poniedziałek, 24 lutego 2020

W GALERII















Chudy manekin spogląda okiem
w stronę, skąd biegnie tłum rozchełstany
firmowe torby dzierżąc pod bokiem
pędzi przed siebie jak zwariowany

w gipsowej ręce sztywnej i bladej
trzyma zawieszkę z napisem SALE    czyt.(sejl)
nęci i kusi, WELCOME i LADEN
ktoś temu rad jest, ktoś inny mniej

mnożą się okna, w nich manekiny
ubrane w ciuchy modne i drogie
nie ma w nich wstydu, poczucia winy
choć im posyłam spojrzenie srogie

bo wzrok ich zimny, zobojętniały
twarz pokerowa i chłód na ustach
są takie, jakby wieku nie miały
sztywne i zimne, i głowa pusta

ponadto wszystkie szczupłe i młode
bez grama tłuszczu, zmarszczek na czole
jakby aniołom skradły urodę
aż chce się krzyknąć: O, ja pie…….

Mijam kolejną alejkę sztywnych
tych niby ludzi, bezduszne stworki
przed wystawami pełno naiwnych
podziwiających barwne potworki

sama przystaję, oszołomiona
ten wybór ubrań (!), i szok cenowy
orgią kolorów na wskroś zmęczona
w końcu po rozum idę do głowy

hej! do widzenia wam, manekiny!
bez dusz i bez serc, i bez rozumów
szybko mnie nudzą ich sztuczne miny
tania rozrywka ciekawskich tłumów


poniedziałek, 17 lutego 2020

Granice




Przeczytałam dzisiaj w Internecie takie zdanie: „Każdy wyznacza swoje granice, ale każdy w innym miejscu”.
Trudno się z tym stwierdzeniem nie zgodzić. Mówiąc prościej, to, co dla mnie jest dopuszczalne, dla innych ludzi już niekoniecznie. Dlaczego o tym piszę? Dlatego że coraz częściej spotykam się z bezpardonowym przekraczaniem owych granic. Czasem tylko granic dobrego smaku, a czasem granic wytrzymałości psychicznej.
Na dowód tego przytoczę  incydent, który miał miejsce wczoraj podczas sobotniej, wieczornej mszy św. w kościółku w sąsiedniej miejscowości.
W moim odczuciu bowiem o. Gedeon, który wygłaszał kazanie, przekroczył je, i to kilkukrotnie.
Żałuję, że tego dnia poszłam do kościoła. Lepiej byłoby, gdybym została w domu. Może wtedy nie przybyłaby kolejna cegiełka, jedna z wielu, dzięki którym od pewnego czasu, aczkolwiek powoli, ale jednak, rośnie mur niechęci względem Kościoła i ludzi sprawiających w nim posługę.
Jestem osoba wierzącą. Może nie do przesady, popełniam błędy jak każdy inny śmiertelnik, ale staram się żyć zgodnie z dekalogiem i zasadami zwyklej ludzkiej przyzwoitości. Tego samego oczekiwałabym od pozostałych przedstawicieli ludzkiego gatunku. Mam jednak świadomość, iż to tylko moje pokorne życzenie. Jednakże wyłącznie życzeniem nie jest już, gdy chodzi o kapłana czy zakonnika. Od nich oczekuje się dużo więcej i mało obchodzi mnie ich tłumaczenie, że przecież są tylko ludźmi.
I tak i nie. W wielu przypadkach uważają się za kogoś ponadto, przypisując sobie nadludzkie prawa i właściwości. Skoro tak, to mam prawo żądać, by tak właśnie się zachowywali.
Niestety, to znowu tylko moje pokorne życzenie.
Wracając do o. Gedeona. Czasem z jakiegoś powodu nie możemy uczestniczyć w niedzielnej mszy św., więc staramy się zrobić to w sobotę wieczorem, jak wyżej wspomniałam, w kościółku w sąsiedniej miejscowości. W naszym  kościele parafialnym nie mam takiej możliwości.   
Zakonnik ten nie ma talentu do wygłaszania kazań, ale to jeszcze można mu wybaczyć. W końcu nie każdy kleryk musi je mieć. O. Gedeon często skacze z tematu na temat, posiłkuje się historiami z Internetu, które nie zawsze są  prawdziwe i często nietrafione. To też można mu wybaczyć. Nade wszystko jednak lubi przekraczać granice dobrego smaku i ludzkiej wytrzymałości psychicznej. I tego wybaczyć się nie da…
Przykłady? Proszę bardzo. Otóż wczoraj mówił w kazaniu o przykazaniu miłości, które dał nam Bóg. Nie zapomniał jednak między wierszami potępić Owsiaka.  Bez wymawiania jego nazwiska, ale wszyscy obecni na mszy dobrze wiedzieli, o kogo chodzi.
Pytanie, dlaczego tak się zachował, skoro Owsiak jak mało kto jest najlepszym przykładem właśnie na ludzką dobroć i okazywanie serca?  Czy dlatego może, że tak każe jedyna słuszna partia, która walczy z Owsiakiem, odkąd tylko  doszła do władzy? Czy też może było to jego i tylko jego odczucie, naszpikowane niechęcia i podejrzliwością do tego człowieka? A może kierowały nim jeszcze jakieś inne, nieprzyjazne, nieznane mi uczucia, które tego dnia wzięły nad nim górę? Może potajemnie skrywana zazdrość? 
Tak czy inaczej nasuwa się pytanie, u kogo kleryk chciał zapunktować? Bo chyba raczej nie u wiernych?  W każdym razie nie u tych, którzy potrafią rozróżnić zło od dobra.
To nie był odosobniony przypadek. Przekraczanie pewnych granic zdarzało mu się już w przeszłości. A obecna, dająca księżom pozwolenie na całkowity luz atmosfera polityczna w kraju powoduje, że zdarza mu się to coraz częściej.
Czasem są to drobiazgi. Ale zapadają w pamięć. Budują niechęć nie tylko do zakonnika, ale przede wszystkim do nauki kościoła, która w ustach jemu podobnych nie brzmi dobrze. Nie przyciąga do Boga.
Drugi przykład. Spowiedź wielkanocna.  Dwa lata temu zdarzyło mi się trafić na o. Gedeona w konfesjonale. Jestem osobą starszą. Nie mam zbyt wiele pokus, a tym samym zbyt wiele grzechów.  Zwykle są to 3, czasem 4 opuszczone msze w ciągu półrocza. I tak było w tym przypadku.
O. Gedeon tak strasznie wtedy na mnie za to nakrzyczał, że jego głos był chyba słyszalny na drugim końcu kościoła. Wychodząc od konfesjonału prawie spaliłam się ze wstydu, bo ludzie patrzyli na mnie jak na jakiegoś pospolitego przestępcę. Zupełnie jakbym była jakimś bandytą! Nawet sąsiadka następnego dnia zażartowała ze mnie, pytając: „Co on się tak na ciebie darł? Zabiłaś kogoś czy co?”.
Podobna historia przydarzyła się kilka lat temu mojemu synowi. Od tamtego czasu syn przestał chodzić do kościoła. I niestety, taki był efekt przekroczenia granicy przez owego spowiednika.
Po tamtej spowiedzi u o. Gedeona nigdy więcej nie poszłam do spowiedzi.
I póki co nie zamierzam. Moje grzechy  i tak są niewspółmiernie małe do tych, które on sam popełnia, odpychając ludzi do kościoła. 
Są granice, których przekroczyć nie można. Niektórzy stawiają je dla siebie bardzo blisko, inni daleko. Stawiane zbyt daleko, przestają być widoczne. Najprawdopodobniej w przypadku o. Gedeona tak właśnie się stało.
Wciąż jednak nie rozumiem, czemu depcze nasze…
Jakby na to nie spojrzeć, powinien rozważyć swoje zachowanie, aby w przyszłości wierni nie pokazali mu słynnego gestu Lichockiej.  

niedziela, 9 lutego 2020

DOŚĆ TEJ KULTURY













Jeszcze nie schował się całkiem dzień
w okowach nocy ciemnej i cichej
a już do okien skrada się cień
w czapce niewidce, w sukmanie lichej

i coraz śmielej poczyna sobie
pewniej się czując z każdą minutą
już próg przekroczył i dłonie obie
przytknął do czoła wraz z senną nutą

zajrzał w me kąty gość nieproszony
pod stół, kanapę, meble z ratanu
jakby widokiem tym zachęcony
przylgnął do krzeseł i do dywanu

aż wreszcie spojrzał w karty lektury
dotąd czytanej z upodobaniem
i szepnął w ucho: dość tej kultury!
Pora szykować do snu posłanie!

sobota, 8 lutego 2020

Czarno – białe zdjęcia - felieton


To żałosne, ale nie ma dzisiaj rodziny ani grona przyjaciół, w których nie toczyłaby się wojna polsko - polska. Wojna na słowa, wzajemne obrzucanie się niewybrednymi epitetami, tupanie nóżkami, aby tylko udowodnić swoje racje, no i to nieustające wypominanie sobie błędów, posądzanie nie wiadomo o co.
Kto ma rację? Czas pokaże. Być może nikt.
Zamiast cieszyć się życiem, uprzykrzamy go sobie do granic możliwości. Po co, skoro jest takie krótkie?
Co raz to znajduję czarno – białe zdjęcia w necie, informujące o śmierci mniej lub bardziej znanych osób. Często młodych, przed którymi wydawałoby się miała rozciągać się świetlana przyszłość.
A co z tymi nieznanymi w mediach, a znanych tylko nam? Bliskim krewnym i znajomym? Oni też coraz częściej na czarno-biało, bez zdjęcia, za to z imienia i nazwiska, tu i tam na klepsydrach. Smutne. Przykre. Niepojęte, że już ich nie ma. Przecież jeszcze wczoraj, dwa dni temu, tydzień temu z nimi się witaliśmy, rozmawialiśmy, albo wymienialiśmy ukłony…
Dzisiaj już ich nie ma. Jutro może nie być kolejnych.
Na świecie szerzy się niebezpieczny koronawirus. Przywódcy państw prężą muskuły i przechwalają się najnowszą bronią. Producenci żywności i leków faszerują nas zdradliwą chemią. I do tego jeszcze nasze nienawistne języki. Jeden wielki, nieustający stres.
Nie trzeba wojny, nie trzeba wirusów, a niebawem sami się unicestwimy, szczując się i nienawidząc.
Wbijamy sobie samobója, biorąc udział w swoistej grze na żywioł. W takiej grze nikt nie wygrywa, wszyscy są przegrani. Nawet jeśli na końcu zostanie ktoś, kto pokonując wszystkich przeciwników, wyjdzie z tego zwycięsko, i tak będzie przegrany. Zostanie sam „w popiołach i zgliszczach”. Czy na pewno będzie zadowolony, że musi samotnie żyć w takim świecie?
Ze strachem dzisiaj zaglądam do Internetu w obawie, że znajdę tam kolejne czarno-białe zdjęcia, albo równie przykre informacje.  Z tego samego powodu ze strachem podchodzę do tablicy ogłoszeń w miejscowości, w której mieszkam. Niepokoi mnie już nawet dźwięk telefonu, bo przecież tą drogą też mogę otrzymać jakąś przykrą wiadomość. Ktoś znowu powie coś niemiłego albo mnie obrazi. Za chwilę wpadnę w jakąś paranoję!
Póki co nasze życie trwa. Nie uprzykrzajmy go sobie nawzajem, bo kto wie, jutro może go już nie być…