Przeczytałam dzisiaj
w Internecie takie zdanie: „Każdy wyznacza swoje granice, ale każdy w innym
miejscu”.
Trudno się z tym stwierdzeniem nie zgodzić. Mówiąc prościej, to, co dla mnie
jest dopuszczalne, dla innych ludzi już niekoniecznie. Dlaczego o tym piszę?
Dlatego że coraz częściej spotykam się z bezpardonowym przekraczaniem owych
granic. Czasem tylko granic dobrego smaku, a czasem granic wytrzymałości
psychicznej.
Na dowód tego przytoczę incydent, który
miał miejsce wczoraj podczas sobotniej, wieczornej mszy św. w kościółku w
sąsiedniej miejscowości.
W moim odczuciu bowiem o. Gedeon, który wygłaszał kazanie, przekroczył je, i to
kilkukrotnie.
Żałuję, że tego dnia poszłam do kościoła. Lepiej byłoby, gdybym została w domu.
Może wtedy nie przybyłaby kolejna cegiełka, jedna z wielu, dzięki którym od
pewnego czasu, aczkolwiek powoli, ale jednak, rośnie mur niechęci względem
Kościoła i ludzi sprawiających w nim posługę.
Jestem osoba wierzącą. Może nie do przesady, popełniam błędy jak każdy inny
śmiertelnik, ale staram się żyć zgodnie z dekalogiem i zasadami zwyklej
ludzkiej przyzwoitości. Tego samego oczekiwałabym od pozostałych
przedstawicieli ludzkiego gatunku. Mam jednak świadomość, iż to tylko moje
pokorne życzenie. Jednakże wyłącznie życzeniem nie jest już, gdy chodzi o
kapłana czy zakonnika. Od nich oczekuje się dużo więcej i mało obchodzi mnie
ich tłumaczenie, że przecież są tylko ludźmi.
I tak i nie. W wielu przypadkach uważają się za kogoś ponadto, przypisując
sobie nadludzkie prawa i właściwości. Skoro tak, to mam prawo żądać, by tak
właśnie się zachowywali.
Niestety, to znowu tylko moje pokorne życzenie.
Wracając do o. Gedeona. Czasem z jakiegoś powodu nie możemy uczestniczyć w
niedzielnej mszy św., więc staramy się zrobić to w sobotę wieczorem, jak wyżej
wspomniałam, w kościółku w sąsiedniej miejscowości. W naszym kościele parafialnym nie mam takiej
możliwości.
Zakonnik ten nie ma talentu do wygłaszania kazań, ale to jeszcze można mu
wybaczyć. W końcu nie każdy kleryk musi je mieć. O. Gedeon często skacze z
tematu na temat, posiłkuje się historiami z Internetu, które nie zawsze są prawdziwe i często nietrafione. To też można
mu wybaczyć. Nade wszystko jednak lubi przekraczać granice dobrego smaku i
ludzkiej wytrzymałości psychicznej. I tego wybaczyć się nie da…
Przykłady? Proszę bardzo. Otóż wczoraj mówił w kazaniu o przykazaniu miłości,
które dał nam Bóg. Nie zapomniał jednak między wierszami potępić Owsiaka. Bez wymawiania jego nazwiska, ale wszyscy
obecni na mszy dobrze wiedzieli, o kogo chodzi.
Pytanie, dlaczego tak się zachował, skoro Owsiak jak mało kto jest najlepszym
przykładem właśnie na ludzką dobroć i okazywanie serca? Czy dlatego może, że tak każe jedyna słuszna
partia, która walczy z Owsiakiem, odkąd tylko
doszła do władzy? Czy też może było to jego i tylko jego odczucie,
naszpikowane niechęcia i podejrzliwością do tego człowieka? A może kierowały
nim jeszcze jakieś inne, nieprzyjazne, nieznane mi uczucia, które tego dnia
wzięły nad nim górę? Może potajemnie skrywana zazdrość?
Tak czy inaczej nasuwa się pytanie, u kogo kleryk chciał zapunktować? Bo chyba
raczej nie u wiernych? W każdym razie
nie u tych, którzy potrafią rozróżnić zło od dobra.
To nie był odosobniony przypadek. Przekraczanie pewnych granic zdarzało mu się już
w przeszłości. A obecna, dająca księżom pozwolenie na całkowity luz atmosfera
polityczna w kraju powoduje, że zdarza mu się to coraz częściej.
Czasem są to drobiazgi. Ale zapadają w pamięć. Budują niechęć nie tylko do
zakonnika, ale przede wszystkim do nauki kościoła, która w ustach jemu
podobnych nie brzmi dobrze. Nie przyciąga do Boga.
Drugi przykład. Spowiedź wielkanocna. Dwa
lata temu zdarzyło mi się trafić na o. Gedeona w konfesjonale. Jestem osobą
starszą. Nie mam zbyt wiele pokus, a tym samym zbyt wiele grzechów. Zwykle są to 3, czasem 4 opuszczone msze w
ciągu półrocza. I tak było w tym przypadku.
O. Gedeon tak strasznie wtedy na mnie za to nakrzyczał, że jego głos był chyba
słyszalny na drugim końcu kościoła. Wychodząc od konfesjonału prawie spaliłam
się ze wstydu, bo ludzie patrzyli na mnie jak na jakiegoś pospolitego
przestępcę. Zupełnie jakbym była jakimś bandytą! Nawet sąsiadka następnego dnia
zażartowała ze mnie, pytając: „Co on się tak na ciebie darł? Zabiłaś kogoś czy
co?”.
Podobna historia przydarzyła się kilka lat temu mojemu synowi. Od tamtego czasu
syn przestał chodzić do kościoła. I niestety, taki był efekt przekroczenia
granicy przez owego spowiednika.
Po tamtej spowiedzi u o. Gedeona nigdy więcej nie poszłam do spowiedzi.
I póki co nie zamierzam. Moje grzechy i
tak są niewspółmiernie małe do tych, które on sam popełnia, odpychając ludzi do
kościoła.
Są granice, których przekroczyć nie można. Niektórzy stawiają je dla siebie
bardzo blisko, inni daleko. Stawiane zbyt daleko, przestają być widoczne.
Najprawdopodobniej w przypadku o. Gedeona tak właśnie się stało.
Wciąż jednak nie rozumiem, czemu depcze nasze…
Jakby na to nie spojrzeć, powinien rozważyć swoje zachowanie, aby w przyszłości
wierni nie pokazali mu słynnego gestu Lichockiej.