Dziś jest 1 Maja,
Święto Pracy. Na wielu domach wiszą zatknięte biało-czerwone flagi. Wielu z
Polaków wywiesiło je, żeby zamanifestować swój patriotyzm. Tylko czy
rzeczywiście są patriotami? Bo jak znam życie i okolicznych mieszkańców, większość
z nich tak naprawdę nie wie, co oznacza ten termin w czasach pokoju.
Przy tej okazji przypomniała mi się pewna historia z tym związana, którą chcę się dzisiaj z Wami podzielić. Jest to prawdziwa historia. Wydarzyła się dwa lata temu. Z wiadomych jednak powodów zmieniłam w niej imię głównego bohatera.
Staszka znam jeszcze ze szkoły podstawowej. Dziś jest w wieku sześćdziesiąt plus. I jak większość osób z tego przedziału wiekowego ma pewne kłopoty ze zdrowiem. W przypadku mojego kolegi są to dość poważne kłopoty. Staszek z trudem chodzi, pomagając sobie przy tym laską lub w okresach zaostrzeń choroby, kulami. W niczym to oczywiście go nie deprymuje. Jest osobą sympatyczną i towarzyską. Ma tylko, jak niektórzy mawiają, „fioła” na punkcie patriotyzmu. Demonstruje go głównie na forach internetowych poprzez wklejanie tam różnych memów z tym związanych. Czasem też zażarcie konwersuje z kimś z forumowiczów, nierzadko wdając się w polityczne spory. Jego internetowy patriotyzm charakteryzuje się tym, że odrzuca, a często wręcz obrzuca niemiłymi słowami wszystko, co obce, czyli nie polskie. Dlaczego tak się ustawił do świata, nie wiem.
Dwa lata temu, tuż przed pierwszym majem spotkałam Staszka podczas spaceru. Wywiązała się między nami krótka rozmowa. Nim zapytał, co u mnie słychać i wice wersa, spytał, czy wywiesiłam już flagę.
- Nie, i nie zamierzam – odparłam zgodnie z prawdą, bo nigdy tego nie robię.
- Nie jesteś prawdziwą patriotką! – oburzył się. – Ja kocham swój kraj!
- Ja też kocham, ale co to ma wspólnego z patriotyzmem? – spytałam. – I do tego, jak powiedziałeś „prawdziwym”. To nieprawdziwy też istnieje? – zaczęłam się z nim przekomarzać.
Wywieszenie flagi jeszcze nie czyni z nas patriotów. A tak w ogóle, czy każdy musi być patriotą? Rozumiem, że w czasie wojny słowo to nabiera innego znaczenia i obliguje do podjęcia działań w tym kierunku. Ale w czasie pokoju, w czym powinien przejawiać się nasz patriotyzm?
Spytałam o to Staszka. Nie od razu udzielił mi odpowiedzi. Długo szukał w myślach odpowiedniego uzasadnienia i najwyraźniej miał z tym trudności, bo nieoczekiwanie wypalił:
- Już ci powiedziałem, kocham mój kraj i wszystko, co polskie! – niemal wykrzyczał mi to w twarz.
Westchnęłam głęboko, bo Staszek albo nie zrozumiał mojego pytania, albo w ogóle nie rozumiał, o czym mówi. Od kochania przecież wszystkiego co polskie, do patriotyzmu jeszcze daleka droga. Pomyślałam, że w zasadzie niewłaściwie zadałam mu pytanie, bo może, a nawet na pewno, było zbyt ogólne i dlatego kolega miał problem z udzieleniem odpowiedzi.
Postanowiłam więc zapytać o nasz lokalny patriotyzm, ograniczając się do terenu gminy, w której mieszkamy.
- Bierzesz może udział czasami w spotkaniach lokalnych artystów? Zwykle prezentują swoje umiejętności darmo, ale czasem sprzedają niejako przy okazji swoje książki, albumy, obrazy, wyroby rękodzielnicze. W ten sposób starają się częściowo pokryć koszty swoich hobby, nierzadko dość kosztownych. Tak jak to bywa w przypadku podróżników, malarzy czy pisarzy. Wszelkie wydawnictwa, farby, stelarze, materiały dekoracyjne, wszystko to sporo kosztuje. Wspomagając ich poprzez zakup dzieł artystów wspomagamy przecież to, co polskie. To taki nasz lokalny patriotyzm. Przynajmniej moim zdaniem. Staszek jednak go nie podzielał.
- Jeszcze czego! – wręcz się oburzył. – Czy mnie ktoś w czymś wspomaga? – pokrzykiwał.
- No dobra – odparłam, uznawszy, że muszę przytoczyć inny przykład, bo ten nie jest dostatecznie dla niego przekonywujący. – Zapytam inaczej: Od casu do czasu organizowane są w gminie akcje krwiodawstwa. Brałeś kiedykolwiek udział w takiej akcji?
- Zwariowałaś! – znów się oburzył. – Żeby złapać hifa albo żółtaczkę?! A poza tym, sam jestem chory i nie mogę oddawać krwi!
- Rozumiem. Przepraszam, nie wzięłam tego pod uwagę – spuściłam głowę, bo może rzeczywiście nie był to najlepszy przykład.
Postanowiłam jednak tak łatwo nie odpuścić. W głębi duszy czułam, że gdzieś mimo wszystko znajdę coś u Staszka, co potwierdziłoby jego patriotyzm. Na pewno jest coś, choć może on sam jeszcze o tym nie wie. To znaczy nie umie odnaleźć, wypowiedzieć słowami. Przypomniałam sobie, że dopiero co w ubiegłą niedzielę zbierano pieniądze na tacę, które przeznaczone miały być na Katolicki Uniwersytet Lubelski. Delikatnie więc naprowadziłam go na ten temat. Odpowiedź w zasadzie była do przewidzenia.
- O nie! Nie będę wspierał pasibrzuchów! Poza tym tam na tym uniwersytecie wszystko wyłożone jest marmurami! – grzmiał! – I ja mam jeszcze łożyć na to kasę?!
- O!- nagle coś go olśniło. – Kupuje tylko polskie produkty! – Powiedział wielce ucieszony tym, że może czymś mnie „zagiąć”.
- To się chwali… Ale przecież czasem widuję cię w Lidlu albo w Biedronce – przypomniałam sobie.
- Ale kupuję tam tylko polskie produkty – powtarzał dumnie.
- Załóżmy, bo przecież nie jestem w stanie to sprawdzić… Ale samochodem jeździsz niemieckim.
- Przecież wiesz, że mnie na inny nie stać. Kupiłem go na szrocie.
- Polskich nie było? – spytałam z ironią.
- Były, ale drogie.
Kolejne przykłady jakoś nie pchały mi się do głowy i powoli zaczynałam mieć problem z przytoczeniem następnego. Nieoczekiwanie jednak przypomniałam sobie, że widziałam go kiedyś w szkole w Jasienicy podczas Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Naiwnie sądziłam, że co jak co, ale tam z pewnością przywiodła go chęć wspomożenia datkiem szczytnej akcji. Okazało się, że byłam w wielkim błędzie.
- No coś ty! Chodzę tam co roku, bo fajnie grają. Ta orkiestra dęta pod kierownictwem p. Urbana z Bielowicka jest niesamowita!
Co do orkiestry, to w pełni się z nim zgadzam. Co zaś się tyczy reszty… ręce opadają! Żeby nie wspomóc akcji ani złotówką? Nie rozumiem tego.
- Przecież wiesz, że mam niską rentę. Z czego mam im dać? – tłumaczył się Staszek.
- Miewamy w domach różne przedmioty, które można podarować. Nie muszą to być pieniądze – zasugerowałam.
Na to kolega miał już gotową odpowiedź.
- Przecież wiesz, co gadają w telewizji. Że Owsiak jest nieuczciwy. Po co cokolwiek dawać takim ludziom?
- Bierzesz udział w akademiach organizowanych przez Urząd Gminy z okazji różnych państwowych świąt?– spytałam. - To nic nie kosztuje
- Po co? To jakieś durnoty są! Nuda i tyle! – usłyszałam od Staszka wielkiego patrioty.
Prowadzenie dalej tej rozmowy było bez sensu, bo tylko wprawiało mnie w irytację. Przykłady lokalnego patriotyzmu mogłabym mnożyć bez końca, ale po co? Mój rozmówca najwyraźniej nie zamierzał w tym temacie nic zrobić. Za to niezmiernie łatwo przychodziło mu negowanie wszystkiego, w co tak naprawdę miał okazję się włączyć i udowodnić czynem postawę prawdziwego patrioty.
Na co w takim razie czekał? Chyba nie na, nie daj Boże, wybuch wojny? Bo gdyby nawet, to, z całym szacunkiem dla kolegi, ale ze swoimi chorymi nogami niczego nie byłby w stanie dokonać.
Od tamtej rozmowy minął szmat czasu i powoli o niej zapomniałam. Przypomniałam sobie o niej dopiero teraz. Dzień wcześniej zadzwoniła do mnie jedna z moich znajomych i umówiłyśmy się na wspólny spacerek po wsi. Tak dla zdrowia. Deszcz akurat przestał padać, więc była ku temu doskonała okazja. Spacerowałyśmy akurat w pobliżu domu Staszka. Dawno nie byłam w tej okolicy, więc z ciekawością rozglądałam się na boki, obserwując, co też od tego czasu się tu zmieniło. Akurat patrzyłam w przeciwną stronę co moja znajoma, gdy usłyszałam jej pełen przerażenia krzyk.
- Jezus Maria! – krzyczała, kierując rękę w kierunku domu Staszka.
Natychmiast spojrzałam w tę stronę. I obie zamarłyśmy w bezruchu. Na pierwszym piętrze, na balkonie stał Staszek, siłując się z wielką biało-czerwoną flagą, którą jak się domyśliłyśmy, zamierzał przymocować do metalowej, balkonowej balustrady. Bezwładnie przewieszony przez poręcz, sprawiał wrażenia, jakby zaraz miał wypaść z balkonu. Tuż obok niego, oparte o metalowe pręty stały dwie jego kule. Niesforna flaga nijak nie chciała współgrać z ruchami jego rąk, i tylko patrzeć, a nieszczęście gotowe.
Spojrzałyśmy na siebie porozumiewawczo, bo nogi miałyśmy jak z kamienia. Coś ewidentnie trzymało nas w miejscu.
- Jak krzyknę na niego, żeby dał sobie z tym spokój, to odwrócę mu uwagę i jeszcze gotów wylecieć z tego balkonu – powiedziała Anka, a ja się z nią zgodziłam.
- Jeśli podejdziemy bliżej, zauważy nas i sytuacja też może się skończyć w ten sam sposób – myślałam podobnie co koleżanka. – Kto go tam wie, zacznie się popisywać…
Od tej strony zdążyłyśmy go już dawno poznać. Nasze obawy były więc w pełni uzasadnione. Co zatem mogłyśmy zrobić? Stać i czekać, i chyba jeszcze tylko modlić się, żeby nie stało się to najgorsze. Na szczęście dobry Bóg przyszedł nam z pomocą, bo nieoczekiwanie w drzwiach balkonowych domu kolegi pojawił się jakiś młody mężczyzna i odciągnął go stamtąd. Może był to syn, a może ktoś inny. Nie wiem. W każdym razie jakiś jego Anioł Stróż.
- No popatrz! – powiedziałam do Anki, po krótce opowiadając jej ową historię. – I to jest cały jego patriotyzm.
Wywieszenie flagi, na tyle wielu z rodaków stać. Wielka szkoda, że tylko tyle, bo pisanie o patriotyzmie w Internecie, albo przypisywanie go sobie, który nijak nie jest poparty żadnym czynem, to jakieś wielkie nieporozumienie.
Przy tej okazji przypomniała mi się pewna historia z tym związana, którą chcę się dzisiaj z Wami podzielić. Jest to prawdziwa historia. Wydarzyła się dwa lata temu. Z wiadomych jednak powodów zmieniłam w niej imię głównego bohatera.
Staszka znam jeszcze ze szkoły podstawowej. Dziś jest w wieku sześćdziesiąt plus. I jak większość osób z tego przedziału wiekowego ma pewne kłopoty ze zdrowiem. W przypadku mojego kolegi są to dość poważne kłopoty. Staszek z trudem chodzi, pomagając sobie przy tym laską lub w okresach zaostrzeń choroby, kulami. W niczym to oczywiście go nie deprymuje. Jest osobą sympatyczną i towarzyską. Ma tylko, jak niektórzy mawiają, „fioła” na punkcie patriotyzmu. Demonstruje go głównie na forach internetowych poprzez wklejanie tam różnych memów z tym związanych. Czasem też zażarcie konwersuje z kimś z forumowiczów, nierzadko wdając się w polityczne spory. Jego internetowy patriotyzm charakteryzuje się tym, że odrzuca, a często wręcz obrzuca niemiłymi słowami wszystko, co obce, czyli nie polskie. Dlaczego tak się ustawił do świata, nie wiem.
Dwa lata temu, tuż przed pierwszym majem spotkałam Staszka podczas spaceru. Wywiązała się między nami krótka rozmowa. Nim zapytał, co u mnie słychać i wice wersa, spytał, czy wywiesiłam już flagę.
- Nie, i nie zamierzam – odparłam zgodnie z prawdą, bo nigdy tego nie robię.
- Nie jesteś prawdziwą patriotką! – oburzył się. – Ja kocham swój kraj!
- Ja też kocham, ale co to ma wspólnego z patriotyzmem? – spytałam. – I do tego, jak powiedziałeś „prawdziwym”. To nieprawdziwy też istnieje? – zaczęłam się z nim przekomarzać.
Wywieszenie flagi jeszcze nie czyni z nas patriotów. A tak w ogóle, czy każdy musi być patriotą? Rozumiem, że w czasie wojny słowo to nabiera innego znaczenia i obliguje do podjęcia działań w tym kierunku. Ale w czasie pokoju, w czym powinien przejawiać się nasz patriotyzm?
Spytałam o to Staszka. Nie od razu udzielił mi odpowiedzi. Długo szukał w myślach odpowiedniego uzasadnienia i najwyraźniej miał z tym trudności, bo nieoczekiwanie wypalił:
- Już ci powiedziałem, kocham mój kraj i wszystko, co polskie! – niemal wykrzyczał mi to w twarz.
Westchnęłam głęboko, bo Staszek albo nie zrozumiał mojego pytania, albo w ogóle nie rozumiał, o czym mówi. Od kochania przecież wszystkiego co polskie, do patriotyzmu jeszcze daleka droga. Pomyślałam, że w zasadzie niewłaściwie zadałam mu pytanie, bo może, a nawet na pewno, było zbyt ogólne i dlatego kolega miał problem z udzieleniem odpowiedzi.
Postanowiłam więc zapytać o nasz lokalny patriotyzm, ograniczając się do terenu gminy, w której mieszkamy.
- Bierzesz może udział czasami w spotkaniach lokalnych artystów? Zwykle prezentują swoje umiejętności darmo, ale czasem sprzedają niejako przy okazji swoje książki, albumy, obrazy, wyroby rękodzielnicze. W ten sposób starają się częściowo pokryć koszty swoich hobby, nierzadko dość kosztownych. Tak jak to bywa w przypadku podróżników, malarzy czy pisarzy. Wszelkie wydawnictwa, farby, stelarze, materiały dekoracyjne, wszystko to sporo kosztuje. Wspomagając ich poprzez zakup dzieł artystów wspomagamy przecież to, co polskie. To taki nasz lokalny patriotyzm. Przynajmniej moim zdaniem. Staszek jednak go nie podzielał.
- Jeszcze czego! – wręcz się oburzył. – Czy mnie ktoś w czymś wspomaga? – pokrzykiwał.
- No dobra – odparłam, uznawszy, że muszę przytoczyć inny przykład, bo ten nie jest dostatecznie dla niego przekonywujący. – Zapytam inaczej: Od casu do czasu organizowane są w gminie akcje krwiodawstwa. Brałeś kiedykolwiek udział w takiej akcji?
- Zwariowałaś! – znów się oburzył. – Żeby złapać hifa albo żółtaczkę?! A poza tym, sam jestem chory i nie mogę oddawać krwi!
- Rozumiem. Przepraszam, nie wzięłam tego pod uwagę – spuściłam głowę, bo może rzeczywiście nie był to najlepszy przykład.
Postanowiłam jednak tak łatwo nie odpuścić. W głębi duszy czułam, że gdzieś mimo wszystko znajdę coś u Staszka, co potwierdziłoby jego patriotyzm. Na pewno jest coś, choć może on sam jeszcze o tym nie wie. To znaczy nie umie odnaleźć, wypowiedzieć słowami. Przypomniałam sobie, że dopiero co w ubiegłą niedzielę zbierano pieniądze na tacę, które przeznaczone miały być na Katolicki Uniwersytet Lubelski. Delikatnie więc naprowadziłam go na ten temat. Odpowiedź w zasadzie była do przewidzenia.
- O nie! Nie będę wspierał pasibrzuchów! Poza tym tam na tym uniwersytecie wszystko wyłożone jest marmurami! – grzmiał! – I ja mam jeszcze łożyć na to kasę?!
- O!- nagle coś go olśniło. – Kupuje tylko polskie produkty! – Powiedział wielce ucieszony tym, że może czymś mnie „zagiąć”.
- To się chwali… Ale przecież czasem widuję cię w Lidlu albo w Biedronce – przypomniałam sobie.
- Ale kupuję tam tylko polskie produkty – powtarzał dumnie.
- Załóżmy, bo przecież nie jestem w stanie to sprawdzić… Ale samochodem jeździsz niemieckim.
- Przecież wiesz, że mnie na inny nie stać. Kupiłem go na szrocie.
- Polskich nie było? – spytałam z ironią.
- Były, ale drogie.
Kolejne przykłady jakoś nie pchały mi się do głowy i powoli zaczynałam mieć problem z przytoczeniem następnego. Nieoczekiwanie jednak przypomniałam sobie, że widziałam go kiedyś w szkole w Jasienicy podczas Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Naiwnie sądziłam, że co jak co, ale tam z pewnością przywiodła go chęć wspomożenia datkiem szczytnej akcji. Okazało się, że byłam w wielkim błędzie.
- No coś ty! Chodzę tam co roku, bo fajnie grają. Ta orkiestra dęta pod kierownictwem p. Urbana z Bielowicka jest niesamowita!
Co do orkiestry, to w pełni się z nim zgadzam. Co zaś się tyczy reszty… ręce opadają! Żeby nie wspomóc akcji ani złotówką? Nie rozumiem tego.
- Przecież wiesz, że mam niską rentę. Z czego mam im dać? – tłumaczył się Staszek.
- Miewamy w domach różne przedmioty, które można podarować. Nie muszą to być pieniądze – zasugerowałam.
Na to kolega miał już gotową odpowiedź.
- Przecież wiesz, co gadają w telewizji. Że Owsiak jest nieuczciwy. Po co cokolwiek dawać takim ludziom?
- Bierzesz udział w akademiach organizowanych przez Urząd Gminy z okazji różnych państwowych świąt?– spytałam. - To nic nie kosztuje
- Po co? To jakieś durnoty są! Nuda i tyle! – usłyszałam od Staszka wielkiego patrioty.
Prowadzenie dalej tej rozmowy było bez sensu, bo tylko wprawiało mnie w irytację. Przykłady lokalnego patriotyzmu mogłabym mnożyć bez końca, ale po co? Mój rozmówca najwyraźniej nie zamierzał w tym temacie nic zrobić. Za to niezmiernie łatwo przychodziło mu negowanie wszystkiego, w co tak naprawdę miał okazję się włączyć i udowodnić czynem postawę prawdziwego patrioty.
Na co w takim razie czekał? Chyba nie na, nie daj Boże, wybuch wojny? Bo gdyby nawet, to, z całym szacunkiem dla kolegi, ale ze swoimi chorymi nogami niczego nie byłby w stanie dokonać.
Od tamtej rozmowy minął szmat czasu i powoli o niej zapomniałam. Przypomniałam sobie o niej dopiero teraz. Dzień wcześniej zadzwoniła do mnie jedna z moich znajomych i umówiłyśmy się na wspólny spacerek po wsi. Tak dla zdrowia. Deszcz akurat przestał padać, więc była ku temu doskonała okazja. Spacerowałyśmy akurat w pobliżu domu Staszka. Dawno nie byłam w tej okolicy, więc z ciekawością rozglądałam się na boki, obserwując, co też od tego czasu się tu zmieniło. Akurat patrzyłam w przeciwną stronę co moja znajoma, gdy usłyszałam jej pełen przerażenia krzyk.
- Jezus Maria! – krzyczała, kierując rękę w kierunku domu Staszka.
Natychmiast spojrzałam w tę stronę. I obie zamarłyśmy w bezruchu. Na pierwszym piętrze, na balkonie stał Staszek, siłując się z wielką biało-czerwoną flagą, którą jak się domyśliłyśmy, zamierzał przymocować do metalowej, balkonowej balustrady. Bezwładnie przewieszony przez poręcz, sprawiał wrażenia, jakby zaraz miał wypaść z balkonu. Tuż obok niego, oparte o metalowe pręty stały dwie jego kule. Niesforna flaga nijak nie chciała współgrać z ruchami jego rąk, i tylko patrzeć, a nieszczęście gotowe.
Spojrzałyśmy na siebie porozumiewawczo, bo nogi miałyśmy jak z kamienia. Coś ewidentnie trzymało nas w miejscu.
- Jak krzyknę na niego, żeby dał sobie z tym spokój, to odwrócę mu uwagę i jeszcze gotów wylecieć z tego balkonu – powiedziała Anka, a ja się z nią zgodziłam.
- Jeśli podejdziemy bliżej, zauważy nas i sytuacja też może się skończyć w ten sam sposób – myślałam podobnie co koleżanka. – Kto go tam wie, zacznie się popisywać…
Od tej strony zdążyłyśmy go już dawno poznać. Nasze obawy były więc w pełni uzasadnione. Co zatem mogłyśmy zrobić? Stać i czekać, i chyba jeszcze tylko modlić się, żeby nie stało się to najgorsze. Na szczęście dobry Bóg przyszedł nam z pomocą, bo nieoczekiwanie w drzwiach balkonowych domu kolegi pojawił się jakiś młody mężczyzna i odciągnął go stamtąd. Może był to syn, a może ktoś inny. Nie wiem. W każdym razie jakiś jego Anioł Stróż.
- No popatrz! – powiedziałam do Anki, po krótce opowiadając jej ową historię. – I to jest cały jego patriotyzm.
Wywieszenie flagi, na tyle wielu z rodaków stać. Wielka szkoda, że tylko tyle, bo pisanie o patriotyzmie w Internecie, albo przypisywanie go sobie, który nijak nie jest poparty żadnym czynem, to jakieś wielkie nieporozumienie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz