Niedawno robiłam zakupy w jednym ze sklepów w niedalekiej odległości od swojego
domu. To taki mój ulubiony sklep, w którym zaopatruję się już którąś z kolei
dekadę. Nic więc dziwnego, że panie ekspedientki znają mnie, a co za tym idzie,
mój gust względem kupowanych w sklepie towarów. A że jestem stałą klientką,
więc z reguły wybierają mi co lepsze lub świeższe kąski, na przykład na dziale
mięsnym, piekarniczym, czy z warzywami i owocami.
Ileż to razy słyszałam:
- Proszę wybrać inne ciasto, bo to akurat nie jest najsmaczniejsze – doradzała mi nieraz sprzedawczyni.
- Tej wędliny bym nie polecała, sama chemia – słyszałam od innej pani. – Proszę wziąć tą – sugerowała wskazując na inną. – Świeżuteńka i od sprawdzonego dostawcy.
Byłam i jestem im za to bardzo wdzięczna. Czasem więc staram się im odwdzięczyć miłym słowem. Bywało że w przypływie chwili zamieniałam z nimi parę słów, albo pozwoliłam sobie na jakiś żarcik. Toteż nieraz widząc mnie z daleka, zapracowane, choćby tylko ruchem głowy przesyłały mi ukłon, uśmiechając się. Zresztą, nie jestem jedyna w tym sklepie, którą w ten sposób traktują. Ogólnie dla wszystkich klientów są bardzo miłe.
Tego dnia było podobnie. Stałam akurat przy kasie, gdy nieoczekiwanie przypomniałam sobie, że poprzedniego dnia usłyszałam w telewizji, iż rząd podpisał ustawę o zakazie handlu w niedzielę.
- Pewnie cieszy się pani z tego powodu? – zagadnęłam kasjerkę.
Na jej twarzy nie dojrzałam jednak zachwytu. Pokręciła tylko znacząco głową, co miało oznaczać, że nie do końca.
Skomentowała to krótko:
- Gdy pierwszy raz usłyszałyśmy, że nie będziemy musiały przychodzić do pracy w niedzielę, byłyśmy zachwycone – mówiła, jednocześnie nabijając na kasę cenę i ilość kolejnych zakupionych przeze mnie towarów. – Ale teraz wręcz przeciwnie – dodała.
- Jak to? – nie mogłam się nadziwić.
- Pensja będzie niższa – odparła zwięźle. – Nadgodziny i praca w niedzielę i w święta była lepiej wynagradzana, a teraz nam to spadło – mówiła potocznym językiem. – Wyjdziemy na tym jak Zabłocki na mydle.
- Dużo panie na tym stracą? – spytałam z ciekawości.
- To zależy. Niektóre z nas sporo.
Naszą rozmowę usłyszała kasjerka obsługująca sąsiednią kasę i też uznała dodać coś od siebie.
- Ja tam lubiłam przychodzić do pracy w niedzielę, bo wtedy mój mąż musiał zająć się trójką dzieciaków. Przypilnować, pomóc im odrobić lekcje i tak dalej. Na co dzień się do tego nie kwapi. Nijak nie jestem w stanie zagonić go do pomocy. Wszystko spada na mnie. A teraz jeszcze te rzekomo wolne niedziele… Już to widzę, jak to będzie wyglądało! On przy piwku i przy telewizorze, a ja przy dzieciakach! – dodała. – I jaki to dla mnie niedzielny odpoczynek od pracy?
Nagle ktoś z klientów, starszy mężczyzna stojący w kolejce do kasy uznał za stosowne zripostować słowa kasjerki.
- Ale będzie pani z rodziną! Tak jak chciał rząd!
Na te słowa, w jakąś nieznajomą kobietę posłusznie czekającą tuż za nim na swoją kolej do kasy jakby wstąpił jakiś diabeł. Donośnym głosem zaczęła pokrzykiwać mu nad uchem:
- A czy rząd pytał tę panią, albo jakąś inną ekspedientkę, czy ona chce być w niedzielę ze swoją rodziną?
- A może ma tej swojej rodziny dość na co dzień! – Wtrąciła się inna klientka z kolejki przy drugiej kasie. – A może nie ma rodziny? A może tak jak ja, ma już dorosłe dzieci, które w niedzielę będą jej posuwały wnuki do opieki?
Obie kobiety były wyraźnie zdenerwowane, słysząc komentarz starszego pana. Ta druga nie zabawiła przy kasie zbyt długo, ale wystarczyło, by natychmiast wywiązała się wręcz „narodowa” dyskusja, jak się ostatnio zwykło mawiać, dwojga plemion.
Trzecia z pań kasjerek też zdecydowała się oddać swój głos w sprawie.
- A ja już żałuję tych wolnych niedziel, chociaż ich jeszcze nie doświadczyłam – powiedziała. – Za niedzielę pracującą miałam wybór: Odebrać dodatkowe pieniądze, albo wybrać dzień wolny. Wybierałam zwykle to drugie, bo zwyczajnie był mi potrzebny. Nie musiałam brać urlopu na załatwienie różnych spraw – stwierdziła. – Mogłam sobie w tygodniu pozwolić na wyjście do fryzjera, do znajomych. Albo bez stresu, że urwałam się na parę minut z pracy i nie mogę zbyt długo stać w kolejce do lekarza, bo szef mnie wyleje z pracy, po prostu mogłam spędzić ten dzień w kolejce do gabinetu lekarza specjalisty, z dzieckiem do pediatry, albo do dentysty. Nie będzie to możliwe, gdy zostanę pozbawiona tego dnia wolnego za niedzielę. W niedzielę lekarze przecież nie przyjmują. Nie pracują żadne urzędy. Fryzjerzy, kosmetyczki też nie.
- Za to księża będą mieli obłożenie! – krzyknął ktoś kolejny z kolejkowiczów. –
To wszystko pod nich jest robione! Żeby mogli się nachapać!
Z pozoru niewinna dyskusja przerodziła się w mgnieniu oka w całkiem sporą awanturę. Ten i ów wykrzykiwał pod adresem kleru niecenzuralne słowa, z gatunku tych najcięższych, rzucając słuszne, bądź niesłuszne, zarzuty.
- Już dawno przestałam chodzić do spowiedzi – wyjawiła jedna z kobiet. – Bo skąd mam wiedzieć, kto siedzi po drugiej stronie? A może to jeszcze większy grzesznik niż ja! Może jakiś pedofil, złodziej, albo inny zbok!
- Ja też! Ja też! – Jej słowa podchwycili kolejni dwaj klienci sklepu.
Z ich rozmów wynikało niezbicie, że co druga osoba przestała chodzić do kościoła, a jeśli jeszcze nie przestała, to zrobi to w niedalekiej przyszłości. Przynajmniej tak brzmiały ich deklaracje.
Tymczasem w sklepie pojawiało się coraz więcej klientów, a ci, którzy już odchodzili od kasy, jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności wcale nie spieszyli się do swoich domów. Może uznali, że ich udział w „narodowej dyskusji”, czy raczej w zwykłej słownej przepychance, nie może bez nich się obejść? Nie wszyscy uczestniczyli w niej od samego początku, więc ten i ów zbaczał z tematu, pretensje przelewając na… kasjerki i ekspedientki.
W każdym razie zrobiło się bardzo nieprzyjemnie. Na tyle, że czym prędzej odebrałam swój paragon i czmychnęłam na zewnątrz. Chłodne powietrze sprawiło, że nieco otrzeźwiałam po tym, jak całkiem nieoczekiwanie, bez krzty złych zamiarów, delikatnie mówiąc, wywołałam pospolite ruszenie.
A chciałam tylko miło zagadnąć znajomą mi kasjerkę…
Ledwo dotarłam do domu ze sprawunkami, z głową zaprzątniętą myślami na temat tego, że ludzie teraz strasznie stali się zacietrzewieni, a już miałam kolejny kłopot. Ten kłopot to moja znajoma. Ogólnie rzecz ujmując, fajna z niej kobieta, ale strasznie gadatliwa. A na to najmniej teraz miałam ochotę. Niezbyt więc miło ją przywitałam.
- Mam nadzieję, że masz jakieś dobre wiadomości, bo dopiero co podniosło mi się ciśnienie i niepotrzebny mi kolejny jego wzrost – powiedziałam, w wielkim skrócie nakreślając powód mojej irytacji.
Krystyna spojrzała na mnie spod oka i rzekła z przekąsem:
- A to mi nowina!
Opowiedziała, że i ona miała podobny przypadek, tyle że skończyło się płaczem kasjerki. Okazało się, że robiąc w niedzielę zakupy w Auchanie nieopatrznie wypowiedziała słowa, które jak się potem okazało bynajmniej nie powinny paść z jej ust, gdyż wywołały skrajne emocje.
- Będzie mi tych zakupów w niedzielę brakowało. Tylko wtedy mam na nie czas – powiedziała wówczas do kasjerki.
Rzeczywiście, Krystyna pracuje w barze jako kelnerka. Całymi dniami na nogach, jak zwykła mówić. Po pracy najczęściej nie ma już siły, by pójść na zakupy. Jedynym dniem w tygodniu, kiedy była w stanie to zrobić, była niedziela. W niedzielę bowiem jej szef zatrudniał Ukrainki. Pracowały także wtedy, kiedy ktoś z personelu zachorował.
Kasjerka z Auchana odpowiedziała jej wtedy:
- A mnie nie! Cieszę się, że będę miała wolne niedziele.
Cała sprawa pewnie nigdy nie miała dalszego ciągu, gdyby nie znowu jakiś niezadowolony klient. Pan był nieco agresywny w swoim zachowaniu i krzykami próbował wszystkim wokół udowodnić swoje racje.
- Jak chce mieć pani wolne niedziele, to proszę się zatrudnić gdzie indziej! Won stąd! – grzmiał. – Najlepiej wy……..ć do Niemiec! Tam od dawna mają wolne w niedziele!
- Jak to? Do tych znienawidzonych przez PIS Niemiec ma wyjeżdżać? Gdzie pan ją wysyła? – Pozwolił sobie na komentarz jeden z klientów oczekujących w kolejce do kasy. – Tak na nich plujecie, ale przykład z nich bierzecie! Wolne od handlu niedziele! Rodem z Niemiec! – podobno wykrzykiwał. Przynajmniej tak relacjonowała mi Krystyna.
Okazało się, że takich jak ów pan natychmiast znalazło się więcej osób. To znaczy, niekoniecznie wysyłających ekspedientki za granicę, ale gdzie indziej, i owszem.
- Co się, biedna, nasłuchała, to się nasłuchała – żaliła się nad jej losem moja znajoma.
Podobno niejako przy okazji dostało się też nauczycielom, górnikom i rolnikom. Za co? Ano, za to, że mało pracują, a dużo zarabiają. Co zaś się tyczy tych ostatnich, to oberwali za to, że Unia najwięcej do nich dopłaca.
- W kolejce stała jakaś nauczycielka, bo w pewnym momencie zaczęła narzekać, jak im, nauczycielom, jest źle – mówiła Krystyna. – Ale tej to się oberwało najwięcej. Gdy zaczęła narzekać, że po czterech godzinach pracy z impertynencką, nieposłuszną młodzieżą czuje się tak, jakby ciężko pracowała osiem godzin w kopalni, i na dobrą sprawę wolałaby się zamienić z panią na kasie, albo w najgorszym razie z górnikami, bo odpowiedzialność mają mniejszą, natychmiast ktoś ją tam chciał wysłać, czyli do kopalni, bo przecież nie ma pojęcia, o czym mówi. Automatycznie wytknięto jej 3 miesiące płatnego urlopu, (łącznie z przerwami świątecznymi w nauce) roczny płatny urlop, tzw. na poratowanie zdrowia i wszelkie inne dodatki. O górnikach lepiej nie wspominać – wtrąciła znajoma. – Nie miałam pojęcia, że jest to „kasta” tak bardzo znienawidzona przez rodaków.
Po chwili Krystyna rzekła:
- Najbardziej przykre było to, że większość klientów stojących przy owej kasie zaczęła ubliżać kasjerce, używając wulgarnych słów. Wredna baba, było najłagodniejszym określeniem – dokończyła Krystyna.
- Czyli kilkoma niewinnymi słowami niezamierzenie sprowokowałaś kłótnię w hipermarkecie. Całkiem jak ja – posumowałam.
- No tak. Tak by z tego wynikało! – przyznała. – Już nigdy więcej nie odezwę się do nikogo w sklepie – powiedziała.
- Ani w przychodni u lekarza…
- Ani w przychodni – powtarzała za mną. - Tylko dzień dobry, do widzenia, proszę, dziękuję. Niczego więcej nie mówimy – powiedziała sarkastycznie. – Przynajmniej ja już się boję cokolwiek powiedzieć… W ogóle boję się teraz wrócić do Auchana. Bo jeśli napotkam znów tę kasjerkę, nie wiem jak spojrzę jej w oczy.
- A wiesz, że i mnie przeszło to przez myśl! Boję się wrócić do tego „mojego” sklepu, bo nie wiem, czy odtąd panie ekspedientki nie będą patrzeć na mnie wilkiem… Choć przecież nic złego nie zrobiłam.
- Bez dwóch zdań, nic. Ale z pewnością było im przykro – dodała Krystyna.
No tak. Przypomniałam sobie, jak jeden z mężczyzn krzyczał, że przez ich kaprysy, to znaczy handlowców, zabierają nam, Polakom, wolność. Wcześniej wprowadzili cenzurę w tv, w gazetach, w Internecie. Potem zrobiono zamach na wolne sądy. Po drodze było jeszcze to i owo. Że coraz mniej tej wolności, że właściwie już jej wcale nie ma. A Bóg przecież dał nam wolną wolę. I on, (tamten mężczyzna) o tym cały czas pamięta. I będzie z tego boskiego daru korzystał. „…Będzie robił zakupy, kiedy przyjdzie mu na to ochota. Będzie pracował gdzie chce i kiedy chce. Będzie wybierał sobie partnerki albo partnerów takich, jakich chce. Sypiał z kim chce i jak chce. I że żaden polityk, ksiądz, ani inny kameduła, nie będzie mu dyktować, co ma robić. A tym bardziej, gdzie i kiedy wydać swoje pieniądze”.
Hmn… Nie wiem jak to skomentować. To znaczy wiem, ale się boję. Powoli wszystkiego i wszystkich zaczynam się bać. Boję się nawet pójść do sklepu po bułki… Chociaż może w kwestii tego ostatniego nie będzie tak źle. Właśnie co przeczytałam w Internecie, że teraz handel w niedziele przeniesie się na bazary, bo ustawa tego nie zakazuje (na razie). Kupcy już zacierają ręce.
Kłania się nasza narodowa cecha - Polak potrafi!
Ileż to razy słyszałam:
- Proszę wybrać inne ciasto, bo to akurat nie jest najsmaczniejsze – doradzała mi nieraz sprzedawczyni.
- Tej wędliny bym nie polecała, sama chemia – słyszałam od innej pani. – Proszę wziąć tą – sugerowała wskazując na inną. – Świeżuteńka i od sprawdzonego dostawcy.
Byłam i jestem im za to bardzo wdzięczna. Czasem więc staram się im odwdzięczyć miłym słowem. Bywało że w przypływie chwili zamieniałam z nimi parę słów, albo pozwoliłam sobie na jakiś żarcik. Toteż nieraz widząc mnie z daleka, zapracowane, choćby tylko ruchem głowy przesyłały mi ukłon, uśmiechając się. Zresztą, nie jestem jedyna w tym sklepie, którą w ten sposób traktują. Ogólnie dla wszystkich klientów są bardzo miłe.
Tego dnia było podobnie. Stałam akurat przy kasie, gdy nieoczekiwanie przypomniałam sobie, że poprzedniego dnia usłyszałam w telewizji, iż rząd podpisał ustawę o zakazie handlu w niedzielę.
- Pewnie cieszy się pani z tego powodu? – zagadnęłam kasjerkę.
Na jej twarzy nie dojrzałam jednak zachwytu. Pokręciła tylko znacząco głową, co miało oznaczać, że nie do końca.
Skomentowała to krótko:
- Gdy pierwszy raz usłyszałyśmy, że nie będziemy musiały przychodzić do pracy w niedzielę, byłyśmy zachwycone – mówiła, jednocześnie nabijając na kasę cenę i ilość kolejnych zakupionych przeze mnie towarów. – Ale teraz wręcz przeciwnie – dodała.
- Jak to? – nie mogłam się nadziwić.
- Pensja będzie niższa – odparła zwięźle. – Nadgodziny i praca w niedzielę i w święta była lepiej wynagradzana, a teraz nam to spadło – mówiła potocznym językiem. – Wyjdziemy na tym jak Zabłocki na mydle.
- Dużo panie na tym stracą? – spytałam z ciekawości.
- To zależy. Niektóre z nas sporo.
Naszą rozmowę usłyszała kasjerka obsługująca sąsiednią kasę i też uznała dodać coś od siebie.
- Ja tam lubiłam przychodzić do pracy w niedzielę, bo wtedy mój mąż musiał zająć się trójką dzieciaków. Przypilnować, pomóc im odrobić lekcje i tak dalej. Na co dzień się do tego nie kwapi. Nijak nie jestem w stanie zagonić go do pomocy. Wszystko spada na mnie. A teraz jeszcze te rzekomo wolne niedziele… Już to widzę, jak to będzie wyglądało! On przy piwku i przy telewizorze, a ja przy dzieciakach! – dodała. – I jaki to dla mnie niedzielny odpoczynek od pracy?
Nagle ktoś z klientów, starszy mężczyzna stojący w kolejce do kasy uznał za stosowne zripostować słowa kasjerki.
- Ale będzie pani z rodziną! Tak jak chciał rząd!
Na te słowa, w jakąś nieznajomą kobietę posłusznie czekającą tuż za nim na swoją kolej do kasy jakby wstąpił jakiś diabeł. Donośnym głosem zaczęła pokrzykiwać mu nad uchem:
- A czy rząd pytał tę panią, albo jakąś inną ekspedientkę, czy ona chce być w niedzielę ze swoją rodziną?
- A może ma tej swojej rodziny dość na co dzień! – Wtrąciła się inna klientka z kolejki przy drugiej kasie. – A może nie ma rodziny? A może tak jak ja, ma już dorosłe dzieci, które w niedzielę będą jej posuwały wnuki do opieki?
Obie kobiety były wyraźnie zdenerwowane, słysząc komentarz starszego pana. Ta druga nie zabawiła przy kasie zbyt długo, ale wystarczyło, by natychmiast wywiązała się wręcz „narodowa” dyskusja, jak się ostatnio zwykło mawiać, dwojga plemion.
Trzecia z pań kasjerek też zdecydowała się oddać swój głos w sprawie.
- A ja już żałuję tych wolnych niedziel, chociaż ich jeszcze nie doświadczyłam – powiedziała. – Za niedzielę pracującą miałam wybór: Odebrać dodatkowe pieniądze, albo wybrać dzień wolny. Wybierałam zwykle to drugie, bo zwyczajnie był mi potrzebny. Nie musiałam brać urlopu na załatwienie różnych spraw – stwierdziła. – Mogłam sobie w tygodniu pozwolić na wyjście do fryzjera, do znajomych. Albo bez stresu, że urwałam się na parę minut z pracy i nie mogę zbyt długo stać w kolejce do lekarza, bo szef mnie wyleje z pracy, po prostu mogłam spędzić ten dzień w kolejce do gabinetu lekarza specjalisty, z dzieckiem do pediatry, albo do dentysty. Nie będzie to możliwe, gdy zostanę pozbawiona tego dnia wolnego za niedzielę. W niedzielę lekarze przecież nie przyjmują. Nie pracują żadne urzędy. Fryzjerzy, kosmetyczki też nie.
- Za to księża będą mieli obłożenie! – krzyknął ktoś kolejny z kolejkowiczów. –
To wszystko pod nich jest robione! Żeby mogli się nachapać!
Z pozoru niewinna dyskusja przerodziła się w mgnieniu oka w całkiem sporą awanturę. Ten i ów wykrzykiwał pod adresem kleru niecenzuralne słowa, z gatunku tych najcięższych, rzucając słuszne, bądź niesłuszne, zarzuty.
- Już dawno przestałam chodzić do spowiedzi – wyjawiła jedna z kobiet. – Bo skąd mam wiedzieć, kto siedzi po drugiej stronie? A może to jeszcze większy grzesznik niż ja! Może jakiś pedofil, złodziej, albo inny zbok!
- Ja też! Ja też! – Jej słowa podchwycili kolejni dwaj klienci sklepu.
Z ich rozmów wynikało niezbicie, że co druga osoba przestała chodzić do kościoła, a jeśli jeszcze nie przestała, to zrobi to w niedalekiej przyszłości. Przynajmniej tak brzmiały ich deklaracje.
Tymczasem w sklepie pojawiało się coraz więcej klientów, a ci, którzy już odchodzili od kasy, jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności wcale nie spieszyli się do swoich domów. Może uznali, że ich udział w „narodowej dyskusji”, czy raczej w zwykłej słownej przepychance, nie może bez nich się obejść? Nie wszyscy uczestniczyli w niej od samego początku, więc ten i ów zbaczał z tematu, pretensje przelewając na… kasjerki i ekspedientki.
W każdym razie zrobiło się bardzo nieprzyjemnie. Na tyle, że czym prędzej odebrałam swój paragon i czmychnęłam na zewnątrz. Chłodne powietrze sprawiło, że nieco otrzeźwiałam po tym, jak całkiem nieoczekiwanie, bez krzty złych zamiarów, delikatnie mówiąc, wywołałam pospolite ruszenie.
A chciałam tylko miło zagadnąć znajomą mi kasjerkę…
Ledwo dotarłam do domu ze sprawunkami, z głową zaprzątniętą myślami na temat tego, że ludzie teraz strasznie stali się zacietrzewieni, a już miałam kolejny kłopot. Ten kłopot to moja znajoma. Ogólnie rzecz ujmując, fajna z niej kobieta, ale strasznie gadatliwa. A na to najmniej teraz miałam ochotę. Niezbyt więc miło ją przywitałam.
- Mam nadzieję, że masz jakieś dobre wiadomości, bo dopiero co podniosło mi się ciśnienie i niepotrzebny mi kolejny jego wzrost – powiedziałam, w wielkim skrócie nakreślając powód mojej irytacji.
Krystyna spojrzała na mnie spod oka i rzekła z przekąsem:
- A to mi nowina!
Opowiedziała, że i ona miała podobny przypadek, tyle że skończyło się płaczem kasjerki. Okazało się, że robiąc w niedzielę zakupy w Auchanie nieopatrznie wypowiedziała słowa, które jak się potem okazało bynajmniej nie powinny paść z jej ust, gdyż wywołały skrajne emocje.
- Będzie mi tych zakupów w niedzielę brakowało. Tylko wtedy mam na nie czas – powiedziała wówczas do kasjerki.
Rzeczywiście, Krystyna pracuje w barze jako kelnerka. Całymi dniami na nogach, jak zwykła mówić. Po pracy najczęściej nie ma już siły, by pójść na zakupy. Jedynym dniem w tygodniu, kiedy była w stanie to zrobić, była niedziela. W niedzielę bowiem jej szef zatrudniał Ukrainki. Pracowały także wtedy, kiedy ktoś z personelu zachorował.
Kasjerka z Auchana odpowiedziała jej wtedy:
- A mnie nie! Cieszę się, że będę miała wolne niedziele.
Cała sprawa pewnie nigdy nie miała dalszego ciągu, gdyby nie znowu jakiś niezadowolony klient. Pan był nieco agresywny w swoim zachowaniu i krzykami próbował wszystkim wokół udowodnić swoje racje.
- Jak chce mieć pani wolne niedziele, to proszę się zatrudnić gdzie indziej! Won stąd! – grzmiał. – Najlepiej wy……..ć do Niemiec! Tam od dawna mają wolne w niedziele!
- Jak to? Do tych znienawidzonych przez PIS Niemiec ma wyjeżdżać? Gdzie pan ją wysyła? – Pozwolił sobie na komentarz jeden z klientów oczekujących w kolejce do kasy. – Tak na nich plujecie, ale przykład z nich bierzecie! Wolne od handlu niedziele! Rodem z Niemiec! – podobno wykrzykiwał. Przynajmniej tak relacjonowała mi Krystyna.
Okazało się, że takich jak ów pan natychmiast znalazło się więcej osób. To znaczy, niekoniecznie wysyłających ekspedientki za granicę, ale gdzie indziej, i owszem.
- Co się, biedna, nasłuchała, to się nasłuchała – żaliła się nad jej losem moja znajoma.
Podobno niejako przy okazji dostało się też nauczycielom, górnikom i rolnikom. Za co? Ano, za to, że mało pracują, a dużo zarabiają. Co zaś się tyczy tych ostatnich, to oberwali za to, że Unia najwięcej do nich dopłaca.
- W kolejce stała jakaś nauczycielka, bo w pewnym momencie zaczęła narzekać, jak im, nauczycielom, jest źle – mówiła Krystyna. – Ale tej to się oberwało najwięcej. Gdy zaczęła narzekać, że po czterech godzinach pracy z impertynencką, nieposłuszną młodzieżą czuje się tak, jakby ciężko pracowała osiem godzin w kopalni, i na dobrą sprawę wolałaby się zamienić z panią na kasie, albo w najgorszym razie z górnikami, bo odpowiedzialność mają mniejszą, natychmiast ktoś ją tam chciał wysłać, czyli do kopalni, bo przecież nie ma pojęcia, o czym mówi. Automatycznie wytknięto jej 3 miesiące płatnego urlopu, (łącznie z przerwami świątecznymi w nauce) roczny płatny urlop, tzw. na poratowanie zdrowia i wszelkie inne dodatki. O górnikach lepiej nie wspominać – wtrąciła znajoma. – Nie miałam pojęcia, że jest to „kasta” tak bardzo znienawidzona przez rodaków.
Po chwili Krystyna rzekła:
- Najbardziej przykre było to, że większość klientów stojących przy owej kasie zaczęła ubliżać kasjerce, używając wulgarnych słów. Wredna baba, było najłagodniejszym określeniem – dokończyła Krystyna.
- Czyli kilkoma niewinnymi słowami niezamierzenie sprowokowałaś kłótnię w hipermarkecie. Całkiem jak ja – posumowałam.
- No tak. Tak by z tego wynikało! – przyznała. – Już nigdy więcej nie odezwę się do nikogo w sklepie – powiedziała.
- Ani w przychodni u lekarza…
- Ani w przychodni – powtarzała za mną. - Tylko dzień dobry, do widzenia, proszę, dziękuję. Niczego więcej nie mówimy – powiedziała sarkastycznie. – Przynajmniej ja już się boję cokolwiek powiedzieć… W ogóle boję się teraz wrócić do Auchana. Bo jeśli napotkam znów tę kasjerkę, nie wiem jak spojrzę jej w oczy.
- A wiesz, że i mnie przeszło to przez myśl! Boję się wrócić do tego „mojego” sklepu, bo nie wiem, czy odtąd panie ekspedientki nie będą patrzeć na mnie wilkiem… Choć przecież nic złego nie zrobiłam.
- Bez dwóch zdań, nic. Ale z pewnością było im przykro – dodała Krystyna.
No tak. Przypomniałam sobie, jak jeden z mężczyzn krzyczał, że przez ich kaprysy, to znaczy handlowców, zabierają nam, Polakom, wolność. Wcześniej wprowadzili cenzurę w tv, w gazetach, w Internecie. Potem zrobiono zamach na wolne sądy. Po drodze było jeszcze to i owo. Że coraz mniej tej wolności, że właściwie już jej wcale nie ma. A Bóg przecież dał nam wolną wolę. I on, (tamten mężczyzna) o tym cały czas pamięta. I będzie z tego boskiego daru korzystał. „…Będzie robił zakupy, kiedy przyjdzie mu na to ochota. Będzie pracował gdzie chce i kiedy chce. Będzie wybierał sobie partnerki albo partnerów takich, jakich chce. Sypiał z kim chce i jak chce. I że żaden polityk, ksiądz, ani inny kameduła, nie będzie mu dyktować, co ma robić. A tym bardziej, gdzie i kiedy wydać swoje pieniądze”.
Hmn… Nie wiem jak to skomentować. To znaczy wiem, ale się boję. Powoli wszystkiego i wszystkich zaczynam się bać. Boję się nawet pójść do sklepu po bułki… Chociaż może w kwestii tego ostatniego nie będzie tak źle. Właśnie co przeczytałam w Internecie, że teraz handel w niedziele przeniesie się na bazary, bo ustawa tego nie zakazuje (na razie). Kupcy już zacierają ręce.
Kłania się nasza narodowa cecha - Polak potrafi!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz