sobota, 18 lutego 2017

Prawie jak Pani Prezydentowa - opowiadanie

Żółte kaczeńce rosnące po bokach przydrożnego rowu sprawiały wrażenie, jakby nie mogły wyjść ze zdziwienia. Anicie wydawało się, że spoglądają na nią z nieukrywanym zaciekawieniem, zadając sobie jednocześnie zasadnicze pytanie. Co takiego w tym miejscu może robić matka dwójki nastolatków, przykładna żona i wieloletnia nauczycielka z wiejskiej podstawówki w jednym? Dorodna gromadka wiosennych kwiatów zapewne niejednego była już świadkiem, ale ten widok z pewnością do codziennych nie należał.
– Auu! – Jęknęła Anita pod ciężarem roweru, który uwierał jej nogę i sprawiał dotkliwy ból.
Upadek spowodował, że nie tylko noga na tym ucierpiała. Biodro również dawało o sobie znać.
Zanim jednak zdołała wydostać się spod stalowego wehikułu, niepewnie rozejrzała się na boki. Właściwie był to jej pierwszy odruch, śmiało można rzec, że odruch warunkowy. Anita bowiem, jak na pedagoga przystało, obsesyjnie wręcz przywiązywała uwagę do swojego wizerunku, dokładając starań, by nikt niepowołany nie był świadkiem jakiegoś jej błędu lub chwili słabości. Poniekąd zakrawało to na hipokryzję, bo niejednokrotnie powtarzała swoim uczniom, że błędy popełniają wszyscy. Ważne, żeby wyciągnąć z nich wnioski, starać się naprawić i unikać ich w przyszłości.
Niestety, czasem nasze mądrości życiowe nijak mają się do rzeczywistości, co właśnie odczuła na własnej skórze.
– Kompletna kretynka! – Strofowała siebie w myślach, stojąc w głębokim rowie i przyglądając się ubłoconemu odzieniu. 
Chwilkę później złapała za stalowego rumaka, próbując wydostać się wraz z rowerem na przemian a to na łąkę po jego lewej stronie, a to znów na asfaltową, wiejską drogę po prawej. Nie było to proste, ba, właściwie niemożliwe, więc zła jak osa bez końca się łajała. 
– Trzeba było najpierw sprawdzić hamulce! 
Antek, jej mąż, uprzedzał kilka dni temu, że coś tam w nim reperował, ale wszystkiego jeszcze nie skończył. 
– Jak mogłam o tym zapomnieć! – irytowała się.
Kiedy kolejna próba wydostania się po grząskiej i śliskiej ziemi okazała się fiaskiem, miała ochotę krzyczeć ze złości, o bólu kolana i biodra nie wspomniawszy.
Rów był solidny i głęboki, a boki rozmoknięte, jak na wczesną wiosnę przystało, tego roku wyjątkowo deszczową. Toteż wydostanie się z niego choćby tylko z tego powodu stanowiło nie lada problem, a cóż dopiero doskwierający ból poturbowanych części ciała. Jak na złość na uczęszczanej drodze, przez może nielicznych przechodniów, ale za to przez całkiem liczne samochody, próżno było doczekać się kogokolwiek, kto pospieszyłby jej z pomocą. Ot, zwykła złośliwość losu.
– Z drugiej strony, może to i dobrze – pomyślała, mając na uwadze, że nikt dotąd nie zobaczył jej ubłoconej, z podartą nogawką u spodni i krwawiącym kolanem.
Wszędobylskie dzieciaki, jej uczniowie, gotowe jeszcze pstryknąć telefonem komórkowym niestosowną fotkę i umieścić ją w Internecie. To dopiero by było! Mieliby niezły ubaw. Pomoc jednakże bardzo by jej się przydała, gdyż kolejna podjęta próba wydostania się z głębokiego rowu nie przyniosła spodziewanych efektów. I kiedy tak szarpała się z rowerem i z samą sobą, po drugiej stronie drogi w okalających sąsiedni rów zaroślach nagle coś zaszeleściło, chrząkając jednocześnie. Przestraszona nadstawiła ucha, sądząc, że to jakaś zabłąkana zwierzyna, która przedostała się tu z pobliskiego lasu. Oczami wyobraźni zobaczyła wielkiego dzika szczerzącego do niej kły, gotowego do natychmiastowego schrupania łakomego kąska, jakim się widziała. Na szczęście zamiast wilka czy wilczycy oczom jej ukazał się widok jednego z mieszkańców wioski o zabawnej ksywce „Tęgi Maniuś”. Wygramolił się z zarośli niezgrabnie, całkiem jakby był po paru głębszych, choć było to złudne odczucie. Tego dnia bowiem mężczyzna był trzeźwy, a jedynie chaszcze i grząskie podłoże, no i po trochu jego pulchna sylwetka sprawiały, że tracił równowagę. 
Marian, czterdziestoparoletni rolnik, swoje przezwisko zawdzięczał solidnej posturze i całkiem sporych rozmiarów brzuchowi, który bez dwóch zdań był efektem wypitych niezmiernej ilości butelek  piwa, tudzież innych trunków. Choć jego wygląd zewnętrzny raczej nie był zachęcający, Marian ogólnie był lubiany. Głównie za sprawą swojego dobrotliwego charakteru i wylewności, którą raczył każdego napotkanego na swojej drodze mieszkańca. 
Co Tęgi Maniuś robił tego dnia i o tej porze w zaroślach trudne było do odgadnięcia, ale Anita nie zamierzała zaprzątać sobie tym głowy. Ważne, że widząc poszkodowaną w wypadku osobę, natychmiast wyraził chęć przyjścia jej z pomocą. 
Stary kawaler, czy jak kto woli, singiel (stary singiel?) od dawna wodził wzrokiem za Anitą, zgrabną i ponętną kobietą. I gdyby tylko mógł, najchętniej by się z nią ożenił, czego wcześniej niejednokrotnie dawał wyraz. Zwykle na wiejskich potańcówkach po wypiciu kilku kieliszków wódki. Na przeszkodzie stał mu jednak jej mąż i wrodzona niechęć bohaterki do wiejskiego chłopa, pozbawionego ogłady i dobrych manier. Teraz jednak był osobą wręcz nieocenioną, bo tylko dzięki niemu mogła wreszcie wydostać się z opresji. I pewnie tak by się stało, gdyby nie nagle dający się słyszeć z oddali odgłos nadjeżdżającego samochodu. 
Maniuś trzymał już w swojej ręce kierownicę roweru i zamierzał go wyciągnąć z rowu, ale w miarę jak odgłos stawał się coraz bardziej wyraźny, zaprzestawał tej czynności, oddając się nasłuchiwaniu. A kiedy samochód był już całkiem blisko i wreszcie zatrzymał się nieopodal, niemal tuż koło nich, całkowicie wypuścił kierownicę z rąk. Tym samym rower ponownie znalazł się w miejscu, skąd dopiero co zamierzał go wyciągnąć. Dla Anity jego zachowanie było niezrozumiałe, ale pojawienie się kolejnego, jak przypuszczała, pomocnego mężczyzny, nieco poprawiło jej humor. Na krótko, bo szybko okazało się, że wyraźnie się przeliczyła. Nieznajomy mężczyzna wysiadł z samochodu i wolnym krokiem ruszył w ich stronę. Elegancki, przystojny, starszy pan już na pierwszy rzut okiem sprawiał wrażenie majętnego, kogoś z wyższych sfer. Na jego widok, a może bardziej na widok samochodu mężczyzny, czarnego Volvo, Tęgi Maniuś odwrócił się na pięcie i ku zaskoczeniu Anity ruszył w stronę, skąd niedawno przybył. Czyli w zarośla, znikając w nich jak senna mara. Przedtem jednak zdążył burknąć coś pod nosem, co było w jego stylu:
– Nic tu po mnie. Z nim nie mam szans!
Tymczasem nieznajomy mężczyzna kroczył dumnie z podniesioną wysoko głową, aż wreszcie znalazł się na wprost niej. I w chwili, kiedy biednej Anicie wydawało się, że wreszcie przyszło wybawienie z kłopotów, nieoczekiwanie usłyszała:
– Dzień dobry! Co się stało? Czy mogę w czymś po…..? – nie dokończył zdania spostrzegłszy jej krwawiące kolano.
Podniósł rękę w górę, by niemal w tym samym momencie zanurzyć dłoń w swojej szpakowatej czuprynie. Wyraźnie było widać, że jest czymś przejęty. Nie sądziła tylko, że nie nią, a sobą.
– O nie! Nie znoszę widoku krwi! Nie, nie! – pokrzykiwał.
I zanim zdążyła cokolwiek mu odpowiedzieć, zachował się niemal identycznie jak Tęgi Maniuś. Z tym wyjątkiem, że nie zniknął w krzakach, a w swoim eleganckim samochodzie, i szybko odjechał.
– Cha… – powiedziała do siebie Anita, kompletnie zaskoczona, gestykulując w powietrzu rękami, wyrażając w ten sposób swoją dezaprobatę wobec takiego zachowania mężczyzn.
Przez chwilę myślała, że wszystko to po prostu jej się śni, a ona zaraz się obudzi i jak jeszcze kilka chwil temu, poczuje pod pośladkami niezbyt wygodne siodełko roweru, a przed oczami ujrzy prostą, asfaltową, wiejską drogą. Tę samą, którą zmierzała, szusując zawzięcie w ramach tak zwanej poprawy kondycji, albo jak mawiają inni, chwili dla sportu. Przyrzekła bowiem sobie jakiś czas temu, że koniecznie musi zadbać o swoje zdrowie, póki jest jeszcze na to czas. Co prawda o słuszności powiedzenia, że sport to zdrowie do końca nie była przekonana, ale lekko odkładający się tu i ówdzie tłuszczyk na ciele Anity wyraźnie przesądzał o tym, że mimo wszystko powinna zażyć trochę ruchu. Teraz jednak jak nigdy żałowała, że posłuchała rad przyjaciółek i podpowiedzi swojej własnej głowy, i dała się wciągnąć w to ryzykowne przedsięwzięcie. Na dodatek miała czarno na białym, że jednak sport nie wyszedł jej na zdrowie. Póki co rozpaczliwie próbowała wpaść na jakiś prosty i skuteczny pomysł, który pozwoliłby jej w miarę bezboleśnie wydostać się z rowu razem z rowerem. Niestety nic sensownego nie przychodziło jej do głowy, poza jednym.- Muszę się jakoś wygramolić sama. Bez roweru. Albo dopisze mi szczęście, albo nie! – Mówiła do siebie w myślach, denerwując się coraz bardziej. Tak bardzo, że ostatnie zdanie odważyła się wypowiedzieć, a właściwie wykrzyczeć na głos.I wtedy znowu coś zaszeleściło w zaroślach. Sądziła, że to ten sam Tęgi Maniuś, który zachował się tak haniebnie wobec kobiety w tarapatach. Przykucnął gdzieś i czekał na rozwój sytuacji. Być może doszedłszy do wniosku, że skoro „konkurencja” nie popisała się jak należy, tym samym jednakże ma pole do popisu. Przynajmniej tak myślała Anita. Ale tego dnia szczęście najwyraźniej ją opuściło, bo zamiast Tęgiego Maniusia zza zarośli wyłonił się potężny łeb byka należącego do jednego z rolników, starego Jakuba Mazura. Jakim cudem udało mu się opuścić solidne ogrodzenie wokół pola, na którym oprócz niego wypasało się jeszcze kilka innych byków, tego nie wiedziała i nie chciała wiedzieć. Na jego widok w lot oceniła sytuację i można rzec, z szybkością ponaddźwiękową wystrzeliła z rowu, uciekając przed groźnym stworzeniem. Ot, co potrafi zdziałać dawka solidnej adrenaliny! W popłochu jednak zamiast w stronę swojego domu, pobiegła w przeciwną. Do centrum wioski, gdzie znajdowały się najważniejsze budynki we wsi: kościół, plebania, szkoła, dwie hurtownie i trzy sklepy. Z tego też powodu należało tam raczej spodziewać się przynajmniej kilka lub kilkunastu osób, które bez wątpienia natychmiast by ją rozpoznały. Ale ten problem w zaistniałej sytuacji musiał zejść na drugi plan. Na pierwszym była ucieczka przed groźnym bykiem.- Wszystko ci opowiem, ale najpierw muszę się gdzieś ukryć – zasapana do granic możliwości chwilę później relacjonowała swoją przygodę Krystynie, jednej z mieszkanek wsi.- O, to będzie niezwykle trudne! – Podzieliła się swoją uwagą z Anitą Krystyna, zmierzająca akurat wprost na przystanek autobusowy, który znajdował się zaledwie kilkanaście metrów od szkoły.Krystyna bardzo się spieszyła i nie mogła poświęcić jej więcej uwagi, bo za niespełna trzy minuty kursowy autobus miał się pojawić na przystanku. W telegraficznym więc skrócie wysłuchała Anity, radząc nieszczęsnej kobiecie, by na ten czas ukryła się za betonowym, zadaszonym przystankiem, pamiętającym jeszcze czasy wczesnego Peerelu. Był całkiem sporych rozmiarów, co jak mniemała, pozwoli jej schować się przed wścibskim wzrokiem potencjalnych pasażerów autobusu zmierzającego wprost do powiatowego miasta. Oczywiście natychmiast skorzystała z rady znajomej i udała się we wskazane miejsce. Na szczęście na przystanku, oprócz Krystyny, nie było nikogo chętnego do skorzystania z usług firmy przewozowej i przynajmniej to Anita poczytywała sobie za łut szczęścia. Za przystankiem rosły jakieś trudne do zidentyfikowania krzaki, szare i brudne, zeszłoroczne, nieskoszone chwasty i wysokie, równie nieciekawe kępy traw. Gdyby na tym sprawa się kończyła, nie byłoby jeszcze tak źle. Ale Anita nie przewidziała, że znajdzie tam również mnóstwo pustych butelek po alkoholu i innych napojach, papierowe kartony po sokach, puszki i inne śmieci. Nadepnąwszy na jedne z nich, mokre i ubłocone, pośliznęła się, i kolejny raz tego dnia wylądowała na glebie, klnąc przy tym siarczyście. Zwykle nie używała tego typu słów, ale jej złość właśnie osiągnęła apogeum, przez co czuła się usprawiedliwiona. Przeklinając solidnie próbowała powstać z ziemi, ale w tym samym momencie akurat podjechał autobus. Wysiadło z niego dwóch wyrostków, zapewne wracających ze szkół w mieście. W najśmielszych snach nie przypuszczała, że przyjdzie im na myśl udać się za przystanek, gdzie zamierzali uraczyć się papierosem.I tu pełne zaskoczenie. Chłopcy widząc ubłoconą do granic możliwości swoją byłą nauczycielkę, z poszarpaną nogawką u spodni, równie zaskoczeni jak sama Anita, zrobili wielkie oczy ze zdziwienia. O nic jednak nie pytając, natychmiast się wycofali i szybko oddalili. Niczego nieświadoma Anita kilka minut później wyjęła z kieszeni telefon komórkowy i zadzwoniła po pomoc do jednego ze swoich sąsiadów. Poprosiła, żeby przyjechał po nią samochodem i zabrał ją stąd. Właściwie mogła zrobić to już wcześniej, ale chciała uniknąć kłopotliwej sytuacji. Jego żona bowiem, kobieta niezmiernie ciekawska, zwykle zadawała niezliczoną ilość pytań. Wszystko po to, by później mieć temat do plotek. Sąsiad jednakże był jedyną osobą, która na tę chwilę była w stanie jej pomóc. Ostatnią deską ratunku. Był rencistą i zwykle przebywał o tej porze w domu. Pozostali albo jeszcze byli w pracy, tak jak jej mąż, albo dopiero przymierzali się do powrotów do swoich domów. Z tego wszystkiego całkiem zapomniała o pozostawionym w rowie rowerze. Przypomniała sobie o nim, kiedy siedząc już w samochodzie sąsiada, zbliżali się właśnie do fatalnego miejsca.- A niech to! Nie ma go! – Zauważyła, kiedy znaleźli się w miejscu przez nią wskazanym, irytując się nie bez powodu.- Spokojnie, znajdzie się. Pewnie ktoś go znalazł i odda – pocieszał ją sąsiad. – Takich „wypasionych” rowerów, jak mają państwo, właściwie we wsi się nie widuje. No może ze dwa widziałem… Łatwo ustalić właściciela.- Pod warunkiem, że ktoś weźmie sobie za punkt honoru oddanie go…- Eee, nie trzeba od razu myśleć o najgorszym – pocieszał ją sąsiad.Biedna Anita nie wiedziała, że najgorsze miało dopiero nadejść. I to bynajmniej nie w związku z rowerem, choć poniekąd także z nim.Trudno było jej wytłumaczyć się przed mężem, który bynajmniej nie miał zamiaru rozgrzeszyć nieroztropnej małżonki. Nie mniej jednak oboje w końcu musieli pogodzić się z faktem, że co się stało to się nie odstanie. Tej nocy oboje nie mogli zasnąć. Antek z powodu utraty roweru. Anita zaś przejmując się tym, że Krystyna i dwaj chłopcy spotkani na przystanku autobusowym niekoniecznie mogli zachować to, co widzieli, wyłącznie dla siebie. Bojąc się ośmieszenia postanowiła z tym coś zrobić. Mianowicie uprzedzić fakty, czyli być o krok przed nimi. Wymyśliła więc pewien plan.
Następnego dnia zjawiła się w pracy, czyli w szkole, wczesnym rankiem, tuż po woźnej, zanim pierwsi nauczyciele przekroczyli jej próg.- Jak ci opowiem, co mi się wczoraj przydarzyło, to nie uwierzysz! – Podzieliła się swoją rewelacją z Alicją, pierwszą z koleżanek, która dotarła do pracy zaraz po niej.Potem przyszedł czas na kolejną osobę, i na kolejną. Rzeczywiście Alicja nie uwierzyła. Inni podobnie. Tylko dwie koleżanki dały jej wiarę, przy okazji serdecznie współczując. Ale one akurat nie zaglądały do Internetu. Z prostej przyczyny. Bo nie umiały obsługiwać komputera. Reszta grona pedagogicznego zerkała na siebie ukradkiem, wymieniając między sobą porozumiewawcze spojrzenia lub za jej plecami szepcząc cichutko coś do ucha innym. Na szczęście na dźwięk donośnego dzwonka towarzystwo rozpierzchło się do sal lekcyjnych. Anita zamierzała zrobić to samo. Niemal była już u celu, kiedy za swoimi plecami usłyszała głos dyrektorki.- Proszę poczekać, pani Anito! – Kiedy Anita odwróciła się jak na komendę, niespodziewanie apodyktyczna sylwetka nielubianej szefowej wyrosła tuż koło niej, robiąc sporo zamieszania. – Zapraszam do mojego gabinetu! – grzmiała.Już z tonu jej głosu mogła się domyślić, że nie zaprasza ją bynajmniej na miłą pogawędkę. Niemal od razu domyśliła się, czego może dotyczyć rozmowa z przełożoną. Od wczoraj cały czas powtarzała sobie, że to byłoby zbyt piękne, żeby nikt się nie dowiedział o jej przygodzie z rowerem.O tym, że rower w gruncie rzeczy pełnił tutaj rolę trzeciorzędną miała przekonać się niebawem.- Proszę usiąść! – Rozkazała dyrektorka nieco przestraszonej Anicie, wskazując jej krzesło po drugiej stronie biurka. Sama zaś spoczęła w wygodnym dyrektorskim fotelu.- Będę się streszczać i pani również radzę to samo – zaczęła swoją rozmowę. – Powiem wprost. Nie życzę sobie, by osoby takie jak pani, mające problem z alkoholem, pracowały dalej w szkole. Mam nadzieję, że wyraziłam się jasno i sama złoży pani wypowiedzenie z pracy. W przeciwnym razie będę zmuszona dać pani dyscyplinarkę, a wolałabym tego uniknąć. Doskonale pani wie, czym to skutkuje.Anita słysząc to omal nie osunęła się z krzesła. Takiej rewelacji z pewnością się nie spodziewała. Niesłuszne posądzenia sprawiły, że w jej oczach pojawiły się łzy. Coś zakuło ją pod sercem. Chciała natychmiast wszystko sprostować, wyjaśnić z drobnymi szczegółami, ale nie zdołała. Jakaś niewidzialna wielka klucha uniemożliwiała jej wypowiedzenie najprostszych słów: To jakieś wielkie nieporozumienie! Coś dławiło ją w gardle. Ruchy ciała stawały się niespójne. Gestykulacja sprawiała wrażenie bezsensownej. Morze łez zamazywało widok dookoła. Odnosiła wrażenie, jakby straciła kontrolę nad swoim zachowaniem, nad sobą samą. Nie potrafiła sklecić prostego zdania. Jedynie na co mogła sobie pozwolić, to wstać z krzesła. A potem… Potem wybiegła z gabinetu dyrektorki jak mała złajana dziewczynka. Pobiegła wprost do pokoju nauczycielskiego, gdzie nad małą umywalką wisiało niewielkie lustro. Stanęła przed nim i przyglądając się swojej zapłakanej twarzy mówiła do siebie:- Nie! To się nie dzieje naprawdę!Kiedy tak stała i ryczała jak bóbr zjawiła się jedna ze sprzątaczek, pani Basia.- To się jakoś wyjaśni. Proszę nie płakać. Nie wierzę w to, że leżała pani pijana za przystankiem autobusowym. Przecież pani nie pije… – Pocieszała ją podając chusteczkę higieniczną do otarcia łez. – To zdjęcie to na pewno jakiś fotomontaż. Przecież można to teraz ustalić. Trzeba tylko wystąpić z tym do prokuratury…- O czym pani mówi, pani Basiu? – Spytała Anita, domyślając się jednocześnie, że fotki, których tak się obawiała z pewnością obiegły już nie tylko cały wirtualny świat, ale także ten rzeczywisty. –  Ktoś zrobił mi zdjęcia, kiedy pośliznęłam się na butelce za przystankiem, tak? – spytała nie dowierzając.- No tak… Nie rozumiem tylko, co pani tam robiła. Ale w sumie to nie moja sprawa.- Chowałam się przed widokiem ciekawskich ludzi – przerwała jej Anita. – Po tym, jak miałam kraksę na rowerze. Byłam cała ubłocona i nie chciałam, żeby w takim stanie zobaczyli mnie uczniowie. Żeby ktokolwiek mnie zobaczył – tłumaczyła się nie przestając płakać. – Nie byłam pijana.- Ja pani wierzę, ale nie wiem, jak inni. Może lepiej by było, żeby pani tam nie wchodziła. To takie miejsce, gdzie czasem gromadzą się żule i inne męty.- Teraz to wiem, ale wtedy Krystyna tak mi doradziła…- O, skoro tak, to ona może zaświadczyć jak było – sprzątaczka podsunęła jej myśl.- Jasne! Porozmawiam z nią. I jeszcze Tęgi Maniuś, też mnie przecież widział. To znaczy moją kraksę na rowerze.- No i widzi pani! Nie trzeba zaraz tak płakać i rozpaczać. Trzeba tylko się bronić… A szefowa na pewno pani nie zwolni. Dzisiaj ma niusa, jest „na świeżo”, więc tak reaguje. Jutro jej przejdzie. Innym też. Jak się sprawa wyjaśni, jeszcze będą panią przepraszać.- Na to bym nie liczyła, pani Basiu. Ludzie dzisiaj jacyś tacy dziwni. Złośliwi i nieżyczliwi. Zamknięci w sobie i w swoim światku. Nie umieją współczuć. Mówią tylko o sobie i swoich problemach. Problemy innych w ogóle ich nie interesują.- To prawda. Wszystko i wszyscy dookoła tak bardzo się zmienili.- I co ja mam teraz zrobić? – łkała Anita.- Na pani miejscu poszłabym do domu. Wzięła coś na uspokojenie, jakieś kropelki. Odczekałabym… A potem starałabym się ułożyć sobie jakiś plan działania. Nie radzę niczego robić pochopnie, tak z marszu. Emocje nie są dobrym doradcą – sprzątaczka próbowała dać jej dobrą radę. – A pani jest zdenerwowana na maksa. Proszę pójść do domu – radziła z głębi serca.- Chyba ma pani rację, pani Basiu. Tak zrobię. Dobra z pani kobieta. I dziękuję, że nie uwierzyła pani w te wszystkie bzdury na mój temat.- Jestem pewna, że wkrótce pani fanklub się powiększy. Pani Krystyna na pewno potwierdzi to, że nie była pani pijana.I tego właśnie Anita uczepiła się jak rzep psiego ogona. Krystyna była poniekąd świadkiem w sprawie, bo że sprawa jest i to niezmiernie poważna, nie miała wątpliwości. Jak dotarła zapłakana i załamana do domu, nie była w stanie sobie przypomnieć. Jakaś niewidzialna siła pchała ją przed siebie, byle dalej od przełożonej i kolegów z pracy. Po przekroczeniu progu natychmiast rzuciła się w stronę domowej apteczki, która starym zwyczajem zajmowała jedną z szuflad w kuchennych meblach. Dosłownie wygarnęła z niej mnóstwo specyfików, kładąc je na blacie i częściowo na stole. Podenerwowana rozgarniała leki na wszystkie strony, usiłując znaleźć wśród nich jakiś środek na uspokojenie, tak jak radziła jej pani Basia. W końcu znalazła. Popiła wodą, a potem usiadła na krześle przy niewielkim kuchennym stoliku. Wzrokiem szukała telefonu, który powinien był znaleźć się w jej zasięgu. Zwykle bowiem kładła go na jednej z półek w kuchni, albo na parapecie okna. Na szczęście tkwił tam, gdzie się spodziewała, czyli na półce. Drżącymi ze zdenerwowania rękami wykręciła numer do Krystyny. Niestety bez rezultatu. Najwidoczniej nie było jej w domu lub też była, jak podejrzewała, ale przeczuwając kłopoty celowo nie odbierała od niej telefonu. Ktoś mógł już poinformować ją o tym, co się wczoraj zdarzyło. Mogła domyślić się, że Anita będzie potrzebowała pomocy, której może niekoniecznie chciała jej udzielić. Złe przeczucia nie powstrzymały jej przed pójściem do domu pani Krystyny. Musiała natychmiast z nią porozmawiać.Już z daleka dostrzegła, że Krystyna krząta się wokół obejścia, co tylko wzbudziło w Anicie jeszcze większy niepokój. A więc jednak była, ale nie odebrała od niej telefonu. W miarę jak zbliżała się do jej domu, rósł jej niepokój. Przypomniała sobie bowiem o bardzo ważnej rzeczy. O tym, że ludzie niechętnie poświadczają czyjąś winę lub niewinność. Po prostu wolą unikać kłopotów z tym związanych. Zwykle mówią, że niczego nie widzieli.Krystyna wzdrygnęła się na jej widok. Z pewnością spodziewała się wizyty nauczycielki.- Pani Anito, przecież pani wie, że jestem pani przychylna. Ale niestety nie mogę tego potwierdzić – usłyszała ku swojemu zaskoczeniu, kiedy przedstawiła jej sprawę, z którą do niej przyszła.- Jak to? – nie dowierzała własnym uszom.- Po pierwsze, gdybym stanęła po pani stronie naraziłabym się dyrektorce. A przecież pani doskonale wie, że moi synowie, Piotrek i Mateusz, do grzecznych nie należą. Mąż się naśmiewa, że jestem częściej w szkole niż oni sami. Domyśla się pani z jakiego powodu?- Tak. Stale rozrabiają. Kilka razy została już pani wezwana do dyrektorki.- No więc właśnie – przerwała jej w pół zdania. – I to się chyba nigdy nie skończy. Straszne z nich łobuzy. Pewnie niejeden raz jeszcze będę świecić za nich oczami. Obawiam się więc, że gdybym się za panią wstawiła, dyrektorka w przyszłości taka łaskawa dla nich by nie była. Mateuszowi już groziło dwukrotnie powtarzanie klasy…- Ale ja nie potrzebuję wstawiennictwa. Potrzebuje tylko poświadczenia prawdy.- A to nie to samo? – spytała naiwnie Krystyna.- Rozumiem pani obawy, choć przyznaję, że nie do końca – Anita starała się wysłuchać kobiety.Po chwili spytała:- To po pierwsze. A po drugie?Krystyna nieco się zarumieniła. Wyraźnie widać było, że jest zmieszana. Jej wzrok błądził od jednej ściany do drugiej, przenosząc się raz na obraz, to znów na zegar. Albo na odmianę na kwiaty w doniczkach stojące na okiennych parapetach pokoju, do którego Anita wcześniej została zaproszona. Po dłuższej chwili, która zdaniem nauczycielki zbyt długo trwała, Krystyna wreszcie wycedziła przez zęby, trochę się jąkając.- Bo widzi pani, bo ja, bo ja tak naprawdę nie wiem, czy była pani wtedy trzeźwa czy nie…Po tak postawionej sprawie, oburzona do granic możliwości i jednocześnie jeszcze bardziej zdołowana Anita nie zagrzała dłużej miejsca w domu pani Krystyny. Nie spodziewała się, że pokładana w niej nadzieja pierzchnie jak senna mara, nie pozostawiając cienia wątpliwości, iż właśnie straciła ostatnią deskę ratunku. Ale, jako że w myśl powiedzenia – tonący brzytwy się chwyta – postanowiła nie odpuszczać.Był przecież jeszcze Tęgi Maniuś. Dobrotliwy i zawsze chętny do pomocy. Przynajmniej jak dotąd taką miał opinię.Maniuś mieszkał na drugim krańcu wsi i perspektywa dostania się tam bez samochodu, który zwyczajowo mąż zabierał, dojeżdżając do pracy w niedalekim mieście, trochę ją przerażała. Nie zniechęciło jej to jednak. Pokonanie kilku kilometrów piechotą, jak na razie o rowerze pozostawionym w rowie, który ktoś stamtąd zabrał i ślad po nim zaginał, nie było czymś, czego by nie była w stanie dokonać. Zwłaszcza w tak poważnej sytuacji. Toteż niemal wprost od pani Krystyny udała się do domu Tęgiego Maniusia i jego żony Marii.Niestety, o tym, że nieszczęścia chodzą parami przekonała się już w życiu wiele razy. Teraz znów stanęła przed kolejnym dowodem potwierdzającym ową tezę. Mniej więcej w połowie drogi, zaczął padać deszcz. Nie przewidziała tego. Nie zabrała z sobą parasola. Co prawda deszcz to jeszcze nie nieszczęście, ale kiedy wszystko odwraca się przeciw człowiekowi, czasem błahe przeciwności losu urastają do rangi wielkiej wagi. W tym przypadku miało to znaczenie. Zanim bowiem dotarła do ich domu, była całkiem przemoczona. Wyglądała jak zmokła kura, gdy drzwi otwarła jej pani Maria.- Dzień dobry! Przepraszam za to najście, pani Mario. Potrzebuję pilnie porozmawiać z pani mężem – wyjaśniła przekroczywszy próg.- Oj, nie wiem, czy to możliwe, bo Marian właśnie razem z sąsiadem poszli do stodoły i chyba z flaszeczką wódki. Ale zawołam go. Może jeszcze na dobre nie stracił kontaktu ze światem… – Poinformowała ją, sadzając jednocześnie gościa za stołem.Anita wzbraniała się przed tym, tłumacząc, że swoim mokrym ubraniem tylko narobi problemów, ale pani Maria była nieprzejednana. Na szczęście Maniuś zjawił się błyskawicznie. I nawet nie był jeszcze wstawiony. Widocznie nie zdążył. Na jego twarzy, podobnie jak wówczas na twarzy pani Krystyny, dało się zauważyć zakłopotanie. Nie wiedziała tylko, że pojawiło się ono tam z zupełnie innego powodu niż u niej. W miarę jak przedstawiała mu sprawę, a wszystkiemu oczywiście przysłuchiwała się żona, jego twarz przybierała odcień coraz mocniejszej czerwieni- Jednym słowem, potrzebuję, żebyś potwierdził to, czego byłeś świadkiem, ale nade wszystko, że nie byłam pijana. Od tego zależy moje być albo nie być. Błagam, pomóż mi! – próbowała wyprosić na nim zwykłą, ludzką przysługę.Maniuś przez chwilę milczał jak zaklęty, czego kompletnie nie rozumiała. Podobnie jak nie rozumiała przeszywającego wzroku jego żony skierowanego w kierunku męża. Zanim jednak sprawa się wyjaśniła, Marian odsunął krzesło przy stole, po czym usiadł na nim i kierując swój beznamiętny wzrok gdzieś w bliżej nieokreślone miejsce przed siebie, powiedział krótko, acz zdecydowanie:- Nie mogę.I wtedy rzec by można, ruszyła lawina.- A co ty tam robiłeś o tej porze? – spytała podniesionym głosem żona Mariana. – Coś mi się zdaje, że miałeś być wtedy w robocie. Przynajmniej tak mówiłeś! Czy to nie ty rzekomo nająłeś się do pracy u starego Maciejowskiego w polu?- Tak, ale wczoraj nie miał dla mnie pracy. Wszystko ci opowiem – jąkał się Maniuś.- To, gdzie się wtedy podziewałeś? – grzmiała żona.  – Co robiłeś na drodze, przy której mieszka pani Anita?- Oj, spokojnie! Byłem w lesie. Nie chciałem tego mówić, bo to nielegalne, ale widzę, że w tej sytuacji nie mam innego wyjścia. Kiedy pani Anicie zdarzył się ten wypadek właśnie z niego wyszedłem, a że w stronę zarośli przy drodze akurat prowadził świetny skrót do drogi, stąd te krzaki, w których się ukryłem…- Chodzenie do lasu nie jest nielegalne. Nie rozumiem  – zdziwiła się Anita.- I dlaczego musiałeś ukrywać się w krzakach? – pokrzykiwała pani Maria. – Oj, coś kręcisz, mój drogi! Mów mi tu zaraz, co tam robiłeś?!- No dobrze, powiem jak na spowiedzi, ale proszę tego nie rozpowiadać, bo skończę w więzieniu.Na te słowa obie kobiety aż zamarły. Zwłaszcza przerażona była jego żona, która zdążyła krzyknąć tylko:- Jezus Maria!- Ależ Marysiu, tak naprawdę ja nic złego nie zrobiłem. Wszyscy tak robią… No, przynajmniej wielu.- Mów, co tam robiłeś?! – grzmiała małżonka.- Zakładałem wnyki na zwierzynę.Przyznanie się Maniusia do popełnionego przestępstwa było tym, co przesądziło o prośbie Anity. Teraz miała już pewność. Maniuś niczego nie potwierdzi. Nie pozostało jej nic innego, jak czym prędzej opuścić ich dom. Tym bardziej, że niczego nieświadoma żona Tęgiego Maniusia wpadła w szał, po tym, co usłyszała od swojego niepokornego małżonka. Jej krzykom nie było końca.- Uszom nie wierzę! – darła się z całych sił. – Ty! Ty zakładałeś wnyki! A po co! Niczego nam przecież nie brakuje! Mamy co jeść, mamy dach nad głową, całkiem dobry samochód – jej wyliczeniom nie było końca.Wszystko to było prawda. W gruncie rzeczy rzeczywiście niczego im nie brakowało. Nie musieli uciekać się do takich rzeczy, by poprawić swój byt. Trudno też było uwierzyć, by Maniuś robił to wyłącznie dla kaprysu. Tego jednego Anita była pewna. Coś musiało się za tym kryć. Przyparty do muru przez małżonkę Tęgi Maniuś szybko wyjawił powód swojego niecnego zachowania. I choć Anita niezbyt była ciekawa dalszego rozwoju wydarzeń i szybko się stamtąd ewakuowała, i tak dotarły do jej uszu tłumaczenia Mariana. W chwili, kiedy znalazła się już w przedpokoju, usłyszała:- To prawda! Może tobie niczego nie brakuje, ale mnie tak! Musiałem jakoś zarobić na piwka i od czasu do czasu na wódkę. Ty przecież zabierasz całą moją wypłatę! I nawet złotówki nie zostawisz! To ty jesteś wszystkiemu winna, ty mnie do tego zmusiłaś! Ciebie powinni wsadzić do więzieniaBiednej Anicie zakręciło się w głowie. Trudno, żeby po tych wszystkich „rewelacjach”, który przyniósł dzisiejszy dzień było inaczej. W dodatku przemoczone ubranie sprawiło, że nagle poczuła dotkliwe zimno, a i zapach mokrej odzieży nie był najprzyjemniejszy. Czym prędzej więc, niemal biegnąc, ruszyła w stronę swojego domu. Ani na chwilę jednak nie opuszczało jej poczucie beznadziejności i smutku zarazem. Głowę zaprzątało tylko jedno pytanie: Jak ja się z tego wszystkiego wykaraskam, wybronię? Czy ja to udźwignę? Kiedy wreszcie dotarła do domu, zmęczona do granic możliwości, zdjęła mokrą odzież, włożyła stare dżinsy i luźną bluzę. A potem zaszyła się w najdalszym kątku pokoju i w pozycji embrionalnej tkwiła kilka następnych godzin na starej, wysłużonej już, ale wciąż całkiem wygodnej kanapie. Aż do momentu, kiedy z pracy wrócił jej mąż Antoni.Było już prawie pod wieczór, gdy usłyszała na podwórzu dobrze znany warkot samochodu. Antek starym zwyczajem, zanim na dobre pojawił się w kuchni albo w pokoju, zwykle najpierw odwiedzał łazienkę. Długo mył ręce, po czym wychodził z uśmiechem na ustach i dyżurnym pytaniem:- Co dziś dobrego na obiad?Ale tego dnia było nieco inaczej. Owszem, łazienkę zaliczył, jak mawiała Anita. Tyle że powitanie, czego mogła się spodziewać, brzmiała całkiem inaczej.- A, tu jesteś! – Zauważył wszedłszy do pokoju, widząc żonę skuloną jak pies na kanapie. – Dzwonił do mnie Krzysztof, wasz geograf. – Czy to prawda, że stara wyrzuciła cię z pracy?Anita tylko przytaknęła ruchem głowy. Nie miała siły o tym z nim rozmawiać.- No widzisz, ostrzegałem cię! Mówiłem, że twoja nieskazitelność, wiesz, o czym mówię, kiedyś cię zgubi!- Jak to? Co ty mówisz? – spytała zaskoczona, nieśmiało podnosząc głowę.- Wypadek wypadkiem. Każdemu może się zdarzyć. Trzeba było się pozbierać i wrócić do domu. Co z tego, że byłaś ubłocona, z podartą nogawką i krwawiącym kolanem…- Ale przecież od domu byłam kawał drogi. Bliżej miałam do centrum. A poza tym, tak bardzo przestraszył mnie ten byk, że nie myślałam logicznie. Biegłam na oślep.- Załóżmy, że rozumiem. Po co w takim razie polazłaś za ten przystanek? Co by się takiego stało, gdyby nawet zauważył cię ktoś z uczniów? Przecież to był wypadek. I tego trzeba się było trzymać. Chciałaś uniknąć kompromitacji? I co, uniknęłaś? Napytałaś sobie jeszcze większej biedy. Czy nauczycielka z wiejskiej podstawówki nie ma prawa popełniać błędów? Nie może przydarzać się jej wszystko to, co innym ludziom? A niby dlaczego? Czyżby była ponad wszystkimi?- Dobrze wiesz, że nie! – zirytowała się Anita.- To, dlaczego tak o sobie myślisz? Ty i te twoje koleżanki! Jesteś ofiarą swojej własnej dumy. I pomyśleć, że musiał ci to uświadomić jakiś niesforny byk!- Co ty bredzisz?! – oburzyła się- Gdyby nie on, dalej tkwiłabyś w przekonaniu, że jesteś kimś bardzo ważnym. Niemalże panią Prezydentową. Nie gniewaj się, ale swoim zachowaniem czasem sprawiasz takie wrażenie, jakbyś była ponad wszystkimi i chciała być „bardziej papieska niż sam papież”. Dyktujesz innym, co i jak mają robić, na każdym kroku oceniasz, analizujesz każde zachowanie. Świadomie czy nie, ale to robisz. I bez przerwy kontrolujesz siebie. Przecież to chore! Taką postawą nie zjednasz sobie ani uczniów, ani nikogo innego. Im są potrzebne dobre wzorce, ale nie przerysowane – podkreślił ostatnie zdanie.- No dalej! Dołóż mi! A mówi się, że nie kopie się leżącego! – zdołowana Anita nie miała siły się bronić.- I tu się z tobą zgadzam. Dlatego wygarnąłem temu Krzysztofowi od razu jak do mnie zadzwonił. Powiedziałem mu, co o tym wszystkim myślę. Nazwałem ich hipokrytami!- Świetnie! Teraz to już z pewnością nie mam co pokazywać się w szkole. Swoje wypowiedzenie prześlę pocztą.- To nie będzie konieczne. Nie uwierzysz, ale Krzysztof ostatecznie się ze mną zgodził. Oczywiście nie od razu. Najpierw twardo obstawał przy swoim. Przytaczał jakieś powiedzonka, że to, jak cię widzą tak cię piszą zawsze będzie aktualne i w waszym pedagogicznym światku jest niezmiernie ważne. Spytałem go wtedy, czy gdyby spotkał na swojej drodze własnego sobowtóra, ale takiego prawdziwego, powiedzmy klona, tyle że tamten byłby w ubłoconym, podartym odzieniu, czy uznałby że ten drugi jest od niego gorszy. W każdej chwili przecież klon może zdjąć zabrudzone ubranie i włożyć na siebie coś innego – mówił Antek. –  Przyznam, że Krzysztof miał problem z odpowiedzią. Szkoda że nie słyszałaś, jak głupio się tłumaczył. Ale mniejsza o to. Po namyśle przyznał mi rację i co najważniejsze, przyrzekł, że wystąpi w twojej obronie do dyrektorki. I postara się namówić resztę grona pedagogicznego.- Nie wierzę! – Anita rzeczywiście nie mogła uwierzyć w jego rewelacje.- No tak! Uwierz. Mężczyzna – tu uniósł głowę, jakby chciał podkreślić wyższość męskiego gatunku nad kobiecym – wie, że otoczka nie jest najważniejsza. Czego nie zawsze można powiedzieć o kobietach – mądrzył się.A potem dodał jeszcze: Najważniejsze jest to, co w środku. Czyli serce i sumienie. Przecież nie muszę ci tego tłumaczyć. Bez nich człowiek byłby tylko marną kopią przedstawiciela ludzkiego gatunku. Pustą figurką, którą z powodzeniem można by postawić gdzieś na widocznym, ale niekoniecznie honorowym miejscu.Antoni spojrzał jej głęboko w oczy, po czym usiadł koło swojej żony na kanapie i mocno przytulił. Ten gest i jego słowa, choć na początku raniły, z czasem sprawiły, że poczuła się znacznie lepiej. I co ważne, a może najważniejsze, uwierzyła, że jakoś sobie z tym wszystkim poradzi. Bo jest przy niej ktoś, kto ma to najważniejsze: Serce i sumienie.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz