Gdy ktoś ma coś
złego na sumieniu, dokłada wszelkich starań, by nie wyszło to na światło dzienne.
Będzie więc dbał o to, aby wszystko, co robi, a w szczególności to, czym się
zajmuje zawodowo, było przejrzyste i w miarę udokumentowane. Grzecznie płaci
podatki, wpłaca pieniądze na różne dobroczynne cele i fundacje, chodzi do
kościoła, bywa że wręcz nawiązuje bliskie kontakty z proboszczem i innymi
duchownymi. Za wszelką cenę chce uchodzić za człowieka nieskazitelnego.
Wszystkie te działania są oczywiście po to, by nie sprowadzić na siebie żadnych
kontroli z urzędów. A jeśli już z jakichś powodów do nich dochodzi i sąsiedzkie
oko to przyuważy, tym bardziej stara się udowodnić wszystkim dookoła, że
kontrola była tylko wynikiem złośliwości nieżyczliwych mu ludzi, a on sam jest absolutnie
czysty jak łza.
Takich ludzi jest całkiem sporo. Wręcz ludzie ideały (!), pomyślałby ktoś, bo w gruncie rzeczy chodzi o to, żeby tak myślano. Tyle że ideałów nie ma. Każdy człowiek ma lub w przeszłości miał coś na sumieniu, czego żałuje lub się wstydzi. Mniej lub bardziej, ale jednak.
Żeby nie być gołosłowną przytoczę dwa przykłady.
Miałam kiedyś kolegę, dobrego znajomego, którego poznałam niemal pół wieku temu. Był, i nadal jest, przystojny, dobrze sytuowany, towarzyski i hojny z natury. Żonie nigdy nie szczędził pieniędzy na kosmetyki i najnowsze kreacje, dzięki czemu mogła błyszczeć w pracy i „na salonach”. Dzieci były zadbane, wykształcone, zawsze dostawały od niego wszystko, czego zapragnęły. Prowadził organizację charytatywną, udzielał się w polityce, był zawsze tam, gdzie pojawiały się jakieś korzyści materialne i… dziennikarze. Lubił być na świeczniku. Chełpił się swoją sławą i rozlicznymi znajomościami. Na tym nie koniec. Każdy kto zwrócił się do niego o pomoc, nie został odesłany z przysłowiowym kwitkiem. Bardzo dbał o to, by postrzegano go w jak najlepszym świetle. Czasem wręcz do przesady. Co w tym złego? Teoretycznie nic. Dlaczego tak bardzo mu na tym zależało? Ano właśnie! Bo w szafie był trup.
Któregoś dnia nagle gruchnęła wiadomość, że ów kolega się rozwodzi. Rozwód? Nic nadzwyczajnego. Przecież wiele małżeństw się rozwodzi. W zasadzie tak. Ale on? Przecież to człowiek anioł! Żona zresztą też. Czy anioły się rozwodzą? W opinii przeciętnego człowieka, w żadnym wypadku!
Jak się potem okazało, ten rzekomy anioł w domowym zaciszu pił i wszczynał awantury. Miał na swoim koncie próbę samobójczą. Tłumaczył to nadmiarem spożytego wówczas alkoholu. Być może tak było. Ale z biegiem lat coraz częściej można było dostrzec, że ten „nieskazitelny” człowiek ma problemy emocjonalne, i to całkiem spore. Jednak, by odwrócić od nich uwagę innych osób, co niedzielę biegał do kościoła i przystępował do komunii św., usiłując wmówić wszystkim, wręcz oszukać, iż jest gorliwym i praktykującym katolikiem, przykładnym mężem i ojcem.
Jak nietrudno się domyślić, cała ta świętobliwość, charytatywna otoczka, a także wizerunek niezmordowanego działacza społecznego, człowieka na wskroś dobrotliwego, miały na celu tylko jedno. Ukryć jego prawdziwą twarz.
Każdy trup prędzej czy później zaczyna śmierdzieć. Jego przykry zapach rozchodzi się wokół, aż w końcu jest nie do ukrycia. Tak było i w przypadku owego kolegi.
Gdy wszystko się wydało, większość znajomych się od niego odwróciła. Ale zawsze znajdą się tacy, którzy bez względu na okoliczności chcą się ogrzać w czyimś blasku. W tym wypadku w politycznym blasku, bo nasz bohater coraz bardziej się w nią angażował.
Jak wiadomo, polityka to bagno. Jest takie powiedzenie: „Kto z bagnem ma do czynienia, nie może mieć czystych rąk”. Powiedzenia nie biorą się znikąd. Jakby na to nie spojrzeć, ten akurat przypadek doskonale wpisywał się w owe twierdzenie. Niektórzy jednak dobrze czują się w bagnie. A skoro tak, niech mają to co lubią. Każdy ma prawo wyboru własnej życiowej drogi. Nawet do piekła… po trupach.
Drugi przypadek, który chcę przytoczyć jest nieco inny, choć momentami można doszukać się analogii.
On i Ona, proszę wybaczyć, ale nie przytoczę tu imion, nawet zmienionych, byli i nadal są przykładnym (choć to słowo na wyrost) małżeństwem. Obojga bohaterów znam od dawien dawna, właściwie od zawsze. I tak jak w poprzednim przypadku ich sytuacja rodzinna i materialna przedstawia się podobnie. On zawsze był łasy na pieniądze. Chyba ma to po ojcu, który jeszcze za czasów peerelu, żeby móc otworzyć własny warsztat rzemieślniczy, co w tamtych czasach było prawie nie do pomyślenia, i dorobić się majątku, nieźle przysłużył się komunistom. Co prawda dowody na to zostały zniszczone, ale pamięć ludzka jest niezawodna. Co poniektórzy mieszkańcy miejscowości, w której żył, nadal to pamiętają. Pamiętają też, że aby ukryć swoje niegodziwe postępowanie, wykonywał mnóstwo prac na rzecz parafialnego kościoła, ponadto nieustająco do niego uczęszczając, nawet w dni powszechne, i przyjaźnił się z okolicznymi proboszczami. Wszystko to bynajmniej nie z pobożności, a raczej z przebiegłości. Dla zmylenia opinii publicznej.
Mniejsza o jego ojca.
Pewne odziedziczone po nim cechy genetyczne po czasie ujawniły się u naszego bohatera, bo nieoczekiwanie tego cichego i niby skromnego człowieka porwały odmęty lokalnego politycznego światka. Co prawda nie piastował żadnego poważnego urzędu, ale miał wpływ na większość decyzji podejmowanych przez lokalne władze. Był i nadal jest świetnym manipulatorem. Sterował zza pleców swojego mocodawcy, nazwijmy to oględnie, politycznymi kolegami, ale przede wszystkim nim samym. Tak długo, dopóki nie osiągnął tego, czego chciał. Czyli dla żony dobrej posady, a dla siebie intratnych kontraktów w branży, w której pracował zawodowo. Prócz tego istniało podejrzenie, że luksusy, na które składały się dwa zakupione w dużych i drogich miastach komfortowe mieszkania dla dwójki dzieci, kosztowne samochody, rozbudowa domu i warsztatu oraz coroczne drogie wczasy i podróże zagraniczne, nie są zasługą jedynie pracy ich rak, czyli jego i żony. Przebąkiwano, że musiał mieć jeszcze jakieś lewe dochody, bo nawet pracując 24 godziny na dobę i zatrudniając kilku pracowników nie byłby w stanie tego osiągnąć, gdy tymczasem w jego warsztacie pracowało tylko dwóch pracowników, i to nie zawsze, a jedynie w okresach wzmożonej pracy. Innymi słowami mówiąc, podejrzewano, że główne profity wyciągał ze swojej, nie zawsze zgodnej z prawem, politycznej działalności. Ile w tym było prawdy, trudno dociec. W okolicy jednak przylgnęła do niego łatka człowieka skorumpowanego. Do tego stopnia, że któregoś dnia u jego drzwi pojawiła się specjalna brygada do walki z korupcją. Sąsiedzi opowiadali potem, jak to cały dzień przeszukiwano im posesję. Mieli przy tym niezłe używanie, bowiem znienawidzony przez nich człowiek wreszcie został odpowiednio potraktowany przez organy ścigania i sprawiedliwości stało się zadość. Nikt nie wiedział, czy owa kontrola zainicjowana została przez jego politycznych oponentów, czy też przez zawistnych sąsiadów, ale wszyscy życzyli mu jej z całego serca. Co przyniosła kontrola, pozostało tajemnicą. Nasz bohater był ustawiony w politycznym światku, więc właściwie można się było domyślić, iż ktoś pomógł mu skutecznie wyjść z opresji.
Gdzie tutaj trup w szafie? Ano trupa dopiero trzeba było do niej włożyć i na tyle skutecznie ukryć, by nikt, ale to absolutnie nikt nie miał wątpliwości, że tam jest.
Po owej osławionej kontroli nasz bohater, albo jak go zwali co poniektórzy, Bohaterowicz, odsunął się od polityki. Nie wiadomo, dobrowolnie, czy został od niej odsunięty. Myliłby się jednak każdy, kto sądziłby, że na zawsze. Absolutnie nie! Zmienił tylko barwy… na czarne.
Poza tym, a może przede wszystkim, trzeba było koniecznie i skutecznie się wybielić, i odzyskać dobre imię. Nie było to łatwe, mając wielu wrogów politycznych i tych wokół siebie, sąsiadów.
Ludzie już to do siebie mają, że nie pamiętają dobrych uczynków, które ten ktoś zrobił, za to świetnie pamiętają każde potknięcie danej osoby, a co dopiero główne grzechy. W tym wypadku było podobnie. On miał tego świadomość. I kto wie, być może znów odezwały się w nim geny ojca, bo w pewnym sensie wziął z niego przykład. Albo też zainspirował się historią jego życia. Do końca nie wiadomo…
Wiadomo za to, że najlepiej wybielić się i ponownie zyskać w oczach mieszkańców i znajomych… gorliwie uczęszczając i angażując się w sprawy kościoła. Czyli historia zatoczyła koło. Odtąd przy każdej uroczystości kościelnej królował wręcz On. Nosił sztandary, żarliwie się modlił, służył do mszy, był członkiem Rady Parafialnej, decydował o wszystkim, co działo się w obrębie murów kościoła i poza nim. Pouczał wiernych, jak mają postępować. Udzielał reprymendy, gdy coś mu się nie podobało. Wtrącał się nawet do spraw porządkowych na parafialnym cmentarzu. Wszystko było w zasadzie w jego gestii. Na dobrą sprawę proboszcz był tu niepotrzebny.
Żona wtórowała mu we wszystkim. Nie było pielgrzymki, w której nie brałaby udziału. Umieszczała na portalach internetowych zdjęcia dewocjonaliów i żarliwe modlitwy oraz fotografie swojej rzekomo przykładnej rodziny, najczęściej związane z religijnymi obrządkami i z wielkim patriotyzmem wobec swojego kraju…. I nietolerancją wobec innych religii i narodowości.
Od tego wszystkiego nawet człowiek głęboko wierzący mógł dostać mdłości, a cóż dopiero agnostycy i osoby niewierzące.
A gdzie ten osławiony trup w szafie? Poniekąd przykryty został płaszczykiem religijności. Poniekąd, bo w pełni nie dało się go przykryć, ale o tym jeszcze prawie nikt nie wiedział. Ale powoli zaczynał śmierdzieć.
Okazało się bowiem, że On zawarł wiele kontraktów handlowych oraz prywatnych znajomości z ludźmi, którymi w gruncie rzeczy pogardzał, opluwając i szydząc z nich na każdym kroku. Z Żydami i wyznawcami Islamu. Ludzie ci mają pieniądze, a on ich potrzebuje. Jest bowiem chciwy jak mało kto. Pazerny hipokryta w masce przykładnego katolika, wiernego sługi Bożego.
O jego kontaktach z tamtymi ludźmi nie wiedział i pewnie nadal nie ma o tym pojęcia miejscowy ksiądz oraz wielu członków jego rodziny, ani okolicznych mieszkańców.
I nie byłoby w tym nic złego, bo przecież mamy dwudziesty pierwszy wiek i takie działania są dziś normą, gdyby nie jego obłuda. Jego oraz jego żony. Obłudni ludzie rodzą dzieci, wychowując ich na ludzi podobnych sobie. I tak lawinowo przybywa obłudników i hipokrytów. Mnożą się trupy w szafach. Kiedyś zabraknie dla nich miejsca. Szkoda tylko, że ludzie ci nie rozumieją jak bardzo szkodzą innym ludziom, Kościołowi, a przede wszystkim samym sobie.
Takich ludzi jest całkiem sporo. Wręcz ludzie ideały (!), pomyślałby ktoś, bo w gruncie rzeczy chodzi o to, żeby tak myślano. Tyle że ideałów nie ma. Każdy człowiek ma lub w przeszłości miał coś na sumieniu, czego żałuje lub się wstydzi. Mniej lub bardziej, ale jednak.
Żeby nie być gołosłowną przytoczę dwa przykłady.
Miałam kiedyś kolegę, dobrego znajomego, którego poznałam niemal pół wieku temu. Był, i nadal jest, przystojny, dobrze sytuowany, towarzyski i hojny z natury. Żonie nigdy nie szczędził pieniędzy na kosmetyki i najnowsze kreacje, dzięki czemu mogła błyszczeć w pracy i „na salonach”. Dzieci były zadbane, wykształcone, zawsze dostawały od niego wszystko, czego zapragnęły. Prowadził organizację charytatywną, udzielał się w polityce, był zawsze tam, gdzie pojawiały się jakieś korzyści materialne i… dziennikarze. Lubił być na świeczniku. Chełpił się swoją sławą i rozlicznymi znajomościami. Na tym nie koniec. Każdy kto zwrócił się do niego o pomoc, nie został odesłany z przysłowiowym kwitkiem. Bardzo dbał o to, by postrzegano go w jak najlepszym świetle. Czasem wręcz do przesady. Co w tym złego? Teoretycznie nic. Dlaczego tak bardzo mu na tym zależało? Ano właśnie! Bo w szafie był trup.
Któregoś dnia nagle gruchnęła wiadomość, że ów kolega się rozwodzi. Rozwód? Nic nadzwyczajnego. Przecież wiele małżeństw się rozwodzi. W zasadzie tak. Ale on? Przecież to człowiek anioł! Żona zresztą też. Czy anioły się rozwodzą? W opinii przeciętnego człowieka, w żadnym wypadku!
Jak się potem okazało, ten rzekomy anioł w domowym zaciszu pił i wszczynał awantury. Miał na swoim koncie próbę samobójczą. Tłumaczył to nadmiarem spożytego wówczas alkoholu. Być może tak było. Ale z biegiem lat coraz częściej można było dostrzec, że ten „nieskazitelny” człowiek ma problemy emocjonalne, i to całkiem spore. Jednak, by odwrócić od nich uwagę innych osób, co niedzielę biegał do kościoła i przystępował do komunii św., usiłując wmówić wszystkim, wręcz oszukać, iż jest gorliwym i praktykującym katolikiem, przykładnym mężem i ojcem.
Jak nietrudno się domyślić, cała ta świętobliwość, charytatywna otoczka, a także wizerunek niezmordowanego działacza społecznego, człowieka na wskroś dobrotliwego, miały na celu tylko jedno. Ukryć jego prawdziwą twarz.
Każdy trup prędzej czy później zaczyna śmierdzieć. Jego przykry zapach rozchodzi się wokół, aż w końcu jest nie do ukrycia. Tak było i w przypadku owego kolegi.
Gdy wszystko się wydało, większość znajomych się od niego odwróciła. Ale zawsze znajdą się tacy, którzy bez względu na okoliczności chcą się ogrzać w czyimś blasku. W tym wypadku w politycznym blasku, bo nasz bohater coraz bardziej się w nią angażował.
Jak wiadomo, polityka to bagno. Jest takie powiedzenie: „Kto z bagnem ma do czynienia, nie może mieć czystych rąk”. Powiedzenia nie biorą się znikąd. Jakby na to nie spojrzeć, ten akurat przypadek doskonale wpisywał się w owe twierdzenie. Niektórzy jednak dobrze czują się w bagnie. A skoro tak, niech mają to co lubią. Każdy ma prawo wyboru własnej życiowej drogi. Nawet do piekła… po trupach.
Drugi przypadek, który chcę przytoczyć jest nieco inny, choć momentami można doszukać się analogii.
On i Ona, proszę wybaczyć, ale nie przytoczę tu imion, nawet zmienionych, byli i nadal są przykładnym (choć to słowo na wyrost) małżeństwem. Obojga bohaterów znam od dawien dawna, właściwie od zawsze. I tak jak w poprzednim przypadku ich sytuacja rodzinna i materialna przedstawia się podobnie. On zawsze był łasy na pieniądze. Chyba ma to po ojcu, który jeszcze za czasów peerelu, żeby móc otworzyć własny warsztat rzemieślniczy, co w tamtych czasach było prawie nie do pomyślenia, i dorobić się majątku, nieźle przysłużył się komunistom. Co prawda dowody na to zostały zniszczone, ale pamięć ludzka jest niezawodna. Co poniektórzy mieszkańcy miejscowości, w której żył, nadal to pamiętają. Pamiętają też, że aby ukryć swoje niegodziwe postępowanie, wykonywał mnóstwo prac na rzecz parafialnego kościoła, ponadto nieustająco do niego uczęszczając, nawet w dni powszechne, i przyjaźnił się z okolicznymi proboszczami. Wszystko to bynajmniej nie z pobożności, a raczej z przebiegłości. Dla zmylenia opinii publicznej.
Mniejsza o jego ojca.
Pewne odziedziczone po nim cechy genetyczne po czasie ujawniły się u naszego bohatera, bo nieoczekiwanie tego cichego i niby skromnego człowieka porwały odmęty lokalnego politycznego światka. Co prawda nie piastował żadnego poważnego urzędu, ale miał wpływ na większość decyzji podejmowanych przez lokalne władze. Był i nadal jest świetnym manipulatorem. Sterował zza pleców swojego mocodawcy, nazwijmy to oględnie, politycznymi kolegami, ale przede wszystkim nim samym. Tak długo, dopóki nie osiągnął tego, czego chciał. Czyli dla żony dobrej posady, a dla siebie intratnych kontraktów w branży, w której pracował zawodowo. Prócz tego istniało podejrzenie, że luksusy, na które składały się dwa zakupione w dużych i drogich miastach komfortowe mieszkania dla dwójki dzieci, kosztowne samochody, rozbudowa domu i warsztatu oraz coroczne drogie wczasy i podróże zagraniczne, nie są zasługą jedynie pracy ich rak, czyli jego i żony. Przebąkiwano, że musiał mieć jeszcze jakieś lewe dochody, bo nawet pracując 24 godziny na dobę i zatrudniając kilku pracowników nie byłby w stanie tego osiągnąć, gdy tymczasem w jego warsztacie pracowało tylko dwóch pracowników, i to nie zawsze, a jedynie w okresach wzmożonej pracy. Innymi słowami mówiąc, podejrzewano, że główne profity wyciągał ze swojej, nie zawsze zgodnej z prawem, politycznej działalności. Ile w tym było prawdy, trudno dociec. W okolicy jednak przylgnęła do niego łatka człowieka skorumpowanego. Do tego stopnia, że któregoś dnia u jego drzwi pojawiła się specjalna brygada do walki z korupcją. Sąsiedzi opowiadali potem, jak to cały dzień przeszukiwano im posesję. Mieli przy tym niezłe używanie, bowiem znienawidzony przez nich człowiek wreszcie został odpowiednio potraktowany przez organy ścigania i sprawiedliwości stało się zadość. Nikt nie wiedział, czy owa kontrola zainicjowana została przez jego politycznych oponentów, czy też przez zawistnych sąsiadów, ale wszyscy życzyli mu jej z całego serca. Co przyniosła kontrola, pozostało tajemnicą. Nasz bohater był ustawiony w politycznym światku, więc właściwie można się było domyślić, iż ktoś pomógł mu skutecznie wyjść z opresji.
Gdzie tutaj trup w szafie? Ano trupa dopiero trzeba było do niej włożyć i na tyle skutecznie ukryć, by nikt, ale to absolutnie nikt nie miał wątpliwości, że tam jest.
Po owej osławionej kontroli nasz bohater, albo jak go zwali co poniektórzy, Bohaterowicz, odsunął się od polityki. Nie wiadomo, dobrowolnie, czy został od niej odsunięty. Myliłby się jednak każdy, kto sądziłby, że na zawsze. Absolutnie nie! Zmienił tylko barwy… na czarne.
Poza tym, a może przede wszystkim, trzeba było koniecznie i skutecznie się wybielić, i odzyskać dobre imię. Nie było to łatwe, mając wielu wrogów politycznych i tych wokół siebie, sąsiadów.
Ludzie już to do siebie mają, że nie pamiętają dobrych uczynków, które ten ktoś zrobił, za to świetnie pamiętają każde potknięcie danej osoby, a co dopiero główne grzechy. W tym wypadku było podobnie. On miał tego świadomość. I kto wie, być może znów odezwały się w nim geny ojca, bo w pewnym sensie wziął z niego przykład. Albo też zainspirował się historią jego życia. Do końca nie wiadomo…
Wiadomo za to, że najlepiej wybielić się i ponownie zyskać w oczach mieszkańców i znajomych… gorliwie uczęszczając i angażując się w sprawy kościoła. Czyli historia zatoczyła koło. Odtąd przy każdej uroczystości kościelnej królował wręcz On. Nosił sztandary, żarliwie się modlił, służył do mszy, był członkiem Rady Parafialnej, decydował o wszystkim, co działo się w obrębie murów kościoła i poza nim. Pouczał wiernych, jak mają postępować. Udzielał reprymendy, gdy coś mu się nie podobało. Wtrącał się nawet do spraw porządkowych na parafialnym cmentarzu. Wszystko było w zasadzie w jego gestii. Na dobrą sprawę proboszcz był tu niepotrzebny.
Żona wtórowała mu we wszystkim. Nie było pielgrzymki, w której nie brałaby udziału. Umieszczała na portalach internetowych zdjęcia dewocjonaliów i żarliwe modlitwy oraz fotografie swojej rzekomo przykładnej rodziny, najczęściej związane z religijnymi obrządkami i z wielkim patriotyzmem wobec swojego kraju…. I nietolerancją wobec innych religii i narodowości.
Od tego wszystkiego nawet człowiek głęboko wierzący mógł dostać mdłości, a cóż dopiero agnostycy i osoby niewierzące.
A gdzie ten osławiony trup w szafie? Poniekąd przykryty został płaszczykiem religijności. Poniekąd, bo w pełni nie dało się go przykryć, ale o tym jeszcze prawie nikt nie wiedział. Ale powoli zaczynał śmierdzieć.
Okazało się bowiem, że On zawarł wiele kontraktów handlowych oraz prywatnych znajomości z ludźmi, którymi w gruncie rzeczy pogardzał, opluwając i szydząc z nich na każdym kroku. Z Żydami i wyznawcami Islamu. Ludzie ci mają pieniądze, a on ich potrzebuje. Jest bowiem chciwy jak mało kto. Pazerny hipokryta w masce przykładnego katolika, wiernego sługi Bożego.
O jego kontaktach z tamtymi ludźmi nie wiedział i pewnie nadal nie ma o tym pojęcia miejscowy ksiądz oraz wielu członków jego rodziny, ani okolicznych mieszkańców.
I nie byłoby w tym nic złego, bo przecież mamy dwudziesty pierwszy wiek i takie działania są dziś normą, gdyby nie jego obłuda. Jego oraz jego żony. Obłudni ludzie rodzą dzieci, wychowując ich na ludzi podobnych sobie. I tak lawinowo przybywa obłudników i hipokrytów. Mnożą się trupy w szafach. Kiedyś zabraknie dla nich miejsca. Szkoda tylko, że ludzie ci nie rozumieją jak bardzo szkodzą innym ludziom, Kościołowi, a przede wszystkim samym sobie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz