Czas spędzony w
poczekalni w oczekiwaniu na wizytę u lekarza uważacie za bezpowrotnie stracony?
Niekoniecznie! Wystarczy wsłuchać się w rozmowy toczone tam wśród pacjentów.
Nieładnie podsłuchiwać? Ależ skąd! Skoro niektórzy mówią głośno i dużo na swój temat, to najwidoczniej chcą się tym podzielić z innymi ludźmi. W przeciwnym razie milczeliby jak przysłowiowy grób.
Mówią dużo, nie zawsze z sensem, i niekoniecznie Was to interesuje? No cóż, tak też się zdarza. Często jednak udaje im się wzbudzić nasze zainteresowanie, czasem współczucie, śmiech albo złość. Tak jak ostatnio w moim przypadku, gdy nie wiedziałam do końca; śmiać się czy płakać?
Od jakiegoś czasu trwa sezon przeziębień i podobno zaczął się grypowy. Nie ominął i mnie. W poczekalni przychodni, do której się udałam tamtego dnia zebrał się całkiem spory tłum. Wszystkie miejsca siedzące, te tak zwane pod ścianą, były zajęte. Na środku zaś ,odkąd pamiętam, zawsze stał i nadal stoi okrągły stół, a przy nim cztery krzesła. Tak się zdarzyło, że zajęli je panowie w wieku sześćdziesiąt plus. Nie trzeba było być zbytnio uważnym, by od razu zorientować się, iż toczą ze sobą słowne boje.
Takie teraz mamy czasy, że gdy tylko spotykają się co najmniej dwaj mężczyźni (a bywa że i kobiety) od razu rozmowa schodzi na politykę. Słowo rozmowa najczęściej nie jest tu na miejscu, bowiem są to raczej gorące dysputy, przekrzykiwania i wzajemne udawadnianie sobie racji.
Gdy ma to miejsce w poczekalni przychodni zdrowia, sprawa robi się patowa. Obolali pacjenci, z gorączką, bez dwóch zdań woleliby poczekać na swoją kolej do gabinetu lekarza w spokoju. Toteż nie należy się dziwić, że w takiej sytuacji niektórym puszczają nerwy. Tak jak jednej z pań, pacjentek, schorowanej kobiecie w kwiecie wieku.
W pewnym momencie zdesperowana uznała za stosowne nakrzyczeć na czwórkę panów siedzących przy stoliku, którzy nazbyt głośno rozprawiali o polityce, kłócąc się przy tym zawzięcie. Nie wszystkie słowa, które wykrzyczała nadają się do publikacji, więc ich nie przytoczę, ale część z nich, i owszem.
- W kółko ta polityka! Te rozdziawione gęby i te durne wasze racje! Gdzie się człowiek nie obróci, tylko to szambo! Niektórym to już całkiem zlasowało mózg! – nie przebierała w słowach.
Panowie nieco zaskoczeni jej krzykami na chwilkę przymilkli, ale tylko na chwilkę. Nie minęły może dwie minuty i wszystko zaczęło się od nowa. Tyle że nagle reszta oczekujących też nabrała ochoty na, delikatnie mówiąc, wzajemną polemikę i dopiero zrobił się gwar nie do zniesienia. Nawet interwencja pielęgniarek, a potem także lekarza niewiele dała.
- Widzicie, widzicie! Nawet lekarzowi nie dajecie spokojnie pracować. Stare cepy! – zwróciła się wprost do czwórki mężczyzn.
Nazwanie ich starymi cepami jakoś szczególnie panów nie ruszyło. Sama nie wiem dlaczego. Czyżby się pod tym podpisywali? Za to bardzo boleśnie raniło ich stwierdzenie, że ich politykowanie niczego do sprawy nie wniesie, a jedynie powoduje niepotrzebny stres, zapewne także w ich rodzinach.
- A co! Mamy biernie się przyglądać jak wybucha afera za aferą! Nie zgadzamy się na rujnowanie Polski! – Odezwał się krzykliwym głosem jeden z nich, którego w myślach nazwałam patriotą.
Z dwiema laskami u boku, nie mam tu na myśli bynajmniej młodych kobiet, w kwestii przysłużenia się ojczyźnie na tę chwilę zapewne niewiele mógłby z siebie dać, ale swoją buńczuczną postawą próbował wszystkim udowodnić, że jest inaczej. Podobnie zresztą jak pozostali panowie biorący udział w całym przedstawieniu. Czerwoni na twarzy, nie wiadomo czy mieli problem z nadciśnieniem, czy raczej ze złością, otyli, z wielkimi brzuchami, narzekający na stawy i kręgosłupy. Już raczej nadawaliby się do kabaretu…
- Taaa…. Jasne! I waszymi kłótniami coś zdziałacie! – Podsumowała ich owa kobieta, niemalże czytając mi w myślach.
Nie spodobało się to panom, bo ten i ów próbował coś jej odpyskować, ale z pomocą przyszła jej inna kobieta, która też wyraziła chęć włączenia się do dyskusji.
- Dawniej faceci rozprawiali o kobietach, o blondynkach, teściowych. Śmialiśmy się z policjantów, księży. A teraz? Ciągle tylko polityka! Co się z wami, chłopy, porobiło? – Spytała kąśliwie, a potem równie złośliwie dodała: - Jak już wejdziecie do gabinetu, – tu wskazała na drzwi - nie zapomnijcie wziąć skierowania na terapię do psychologa, bo każdemu z was się przyda.
Co było potem trudne jest do opisania. Jeden wielki harmider. I kto wie, czy nie doszłoby do rękoczynów, gdyby nagle w drzwiach gabinetu nie pojawiła się sylwetka lekarza z wyczekiwanymi słowami na ustach.
- Numer dwadzieścia siedem! Proszę wejść!
Okazało się, że wywołany został jeden z czwórki panów „okrągłego stołu”, a raczej stolika.
- Numer dwadzieścia siedem – drwiąco powtórzył ktoś z oczekujących w poczekalni pacjentów, gdy zamknęły się za nimi drzwi gabinetu. – Teraz jesteśmy numerami!
- Już dawno nimi jesteśmy! Oni (w domyśle służba zdrowia) wcale się nami nie przejmują – w lot podchwycił temat „patriota”.
A że to temat rzeka i wiele wspólnego ma z polityką, więc wszystko zaczęło się od początku.
- A myślałam, że sobie odpuszczą – powiedziała półgłosem ta sama kobieta, która w tak niewybredny sposób skarciła panów siedzących przy stoliku.
Jeden z nich, mimo upływu wieku, nadal miał chyba bardzo dobry słuch, bo dotarły do jego uszy. I postanowił coś z tym zrobić.
- Chce pani coś o kobietach, żeby było jak dawniej? – spytał ironicznie. – To proszę! A co powiecie o aniołkach Glapińskiego?
I znowu mieliśmy „powtórkę z rozrywki”. Panowie dali upust swoim fantazjom, tyle że w temacie, a jakże, polityki.
Gdy więc wreszcie nadeszła moja kolej i w gabinecie lekarskim usiadłam na wprost lekarza, prawie zapomniałam co mi dolega. To znaczy, z czym do niego przyszłam.
- Czy może pan doktor przepisać mi marihuanę leczniczą? – Spytałam całkiem serio zaskoczonego do granic możliwości lekarza.
- Nie uważam, żeby pani jej potrzebowała – odparł wymijająco.
- Oj, bardzo, panie doktorze! Żebym była w stanie iść dalej przez życie, muszę być na haju! – Zażartowałam, choć w głębi duszy tak właśnie czułam.
- Przecież słyszy pan ten rwetes w poczekalni.
- Uff! Szczerze mówiąc, mam już tego serdecznie dość! Pielęgniarki się żaliły, mnie się ciężko pracuje, ale co mam zrobić? Ludzie teraz tacy są…
- A coś innego niż marihuana na uspokojenie może mi pan doktor przepisać? Bo widzi pan, ja w domu mam to samo. Tyle że mąż nie ma innej osoby skorej do politykowania, więc kłóci się z… telewizorem. To znaczy głośno komentuje i przeklina.
- Współczuję – odparł lekarz obdarzając mnie plikiem recept na moje schorzenia, i „ nie moje schorzenia”, których padłam ofiarą.
- Ale proszę nie nadużywać leków uspokajających, bo choć podobno te nowoczesne nie uzależniają, ja bym tak do końca nie dał temu wiary – usłyszałam na koniec, po czym zawołał kolejny numer:
- Numer trzydzieści trzy proszę!
Numerem tym okazał się kolejny pan od „okrągłego stołu”, ostatni z czwórki politycznych dyskutantów.
Gdy już ubrałam się w płaszcz, włożyłam zimową czapkę i otuliłam ciepłym szalikiem, i miałam zamiar opuścić to nieprzyjazne miejsce, usłyszałam jak w głębi poczekalni ktoś głośno narzekał. Na wszystko, w kółko powtarzając, że jesteśmy tylko numerami. Znudzona tym jedna z pacjentek upomniała go:
- Niech pan już da spokój z tymi numerami!
- A co? Może nie mam racji? Ledwo tylko przychodzimy na świat, dostajemy numer! Pesel! A może powinni wołać nas po peselach?
- Lepiej nie! Bo wtedy widać by było jak na dłoni, że niektóre z numerów są bardzo dawne i niebawem zostaną skasowane – powiedział złośliwie jakiś młody człowiek.
Nie było to miłe i co poniektórzy kręcili głową z dezaprobatą. W poczekalni zapanowała cisza, albo raczej powinnam napisać, konsternacja.
- Szkoda, że dopiero teraz – pomyślałam sobie, opuszczając na dobre przychodnię. W myślach wciąż brzmiały mi słowa młodego człowieka.
Co by nie mówić o jego takcie, a raczej o jego braku, dotknął czułej strony każdego z nas. Rzeczywiście, niektórym nie zostało już zbyt wiele czasu. Po co więc marnować go na bezowocne dyskusje prowadzące do wzajemnych kłótni i nienawiści?
Po powrocie do domu zastałam męża siedzącego jak zwykle przed telewizorem i z upodobaniem słuchającego swojej ulubionej stacji telewizyjnej. Na ekranie grupka mężczyzn w starszym wieku dyskutowała ze sobą zażarcie, stale przekrzykując się nawzajem.
- Kabaret starszych panów – przypomniały mi się słowa nieznajomej kobiety. – Śmiać się czy płakać – oto jest pytanie, lecz nie odpowiem na nie…
„Gdzie ci mężczyźni, prawdziwi tacy…” - śpiewała kiedyś Danuta Rinn.
Chciałoby się rzec: Ślub z polityką wzięli biedacy…
Nieładnie podsłuchiwać? Ależ skąd! Skoro niektórzy mówią głośno i dużo na swój temat, to najwidoczniej chcą się tym podzielić z innymi ludźmi. W przeciwnym razie milczeliby jak przysłowiowy grób.
Mówią dużo, nie zawsze z sensem, i niekoniecznie Was to interesuje? No cóż, tak też się zdarza. Często jednak udaje im się wzbudzić nasze zainteresowanie, czasem współczucie, śmiech albo złość. Tak jak ostatnio w moim przypadku, gdy nie wiedziałam do końca; śmiać się czy płakać?
Od jakiegoś czasu trwa sezon przeziębień i podobno zaczął się grypowy. Nie ominął i mnie. W poczekalni przychodni, do której się udałam tamtego dnia zebrał się całkiem spory tłum. Wszystkie miejsca siedzące, te tak zwane pod ścianą, były zajęte. Na środku zaś ,odkąd pamiętam, zawsze stał i nadal stoi okrągły stół, a przy nim cztery krzesła. Tak się zdarzyło, że zajęli je panowie w wieku sześćdziesiąt plus. Nie trzeba było być zbytnio uważnym, by od razu zorientować się, iż toczą ze sobą słowne boje.
Takie teraz mamy czasy, że gdy tylko spotykają się co najmniej dwaj mężczyźni (a bywa że i kobiety) od razu rozmowa schodzi na politykę. Słowo rozmowa najczęściej nie jest tu na miejscu, bowiem są to raczej gorące dysputy, przekrzykiwania i wzajemne udawadnianie sobie racji.
Gdy ma to miejsce w poczekalni przychodni zdrowia, sprawa robi się patowa. Obolali pacjenci, z gorączką, bez dwóch zdań woleliby poczekać na swoją kolej do gabinetu lekarza w spokoju. Toteż nie należy się dziwić, że w takiej sytuacji niektórym puszczają nerwy. Tak jak jednej z pań, pacjentek, schorowanej kobiecie w kwiecie wieku.
W pewnym momencie zdesperowana uznała za stosowne nakrzyczeć na czwórkę panów siedzących przy stoliku, którzy nazbyt głośno rozprawiali o polityce, kłócąc się przy tym zawzięcie. Nie wszystkie słowa, które wykrzyczała nadają się do publikacji, więc ich nie przytoczę, ale część z nich, i owszem.
- W kółko ta polityka! Te rozdziawione gęby i te durne wasze racje! Gdzie się człowiek nie obróci, tylko to szambo! Niektórym to już całkiem zlasowało mózg! – nie przebierała w słowach.
Panowie nieco zaskoczeni jej krzykami na chwilkę przymilkli, ale tylko na chwilkę. Nie minęły może dwie minuty i wszystko zaczęło się od nowa. Tyle że nagle reszta oczekujących też nabrała ochoty na, delikatnie mówiąc, wzajemną polemikę i dopiero zrobił się gwar nie do zniesienia. Nawet interwencja pielęgniarek, a potem także lekarza niewiele dała.
- Widzicie, widzicie! Nawet lekarzowi nie dajecie spokojnie pracować. Stare cepy! – zwróciła się wprost do czwórki mężczyzn.
Nazwanie ich starymi cepami jakoś szczególnie panów nie ruszyło. Sama nie wiem dlaczego. Czyżby się pod tym podpisywali? Za to bardzo boleśnie raniło ich stwierdzenie, że ich politykowanie niczego do sprawy nie wniesie, a jedynie powoduje niepotrzebny stres, zapewne także w ich rodzinach.
- A co! Mamy biernie się przyglądać jak wybucha afera za aferą! Nie zgadzamy się na rujnowanie Polski! – Odezwał się krzykliwym głosem jeden z nich, którego w myślach nazwałam patriotą.
Z dwiema laskami u boku, nie mam tu na myśli bynajmniej młodych kobiet, w kwestii przysłużenia się ojczyźnie na tę chwilę zapewne niewiele mógłby z siebie dać, ale swoją buńczuczną postawą próbował wszystkim udowodnić, że jest inaczej. Podobnie zresztą jak pozostali panowie biorący udział w całym przedstawieniu. Czerwoni na twarzy, nie wiadomo czy mieli problem z nadciśnieniem, czy raczej ze złością, otyli, z wielkimi brzuchami, narzekający na stawy i kręgosłupy. Już raczej nadawaliby się do kabaretu…
- Taaa…. Jasne! I waszymi kłótniami coś zdziałacie! – Podsumowała ich owa kobieta, niemalże czytając mi w myślach.
Nie spodobało się to panom, bo ten i ów próbował coś jej odpyskować, ale z pomocą przyszła jej inna kobieta, która też wyraziła chęć włączenia się do dyskusji.
- Dawniej faceci rozprawiali o kobietach, o blondynkach, teściowych. Śmialiśmy się z policjantów, księży. A teraz? Ciągle tylko polityka! Co się z wami, chłopy, porobiło? – Spytała kąśliwie, a potem równie złośliwie dodała: - Jak już wejdziecie do gabinetu, – tu wskazała na drzwi - nie zapomnijcie wziąć skierowania na terapię do psychologa, bo każdemu z was się przyda.
Co było potem trudne jest do opisania. Jeden wielki harmider. I kto wie, czy nie doszłoby do rękoczynów, gdyby nagle w drzwiach gabinetu nie pojawiła się sylwetka lekarza z wyczekiwanymi słowami na ustach.
- Numer dwadzieścia siedem! Proszę wejść!
Okazało się, że wywołany został jeden z czwórki panów „okrągłego stołu”, a raczej stolika.
- Numer dwadzieścia siedem – drwiąco powtórzył ktoś z oczekujących w poczekalni pacjentów, gdy zamknęły się za nimi drzwi gabinetu. – Teraz jesteśmy numerami!
- Już dawno nimi jesteśmy! Oni (w domyśle służba zdrowia) wcale się nami nie przejmują – w lot podchwycił temat „patriota”.
A że to temat rzeka i wiele wspólnego ma z polityką, więc wszystko zaczęło się od początku.
- A myślałam, że sobie odpuszczą – powiedziała półgłosem ta sama kobieta, która w tak niewybredny sposób skarciła panów siedzących przy stoliku.
Jeden z nich, mimo upływu wieku, nadal miał chyba bardzo dobry słuch, bo dotarły do jego uszy. I postanowił coś z tym zrobić.
- Chce pani coś o kobietach, żeby było jak dawniej? – spytał ironicznie. – To proszę! A co powiecie o aniołkach Glapińskiego?
I znowu mieliśmy „powtórkę z rozrywki”. Panowie dali upust swoim fantazjom, tyle że w temacie, a jakże, polityki.
Gdy więc wreszcie nadeszła moja kolej i w gabinecie lekarskim usiadłam na wprost lekarza, prawie zapomniałam co mi dolega. To znaczy, z czym do niego przyszłam.
- Czy może pan doktor przepisać mi marihuanę leczniczą? – Spytałam całkiem serio zaskoczonego do granic możliwości lekarza.
- Nie uważam, żeby pani jej potrzebowała – odparł wymijająco.
- Oj, bardzo, panie doktorze! Żebym była w stanie iść dalej przez życie, muszę być na haju! – Zażartowałam, choć w głębi duszy tak właśnie czułam.
- Przecież słyszy pan ten rwetes w poczekalni.
- Uff! Szczerze mówiąc, mam już tego serdecznie dość! Pielęgniarki się żaliły, mnie się ciężko pracuje, ale co mam zrobić? Ludzie teraz tacy są…
- A coś innego niż marihuana na uspokojenie może mi pan doktor przepisać? Bo widzi pan, ja w domu mam to samo. Tyle że mąż nie ma innej osoby skorej do politykowania, więc kłóci się z… telewizorem. To znaczy głośno komentuje i przeklina.
- Współczuję – odparł lekarz obdarzając mnie plikiem recept na moje schorzenia, i „ nie moje schorzenia”, których padłam ofiarą.
- Ale proszę nie nadużywać leków uspokajających, bo choć podobno te nowoczesne nie uzależniają, ja bym tak do końca nie dał temu wiary – usłyszałam na koniec, po czym zawołał kolejny numer:
- Numer trzydzieści trzy proszę!
Numerem tym okazał się kolejny pan od „okrągłego stołu”, ostatni z czwórki politycznych dyskutantów.
Gdy już ubrałam się w płaszcz, włożyłam zimową czapkę i otuliłam ciepłym szalikiem, i miałam zamiar opuścić to nieprzyjazne miejsce, usłyszałam jak w głębi poczekalni ktoś głośno narzekał. Na wszystko, w kółko powtarzając, że jesteśmy tylko numerami. Znudzona tym jedna z pacjentek upomniała go:
- Niech pan już da spokój z tymi numerami!
- A co? Może nie mam racji? Ledwo tylko przychodzimy na świat, dostajemy numer! Pesel! A może powinni wołać nas po peselach?
- Lepiej nie! Bo wtedy widać by było jak na dłoni, że niektóre z numerów są bardzo dawne i niebawem zostaną skasowane – powiedział złośliwie jakiś młody człowiek.
Nie było to miłe i co poniektórzy kręcili głową z dezaprobatą. W poczekalni zapanowała cisza, albo raczej powinnam napisać, konsternacja.
- Szkoda, że dopiero teraz – pomyślałam sobie, opuszczając na dobre przychodnię. W myślach wciąż brzmiały mi słowa młodego człowieka.
Co by nie mówić o jego takcie, a raczej o jego braku, dotknął czułej strony każdego z nas. Rzeczywiście, niektórym nie zostało już zbyt wiele czasu. Po co więc marnować go na bezowocne dyskusje prowadzące do wzajemnych kłótni i nienawiści?
Po powrocie do domu zastałam męża siedzącego jak zwykle przed telewizorem i z upodobaniem słuchającego swojej ulubionej stacji telewizyjnej. Na ekranie grupka mężczyzn w starszym wieku dyskutowała ze sobą zażarcie, stale przekrzykując się nawzajem.
- Kabaret starszych panów – przypomniały mi się słowa nieznajomej kobiety. – Śmiać się czy płakać – oto jest pytanie, lecz nie odpowiem na nie…
„Gdzie ci mężczyźni, prawdziwi tacy…” - śpiewała kiedyś Danuta Rinn.
Chciałoby się rzec: Ślub z polityką wzięli biedacy…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz