środa, 14 sierpnia 2019

Pielgrzymka na skróty

Spacerując wiejską drogą, oglądałam zniszczenia, jakie tej nocy pozostawiła po sobie burza i towarzyszący jej ulewny deszcz. Na szczęście nie było ich zbyt wiele, co nie znaczy, że sąsiednia okolica też nie ucierpiała. Owszem, sporo naoglądałam się zdjęć z różnych akcji ratunkowych w naszym powiecie. Toteż, gdy na horyzoncie dostrzegłam naszego znajomego Witolda, już z daleka zawołałam:
- Jak tam przeżyliście tę niespokojną noc? Wszystko u was w porządku?
- U mnie tak, ale nie wiem, co tam u żony, bo od rana nie mogę się do niej dodzwonić – wzruszył ramionami, jednocześnie machając ręką, co pozwoliło mi sądzić, że nie jest jej losem jakoś szczególnie przejęty. Na jego twarzy malowało się zgoła inne uczucie. Powiedziałabym raczej, że był zły. Przyszło mi na myśl, że pewnie znowu się pokłócili, co zdarzało im się ostatnio nader często, i wyjechała gdzieś do rodziny, żeby od niego odetchnąć. Okazało się jednak, że byłam w błędzie.
- Poszła na pielgrzymkę do Częstochowy – wyjaśnił mi, a potem dodał: - A tam przecież miały przechodzić największe burze i gradobicia! Ale dobrze jej tak! Za głupotę trzeba płacić!
Z wyjaśnień Witka wynikało, że namówiła ją na to sąsiadka. Jakby tego było mało, sąsiadka zabrała ze sobą w podróż dwóch nastoletnich wnuczków.
- Ach tak! Widziałam! – Przypomniałam sobie, że oglądałam ich zdjęcia na jednym z portali internetowych.
Przypomniałam sobie coś jeszcze. Chłopcy byli może w wieku dwunastu, trzynastu lat. Wątpiłam, by takie małolaty były w stanie dojść do Częstochowy bez uszczerbku na zdrowiu. W prostej linii (na mapie) to jakieś prawie czterysta kilometrów! Co prawda w trakcie takiej pielgrzymki z pewnością muszą być robione przerwy na posiłki i odpoczynek, ale tak czy inaczej dla dzieciaków musiał to być wysiłek ponad miarę.
Swoimi wątpliwościami podzieliłam się ze znajomym. Wtedy, co mnie bardzo zaskoczyło, Witold wybuchnął śmiechem.
- W zeszłym roku chłopcy też byli z babcią na pielgrzymce. I nie chcesz wiedzieć jak to wyglądało – podśmiewywał się.
Przeciwnie, byłam niezmiernie ciekawa. Zwłaszcza że w oczach znajomego pojawiły się dziwne chochliki świadczące o tym, że cała sprawa musi mieć jakieś drugie dno.
- Nie uwierzysz! Synowa sąsiadki jechała za nimi swoją wypasioną bryką, oczywiście w pewnej odległości, by nie zostać zauważoną przez innych uczestników pielgrzymki.
Sądziłam że kierowała nią zwykła matczyna troska, ale okazało się, że nie tylko. Część pielgrzymów nocowała w hostelach, tanich pensjonatach, a co odważniejsi u gospodarzy, albo w namiotach. Rano wszyscy mieli wyznaczone miejsce zbiórki, na którym pojawiali się bardziej lub mniej zmęczeni, ale najczęściej gotowi do dalszej drogi. Nikt nie sprawdzał, czy ktoś spał i w jakim miejscu. Synowa sąsiadki Witka zabierała synów do hoteli, gdzie mieli zapewnione świetne warunki do odświeżenia się, wypoczęcia i najedzenia do syta. Rankiem niezauważalnie odstawiała ich na miejsce zbiórki. Gdyby na synach sprawa się kończyła, byłoby to jeszcze zrozumiałe, ale nawiedzona babcia także korzystała z komfortowych hoteli.
- Czemu ma to służyć? – nie mogłam się nadziwić. – Przecież to oszustwo…
Nie tak wyobrażałam sobie pieszą pielgrzymkę do sanktuarium. O co w tym wszystkim chodzi? Po co wobec tego iść tam na piechotę, jaki to ma sens?
- A jak myślisz? – spytał znajomy. – Żeby wszystkim pokazać rzekomą pobożność, zademonstrować swoją religijną postawę. Trzeba iść z duchem czasu, czyli z modą na religię. Tyle się teraz mówi i czyta o uczuciach religijnych katolików, że czasem można od tego dostać mdłości – Witold wyraźnie był zniesmaczony zachowaniem żony, sąsiadki, a także tymi wszystkimi ceregielami, które fundowała społeczeństwu część nadgorliwych katolików.
- Zwłaszcza że nijak mają się one do prawdziwej postawy, którą sobą prezentują… - dopowiedziałam jego myśl.
Po chwili dodałam:
- Nie zabrałabym na pieszą pielgrzymkę małych chłopców – kręciłam głową z niedowierzaniem, że ktoś może być tak bezmyślny.
Ludzie chodzą na pielgrzymki z różnych powodów. Żeby się pomodlić o zdrowie dla rodziny, podziękować za uratowanie życia albo dobrą passę w życiu, za wszystko, co dostało się od losu, bądź też poprosić o wybawienie z kłopotów.
Można to oczywiście zrobić na różne inne sposoby, ale skoro już wybierają taki rodzaj próśb czy dziękczynienia, no cóż, ich wybór.
Jest też część ludzi, która po prostu chce się pokazać. Pochwalić przed rodziną i znajomymi, na przykład w mediach. Lubią zabłysnąć. Chcą być podziwiani. Stąd te wszystkie fotki na Instagramie, Facebooku i tym podobnych portalach.
Tyle że zachowanie sąsiadki Witolda i jej synowej w całej swej rozciągłości kłóciło się z tym, co powinien nieść przekaz, jaki stoi za sensem udziału w pielgrzymce.
Czego tak naprawdę babcia i mama uczy swoim postępowaniem chłopców? Pójścia na skróty? Oszukania innych, ale przede wszystkim siebie? A może jeszcze czegoś? Na przykład przyzwolenia na hipokryzję?
Patrząc na wszystko z innej strony, można rzec, że przecież jakby nie było i tak wnoszą oni spory wysiłek w całą marszrutę. Poświęcają swój wolny czas, który przecież mogliby spożytkować inaczej. I choćby tylko z tego powodu należy im się podziw. Rzeczywiście, coś w tym jest. Zdania jednak są podzielone. Zwłaszcza wśród kierowców, którzy poprzez utrudnienia na drogach w związku z przejściem pielgrzymki, nie zdążają na czas do pracy, na uczelnię, czy wioząc chorego do lekarza, bądź szpitala.
Witold mawia, że samym „dreptaniem” i modlitwą nikomu nie da się pomóc. Nawet samemu sobie. Potrzebne jest realne działanie, konkretna pomoc, podanie ręki, dobre słowo.
I trudno się nie zgodzić z jego słowami.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz