Jestem
spokojna. Szkoda, że krótko.
Mija
minutka za minutką.
Nikt nie
ma dość cywilnej odwagi,
by
wyprowadzić mnie z równowagi,
gdyż byle
drobiazg potrafi skruszyć
względnie
pozorny spokój mej duszy.
Racząc
się chwilą błogą spokoju,
zapomnieć
chce się o ciężkim znoju.
Tej
zwykłej, szarej wręcz codzienności,
o swych
kłopotach, troskach i złości.
O tych,
na których patrzyć nie sposób,
o
pseudoznawcach od ludzkich losów,
o
plotkach, szefach, różnych bolączkach,
o
politykach i „złotych rączkach”.
O tylu
innych, różnych problemach,
swoich i
innych, bo któż ich nie ma?
Chwila
spokoju jest jak morfina,
o bólu
zrazu się zapomina.
Przestaje
boleć życie okrutne,
znikają z
planu kadry zbyt smutne.
Uśmierza
nerwy i koi duszę,
daje
poczucie, że nic nie muszę.
Nie muszę
patrzeć, chociaż na chwilę
na
uprzykrzonych twarzy aż tyle.
Nie muszę
słuchać bzdurnych rozkazów,
ani się
trzymać różnych nakazów.
Leżąc w
spokoju gdzieś na tapczanie,
trapi
jedynie mnie… oddychanie.
Mogę się
oddać swoim marzeniom,
co od tak
dawna wewnątrz mnie drzemią.
Mogę
wyłączyć power w swej głowie,
przechodząc
w stan, co błogim się zowie.
Chwila
spokoju… Zawsze zbyt krótka!
Żeby tak
chociaż jeszcze minutka...
Lecz mnie
sprowadza szybko na ziemię,
nad uchem
znowu czyjeś pieprzenie!
Znów
czyjaś gęba wszerz rozdziawiona,
chwila
spokoju znowu zmącona.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz