Dzisiaj przedstawiam następne opowiadanie
5. NIECZYSTOŚĆ
Coś za coś
5. NIECZYSTOŚĆ
Coś za coś
Wspólną kolację przy
suto zastawionym stole przerwało pukanie do drzwi. Robert nie był zadowolony,
kiedy ktoś przeszkadzał mu podczas jedzenia. Tym bardziej dzisiaj, kiedy w
dodatku czuł się ogromnie zmęczony i zamierzał położyć się wcześniej, niż to
zwykle robił.
- Kogo tam znowu niesie? – zdenerwował się nieco, ale ostatecznie ruszył
otworzyć drzwi.
- To pani? – zdziwił się, kiedy ujrzał dobrze znajomą mu twarz.
- Przepraszam, że o tak późnej porze, ale właśnie co dowiedziałam się,
że pani Klara szuka kogoś do pomocy w barze i ośmieliłam się przyjść. Bardzo mi
na tym zależy…
Na progu stała podenerwowana i trochę jakby zaaferowana całą sprawą
wątła i trochę zaniedbana kobieta.
- To do ciebie, kochanie! – krzyknął przez ramię młodej kobiecie,
wpuszczając ją do środka.
Zuzanna uznała, że sprawa jest na tyle poważna i niecierpiąca zwłoki, że
koniecznie jeszcze dziś powinna rozmówić się z panią Klarą, właścicielką
niewielkiego baru we wsi i konkubiną Roberta w jednej osobie. I rzeczywiście
tak było. Kilka dni temu straciła pracę. Dla Zuzanny była to życiowa tragedia.
Odkąd samotnie wychowywała kilkuletniego synka, każdy grosz był dla niej na
wagę złota. Dokładała sił, by znaleźć sobie jakieś inne zajęcie. Bez tego nie
byłaby w stanie przeżyć razem ze swoim nieślubnym dzieckiem, na które ojciec
nie łożył alimentów. Kiedyś nieopatrznie uniosła się honorem, po tym jak
potraktował ją jak zwykłą dziwkę i sama z nich zrezygnowała, odżegnując się od
ojca swojego dziecka i jego najbliższej rodziny.
Przyszła tu z przekonaniem, że Klara przyjmie ją do pracy. Znały się od
dawna i właścicielka baru dobrze wiedziała o tym, że to solidna i pracowita
kobieta. Nie było więc powodu, dla którego Klara mogłaby odmówić. Zresztą nie
zamierzała. Wręcz przeciwnie. Zuzanna zjawiła się w samą porę, wybawiając ją
niejako z kłopotów. Znalezienie solidnego i uczciwego pracownika wbrew pozorom
wcale nie jest takie łatwe. I pewnie przyjęłaby ją bez mrugnięcia oka, gdyby
nie Robert.
- Przykro nam pani Zuzanno, ale mamy już kogoś na to miejsce. Spóźniła
się pani – skłamał niemal w jednej chwili.
Klara zrobiła mocno zdziwioną minę, ale w jej obecności nie odważyła się
o cokolwiek zapytać. Nie bardzo rozumiała, co chodzi po głowie Robertowi, bo
jeszcze kilka minut temu rozmawiali właśnie o znalezieniu kogoś na to miejsce.
Nie pomogły tłumaczenia Zuzanny, jak bardzo potrzebuje tej pracy, i że
to jej ostatnia deska ratunku. Kiedy załamana opuściła wreszcie ich dom, Robert
poprosił dwójkę nastoletnich dzieci o opuszczenie jadalni i udanie się do
swoich pokoi. Wolał, żeby nie słyszały tego, co ma do powiedzenia Klarze w
kwestii swojej zaskakującej decyzji.
- Nie chcę, żeby pracowała w twoim barze – przystąpił od razu do rzeczy.
- To przyniesie nam tylko ujmę. Nie podejrzewam nawet, że możesz mieć inne
zdanie. Sama dobrze wiesz, że teraz trzeba walczyć o każdego klienta. Nie
możemy zatrudnić kogoś takiego jak Zuza – starał się przekonać swoją konkubinę.
– Ona nie ma najlepszej opinii. Już zapomniałaś, jak wieś huczała od plotek na
jej temat?
- Co ty mówisz? – zirytowała się Klara. - Panna z dzieckiem, to teraz
normalka…
- Tak, zgadzam się, to nic takiego, ale wiesz jak ona się prowadzi.
- No właśnie nie wiem… - odparła trochę z przekorą. - Nic złego nie
słyszałam na jej temat. Nie słucham plotek, a poza tym, to przecież tylko bar,
a nie plebania! – oburzyła się. – To solidna kobieta i z pewnością nie
żałowałabym, gdybym ją zatrudniłam.
- Tak. Masz rację, może byłaby z niej dobra pracownica, ale ja wiem o
niej coś, czego ty być może nie wiesz, dlatego tak obstaję przy swoim –
stopniował napięcie Robert.
- Co takiego? Przecież nie jest przestępczynią, psychopatką ani prostytutką
– zdziwiła się Klara.
- Nie jest, ale ostatnio przespała się z moim kumplem Maćkiem. I wyobraź
sobie, że za dwieście złotych! – Robert wydawał się być oburzony i
zniesmaczony.
- Co ty mówisz? To pewnie jakieś ploty! – Klara stanęła w jej obronie,
sądząc, że być może komuś zależy na tym, żeby po prostu zepsuć jej opinię.
- Nie. Maciek sam mi o tym opowiadał – Robert podtrzymywał swoje
zarzuty.
- A tam! Wy mężczyźni lubicie czasem wygadywać przeróżne rzeczy na temat
kobiet, które w rzeczywistości nie mają miejsca. Wszystko po to, żeby
zapunktować w oczach kolegów. A jeśli nawet, to podejrzewam, że zrobiła to
raczej z desperacji. Pewnie potrzebowała pieniędzy. Samotnej kobiecie bardzo
ciężko jest wychowywać dziecko – nieprzerwanie broniła Zuzanny Klara. – A
zresztą, to jej sprawa!
Klara dobrze wiedziała co mówi, bo kiedyś sama była w podobnej sytuacji.
- No i z tego powodu trzeba się od razu sprzedawać? – bronił swojej
opcji Robert.
Spojrzała na niego gromiącym wzrokiem. W jej odczuciu potępianie przez
niego Zuzanny było mocno nie na miejscu. Nie miał prawa tego robić, zwłaszcza,
że jego moralność też przedstawiała wiele do życzenia.
- A ty co zrobiłeś, kiedy mnie poznałeś? – spytała nieoczekiwanie, wprawiając
tym w zakłopotanie swojego konkubenta. – Przypomnij sobie, co mi
zaproponowałeś, kiedy się poznaliśmy i dowiedziałeś się, że mam dziecko.
- Ja?! – oburzył się. – To była całkiem inna sytuacja! Nie miałaś dachu
nad głową, a ja zaproponowałem ci swój…
- W zamian za to, że będę pełnić obowiązki twojej gosposi: prać,
prasować sprzątać. O reszcie nie wspomnę – dokończyła za niego.
- Przecież to zupełnie coś innego!
- Nie, mój drogi! Byłam ci wdzięczna, że nas przygarnąłeś i nadal
jestem. Ale pomyśl tylko, gdybyś mi wtedy zapłacił za sprzątanie, gotowanie i
całą resztę, to za te pieniądze mogłabym wynająć dla mnie i synka jakiś kąt.
- Ale przecież miałaś go u mnie. Czy to nie to samo? To samo, tylko
pieniądze nie szły przez bank, jeśli o to ci chodzi.
- Niezupełnie o to, chociaż po części masz rację. Chcę ci tylko
udowodnić, dlaczego kobiety czasami decydują się na taki a nie inny krok. Może
Zuzanna wtedy też nie miała innego wyjścia. Może bardzo potrzebowała tych
pieniędzy, na przykład na leki dla syna?
- Tak czy inaczej, lepiej byłoby gdybyś jej nie zatrudniała. Znajdzie
sobie pracę gdzie indziej, a nas nie będą wytykać palcami. Nikt nam nie
zarzuci, że zatrudniamy jakieś cichodajki!
Klara kolejny raz spojrzała na niego nieprzychylnym wzrokiem. Nie
podobała jej się postawa Roberta i to już od bardzo dawna. Kilkanaście lat temu
postanowili, że zamieszkają razem. Potem urodziła im się córka i syn. Nie byli
małżeństwem, ale żyli w miarę przykładnie i dorobili się wcale niemałego
majątku. Wybudowali całkiem spory i komfortowy dom, potem bar, a na końcu
niewielki zakład krawiecki. Wszystkim od początku w głównej mierze zajmowała
się Klara i szło jej całkiem nieźle. Miała żyłkę do interesów i sporo
samozaparcia. Pracowała na równi z zatrudnianymi przez nią pracownikami. Często
po nocach, w piątek i świątek. Czasem dziwiła się sama sobie, skąd bierze na to
tyle siły.
Robert natomiast bardziej zajmował się wcielaniem w czyn swoich marzeń,
niż zarabianiem pieniędzy. Zawsze marzył o założeniu zespołu rockowego. Z
czasem nawet taki założył. Na początku trochę chałturzył na weselach,
przygrywając gościom do kotleta, zarabiając w ten sposób jakieś tam dodatkowe pieniądze.
Główne profity zbierali jednak z baru i krawiectwa. To one dawały im
utrzymanie.
Klara z początku nie wiedziała, że Robert opowiada znajomym o tym, jakie
to niby zarabia wielkie pieniądze, grając i śpiewając. Zwyczajnie ich
okłamywał. W rzeczywistości były to grosze. Zapewne chciał w ten sposób
podnieść swój prestiż, albo też pomniejszyć zasługi Klary. Nie mógł bowiem
ścierpieć, że żyje w jej cieniu i właściwie jest na utrzymaniu swojej
konkubiny. Taki już miał charakter, że zawsze pragnął być na piedestale i
uparcie do tego dążył. Zależało mu na sławie i dbał o nią bardzo. Reklamował
swój zespół przy każdej okazji, niemal narzucając się innym. Zaniżał stawki za
swoje występy i grę na weselach do tego stopnia, że niemal wyparł z okolicznego
rynku pozostałe zespoły. Do niego ustawiały się długie kolejki przyszłych
nowożeńców, chętnych wyprawienia wesela jak najniższym kosztem, przez co jego
konkurenci praktycznie nie mieli zleceń i z czasem rezygnowali z prowadzenia
zespołów, wynajdując sobie inne zajęcie. Dla Roberta był to niewątpliwy powód
do radości, bowiem jak mawiał, wykoszenie konkurencji, to podstawa jego
królowania na rynku. Liczył, że teraz bez problemu uda mu się poszerzyć obszar
swoich wpływów zarobkowych. Ale przyroda nie znosi pustki i dziwnym zbiegiem
okoliczności, ku jego niezadowoleniu w miejsce starych powstawały nowe zespoły.
Jak się szybko okazało, o niebo lepsze od jego zespołu. Historia zaczęła
zataczać koło. Teraz na odmianę, to Robert miał coraz mniej zleceń. Poziom prezentowanych
przez niego usług muzycznych, niestety, przedstawiał wiele do życzenia i szybko
zaczął staczać się po równi pochyłej, aż w końcu definitywnie wypadł z rynku.
Ale Robert nie należał do tych, którzy potrafią przełknąć gorycz porażki. Mimo
wszystko postanowił nie rezygnować ze swoich zamiłowań. Na tyłach zakładu
krawieckiego wygospodarował niewielkie pomieszczenie, które nieco na wyrost
nazwał hurtownią kaset i płyt. Tak naprawdę nie miało to nic wspólnego z
hurtownią, ale słowo hurt było tu jednak jak najbardziej na miejscu. Hurtem
bowiem sprzedawał je na bazarach i w sklepikach u zaprzyjaźnionych sklepikarzy.
Kiedy zwąchał, że to krociowy interes, zajął się nim na dobre.
Oczywiście nie robił tego sam. Na to był zbyt dumny. Rzesza wynajętych
do tego ludzi trudniła się rozprowadzaniem kaset i płyt prawie na całym Śląsku.
Nie miał w tym sobie równych. Wieść niosła, że cały południowy rynek Polski był
przez niego opanowany. Ile w tym było prawdy, a ile zwykłej ludzkiej zazdrości,
trudno było dociec. Faktem było, iż stało się o nim głośno z tego właśnie powodu.
O nielegalności tegoż interesu wiedzieli wszyscy w okolicy. Nikt jednak nie
ośmieliłby się go sypnąć, bo wtedy masę ludzi straciłoby pracę. Szemrano też,
że Robert zbratał się z mafią i choćby tylko przez wzgląd o własne
bezpieczeństwo nie należało się z nim drażnić.
Aż wreszcie nadszedł taki moment, że zniknął na jakiś czas. Rzekomo
wyjechał za granicę. Przebąkiwano jednak, że tak naprawdę, powodem jego zniknięcia
była budowa podziemnej fabryki nielegalnych płyt CD i DVD w innej części Polski.
Były to jednak domysły, nie poparte żadnym konkretnym dowodem, gdyż Robert
niezmiernie dbał o to, by wszystko zachować w jak największej tajemnicy, czemu
nie trudno było się dziwić. I pewnie długo nikt by się o tym nie dowiedział,
gdyby nie jego przybrany syn, który, jak mawiano, „zerwał” mu kobietę. Ściślej
mówiąc kochankę, która to na początku swojej kariery śpiewała w jego zespole, a
z czasem została szefem całej podziemnej wytwórni płyt. Pasierb Roberta, nie
tylko sprzątnął mu kochankę. Razem z nią planował też przejąć jego interesy. W
przeciwieństwie do Roberta nie udało mu się tego uchować w tajemnicy. Toteż wkrótce
zrobiło się o tym głośno. Kiedy cała sprawa się wydała, Robert nie zawahał się
wysłać swojego pasierba za granicę, zabraniając mu powrotu do domu pod groźbą
pozbawienia go życia.
Klara długo nie mogła się z tym pogodzić, ale doskonale zdawała sobie
sprawę z tego, że macki Roberta sięgają daleko i wiele potrafią wyrządzić
złego. Ze strachu przed tym, iż jego kompani od mokrej roboty wcielą groźby w
czyn, nie odważyła się przeciwstawić swojemu konkubentowi. Zniknięcie swojego
pierworodnego tłumaczyła sąsiadom i znajomym rzekomym wyjazdem na studia do
Stanów.
W tym czasie Robert był już na tyle ustawiony, że nie musiał się nikogo
bać. Żaden urząd ani policja nie była w stanie mu zaszkodzić. Wszyscy siedzieli
mu w kieszeni, o czym dla podniesienia swojego prestiżu rozpowiadał na prawo i
lewo. Afera z pasierbem i kochanką, wbrew pozorom, wcale mu nie zaszkodziła.
Wydawać by się mogło, że jego mafijny prestiż, nie tylko nie ucierpiał z tego
powodu, ale wręcz urósł do rangi ojca chrzestnego.
Tymczasem rosła fortuna Roberta z produkcji nielegalnych płyt, a on sam
miał już na tyle kasy, że nie musiał wszystkiego osobiście doglądać. Miał do
tego armię ludzi, więc mógł znowu zająć się swoim hobby, a mianowicie graniem i
śpiewaniem.
Postanowił reaktywować swój zespół, a właściwie założyć nowy. Był już na
tyle bogaty, że teraz mógł kupić sobie wszystkich wokół, którzy mieli cokolwiek
wspólnego z branżą rozrywkową. I tak się stało. Wkrótce stał się jednym z
najpopularniejszych muzyków pop - rockowych, a jego zespół zaczynał zajmować
czołowe miejsca na listach przebojów. Było to niezrozumiałe, bo głos miał
kiepski, a i wykonywane przez niego utwory raczej też były marne. Ale stało się
faktem, że Robert wreszcie był sławny. Tak jak zawsze marzył.
Tyle że zasłynął też z jeszcze innego powodu. Solistki w jego zespole
zmieniały się wyjątkowo często, co z pewnością dla niejednych było wielce
zastanawiające. Jednak nie dla jego konkubiny Klary, z którą nadal razem
mieszkał. Nie musiała się zbytnio nad tym zastanawiać, bo doskonale wiedziała,
co w trawie piszczy. Robert zmieniał w łóżku kobiety jak rękawiczki, a ona
musiała się z tym godzić. W przeciwnym razie, nie tylko straciłaby wszystko, co
miała, ale też mogła pożegnać się z poczuciem bezpieczeństwa, swoim i dzieci.
Dopóki była jego kobietą, nikt nie odważyłby się powiedzieć na nią złego słowa,
albo ją tknąć. Z chwilą rozstania z Robertem sytuacja mogłaby ulec zmianie.
Grono osób nienawidzących Roberta i jego rodziny było całkiem spore i chętne do
natychmiastowego „odwdzięczenia się”. Czekano tylko na odpowiednią okazję. Sama
Klara doskonale zdawała sobie z tego sprawę i choćby tylko z tego powodu wolała wciąż tkwić u jego boku,
choć często płaciła za to zszarpanymi nerwami i nieprzespanymi nocami.
Nieraz myślała o tym, żeby zakończyć tę farsę, jaką było ich małżeństwo,
wyjechać i zacząć inne życie. Nie było to jednak możliwe. Wiedziała, że na
dobrą sprawę nigdzie nie będzie bezpieczna.
Była jeszcze jedna, bardzo ważna przeszkoda. Ich wspólne dzieci, które świata
poza nim nie widziały. Były dumne, że mają sławnego ojca i nie tylko. Dzięki
niemu miały wszystko, o czym tylko zamarzyły.
Robert zaś w swojej roli czuł się doskonale. Był panem tego świata. Decydował
o wszystkim i o wszystkich, podkreślając to na każdym kroku. Tego dnia również.
Mimo, że bar należał do Klary, to on decydował, kogo powinna w nim zatrudniać.
- Skoro nie chcesz, żeby pracowała w barze, to może mogłaby sprzedawać
te twoje płyty? – pytała Klara, która za wszelką cenę chciała pomóc Zuzannie. –
Przecież w mieście nikt o niej nic nie wie – argumentowała.
- Hm. Może by i mogła, ale mam lepszy pomysł – jakby się nieco
udobruchał.
- Tak, jaki? – spytała Klara.
- Jest niebrzydka i podobno ma całkiem niezły głos. Słyszałem, jak
kiedyś śpiewała na festynie. Może mogłaby zastąpić Gochę w zespole? Muszę się
jej pozbyć, bo stała się już nie do wytrzymania. Stale staje mi okoniem, kiedy
ją o coś proszę. Może Zuza by się nadała? – zastanawiał się na głos.
- Nie wiem, czy to jest dobry pomysł. Ona ma małe dziecko i pewnie nie
będzie miała go z kim zostawiać, a wy musicie często wyjeżdżać w trasy…
- Przecież jeszcze nie powiedziałem ostatecznie, że ją zatrudnię na
miejsce Gochy. Nic nie jest jeszcze przesądzone, ale może mogłabyś do niej
zadzwonić i umówić ją na rozmowę?
- Dobrze, ale obiecaj mi, że jeśli nie będzie nadawała się na solistkę,
to znajdziesz jej pracę w jakimś sklepiku przy płytach – próbowała go ubłagać.
- Oj, nie marudź! No dobrze, znajdę jej coś – obiecał trochę na odczepne.
Zuzanna nie dała się długo prosić. Zjawiła się następnego dnia o
umówionej porze. Perspektywa zostania solistką w zespole Roberta była tak
atrakcyjna, że nie potrafiłaby odmówić. W dodatku liczyła, że pójdą za tym
niemałe pieniądze i będzie mogła spokojnie, nie tylko utrzymać siebie i
dziecko, ale także wynająć dla niego opiekunkę.
Robert kazał jej zaśpiewać kilka piosenek, a potem poprosił, żeby
usiadła i nalał jej i sobie lampkę wina.
- Nadaję się, czy nie? – Spytała Zuzanna po dłuższej chwili, kiedy jej
potencjalny pracodawca wolno sączył ciemnoczerwony płyn z kieliszka i dłuższą
chwilę nic nie mówił, jedynie przyglądając się jej bez końca.
- Hm... Może i tak, a może i nie – droczył się z nią.
Zuzie zrzedła mina. Czuła, że coś jest nie tak i powoli zaczynała tracić
grunt pod nogami. Tak bardzo zależało jej na tej pracy, że w momencie, kiedy
Robert zaczął niezbyt jasno się wyrażać, łzy napłynęły jej do oczu. Ze swoim
nowym zajęciem poczyniła już pewne plany. Może nieco na wyrost i teraz, kiedy
wszystko stało się wątpliwe, chciało jej się po prostu płakać. Bała się, że
praca przejdzie jej koło nosa.
- Nie… no. Spokojnie. – Dostrzegł jej łzy w oczach. - Powiem tak: Masz
niezły głos, ładne nogi, jesteś zgrabna, ale nad twoją twarzą trzeba by jeszcze
popracować, tak jak nad…
Nie dokończył, bo Zuza przerwała mu wpół zdania.
- Chce pan powiedzieć, że jestem trochę zaniedbana? Tak, wiem, ale sam
pan rozumie, nie mam pieniędzy, żeby o siebie zadbać. Gdybym miała więcej
grosza… - tłumaczyła się.
- To nie jest problem. Gdy się ma pieniądze, wszystko można zrobić –
tłumaczył Zuzie, jakby sama o tym nie wiedziała. – Chodzi mi o to, że trzeba w
ciebie sporo zainwestować.
- Oddam panu wszystkie pieniądze, jeśli tylko pozwoli mi pan zarobić! –
znów przerwała mu Zuza.
- No dobrze. Jeszcze się zastanowię, ale powiedz mi jedną rzecz. Bo
widzisz, jeśli zdecyduję się ciebie zatrudnić, to chcę żebyś była wobec mnie
uczciwa…
- Ależ oczywiście!
- W takim razie musimy sobie coś wyjaśnić. Wieść niesie, że sypiasz z
Maćkiem – wypalił prosto w oczy zdezorientowanej Zuzie, która z pewnością
takiego pytania się nie spodziewała. – Tylko proszę cię, odpowiedz szczerze, bo
obiecałaś mi, że będziesz uczciwa.
- To znaczy, spałam z nim tylko raz – zaczęła trochę niegramatycznie i
nieco się jąkając. – Kto to panu powiedział? – dziwiła się.
- Szczerze? Maciek. – Odparł, paraliżując ją swoim natarczywym wzrokiem.
– Podobno wzięłaś za to kasę?
- Tak – zaczęła znów się jąkać, a głos zmienił jej się nie do poznania.
Poczuła się, jakby została na tym przyłapana w samym trakcie swojego grzechu. –
Potrzebowałam tych pieniędzy, a nie miałam gdzie zarobić. Nie ma pracy… -
tłumaczyła się zażenowana.
- Ależ ja dobrze wiem, że z pracą jest ciężko. Nie musisz mi się
tłumaczyć. Chciałem tylko znać prawdę.
Przez chwilę zapanowało milczenie. Robert specjalnie przyglądał się
Zuzie, lustrując ją od stóp do głowy. Celowo chciał ją speszyć. Lubił, kiedy
ludzie w jego towarzystwie czuli się zażenowani, niepewni, skrępowani, albo
wręcz zdołowani. Uwielbiał poniżać innych i doprowadzać do rozpaczy. Tylko
wtedy czuł się naprawdę panem i władcą.
- To, jak będzie? – spytała Zuzanna po dłuższej chwili milczenia. – Mam
sobie pójść? Widzę, że nie bardzo się panu spodobałam.
- Tego nie powiedziałem. Może zróbmy tak – przyjmę cię. Zostaniesz
solistką w zespole, ale oczywiście musimy coś zrobić z twoim image i poćwiczyć
głos, bo nie jest taki, jak bym sobie tego życzył. Sądzę jednak, że da się z
nim coś zrobić. Na razie na próbę…
- To cudownie! – Ucieszyła się Zuzanna, a w jej oku natychmiast pojawił
się błysk zadowolenia. Łzy, które kręciły się tam jeszcze kilka sekund temu,
teraz wyschły nagle jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
- Jest tylko jeden mały warunek – zastrzegł na samym początku.
- Tak? Jaki? - spytała
zaaferowana Zuzanna.
- Oprócz śpiewania możesz jeszcze sobie u mnie dorobić w inny sposób.
Przecież potrzebujesz pieniędzy, czyż nie?
- No tak, potrzebuję – przytaknęła mu. – Ciężko jest wychowywać dziecko
i opłacić rachunki samotnej kobiecie.
- No więc właśnie. Do tego zmierzam. Mogę dorzucić ci jeszcze parę
groszy.
- A co miałabym za to robić?
- To samo, co z Maćkiem – wypalił bez żenady.
Zuzanna zesztywniała. Wyprostowała się jak strzała i zaniemówiła. Długo
nie mogła wydobyć z siebie głosu.
- Widzę, że jesteś zaskoczona, a chyba nie powinnaś. Nigdy nie
słyszałaś, że pracodawcy żądają od swoich podwładnych kobiet takich usług w
zamian za pracę i godziwe zarobki?
- Słyszałam, ale…
- W dodatku, to dla ciebie nie pierwszyzna.
- To była inna sytuacja… policzki Zuzanny zaczęły piec ją niemiłosiernie.
- Moja droga, każda sytuacja jest inna. Zdecyduj się, chcesz pracować
czy nie? W dodatku u mnie możesz zarobić fortunę! Każdy inny szef, prędzej czy
później ci to zaproponuje. Nie oszukujmy się, Zuzanno. Tak już ten świat się
kręci. Więc jak będzie? Bierzesz tę robotę? – dopytywał się.
- Muszę się zastanowić.
- Oby niezbyt długo. Na twoje miejsce mam dwadzieścia innych kandydatek!
Pomyśl – kusił biedną kobietę. - Możesz być i sławna i bogata. Chyba warto?
Kilka minut później Robert siedział przy stole z Klarą, popijając kawę
przez nią przygotowaną. Sączył ją powoli i majestatycznie, myślami błądząc
daleko stąd. Prawie się nie odzywał.
- Gospodyni znowu się rozchorowała. Wszystko muszę robić sama –
denerwowała się jego konkubina, usiłując przerwać całkowity brak
zainteresowania Roberta jej osobą.
– W dodatku w barze też dzisiaj
spory ruch. Nawet nie mam czasu, żeby zadzwonić do browaru. Mieli wczoraj
dostarczyć piwo, a jeszcze nie dojechali. Jakby tego było mało, to na dodatek
dzisiaj jest wywiadówka w szkole u dzieciaków. I dziecko Zośce się rozchorowało.
Chyba będę musiała pomóc dziewczynom w barze. Bez Zośki nie dadzą sobie rady –
paplała bez końca.
- A może zatrudniłabym Zuzannę jako moją gospodynię? – spytała po
chwili. - Ach tak! Zapomniałam! Jasne! Nie mogę, bo zepsułaby nam opinię. Taki
dom jak nasz nie może mieć gospodyni, która przespała się z jakimś tam Maćkiem
– ironizowała Klara.
- Niepotrzebnie jesteś dziś taka złośliwa. Zaproponowałem Zuzie pracę –
odparł najspokojniej w świecie Robert.
- Tak? I co? Co będzie robić? – zaciekawiło to narzekającą tego dnia na
wszystko Klarę.
- No, może być solistką w zespole. Jest niezła. Nieoszlifowana, ale w
sumie niezła. Nie wiem tylko, czy przyjmie moją propozycję.
- Jak to? – zdziwiła się Klara nie bez kozery. – Ona jest tak
zdesperowana brakiem pracy, a ty masz wątpliwości, że nie przyjmie twojej
propozycji?
- Dałem jej pewien warunek – wyjaśnił.
- Tak? Jaki?
- Od czasu do czasu musi ze mną pójść do łóżka, oczywiście zapłacę
jej... - powiedział to bez mrugnięcia okiem i bez cienia żenady w głosie.
Klara o mało nie zakrztusiła się łykiem kawy z filiżanki, którą dopiero
co przytknęła do swoich ust. Trochę aromatycznego, brunatnego płynu pociekło
wprost na jej śnieżnobiałą bluzkę. Natychmiast poderwała się, by podbiec do
zlewu i wilgotną szmatką poradzić sobie z niepożądaną plamą.
- Co ty powiedziałeś? – nie mogła uwierzyć w to, co przed chwilą
usłyszała. Uporczywie czyściła ciemny ślad na bluzce, kątem oka zerkając w jego
stronę. – Jak ty mogłeś?! Nie mogę w to uwierzyć! I co ona na to? – nie kryła
swojego oburzenia.
- Powiedziała, że się zastanowi, ale myślę, że po pierwsze: Nie ma
innego wyjścia, a po drugie: byłaby głupia, gdyby odrzuciła moją propozycję.
Nikt nie da jej lepszej pracy – puszył się Robert, cynicznie przedstawiając
siebie i to, co robił.
- Jesteś bezczelny! – zdenerwowała się Klara.
- Tak, jestem. Kiedyś ci to nie przeszkadzało. Sama wczoraj mi
przypomniałaś, że swego czasu coś podobnego zaproponowałem tobie. Chyba nie
zapomniałaś, że oprócz prania i gotowania, sypiałaś też ze mną – drwił z niej.
- Jesteś bardziej bezczelny i cyniczny, niż myślałam!
- Nie, moja droga, to życie jest podłe. A kobiety niemoralne. Godzą się
na wszystko, co mężczyźni im zaproponują.
- Żeby wyjść z dołka, w który wcześniej sami je wpakowali! Ty hipokryto!
Niemoralność Zuzanny zaszkodziłaby barowi! – powtarzała jego wczorajsze słowa.
- Większego kretyństwa nigdy nie słyszałam! A teraz sam jej zaproponowałeś
seks. I w dodatku pracę. I nie przeszkadza ci jej niemoralność? A co powiedzieć
o twojej moralności?! – piekliła się Klara czerwona ze złości jak burak.
- Przestańcie się kłócić! – nagle za jej plecami rozległ się głos
nastoletniego syna. – Jesteście oboje beznadziejni!
- Bartek, jak śmiesz! – zdenerwował się Robert.
- A tak! Jesteście! Tylko nikt wam tego jeszcze nie powiedział. Słyszałem
waszą rozmowę. Jesteście żałośni! Oboje żyjecie bez ślubu tyle lat. Na kocią
łapę! Sypiacie ze sobą i uważacie, że nikomu nic do tego..
- Bo nic do tego! – zawtórował mu ojciec.
- Wam też nic do tego, z kim poszła do łóżka pani Zuza! W dodatku sam
jej to zaproponowałeś. A myślisz, że my nie wiemy, dlaczego tak często odchodzą
z twojego zespołu solistki? Bo wszystkie przeleciałeś!
- Uspokój się, bo ci zaraz przyłożę! – Robert o mały włos nie doskoczył
do swojego syna.
- A przyłóż, proszę bardzo! Myślisz, że przez to będziesz lepszy! Że
będziesz miał lepszą moralność, że będziesz czysty?! – Bartek krzyczał,
wytykając ojcu i matce błędy, nie przebierając w słowach.
I choć tego robić nie powinien, nie mógł się powstrzymać, by nie nazwać
wszystkiego po imieniu. Od dawna chciał im to wygarnąć.
- Tak. Gardzisz kobietami, bo sypiają z mężczyznami – przyłączyła się do
Bartka zaalarmowana głośnymi pokrzykiwaniami w pokoju rodziców siostra Sonia,
zjawiwszy się z pomocą swojemu bratu. – A sam tego od nich żądasz.
- Już was tu nie ma! – wrzasnął na nich zdenerwowany Robert. –
Szczeniaki jedne! Będą mnie pouczać, jak mam żyć! Darmozjady jedne! Będziecie
zarabiać na swoje tyłki, to wtedy możecie ustalać sobie zasady! Pod swoim
własnym dachem!
Dzieciaki w końcu prysły i znikły za drzwiami swoich pokoi. Klara
usiadła bezradnie na skórzanym fotelu i przyglądała się biegającemu po pokoju
ze zdenerwowania Robertowi.
- Nikt nie będzie oceniał mojej moralności! Kto wam dał takie prawo?! –
oburzał się. – Stworzyłem wam komfortowe życie, a teraz tak mi się odpłacacie?
Na wszystko zapracowałem sobie własnymi rękami! A ty zdechłabyś z głodu, gdybym
cię wtedy nie przygarnął z dzieciakiem!
- Po pierwsze: Nie swoimi rękami, bo pracują na ciebie setki osób, a po
drugie - może nie zdechłabym z głodu? Może znalazłabym kogoś innego?
- Jasne! I zapłaciłabyś mu tym samym! Sprzątaniem, praniem i tyłkiem!
Nie wiadomo kiedy i jak skończyłaby się kłótnia między Robertem a Klarą,
gdyby nie przerwał jej rozlegający się w tym momencie dzwonek do drzwi.
- Kogo tam znowu niesie?! Nie otwieraj! – krzyknął Robert.
- Za późno! Wiedzą, że jesteśmy. Nasze krzyki słychać było chyba w
Kanadzie.
Klara wstała z fotela i podbiegła do drzwi, otwierając je na oścież.
- Dzień dobry państwu! To tylko ja. Przyszłam powiedzieć, że przyjmuję
pana propozycję – zwróciła się do Roberta Zuza, ledwo przekroczywszy próg. –
Nie ma co długo się zastanawiać. To dobrze płatna praca, a ja przecież bardzo
potrzebuję pieniędzy. Za niedługo mój Kubuś pójdzie do szkoły, a wszystko takie
drogie – niemal nie dopuszczała nikogo do głosu.
- Proszę, niech pani wejdzie – zwróciła się do niej Klara, zapraszając
ją do środka. - Omówi pani wszystko z Robertem. Ja znikam. Muszę do swoich
zajęć. – Powiedziała nie otrząsnąwszy się jeszcze z emocji. Wolała jednak
zniknąć, obawiając się, że może tego nie wytrzymać.
- Miał pan rację. Nie powinnam rezygnować z tej posady. – Zwróciła się
do Roberta, kiedy Klara wściekła jak osa znikła za drzwiami swojego domu,
udając się wprost do baru. – Przemyślałam to. Wszędzie jest podobnie. Mogę
zarobić grosze i wtedy nie starczy mi na życie, a jeśli chcę jakoś przeżyć od
pierwszego do pierwszego, to muszę godzić się na to, czego ode mnie żądają w
zamian…
- Czy powiedziałam coś nie tak? – Spytała po chwili niepewnie, widząc
jego nieco zdezorientowany wzrok, który dzisiaj na odmianę utkwił w ścianie, a
nie na zgrabnych udach Zuzanny.
- Nie. Proszę, niech pani siada – wskazał jej ten sam fotel, na którym
jeszcze przed chwilą siedziała Klara.
Spojrzawszy na niego, uśmiechnął się pod nosem.
- Co za ironia. Fotel wciąż ten sam, tylko siedzący na nim wciąż się
zmieniają – powiedział sam do siebie. – Historia kołem się toczy.
- Nie rozumiem – odezwała się Zuza, sadowiąc w nim swoje kształtne i
powabne ciało.
- A tak mi się tylko powiedziało.
- Ach tak…
- No to zapraszam do współpracy, Zuzanno. Mogę tak do pani mówić?
- Jasne! Jakżeby inaczej.
- Zapraszam na jutrzejszą próbę na osiemnastą. A jeszcze jedno –
zagadnął Zuzannę, kiedy już zamierzała opuścić jego dom. – Czy ty też uważasz,
że jestem niemoralny?
Zuzanna znów poczuła się nieco niezręcznie. Kolejne kłopotliwe pytanie
zaskoczyło ją na tyle, że nie umiała na nie odpowiedzieć wprost, choć dobrze
znała odpowiedź.
- Każdy ma swoją własną moralność – zaczęła trochę niefortunnie, ale za
to po myśli Roberta.
- Też tak uważam. Zgodnie z zasadą „jakiego mnie Panie Boże stworzyłeś,
takiego mnie masz!”, czyż nie tak, Zuza?
- Nie wiem, no chyba tak…
- Jedni nadużywają alkoholu, inni jedzenia, jeszcze inni są pracoholikami
i nikt nie ma o to do nich pretensji… A ja po prostu uwielbiam kobiety. I też
nikt nie powinien mieć o to do mnie żalu. Taki już się urodziłem! Gdyby Pan Bóg
chciał, żebym został na przykład kamedułą, to by mnie takiego stworzył. A
zrobił ze mnie kobieciarza… To jak mam się przed tym bronić? Przecież tak miało
być!
Zuzanna przyglądała mu się z niedowierzaniem. Słyszała o nim niejedno,
ale stale ją zadziwiał. W dodatku, nigdy do tych spraw tak nie podchodziła. Nie
traktowała spraw damsko – męskich w ten sposób. Kiedyś wpojono jej, że tylko w
małżeństwie seks nie jest grzechem. I choć sama nie przestrzegała tych reguł,
moralność Roberta jawiła jej się, jako coś bezsprzecznie nieprzyzwoitego,
podobnie zresztą jak to, co zrobiła z Maćkiem, a teraz zamierzała powtórzyć z
Robertem. Czuła, że robi źle, ale ostatnie słowa Roberta jakby ją rozgrzeszały.
Zrobiła to, bo musiała. – Tłumaczyła sobie. - Widocznie tak miało być.
Może Pan tak chciał? - zastanawiała się wracając do domu. - A może Robert miał
rację? Może takiego go stworzył Stwórca? Może on musi taki być?
Wróciwszy do domu włączyła telewizor. Jej mały synek bawił się na
podwórku z innymi dziećmi. W telewizji nie było nic ciekawego. Sięgnęła po
pierwszą z brzegu kasetę wideo. Stary magnetowid zgrzytnął nieco, a potem na
ekranie pojawił się obraz. Kaseta z filmem okazała się mało ciekawa, z
erotycznymi wstawkami. Oglądany kolejny
raz ten sam film szybko ją znudził. Wyłączyła go w połowie.
- Czy oni rzeczywiście robią coś złego? – pytała siebie w myślach. – Nie
mordują się, ani nawet nie kłócą. Nie oszukują, nie kradną... tylko uprawiają
seks, albo po prostu się kochają. Dlaczego w takim razie dwoje nagich ludzi w
akcie miłosnym jest traktowanych z taką samą odrazą, jak morderstwo, oszustwo,
kradzież? Dlaczego? Czy tylko dlatego, że inni nie dali im na to przyzwolenia?
I czy kawałek nagiej piersi, czy widok męskich genitalni jest aż taką zbrodnią?
– Pytała samą siebie, ale jej pytanie musiało pozostać bez odpowiedzi, podobnie
jak kolejne, które cisnęło jej się na usta:
- Dlaczego ktoś kiedyś nazwał ich ludźmi nieczystymi?
W przekonaniu Zuzanny, człowiek nieczysty to każdy człowiek, który ma
coś na sumieniu, a nie tylko ten, kto lubi seks bardziej od innych. I czy ktoś,
kto na przykład uwielbia piwo jest też człowiekiem nieczystym? Przecież go
nadużywa? To być może powinien być nieczystym.
Zuzanna siedziała w milczeniu i rozmyślała. Ale nie tylko o tym, bo najbardziej
jej myśli koncentrowały się na tym, co zaproponował jej ostatnio Robert. W
końcu wstała z kanapy, ubrała się i pomaszerowała wprost na plebanię do
proboszcza. Miejscowy proboszcz był bardzo sympatyczny, wyrozumiały i rzec
można, w przeciwieństwie do większości kleru, szedł z duchem czasu. Nie
zasłaniał się przyjętymi przed wiekami dogmatami wiary, tylko próbował pogodzić
je z rzeczywistością, a jego modlitwy nie sprowadzały się wyłącznie do wykutych
na pamięć wersetów, tylko płynęły z głębi duszy. Był ponadto przyjaźnie
nastawiony do wszystkich ludzi. Także do innowierców i wszelkiej maści
grzeszników. Toteż Zuzanna zdecydowała, że tu z pewnością dostanie właściwą
odpowiedź, a może i podpowiedź, jak sobie powinna z tym wszystkim poradzić. Chciała
to wiedzieć. Potrzebowała tego tak samo, jak pieniędzy czy jedzenia.
- Nie mam możliwości dostania innej pracy, a muszę pracować, żeby
utrzymać siebie i syna przy życiu. Co powinnam zrobić, proszę księdza? Da mi
ksiądz pracę, albo znajdzie jakieś inne zajęcie? – niemal od razu przedstawiła
powód swojej wizyty na plebanii.
Chyba jednak wybrała zły dzień, bo tego dnia akurat ksiądz nie tryskał
dobrocią ani wyrozumiałością.
- Moja droga, ja nie jestem od szukania ani od dawania pracy. Ja jestem
od modlenia się za wasze dusze i za wasze zbawienie…
- Proszę księdza, ja sama potrafię się za siebie modlić i nie tylko za
siebie, za innych też! Ja potrzebuję konkretnej pomocy. Czy ksiądz może mi ją
dać? – spytała zakłopotana. – Czy ma ksiądz dla mnie jakąś pracę?
- Nie…
- A czy nad moją niemoralnością nie mógłby ksiądz się pomodlić i tak,
jak na przykład może ksiądz udzielić dyspensy w poście od pokarmów mięsnych,
nie mógłby ksiądz udzielić mi dyspensy od mojej niemoralności? Tylko na jakiś
czas, proszę! Zarobię trochę grosza, a potem zacznę nowe życie. Będę żyła tak,
jak Pan Bóg przykazał. Ale żeby w ogóle móc żyć, muszę na swoje życie najpierw
zapracować… Przecież swoją pracą nikomu nie zrobię nic złego…
- Tylko sobie. Będą wytykać cię palcami. Ciebie i twojego syna. Będą
naśmiewali się z niego, że jego matka źle się prowadzi…
- No właśnie! Będą się naśmiewali. Będą mnie wytykali. Będą mnie
napominali, tak jak ksiądz. Ale nikt mi w niczym nie pomoże. Chyba, że taki
Robert, który w zamian za swoją pomoc, chce się ze mną przespać. Czy w tym
układzie on robi dobrze, czy źle? Przecież mi pomaga… A przecież ksiądz dobrze
wie, że w życiu nie ma nic za darmo. Nawet Pan Bóg chce, żebyśmy byli mu
posłuszni w zamian za to, że dał nam życie i inne łaski. A ja tylko muszę być
posłuszna Robertowi w zamian za to, że da mi pieniądze.
Zuzanna opuściła plebanię z tym samym odczuciem, z którym tu przyszła.
Tu też nie znalazła jednoznacznej odpowiedzi na swoje pytanie. Zdążając do
swojego domu, w kółko powtarzała sobie jeden i ten sam wyraz: nieczysta.
„Jestem nieczysta, Robert jest nieczysty, Klara jest nieczysta. Być może mój
syn, kiedy dorośnie też taki będzie.”
A może wszyscy jesteśmy nieczyści, bo przecież czasem miewamy nieczyste,
choćby tylko myśli? A myśli nastręczają się same, są nieuniknione. Można
powstrzymać się przed uczynkiem, ale nie przed myślami. Czy zatem, skoro są
nieuniknione i nie potrafimy nad nimi zapanować, to jest to nasza wina?
Przecież tacy zostaliśmy stworzeni… i czy aby na pewno jest to grzech? Może
tylko tak sobie to wymyśliliśmy?