poniedziałek, 17 lutego 2020

Granice




Przeczytałam dzisiaj w Internecie takie zdanie: „Każdy wyznacza swoje granice, ale każdy w innym miejscu”.
Trudno się z tym stwierdzeniem nie zgodzić. Mówiąc prościej, to, co dla mnie jest dopuszczalne, dla innych ludzi już niekoniecznie. Dlaczego o tym piszę? Dlatego że coraz częściej spotykam się z bezpardonowym przekraczaniem owych granic. Czasem tylko granic dobrego smaku, a czasem granic wytrzymałości psychicznej.
Na dowód tego przytoczę  incydent, który miał miejsce wczoraj podczas sobotniej, wieczornej mszy św. w kościółku w sąsiedniej miejscowości.
W moim odczuciu bowiem o. Gedeon, który wygłaszał kazanie, przekroczył je, i to kilkukrotnie.
Żałuję, że tego dnia poszłam do kościoła. Lepiej byłoby, gdybym została w domu. Może wtedy nie przybyłaby kolejna cegiełka, jedna z wielu, dzięki którym od pewnego czasu, aczkolwiek powoli, ale jednak, rośnie mur niechęci względem Kościoła i ludzi sprawiających w nim posługę.
Jestem osoba wierzącą. Może nie do przesady, popełniam błędy jak każdy inny śmiertelnik, ale staram się żyć zgodnie z dekalogiem i zasadami zwyklej ludzkiej przyzwoitości. Tego samego oczekiwałabym od pozostałych przedstawicieli ludzkiego gatunku. Mam jednak świadomość, iż to tylko moje pokorne życzenie. Jednakże wyłącznie życzeniem nie jest już, gdy chodzi o kapłana czy zakonnika. Od nich oczekuje się dużo więcej i mało obchodzi mnie ich tłumaczenie, że przecież są tylko ludźmi.
I tak i nie. W wielu przypadkach uważają się za kogoś ponadto, przypisując sobie nadludzkie prawa i właściwości. Skoro tak, to mam prawo żądać, by tak właśnie się zachowywali.
Niestety, to znowu tylko moje pokorne życzenie.
Wracając do o. Gedeona. Czasem z jakiegoś powodu nie możemy uczestniczyć w niedzielnej mszy św., więc staramy się zrobić to w sobotę wieczorem, jak wyżej wspomniałam, w kościółku w sąsiedniej miejscowości. W naszym  kościele parafialnym nie mam takiej możliwości.   
Zakonnik ten nie ma talentu do wygłaszania kazań, ale to jeszcze można mu wybaczyć. W końcu nie każdy kleryk musi je mieć. O. Gedeon często skacze z tematu na temat, posiłkuje się historiami z Internetu, które nie zawsze są  prawdziwe i często nietrafione. To też można mu wybaczyć. Nade wszystko jednak lubi przekraczać granice dobrego smaku i ludzkiej wytrzymałości psychicznej. I tego wybaczyć się nie da…
Przykłady? Proszę bardzo. Otóż wczoraj mówił w kazaniu o przykazaniu miłości, które dał nam Bóg. Nie zapomniał jednak między wierszami potępić Owsiaka.  Bez wymawiania jego nazwiska, ale wszyscy obecni na mszy dobrze wiedzieli, o kogo chodzi.
Pytanie, dlaczego tak się zachował, skoro Owsiak jak mało kto jest najlepszym przykładem właśnie na ludzką dobroć i okazywanie serca?  Czy dlatego może, że tak każe jedyna słuszna partia, która walczy z Owsiakiem, odkąd tylko  doszła do władzy? Czy też może było to jego i tylko jego odczucie, naszpikowane niechęcia i podejrzliwością do tego człowieka? A może kierowały nim jeszcze jakieś inne, nieprzyjazne, nieznane mi uczucia, które tego dnia wzięły nad nim górę? Może potajemnie skrywana zazdrość? 
Tak czy inaczej nasuwa się pytanie, u kogo kleryk chciał zapunktować? Bo chyba raczej nie u wiernych?  W każdym razie nie u tych, którzy potrafią rozróżnić zło od dobra.
To nie był odosobniony przypadek. Przekraczanie pewnych granic zdarzało mu się już w przeszłości. A obecna, dająca księżom pozwolenie na całkowity luz atmosfera polityczna w kraju powoduje, że zdarza mu się to coraz częściej.
Czasem są to drobiazgi. Ale zapadają w pamięć. Budują niechęć nie tylko do zakonnika, ale przede wszystkim do nauki kościoła, która w ustach jemu podobnych nie brzmi dobrze. Nie przyciąga do Boga.
Drugi przykład. Spowiedź wielkanocna.  Dwa lata temu zdarzyło mi się trafić na o. Gedeona w konfesjonale. Jestem osobą starszą. Nie mam zbyt wiele pokus, a tym samym zbyt wiele grzechów.  Zwykle są to 3, czasem 4 opuszczone msze w ciągu półrocza. I tak było w tym przypadku.
O. Gedeon tak strasznie wtedy na mnie za to nakrzyczał, że jego głos był chyba słyszalny na drugim końcu kościoła. Wychodząc od konfesjonału prawie spaliłam się ze wstydu, bo ludzie patrzyli na mnie jak na jakiegoś pospolitego przestępcę. Zupełnie jakbym była jakimś bandytą! Nawet sąsiadka następnego dnia zażartowała ze mnie, pytając: „Co on się tak na ciebie darł? Zabiłaś kogoś czy co?”.
Podobna historia przydarzyła się kilka lat temu mojemu synowi. Od tamtego czasu syn przestał chodzić do kościoła. I niestety, taki był efekt przekroczenia granicy przez owego spowiednika.
Po tamtej spowiedzi u o. Gedeona nigdy więcej nie poszłam do spowiedzi.
I póki co nie zamierzam. Moje grzechy  i tak są niewspółmiernie małe do tych, które on sam popełnia, odpychając ludzi do kościoła. 
Są granice, których przekroczyć nie można. Niektórzy stawiają je dla siebie bardzo blisko, inni daleko. Stawiane zbyt daleko, przestają być widoczne. Najprawdopodobniej w przypadku o. Gedeona tak właśnie się stało.
Wciąż jednak nie rozumiem, czemu depcze nasze…
Jakby na to nie spojrzeć, powinien rozważyć swoje zachowanie, aby w przyszłości wierni nie pokazali mu słynnego gestu Lichockiej.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz