem i
bezczynnością.
Co raz zagląda w księgi prastare,
wertując karty ich zawzięcie,
z zatkniętym w dłoni okularem
przegląda strony z wielkim przejęciem.
Czyżby szukała nań podpowiedzi
o cennych skarbach
ukrytych w lochu?
Któż lepiej w końcu miałby to wiedzieć,
jeśli nie duch…
co bladym świtem znika w popłochu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz