Niedawno nasz dom
odwiedził jeden z naszych znajomych, Krzysztof. Nie bez powodu nazywany przez
nas Jajusiem. Mężczyzna ma to do siebie, że niezmiernie dużo mówi, oczywiście
głównie o sobie. Ciągle słychać: „Ja to…, ja tamto…, ja zrobiłem…, ja wymyśliłem…”.
Przechwałkom zwykle nie ma końca. Bywa to niezmiernie irytujące, zwłaszcza że przez
słowotok, jaki funduje otoczeniu, niezwykle trudno wejść mu w słowo i wyrazić
swoją opinię na poruszany temat. No cóż, niektórzy tak mają.
Podejrzewałam, że i tego dnia nie zjawił się tu, ot, tak sobie, tylko przygnała go przemożna chęć pochwalenia się czymś. Ciekawa byłam, czym tym razem.
Zastał mnie akurat w trakcie robienia porządków, a konkretnie odkurzania i układania książek na regale. Mąż w tym czasie pracował w ogródku, więc zanim wszedł do domu, umył brudne od ziemi ręce, a następnie do nas dołączył, minęło trochę czasu. W oczekiwaniu na męża Krzysiek towarzyszył mi przez chwilę, stale zagadując. W pewnym momencie wziął do ręki jedną z książek, która pokornie czekała na odkurzenie i swoje miejsce na regale, i uznał za stosowne skomentować to, co miał przed sobą. Przyznam jednak, nie było to miłe.
- O! To twoja! – zauważył na okładce moje imię i nazwisko.
- Nie wiem, co cię tak dziwi. Przecież wiesz, że wydałam kilka tomików wierszy i opowiadania – odparłam zgodnie z prawdą.
- Dużo jeszcze tego masz? – spytał.
- Dużo, nie dużo. Trochę tego jest – odpowiedziałam, w duchu mając nadzieję, że może zechce, abym uraczyła go jedną z nich.
Nic bardziej błędnego. Krzysiek do osób czytających raczej nie należy, toteż od razu odłożył ją na miejsce. Komentarz jednak mógł sobie darować.
- Po co ci to? – spytał z lekką drwiną w głosie.
- No jak to po co? Jakaś pamiątka po mnie pozostanie - odparłam, mając na myśli moje kiedyś odejście z tego świata.
- Ha ha! – Zaśmiał się. – Przecież to tylko papier! Tylko patrzeć jak wyblaknie i nici z twojej pracy!
- Są jeszcze pliki w komputerze – próbowałam się bronić, nie wiedzieć czemu, przed kimś, kto na wszystko patrzy bardzo przyziemnie i z tej racji i tak pewnie tego nie zrozumie.
- Też można je skasować – bezpardonowo skwitował dwadzieścia lat mojej pracy.
Wprawdzie wszystko to jest wynikiem mojego hobby, jednak nie da się ukryć, włożyłam w to ogrom pracy i serca. Nie liczyłam na pochwałę, ale też nie na ignorancję.
- Dzięki ci! Jesteś bardzo miły! – powiedziałam z przekorą.
Krzysztof nawet nie zorientował się, że zachował się nietaktownie. Na domiar złego wyjął telefon komórkowy, odszukał w nim jakieś zdjęcia i podsunął mi pod sam nos.
- Zobacz! Moje ostatnie dzieła! To jest dla potomnych! Będzie trwało na wieki! – przechwalał się.
Zdjęcia przedstawiały metalowe bramy, części ogrodzeń i inne przedmioty z żelaza. Wiedziałam, że od jakiegoś czasu metaloplastyka stała się jego ulubioną dziedziną życia, której oddawał się bez reszty. Mógł sobie na to pozwolić, bo nie miał rodziny. Cały swój wolny czas poświęcał więc właśnie temu.
W tym momencie dołączył do nas mąż i zaczęło się wspólne oglądanie. Ba, nie tylko zdjęć Krzyśka, ale też i męża. Mąż z zawodu budowlaniec, w swoim telefonie posiadał szereg zdjęć domów, które wybudował dla prywatnych mniejszych lub większych inwestorów.
- Nikt mi nie powie, że nie przetrwają lata! – pysznił się jak paw. – Całe pokolenia będą w nich mieszkać! To się nazywa zostawić coś dla potomnych!
Zrobiło mi się przykro. Bardzo przykro. Słuchając ich, odniosłam wrażenie, że tylko ich praca się liczy, bo jest w jakiś tam sposób „widoczna”. No i dobrze płatna. A ja? Czymże mogłam się pochwalić? Spisanymi myślami? Przecież to moje pisanie w gruncie rzeczy jest takie ulotne…
Na dodatek tego mężczyźni zaczęli poczynać sobie coraz śmielej.
- Oprócz tych domów, które zbudowałem, zrobiłem jeszcze dwójkę udanych dzieci – chwalił się, nie siląc się zbytnio na dobór odpowiednich słów, chcąc przebić Krzyśka w przechwalankach.
Już chciałam krzyknąć, że w kwestii dzieci, w zasadzie na tym się skończyło, bo wychowaniem ich w głównej mierze zajmowałam się ja. Dzieci sporo chorowały i na pewien czas musiałam nawet zrezygnować z pracy zawodowej. O tym, że to ja je urodziłam nawet nie wspomniałam, bo po co. Panowie tak byli zachłyśnięci swoimi życiowymi dokonaniami, że nawet tego nie zauważyli.
Nie umniejszając im w niczym, po cichu liczyłam, że w którymś momencie jednak zorientują się, że też tu jestem. Żyłam, nadal żyję, pracowałam i wciąż pracuję, często ponad swoje siły i na dwa etaty. Ale gdzież tam!
Ułożywszy wszystkie książki na regale, usiadłam razem z nimi, wcześniej częstując ich własnoręcznie przygotowanym ciastem i aromatyczną kawą.
- Sobie też nalej! – Usłyszałam ni to rozkaz, ni to pozwolenie od swojego „pana”.
- Jakoś przeszła mi ochota – odparłam zgodnie z prawdą.
- A co? Obraziłaś się? Niby na co? – dopytywał się mąż niezbyt uprzejmym tonem.
- Nie, ale przykro słyszeć, że moja praca jest nic niewarta. Takie tam „wyblakłe” rzeczy, które nikomu się nie przysłużą.
- Sorry, ale tak jest – Krzysiek rozłożył ręce w geście, powiedziałabym, bezradności. A potem dodał: – Książek dzisiaj już nikt nie czyta… Kogo to dziś interesuje? A wiersze? To już jakiś całkowity odlot!
- Mnie też nie interesują kawałki żelastwa, którymi tak się zachwycasz. Podobnie jak większość ludzi. I wcale nie jest powiedziane, że przetrwają wieki. A może połakomią się na nie złomiarze? - pozwoliłam sobie na złośliwość.
- Ale moich domów nikt nie ukradnie – rzekł z dumą małżonek.
- No nie. Ale zawsze mogą zostać przebudowane i w niczym nie będą przypominały twojego dzieła. Albo, co gorsza, zostaną zburzone. Na przykład pod nową autostradę albo zbiornik wodny. Albo po prostu opuszczone i zaniedbane, bo już stare, niemodne, niefunkcjonalne…
- Złośliwa jesteś – zauważył mąż.
- Może trochę…
Przemilczałam fakt, że zostałam do tego przez nich sprowokowana. Ale jak tu się nie zirytować, gdy niektórym osobnikom wydaje się, że świat się wokół nich kręci i przywiązują nazbyt wielką wagę do rzeczy materialnych.
W obiegowej opinii pojawiło się ostatnio modne określenie „zafiksowani na siebie”. Jak wszystkie inne, i to powiedzenie nie wzięło się znikąd. Widocznie coraz więcej osób wykazuje takie cechy. I coraz więcej wśród nas materialistów.
A przecież w życiu wszystko jest ulotne. Nie tylko poezja. Dzisiaj jest, jutro tego nie ma. A może zawsze tak było?
Czy coś po nas zostanie, to inna kwestia. Najczęściej pozostaje pamięć… i oby dobre imię.
Podejrzewałam, że i tego dnia nie zjawił się tu, ot, tak sobie, tylko przygnała go przemożna chęć pochwalenia się czymś. Ciekawa byłam, czym tym razem.
Zastał mnie akurat w trakcie robienia porządków, a konkretnie odkurzania i układania książek na regale. Mąż w tym czasie pracował w ogródku, więc zanim wszedł do domu, umył brudne od ziemi ręce, a następnie do nas dołączył, minęło trochę czasu. W oczekiwaniu na męża Krzysiek towarzyszył mi przez chwilę, stale zagadując. W pewnym momencie wziął do ręki jedną z książek, która pokornie czekała na odkurzenie i swoje miejsce na regale, i uznał za stosowne skomentować to, co miał przed sobą. Przyznam jednak, nie było to miłe.
- O! To twoja! – zauważył na okładce moje imię i nazwisko.
- Nie wiem, co cię tak dziwi. Przecież wiesz, że wydałam kilka tomików wierszy i opowiadania – odparłam zgodnie z prawdą.
- Dużo jeszcze tego masz? – spytał.
- Dużo, nie dużo. Trochę tego jest – odpowiedziałam, w duchu mając nadzieję, że może zechce, abym uraczyła go jedną z nich.
Nic bardziej błędnego. Krzysiek do osób czytających raczej nie należy, toteż od razu odłożył ją na miejsce. Komentarz jednak mógł sobie darować.
- Po co ci to? – spytał z lekką drwiną w głosie.
- No jak to po co? Jakaś pamiątka po mnie pozostanie - odparłam, mając na myśli moje kiedyś odejście z tego świata.
- Ha ha! – Zaśmiał się. – Przecież to tylko papier! Tylko patrzeć jak wyblaknie i nici z twojej pracy!
- Są jeszcze pliki w komputerze – próbowałam się bronić, nie wiedzieć czemu, przed kimś, kto na wszystko patrzy bardzo przyziemnie i z tej racji i tak pewnie tego nie zrozumie.
- Też można je skasować – bezpardonowo skwitował dwadzieścia lat mojej pracy.
Wprawdzie wszystko to jest wynikiem mojego hobby, jednak nie da się ukryć, włożyłam w to ogrom pracy i serca. Nie liczyłam na pochwałę, ale też nie na ignorancję.
- Dzięki ci! Jesteś bardzo miły! – powiedziałam z przekorą.
Krzysztof nawet nie zorientował się, że zachował się nietaktownie. Na domiar złego wyjął telefon komórkowy, odszukał w nim jakieś zdjęcia i podsunął mi pod sam nos.
- Zobacz! Moje ostatnie dzieła! To jest dla potomnych! Będzie trwało na wieki! – przechwalał się.
Zdjęcia przedstawiały metalowe bramy, części ogrodzeń i inne przedmioty z żelaza. Wiedziałam, że od jakiegoś czasu metaloplastyka stała się jego ulubioną dziedziną życia, której oddawał się bez reszty. Mógł sobie na to pozwolić, bo nie miał rodziny. Cały swój wolny czas poświęcał więc właśnie temu.
W tym momencie dołączył do nas mąż i zaczęło się wspólne oglądanie. Ba, nie tylko zdjęć Krzyśka, ale też i męża. Mąż z zawodu budowlaniec, w swoim telefonie posiadał szereg zdjęć domów, które wybudował dla prywatnych mniejszych lub większych inwestorów.
- Nikt mi nie powie, że nie przetrwają lata! – pysznił się jak paw. – Całe pokolenia będą w nich mieszkać! To się nazywa zostawić coś dla potomnych!
Zrobiło mi się przykro. Bardzo przykro. Słuchając ich, odniosłam wrażenie, że tylko ich praca się liczy, bo jest w jakiś tam sposób „widoczna”. No i dobrze płatna. A ja? Czymże mogłam się pochwalić? Spisanymi myślami? Przecież to moje pisanie w gruncie rzeczy jest takie ulotne…
Na dodatek tego mężczyźni zaczęli poczynać sobie coraz śmielej.
- Oprócz tych domów, które zbudowałem, zrobiłem jeszcze dwójkę udanych dzieci – chwalił się, nie siląc się zbytnio na dobór odpowiednich słów, chcąc przebić Krzyśka w przechwalankach.
Już chciałam krzyknąć, że w kwestii dzieci, w zasadzie na tym się skończyło, bo wychowaniem ich w głównej mierze zajmowałam się ja. Dzieci sporo chorowały i na pewien czas musiałam nawet zrezygnować z pracy zawodowej. O tym, że to ja je urodziłam nawet nie wspomniałam, bo po co. Panowie tak byli zachłyśnięci swoimi życiowymi dokonaniami, że nawet tego nie zauważyli.
Nie umniejszając im w niczym, po cichu liczyłam, że w którymś momencie jednak zorientują się, że też tu jestem. Żyłam, nadal żyję, pracowałam i wciąż pracuję, często ponad swoje siły i na dwa etaty. Ale gdzież tam!
Ułożywszy wszystkie książki na regale, usiadłam razem z nimi, wcześniej częstując ich własnoręcznie przygotowanym ciastem i aromatyczną kawą.
- Sobie też nalej! – Usłyszałam ni to rozkaz, ni to pozwolenie od swojego „pana”.
- Jakoś przeszła mi ochota – odparłam zgodnie z prawdą.
- A co? Obraziłaś się? Niby na co? – dopytywał się mąż niezbyt uprzejmym tonem.
- Nie, ale przykro słyszeć, że moja praca jest nic niewarta. Takie tam „wyblakłe” rzeczy, które nikomu się nie przysłużą.
- Sorry, ale tak jest – Krzysiek rozłożył ręce w geście, powiedziałabym, bezradności. A potem dodał: – Książek dzisiaj już nikt nie czyta… Kogo to dziś interesuje? A wiersze? To już jakiś całkowity odlot!
- Mnie też nie interesują kawałki żelastwa, którymi tak się zachwycasz. Podobnie jak większość ludzi. I wcale nie jest powiedziane, że przetrwają wieki. A może połakomią się na nie złomiarze? - pozwoliłam sobie na złośliwość.
- Ale moich domów nikt nie ukradnie – rzekł z dumą małżonek.
- No nie. Ale zawsze mogą zostać przebudowane i w niczym nie będą przypominały twojego dzieła. Albo, co gorsza, zostaną zburzone. Na przykład pod nową autostradę albo zbiornik wodny. Albo po prostu opuszczone i zaniedbane, bo już stare, niemodne, niefunkcjonalne…
- Złośliwa jesteś – zauważył mąż.
- Może trochę…
Przemilczałam fakt, że zostałam do tego przez nich sprowokowana. Ale jak tu się nie zirytować, gdy niektórym osobnikom wydaje się, że świat się wokół nich kręci i przywiązują nazbyt wielką wagę do rzeczy materialnych.
W obiegowej opinii pojawiło się ostatnio modne określenie „zafiksowani na siebie”. Jak wszystkie inne, i to powiedzenie nie wzięło się znikąd. Widocznie coraz więcej osób wykazuje takie cechy. I coraz więcej wśród nas materialistów.
A przecież w życiu wszystko jest ulotne. Nie tylko poezja. Dzisiaj jest, jutro tego nie ma. A może zawsze tak było?
Czy coś po nas zostanie, to inna kwestia. Najczęściej pozostaje pamięć… i oby dobre imię.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz