Zaczyna się
codziennie rano w naszych domach, zwykle już przy śniadaniu. Niemal w każdej
rodzinie. Hasło do boju? Proszę bardzo! Najczęściej z samego rana mąż włącza
telewizor na kanał polityczny. Wkrótce potem przełącza na inny, o tej samej
tematyce. Potem kolejny, i kolejny. Z przerwą na pracę trwa to do późnych
godzin nocnych. Biada żonie, której mężczyzna jest na emeryturze.
W mojej rodzinie jest podobnie. Mąż w jednej ręce trzyma kanapkę, łyżkę albo widelec, w drugiej pilota od telewizora. Głośno komentuje to, co dzieje się na ekranie. Polemizuje z komentatorem. Dziwię się, że się nie zakrztusi. Może jestem wredna, ale często właśnie tego mu życzę. Nie mogę już patrzeć na niego, kłócącego się z telewizorem. I to marnowanie czasu! Tyle przez ten czas mógłby zrobić różnych rzeczy. Niekoniecznie w domu. Ogólnie, albo dla samego siebie. Na nic nigdy nie ma czasu. Ale nie szkoda mu marnować życia na słuchanie przekrzykujących się polityków, najczęściej ziejących populizmem jak wawelski smok. Albo dla odmiany pałających do siebie nienawiścią i próbujących nawzajem się rozliczać.
„Chłopcy” i „dziewczynki” bawią się w podchody. Kompletują żołnierzyki. Niektórym marzy się wojenka. Nie ma znaczenia, że u niejednych głowa pokryta siwizną i należałoby wykazać się chociaż odrobiną rozsądku. Liczą się przeprowadzone i wygrane bitwy.
Wróg? Wróg zawsze się znajdzie. W zasadzie jest bardzo blisko. Siostra, brat, mąż, żona, syn, córka. Co za różnica? Może akurat siedzi z tobą przy stole… i nie podoba mu się ta sama partia, co jemu.
Moje znajome przeżywają ten sam koszmar.
- Starszy jegomość, plujący jadem na wszystko i wszystkich, budzi we mnie odrazę. Nie dba o siebie, nie ma czasu zrzucić zbędnych kilogramów, bo bez reszty pochłania go polityka – mówi jedna z nich o swoim mężu.
- Całymi dniami siedzi przed telewizorem i przeklina – wtrąca druga i dodaje: - Na polityków, bo to przecież nieudacznicy, dbający tylko o swoje interesy. Po części się z nim zgadzam, ale patrzenie na nich i nieustające słuchanie tego, co mają do powiedzenia, absolutnie nic nie zmieni, bo oni po prostu nie potrafią się dogadać. A już na pewno nie zmieni niczego w naszym życiu. Chyba że na gorsze. A właściwie najgorsze. Od pewnego czasu bowiem nie mogę pozbyć się myśli, że to najgorsze zbliża się wielkimi krokami. Coraz częściej myślę o rozwodzie – Anka jest wyraźnie zdesperowana.
- Mam tak samo – przyznaję. - Próby przemówienia mężowi do rozsądku nic nie dają. Oburza się. Na mnie i na wszystkich, którzy mają odmienne zdanie.
Sugerowanie, że powinien skorzystać z porady terapeuty, bo jego zachowanie aż się o to prosi, zaognia sprawę. Bywa że ze złości naciska przycisk pilota i nastawia telewizor na cały głos. Ile fabryka dała! Doprowadzona tym do rozstroju nerwowego, wychodzę z pokoju. Niestety, telewizor „ryczy” na tyle głośno, że słychać go w całym domu. Trudno o chwilę spokoju. Czasem nie słyszę własnych myśli. Politycy w tv od rana do nocy przekrzykują się bez umiaru, skutecznie je zagłuszając.
Nieraz trudno mi zapanować nad nerwami. Porównanie jego zachowania do zachowania naszego kolegi, któremu pewna partia polityczna całkowicie wyprała mózg, odnosi jeszcze gorszy skutek. Kolega jest w opozycji, więc wojna wisi w powietrzu. Właściwie zaczęła się już dawno. Pytam, zresztą kolejny już raz, dlaczego, skoro tak bardzo interesuje go polityka, po prostu nie został politykiem. Nie potrafi odpowiedzieć. W zasadzie tego nie oczekuję. Znam odpowiedź. W żadnym, ale to w żadnym wypadku nikt by go nie wybrał. I tu jest przysłowiowy pies pochowany. Odreagowuje w ten sposób swoją złość. Tylko dlaczego na mnie, rodzinie, znajomych?
Z dnia na dzień sytuacja staje się coraz gorsza. Przemądrzały, pieniacz, tak o nim myślę. Inni pewnie też. Mało kto już zaprasza nas do siebie. Jeśli gdzieś się pojawiamy, na czyichś imieninach albo urodzinach, to wyłącznie dlatego, że po prostu tak wypada. A potem i tak zwykle żałuję. Każde spotkanie towarzyskie przeistacza się w polityczną burzę, której najczęściej to on jest prowokatorem. Nie dość, że opuszczam dom gospodarzy z niesmakiem, to jeszcze muszę przepraszać za jego zachowanie.
Mąż „w gościach” nie byłby sobą, gdyby choć raz pominął temat polityki. Czasem proszony jest i przywoływany do porządku przez gospodarzy, aby tego nie robił. Niestety, tego typu uwagi tylko go nakręcają. Zwyczajnie ignoruje je, albo wybucha złością, pokrzykując, że każdy ma prawo mieć swoje zdanie.
To prawda. Tylko, dlaczego akurat musi narzucać go innym?
Znajoma, Anka, tak relacjonuje wydarzenia ze swojego życia:
- Swego czasu jedni z naszych znajomych powiedzieli mi prosto w oczy, nie wiem, dlaczego nie jemu, a szkoda, że zapraszają nas wyłącznie dlatego, że nadal mają do mnie wielki szacunek i zwyczajnie mnie lubią. Gdyby nas nie zaprosili, ukaraliby mnie, nie jego, bo on i tak by się tym nie przejął. Jestem im za to wdzięczna, że pomimo przedstawiającego wiele do życzenia zachowania męża, nie skreślili mnie (nas) z listy swoich znajomych. Z drugiej strony zastanawiam się, jak długo to jeszcze potrwa. Wiem, że to głupie, ale czasem marzę wręcz o tym, żeby tak zwyczajnie, za to jego durne zachowanie, ktoś przyłożył mu „z liścia”. Po prostu dał w pysk! Może wtedy te wszystkie klepki w jego głowie poprzestawiałyby się z powrotem na swoje miejsce – mówi Anka.
Myślę sobie, że może jest to jakiś pomysł na przegrzane w mózgu synapsy, które rozgrzane do czerwoności nie funkcjonują jak należy, bo trwa w nim wojna, ale, czy skuteczny?
Za sprawą polityków, zwłaszcza tych obecnych, ludzie popadają w coraz większe paranoje. Wojna trwa w rodzinie, w pracy, w telewizorze, przenosi się na grunt sąsiedzki, na nasze podwórka, do biur, do fabryk, do szkół.
Rozprzestrzenia się jak czarna ospa. Niestety, jak dotąd nie wynaleziono na nią lekarstwa.
Czasem strach wyjść z domu. Wszyscy skaczą sobie do oczu. Powoli zaczynam bać się ludzi. Nie wiem już, kto wróg, kto swój. Brat nienawidzi brata, żona nienawidzi męża, pracownik swojego szefa. I odwrotnie. Wojna trwa w najlepsze. Jedna z najgorszych wojen, psychologiczna. Wojna polsko – polska. Oby tylko nie przekształciła się w bratobójczą.
W obiegowej opinii funkcjonuje przysłowie: „Jeśli Bóg chce kogoś pokarać, to mu najpierw rozum odbierze”. I chyba właśnie to się teraz dzieje.
Tylko za co, nas, zwykłych ludzi, tak okrutnie karzesz, Boże?
Ukarz polityków! Na początek zabierz im pieniądze. Niech swoje funkcje pełnią społecznie. Potem pomyśl o Misiewiczach i ich rodzinach. Do trzeciego pokolenia włącznie. Niech mają zakaz piastowania jakichkolwiek urzędów. A jeśli już koniecznie muszą, to za pensję 1000 zł. brutto.
A niektórym swoim czarnym sługom, Boże, którzy bynajmniej nie służą Tobie, a jedynie obecnemu rządowi i mamonie, zresetuj mózgi, albo zmień oprogramowanie. „Bo nie wiedzą, co czynią”. Widocznie jakiś haker zainfekował ich politycznym wirusem. Zmanipulował do cna.
W mojej rodzinie jest podobnie. Mąż w jednej ręce trzyma kanapkę, łyżkę albo widelec, w drugiej pilota od telewizora. Głośno komentuje to, co dzieje się na ekranie. Polemizuje z komentatorem. Dziwię się, że się nie zakrztusi. Może jestem wredna, ale często właśnie tego mu życzę. Nie mogę już patrzeć na niego, kłócącego się z telewizorem. I to marnowanie czasu! Tyle przez ten czas mógłby zrobić różnych rzeczy. Niekoniecznie w domu. Ogólnie, albo dla samego siebie. Na nic nigdy nie ma czasu. Ale nie szkoda mu marnować życia na słuchanie przekrzykujących się polityków, najczęściej ziejących populizmem jak wawelski smok. Albo dla odmiany pałających do siebie nienawiścią i próbujących nawzajem się rozliczać.
„Chłopcy” i „dziewczynki” bawią się w podchody. Kompletują żołnierzyki. Niektórym marzy się wojenka. Nie ma znaczenia, że u niejednych głowa pokryta siwizną i należałoby wykazać się chociaż odrobiną rozsądku. Liczą się przeprowadzone i wygrane bitwy.
Wróg? Wróg zawsze się znajdzie. W zasadzie jest bardzo blisko. Siostra, brat, mąż, żona, syn, córka. Co za różnica? Może akurat siedzi z tobą przy stole… i nie podoba mu się ta sama partia, co jemu.
Moje znajome przeżywają ten sam koszmar.
- Starszy jegomość, plujący jadem na wszystko i wszystkich, budzi we mnie odrazę. Nie dba o siebie, nie ma czasu zrzucić zbędnych kilogramów, bo bez reszty pochłania go polityka – mówi jedna z nich o swoim mężu.
- Całymi dniami siedzi przed telewizorem i przeklina – wtrąca druga i dodaje: - Na polityków, bo to przecież nieudacznicy, dbający tylko o swoje interesy. Po części się z nim zgadzam, ale patrzenie na nich i nieustające słuchanie tego, co mają do powiedzenia, absolutnie nic nie zmieni, bo oni po prostu nie potrafią się dogadać. A już na pewno nie zmieni niczego w naszym życiu. Chyba że na gorsze. A właściwie najgorsze. Od pewnego czasu bowiem nie mogę pozbyć się myśli, że to najgorsze zbliża się wielkimi krokami. Coraz częściej myślę o rozwodzie – Anka jest wyraźnie zdesperowana.
- Mam tak samo – przyznaję. - Próby przemówienia mężowi do rozsądku nic nie dają. Oburza się. Na mnie i na wszystkich, którzy mają odmienne zdanie.
Sugerowanie, że powinien skorzystać z porady terapeuty, bo jego zachowanie aż się o to prosi, zaognia sprawę. Bywa że ze złości naciska przycisk pilota i nastawia telewizor na cały głos. Ile fabryka dała! Doprowadzona tym do rozstroju nerwowego, wychodzę z pokoju. Niestety, telewizor „ryczy” na tyle głośno, że słychać go w całym domu. Trudno o chwilę spokoju. Czasem nie słyszę własnych myśli. Politycy w tv od rana do nocy przekrzykują się bez umiaru, skutecznie je zagłuszając.
Nieraz trudno mi zapanować nad nerwami. Porównanie jego zachowania do zachowania naszego kolegi, któremu pewna partia polityczna całkowicie wyprała mózg, odnosi jeszcze gorszy skutek. Kolega jest w opozycji, więc wojna wisi w powietrzu. Właściwie zaczęła się już dawno. Pytam, zresztą kolejny już raz, dlaczego, skoro tak bardzo interesuje go polityka, po prostu nie został politykiem. Nie potrafi odpowiedzieć. W zasadzie tego nie oczekuję. Znam odpowiedź. W żadnym, ale to w żadnym wypadku nikt by go nie wybrał. I tu jest przysłowiowy pies pochowany. Odreagowuje w ten sposób swoją złość. Tylko dlaczego na mnie, rodzinie, znajomych?
Z dnia na dzień sytuacja staje się coraz gorsza. Przemądrzały, pieniacz, tak o nim myślę. Inni pewnie też. Mało kto już zaprasza nas do siebie. Jeśli gdzieś się pojawiamy, na czyichś imieninach albo urodzinach, to wyłącznie dlatego, że po prostu tak wypada. A potem i tak zwykle żałuję. Każde spotkanie towarzyskie przeistacza się w polityczną burzę, której najczęściej to on jest prowokatorem. Nie dość, że opuszczam dom gospodarzy z niesmakiem, to jeszcze muszę przepraszać za jego zachowanie.
Mąż „w gościach” nie byłby sobą, gdyby choć raz pominął temat polityki. Czasem proszony jest i przywoływany do porządku przez gospodarzy, aby tego nie robił. Niestety, tego typu uwagi tylko go nakręcają. Zwyczajnie ignoruje je, albo wybucha złością, pokrzykując, że każdy ma prawo mieć swoje zdanie.
To prawda. Tylko, dlaczego akurat musi narzucać go innym?
Znajoma, Anka, tak relacjonuje wydarzenia ze swojego życia:
- Swego czasu jedni z naszych znajomych powiedzieli mi prosto w oczy, nie wiem, dlaczego nie jemu, a szkoda, że zapraszają nas wyłącznie dlatego, że nadal mają do mnie wielki szacunek i zwyczajnie mnie lubią. Gdyby nas nie zaprosili, ukaraliby mnie, nie jego, bo on i tak by się tym nie przejął. Jestem im za to wdzięczna, że pomimo przedstawiającego wiele do życzenia zachowania męża, nie skreślili mnie (nas) z listy swoich znajomych. Z drugiej strony zastanawiam się, jak długo to jeszcze potrwa. Wiem, że to głupie, ale czasem marzę wręcz o tym, żeby tak zwyczajnie, za to jego durne zachowanie, ktoś przyłożył mu „z liścia”. Po prostu dał w pysk! Może wtedy te wszystkie klepki w jego głowie poprzestawiałyby się z powrotem na swoje miejsce – mówi Anka.
Myślę sobie, że może jest to jakiś pomysł na przegrzane w mózgu synapsy, które rozgrzane do czerwoności nie funkcjonują jak należy, bo trwa w nim wojna, ale, czy skuteczny?
Za sprawą polityków, zwłaszcza tych obecnych, ludzie popadają w coraz większe paranoje. Wojna trwa w rodzinie, w pracy, w telewizorze, przenosi się na grunt sąsiedzki, na nasze podwórka, do biur, do fabryk, do szkół.
Rozprzestrzenia się jak czarna ospa. Niestety, jak dotąd nie wynaleziono na nią lekarstwa.
Czasem strach wyjść z domu. Wszyscy skaczą sobie do oczu. Powoli zaczynam bać się ludzi. Nie wiem już, kto wróg, kto swój. Brat nienawidzi brata, żona nienawidzi męża, pracownik swojego szefa. I odwrotnie. Wojna trwa w najlepsze. Jedna z najgorszych wojen, psychologiczna. Wojna polsko – polska. Oby tylko nie przekształciła się w bratobójczą.
W obiegowej opinii funkcjonuje przysłowie: „Jeśli Bóg chce kogoś pokarać, to mu najpierw rozum odbierze”. I chyba właśnie to się teraz dzieje.
Tylko za co, nas, zwykłych ludzi, tak okrutnie karzesz, Boże?
Ukarz polityków! Na początek zabierz im pieniądze. Niech swoje funkcje pełnią społecznie. Potem pomyśl o Misiewiczach i ich rodzinach. Do trzeciego pokolenia włącznie. Niech mają zakaz piastowania jakichkolwiek urzędów. A jeśli już koniecznie muszą, to za pensję 1000 zł. brutto.
A niektórym swoim czarnym sługom, Boże, którzy bynajmniej nie służą Tobie, a jedynie obecnemu rządowi i mamonie, zresetuj mózgi, albo zmień oprogramowanie. „Bo nie wiedzą, co czynią”. Widocznie jakiś haker zainfekował ich politycznym wirusem. Zmanipulował do cna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz