sobota, 6 lipca 2019

Rozmijając się z prawdą


Sięgnęłam dzisiaj po kilka kolorowych tygodników, aby do nich zajrzeć i dowiedzieć się, co tam słychać w świecie naszych rodzimych celebrytów. Przyznam, nie robiłam tego od dawna.
Mamy lato, a co za tym idzie, czas urlopów, czyli więcej luzu i wolnego czasu. Część rzeczy, które z jakichś powodów w ostatnim czasie popadły w niełaskę, teraz odzyskują nasze zainteresowanie.
Wracając do gwiazd i gwiazdeczek z pierwszych stron gazet, zdziwiłam się nieco, choć w sumie nie powinnam, że wszystko u nich w jak najlepszym porządku, a nawet lepiej. Wszyscy się kimś lub czymś przechwalają. Nikt nie narzeka. Chyba że jest to jakaś poważna choroba, wtedy wiadomo. Lament i nawoływanie do pomocy. Na szczęście to rzadkość. Reszta towarzystwa, jak mawia moja znajoma, uchachana po pachy. I dobrze, pomyślałby ktoś kompletnie niezorientowany w trikach, jakie stosują celebryci, byle tylko pozostawać w kręgu zainteresowania.
Trochę więc mnie owe artykuły z życia gwiazd rozbawiły. Skądinąd wiem, że raczej pisane są pod publiczkę. Gwiazdy zdradzają nam to, co sami chcemy usłyszeć lub przeczytać, nie zawsze zgodne z prawdą. Za każdym artykułem idą jakieś mniejsze lub większe pieniądze. Jakby na to nie spojrzeć, cokolwiek by nam nie zdradzili (czytaj nałgali) zawsze im się to opłaca, nie licząc oczywiście tak pożądanej reklamy.
Jeszcze do niedawna jeden z piosenkarzy, uprawiający tak zwaną muzykę biesiadną, mieszkał niemal po sąsiedzku i doskonale zdążyłam go poznać, a także jego rodzinę. Niestety z każdej strony, także tej złej. Gdyby fani, głównie średniego i starszego pokolenia mieli możliwość poznania tego pana, nie jestem pewna, czy z takim aplauzem podchodziliby do jego twórczości i jego samego. Mniejsza o to. Nie o nim bowiem jest ten felieton.
Kolorowe gazety sprzedają nam całkiem sporo kłamstw. I to nie tylko w kwestii gwiazd ze szklanego ekranu. Wiem, bo sama dawniej pisywałam opowiadania do jednego z tygodników. Wymyślone historie, które miały wyglądać jak prawdziwe, pisane ręką czytelników. Czy się tego wstydzę? Nie. Dla mnie był to rodzaj dodatkowego zarobku, który miał na celu podreperowanie rodzinnego budżetu. A to przecież nic złego.
Od kilku lat nie współpracuję już z tym tygodnikiem i patrząc na to z perspektywy czasu, miewam różne odczucia. Może więc jest to jednym z powodów, że gdy biorę jakąkolwiek gazetę do ręki, patrzę na wszystko, co jest w niej napisane, z innej perspektywy.
Krótko mówiąc, nie dowierzam. Nie pisałabym o tym, bo być może nie jest to warte zainteresowania, gdybym dzisiaj nie natrafiła na pewien artykuł o znanej aktorce, której szczyt sławy przypadał na lata osiemdziesiąte i dziewięćdziesiąte.
Aktorka zdradza w nim niektóre sekrety swojego życia, chwaląc się, że jest udane, a ona sama wiecznie pełna optymizmu i chęci do życia. Czytając ów artykuł odnosiłam wrażenie, że zawsze była i nadal jest kobietą niezmiernie szczęśliwą, a każda przeszkoda na jej drodze to tylko nic nie znaczący epizod. Piękno, seksapil, duma, siła, odwaga, nieodparta chęć zdobywania wszystkiego co nowe. Tak ogólnie mówiąc można by opisać ową panią, wnioskując z jej wywiadu.
Tyle że… kiedyś miałam okazję ją spotkać. I nic mi się tu nie zgadzało. Co prawda spotkanie było przypadkowe i bardzo krótkie, ale dawało do myślenia.
Wydarzyło się to jakieś trzydzieści parę lat temu. Owa pani była wówczas u szczytu sławy, albo raczej krótko tuż po nim. W tym czasie bowiem jej notowania nagle zaczynały spadać. Coraz rzadziej obsadzano ją w filmach. Czy było to powodem przesytu spowodowanego dominacją aktorki na szklanym ekranie, czy też raczej konsekwencją zawirowań wśród aktorskiego i producenckiego światka, trudno zgadnąć. W każdym razie i tak nie było chyba wśród rodaków, wyłączając dzieci, nikogo, kto nie znałby nazwiska tej pani i filmów z jej udziałem.
To były czasy, gdy moja córka była uczennicą podstawówki, a syn uczęszczał do przedszkola. Przebywaliśmy akurat  na wczasach we Władysławowie. Nie było tam jeszcze wtedy tyle atrakcji co teraz. W sąsiedniej okolicy również. Któregoś dnia wybraliśmy się na wycieczkę do pobliskiego Pucka nad Zatoką Gdańską. Podpowiadano nam, że plaża nie jest tam zatłoczona, a miasteczko stare, zabytkowe, godne zwiedzenia. Na miejscu spotkało nas jednak wielkie rozczarowanie. Miasto okazało się nieciekawe, plaża nieszczególna. Częściowo piaszczysta, częściowo porośnięta trawą. Mała i nieatrakcyjna. Wówczas stały przy plaży zaledwie dwa kioski z rybami i jedna mała restauracyjka, z której wydobywał się przykry zapach gotowanych potraw. Smażonej kapusty (bigosu) i ryb. Tak to zapamiętałam. Przy wybrzeżu zacumowany był jeden niewielki stateczek, którego załoga oferowała króciutkie rejsy po zatoce, skutecznie jednak odstraszając turystów wysokimi cenami i nieciekawym wyglądem samego stateczku. Strach było wsiąść na jego pokład. Nasze dzieci były jednak nieprzejednane i bezwzględnie domagały się wejścia na statek, i podróży po morzu. W końcu im ulegliśmy. Cały rejs trwał pół godziny, a na pokładzie, oprócz naszej czteroosobowej rodziny, był jeszcze jeden starszy turysta i kobieta, której widok trochę nas przerażał.
- Może to jakaś wariatka – szeptał mi do ucha mąż, potęgując mój strach wywołany rozklekotanym stateczkiem. – A co będzie jak się na nas rzuci? Na morzu nie mamy szans – żartował sobie ze mnie.
Był upał, kobieta zaś ubrana była od stóp do głów, co prawda w przewiewne rzeczy, które jednak szczelnie zakrywały całe jej ciało. Na głowie miała coś podobnego, co noszą kobiety ze Wschodu, którym religia zabrania pokazywania twarzy. Tyle że w kwieciste wzory. Dodatkowo jeszcze wielkie ciemne okulary. Jak na nasze ówczesne peerelowskie warunki, był to ubiór wielce odstający od normalnego. Od razu pomyślałam, że być może w ten sposób chce się przed czymś lub przed kimś ukryć. Chwilę później miałam już tego pewność. Tyle że takim ubiorem bardziej zwracała na siebie uwagę, niż ją odwracała. No cóż, jej wybór. Przez całe pół godziny rejsu nieustająco do kogoś telefonowała. Telefon był wielki jak cegła i mój mąż nie mógł się nadziwić, co to takiego. O telefonach komórkowych bowiem jeszcze wtedy mało kto słyszał, a tym bardziej widział na własne oczy. Zresztą, może była to i krótkofalówka, tak twierdził mąż, nie mając jednakże do końca pewności.
Kamuflaż okazał się nieudany. Od razu poznałam ją po głosie. W oczach telewidzów i kinomanów była wówczas wielką gwiazdą i równie wielką seksbombą.
Na początku wykłócała się z jakimś mężczyzną o to, że czegoś zaniedbał, coś nie załatwił na czas. Potem przyszedł czas na kolejnego i kolejnego mężczyznę. Rozmowy toczone były w podobnym tonie. Po nich zaczęło się wydzwanianie do koleżanek i zapraszanie ich do hotelowej restauracji, tudzież wynajętego pokoju na kawę i ploteczki. Na próżno, bo żadna nie miała dla niej czasu. Rozzłoszczona odmową gwiazda w końcu uznała za stosowne… przyjrzeć się naszemu morzu, a raczej brudnym falom zatoki. I tak już pozostało do końca rejsu.
Myślałam, że już więcej jej nie zobaczę. Jakże więc się zdziwiłam, gdy w porze poobiedniej, gdy razem z dziećmi wygrzewaliśmy się na słońcu, leżąc na kocyku, nagle tuż koło nas pojawiła się ona. I w naszym sąsiedztwie rozłożyła swój leżak.
- Tak z pewnością się nie opali – syknął mąż, mając na myśli jej strój, którego bynajmniej nie zmieniła.
Przekomarzał się ze mną, próbując wmówić mi, że to wcale nie jest owa sławna aktorka, tylko jakieś dziwadło i powinniśmy się ewakuować, bo najwyraźniej sobie nas upatrzyła.
- Mówię ci, to się źle skończy! – przestrzegał.
Bynajmniej nie brałam sobie do serca jego marudzenia. Tyle że towarzystwo owej damy rzeczywiście na dobre nam nie wyszło. Nastąpił bowiem ciąg dalszy rozmów telefonicznych, co skutecznie zabrało nam upragniony spokój. Wszystkie rozmowy przypominały te poprzednie, prowadzone na pokładzie statku. Niestety, wynikało z nich, że nie znalazł się nikt chętny, kto chciały dobrowolnie lub pod przymusem poświęcić chwilę czasu spędzoną w jej towarzystwie. Pomyślałam sobie wtedy, że musi być bardzo niesympatyczna, może zarozumiała, albo bardzo samotna. Albo jedno i drugie. Wiedziałam, że ma dwie córeczki i bogatego męża. Dlaczego więc nie ma ich tu z nią? A może zwyczajnie chciała od nich odpocząć?
Tamtego pamiętnego dnia jeszcze raz napatoczyliśmy się na nią. Staliśmy akurat przed budką z lodami, gdy po przeciwnej stronie ulicy dostrzegłam elegancki samochód z odkrytym dachem, a przy nim aktorkę szarpiącą się z jakimś mężczyzną, a potem czym prędzej wsiadającą do swojego wozu.
- Tak, to musiała być ona – wydukał mąż na widok owego cacka. O mało co oczy nie wyskoczyły mu z orbit. – Kto inny miałby takie auto! – podsumował sytuację.
Dzisiaj tę samą kobietę zobaczyłam na zdjęciu w jednym z tygodników. Nieco już podstarzała, z paroma dodatkowymi kilogramami i zmarszczkami na twarzy. Chwaliła się czym tylko mogła. Stale podkreślała, że była i nadal jest spełnioną i szczęśliwą kobietą.
Trudno jednak zapomnieć batalię toczoną w mediach o dzieci po jej głośnym rozwodzie. Podobnie jak kilku kochanków, prawdziwych czy tylko rzekomych, trudno zgadnąć. W każdym razie przysparzających jej niesławy, choć może w jej odczuciu, sławy. Wszystkie jej wzloty i upadki.
Każdy człowiek je miewa, ale inaczej są one odbierane, gdy są medialne. Teraz słowa, którymi usiłowała nakreślić nieskazitelny, szczęśliwy obraz siebie samej, jakby przeczyły temu, co dawniej miało miejsce w jej życiu, i co sama usłyszałam tamtego dnia w Pucku. Co prawda kilka przypadkiem zasłyszanych rozmów nic jeszcze nie mówi o człowieku, ale nasuwa pewne podejrzenia.
Jest ciepło, przyjemnie, wakacyjnie. Siedzę na ogrodowej huśtawce i przeglądam kolejne szpalty gazet, uśmiechając się w głębi duszy. Wszyscy tacy piękni, młodzi, zadowoleni życia. Albo starsi, po przejściach, ale także rzekomo szczęśliwi… A jak jest naprawdę?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz