To było
zwykłe wiejskie wesele. Na ślubie Marysi i Rudka pojawiło się około stu gości.
Panna młoda była średnio urodziwa. Nie przykładała też większej wagi do swojego
wyglądu. W prostej, białej sukni przyozdobionej delikatną różyczką i mirtą w
okolicy stanika, i podobną ozdóbką w welonie nad czołem oraz kilkoma małymi
gałązkami mirty na dole sukienki, wyglądała przeciętnie. Pan młody tak sobie.
Do tańca przygrywało trzech grajków. Jeden na harmonii, drugi na bębnach, a
trzeci… tego już Zosia nie zapamiętała.
Był początek lat sześćdziesiątych. Dokładnie miesiąc wcześniej mała Zosia przystąpiła do Pierwszej Komunii Św., co było dla niej wielkim wydarzeniem. W najśmielszych snach nie przypuszczała nawet, że dokładnie miesiąc później przeżyje coś znacznie, jak jej się wtedy wydawało, ważniejszego rangą. A wszystko za sprawą jej ciotki Ewy, kuzynki matki Zosi.
Ciotka Ewa, nie wiedzieć czemu, popularnie przez wszystkich w koło zwana Jewką, była kobietą wielu talentów. Z tym jednym na czele, z talentem do ściągania na siebie i innych kłopotów. Ślub i wesele Marysi i Rudka z pewnością przeszłyby do historii prawie niezauważone, gdyby nie „uświetniła” go Jewka. Trzydziestoparoletnia kuzynka matki Zosi miała wówczas męża i dwójkę nieletnich dzieci. O ile dzieci nie były dla niej przeszkodą, kochała je jak każda matka, o tyle mąż okazał się być, jej zdaniem oczywiście, życiowym ciamajdą. W gruncie rzeczy był człowiekiem niezmiernie cichym, może nawet lękliwym, ale pracował jak każdy inny mąż i zarabiał na swoją rodzinę. Jewka miała mu za złe brak przebojowości i seksapilu, i jeszcze parę innych rzeczy, o których nie warto wspominać. Za to Jewka miała ich w nadmiarze. Ale po kolei.
Na ślubie kuzynki Marysi zjawiła się w prostej sukience sięgającej przed kolano, koloru niebieskiego ze srebrną, połyskującą nitką. Na nogach miała beżowe lakierowane czółenka. Jak na tamte czasy ubrana była modnie, żeby nie powiedzieć, wręcz szałowo. W każdym razie, mimo swojej raczej przeciętnej urody, wyglądała bardzo ładnie. Szczupła, zgrabna sylwetka Jewki rzucała się w oczy każdemu i z pewnością zazdrościły jej tego wiejskie kumy, zwłaszcza te nieco puszyste.
Mała Zosia zapamiętała tę sukienkę, bo na swój sposób była niezwykła. Jak się potem okazało, nieszczęsną weselną kreację ciotki Jewki zapamiętali także wszyscy uczestnicy wesela. Dlaczego nieszczęsną? Bo wzbudziła wiele emocji. Cechą charakterystyczną sukienki było głębokie rozcięcie z przodu od samej szyi sięgające do…pępka. Co kawałek rozcięcie to „spinał” guziczek. Pomysłu na krój sukni nie powstydziliby się nawet sławni projektanci. Trzeba przyznać, był bardzo oryginalny. Tyle że nie spisała się krawcowa. Guziczki umieszczone były w zbyt dużej odległości od siebie, przez co powstałe między nimi szpary, które częściowo odsłaniały biust, brzuch i pępek Jewki. W pozycji „na stojąco” wszystko było okay, ale gdy tylko nasza bohaterka usiadła za stołem, albo się lekko schyliła, szpary rozszerzały się, ukazując wdzięki kobiety. Nie trudno się domyślić, że wszystkie oczy skierowane były na nią. Panowie zaś silili się na dowcipy i zaczepki, ku wielkiemu niezadowoleniu swoich partnerek.
- Stanik ma różowy – podśmiewywał się mężczyzna o imieniu Jan.
- E tam! Przewidziało ci się! Nie pij tyle wódki! Przecież ona wcale nie ma stanika! – pokrzykiwał inny.
- Majtek też chyba nie założyła, bo widać jej pępek! – chichotał Marian. – A poniżej tego pępka…
- Chętnie bym to sprawdził! – dodał kolejny mężczyzna.
Komentarzom nie było końca. Jakby na to nie spojrzeć, przez cały czas trwania wesela Jewka miała dzięki temu, jak żartowano, wielkie branie. Tymczasem Emil, jej mąż, smutas i flegmatyk, trzymał dyżur przy stole, pilnując jednocześnie swoich dzieci, nie odzywając się prawie słowem. Nie, żeby był zazdrosny. On już po prostu taki był.
Mniej więcej koło godziny dwudziestej drugiej dzieciaki obecne na weselu zostały oddelegowane przez swoje matki do spania w przygotowanym na tę okoliczność jednym z pokoi. Dla Zosi i jej kuzynki Geni, niestety, zabrakło w nim miejsca. A jako że wśród nich były najstarsze, nocleg przygotowano dla nich… w stodole na sianie. Oprócz nich nad ranem dołączyło do nich kilkoro gości weselnych.
Niestety, Zosia i Genia o śnie mogły tylko pomarzyć. Hałasy dobiegające z ogrodu tuż obok, gdzie przy stołach i zbitym z desek podium do tańczenia trwało weselisko, były nie do wytrzymania. O brzasku zrobiło się wreszcie cicho. Oczy Zosi samoistnie zamykały się już ze zmęczenia. Nadeszła długo oczekiwana przez nią chwila na sen. Z nadzieją więc przyłożyła głowę do małego jaśka, gdzie w towarzystwie rodziców, którzy w międzyczasie do niej dołączyli, zamierzali wszyscy razem oddać się w objęcia Morfeusza. Ale Morfeusz, zapewne zrażony atmosferą panującą w stodole, najwyraźniej nie zamierzał ingerować w sen małej Zosi. Tu i ówdzie bowiem dało się słyszeć głośne chrapanie co poniektórych gości, nie wspominając o jednym z nich, do cna pijanym, który z głową wystawioną przez maleńkie okienko w zadaszeniu, głośno wymiotował. Geni udało się zasnąć. Tej nocy jednak małej Zosi sen bez wątpienia nie był pisany, bo nagle nieoczekiwanie usłyszała czyjeś chichotanie, dobiegające z końca stodoły. A że była dzieckiem z natury ciekawym, postanowiła sprawdzić, kto i dlaczego tak się cieszy. Po cichu więc zakradła się w owe miejsce. I to był wielki błąd!
Jak się można domyślić, trafiła w sam środek miłosnych igraszek ciotki Jewki i jakiegoś mężczyzny. Zosia nie była w stanie opisać, kim był ów mężczyzna, bo nie widziała jego twarzy. Za to jego genitalia i owszem, podobnie zresztą jak tyłek ciotki, która siedząc na nim okrakiem oddawała się rozpuście. Nie mógł to być jej mąż, bo jak się potem okazało, w chwili, gdy położył swoje dzieci do snu w przeznaczonym do tego pokoju, podobno sam zasnął koło nich na derce na podłodze.
Dziewięcioletnia Zosia nie wiedziała jeszcze co to takiego seks, ani dlaczego ciotka Jewka tak się wtedy, jej zdaniem, cieszyła. W każdym razie niecodzienny widok sprawił, że zaczęła głośno krzyczeć, budząc tym swoją matkę, która niemal w jednej sekundzie znalazła się tuż przy niej, a także kilka innych osób. Toteż świadków tego wydarzenia było aż nadto.
Rano goście, którym użyczono noclegu rozjechali się lub rozeszli do swoich domów.
Co się działo następnego dnia na poprawinach, trudne było do opisania. Niestety, nie było jeszcze wówczas tak zwanych brukowców. A szkoda, bo ciotka z pewnością nie schodziłaby z pierwszych stron gazet. Nie mniej jednak i tak było o niej głośno. Z tego powodu też, czytaj wstydu, nie zjawiła się na poprawinach. Za to pojawił się jej mąż, Emil, niczego nieświadomy z… przeprosinami.
- Wybaczcie jej nieobecność. Biedaczka źle się poczuła – tłumaczył wielką nieobecną.
Część gości zaczęła się z niego naśmiewać, ale wuj Emil nie chciał lub nie był w stanie przyjąć do wiadomości żadnych rewelacji dotyczących jego żony. Dlaczego tak się zachowywał, nikt nie mógł pojąć.
I gdy już poprawiny powoli dobiegały końca i część gości na dobre wróciła do swoich domów, pojawiła się nagle sama bohaterka skandalu. Ku wielkiemu zaskoczeniu gości zapłakana i z pretensjami… do matki Zosi za to, że rzekomo źle wychowała swoją córkę! Bo przecież, gdyby nie jej wścibstwo, nikt by się o tym nie dowiedział.
Ciotka Jewka bez wątpienia miała tupet. I jak się niedługo potem okazało, niespożyty temperament i wielką ochotę na cudzych mężów.
Z jednym z nich latem następnego roku pojechała na wczasy nad nasze polskie morze. Z drugim, zabierając ze sobą dwójkę swoich dzieci, udała się na wczasy do Bułgarii organizowane przez tak zwany Fundusz Socjalny fabryki, w której pracowała. Namąciła wtedy dzieciakom w głowach, przedstawiając go jako kogoś, kto niebawem zostanie ich ojcem. Poczciwy Józef miał bowiem na dobre odejść w odstawkę. Zamierzała wystąpić o rozwód. Wieść niosła, że dzieci bardzo to przeżyły, a nowy tato bynajmniej nie przypadł im do gustu.
O tym, że miał zostać ich tatą nie wiedział sam zainteresowany, a tym bardziej jego żona. Co więcej, żona nie miała pojęcia z kim i dokąd wyjechał mąż, zostawiając ją i trójkę ich wspólnych dzieci na pastwę losu. O tym, że jest na wczasach w Bułgarii z Jewką dowiedziała się od sąsiadów.
Przysłowie mówi, że wszystko co dobre szybko się kończy. Po powrocie więc z wczasów w Bułgarii zaczęła się dla Jewki i jej gacha szara rzeczywistość. Słowo szara nie oddaje dostatecznie tego, z czym spotkała się ze strony wiejskiego społeczeństwa, w którym obojgu przyszło żyć. Rzeczywistość była raczej wroga, przy czym, co jest zrozumiałe, największym wrogiem okazała się żona pana Michała. W sposób sobie tylko znany, ale za to skuteczny wybiła mu z głowy romans z Jewką.
Na naszej bohaterce nie zrobiło to większego wrażenia, bo szybko okazało się, że Jewka ma plan awaryjny. Krótko mówiąc, okazał się nim być szef jednego z działów fabryki, w której pracowała, a któremu bezpośrednio podlegała.
Jak znosił to wszystko Emil, jej mąż, trudno było dociec. Codziennie chodził do pracy, nie reagował na żadne złośliwości kolegów, ani nie odpowiadał na niczyje pytania. Niektórzy ludzie mawiali, że nawet człowiek od urodzenia głuchoniemy w jakiś sposób by zareagował, ale nie Emil. On był jak kamienny posąg. Zero reakcji. Toteż znalazła się we wsi grupa osób, która obserwując z boku życie Jewki i Emila, na swój sposób zaczynała ją rozumieć i jej współczuć.
Mąż Jewki nie żył długo. Ich dzieci miały zaledwie po kilkanaście lat, kiedy dokonał żywota. Podobno na wskutek zakażenia nogi. Inni mawiali, że zżarła go nie bakteria a zgryzota. Jak było naprawdę nastoletnia wówczas Zosia nie zdołała się dowiedzieć.
Po jego śmierci ciotka Zosi próbowała za wszelką siłę znaleźć męża, ale z taką reputacją nie było to łatwe. Nie mniej jednak przyroda nie znosi pustki. Jakiś czas potem znalazł się kandydat na męża, z ogłoszenia. Jewka bowiem umieściła anons w jednej z gazet w rubryce Matrymonialne. Wzięli ślub. Niestety, ich małżeństwo trwało niespełna rok. Podobno do rozwodu doprowadziły dzieci z pierwszego małżeństwa mężczyzny. Nie znosiły swojej macochy. Tym sposobem Jewka znów została sama.
Paradoksem było, że kobieta przez cały czas, od najmłodszych swoich lat wręcz biegała do kościoła, żarliwie się modląc. Nie mogły nadziwić się temu wiejskie kumy, często wymyślając jej od najgorszych. Co złośliwsi mawiali, że Jewka dobrze robi, bo przecież stale grzeszy, więc siłą rzeczy powinna za to przepraszać Boga. Tyle że nasza bohaterka nie przystępowała bynajmniej do spowiedzi. Być może bała się, że ksiądz i tak nie da jej rozgrzeszenia, więc wolała trzymać się od konfesjonału z daleka.
Po drugim nieudanym małżeństwie kościół stał się jej drugim domem. Kłóciło się to z zachowaniem Jewki i jej charakterem, gdyż bynajmniej nie straciła zainteresowania mężczyznami, zwłaszcza żonatymi, i stale miała na pieńku z którąś z kobiet. Przylgnęło do niej w związku z tym wiele nieprzyjemnych przydomków, z których najłagodniejszym był „Ciotka Zalotka” (skrót od słowa zalotnica). Tych wulgarnych nie przytoczę.
Z czasem, gdy się nieco zestarzała, powoli zapomniano o jej wybrykach z młodości. Zwłaszcza że na horyzoncie pojawiły się inne, młodsze, podobne jej charakterem i zachowaniem kobiety. I to one stały się obiektem zainteresowań mieszkańców wsi. Innymi słowami, nastąpiła wymiana pokoleniowa.
Na starość dla odmiany nazywano ją „fanatyczką”, mając na uwadze jej rzekomą religijność. Dzisiaj, gdy większość jej pokolenia udała się na wieczny spoczynek, w tym i sama Jewka, mało kto pamięta, za wyjątkiem jej dzieci, że w rodzinie i we wsi żyła sobie kiedyś temperamentna osóbka, która stale dostarczała plotek, niczym współczesna celebrytka.
Mała Zosia, dziś już kilkudziesięcioletnia Zofia, ciągle jednak ma w pamięci tamto wesele i ciotkę Zalotkę. Może tak jak inni puściłaby już wszystko w niepamięć, ale nie pozwalała jej na to matka. Od najmłodszych lat do znudzenia przykazywała, żeby nie powielała błędów ciotki Jewki.
- Moje dziecko! Tylko nie bierz z niej przykładu! – niemal błagała córkę.
Opowiadanie oparte jest na faktach. Imiona zostały zmienione.
Był początek lat sześćdziesiątych. Dokładnie miesiąc wcześniej mała Zosia przystąpiła do Pierwszej Komunii Św., co było dla niej wielkim wydarzeniem. W najśmielszych snach nie przypuszczała nawet, że dokładnie miesiąc później przeżyje coś znacznie, jak jej się wtedy wydawało, ważniejszego rangą. A wszystko za sprawą jej ciotki Ewy, kuzynki matki Zosi.
Ciotka Ewa, nie wiedzieć czemu, popularnie przez wszystkich w koło zwana Jewką, była kobietą wielu talentów. Z tym jednym na czele, z talentem do ściągania na siebie i innych kłopotów. Ślub i wesele Marysi i Rudka z pewnością przeszłyby do historii prawie niezauważone, gdyby nie „uświetniła” go Jewka. Trzydziestoparoletnia kuzynka matki Zosi miała wówczas męża i dwójkę nieletnich dzieci. O ile dzieci nie były dla niej przeszkodą, kochała je jak każda matka, o tyle mąż okazał się być, jej zdaniem oczywiście, życiowym ciamajdą. W gruncie rzeczy był człowiekiem niezmiernie cichym, może nawet lękliwym, ale pracował jak każdy inny mąż i zarabiał na swoją rodzinę. Jewka miała mu za złe brak przebojowości i seksapilu, i jeszcze parę innych rzeczy, o których nie warto wspominać. Za to Jewka miała ich w nadmiarze. Ale po kolei.
Na ślubie kuzynki Marysi zjawiła się w prostej sukience sięgającej przed kolano, koloru niebieskiego ze srebrną, połyskującą nitką. Na nogach miała beżowe lakierowane czółenka. Jak na tamte czasy ubrana była modnie, żeby nie powiedzieć, wręcz szałowo. W każdym razie, mimo swojej raczej przeciętnej urody, wyglądała bardzo ładnie. Szczupła, zgrabna sylwetka Jewki rzucała się w oczy każdemu i z pewnością zazdrościły jej tego wiejskie kumy, zwłaszcza te nieco puszyste.
Mała Zosia zapamiętała tę sukienkę, bo na swój sposób była niezwykła. Jak się potem okazało, nieszczęsną weselną kreację ciotki Jewki zapamiętali także wszyscy uczestnicy wesela. Dlaczego nieszczęsną? Bo wzbudziła wiele emocji. Cechą charakterystyczną sukienki było głębokie rozcięcie z przodu od samej szyi sięgające do…pępka. Co kawałek rozcięcie to „spinał” guziczek. Pomysłu na krój sukni nie powstydziliby się nawet sławni projektanci. Trzeba przyznać, był bardzo oryginalny. Tyle że nie spisała się krawcowa. Guziczki umieszczone były w zbyt dużej odległości od siebie, przez co powstałe między nimi szpary, które częściowo odsłaniały biust, brzuch i pępek Jewki. W pozycji „na stojąco” wszystko było okay, ale gdy tylko nasza bohaterka usiadła za stołem, albo się lekko schyliła, szpary rozszerzały się, ukazując wdzięki kobiety. Nie trudno się domyślić, że wszystkie oczy skierowane były na nią. Panowie zaś silili się na dowcipy i zaczepki, ku wielkiemu niezadowoleniu swoich partnerek.
- Stanik ma różowy – podśmiewywał się mężczyzna o imieniu Jan.
- E tam! Przewidziało ci się! Nie pij tyle wódki! Przecież ona wcale nie ma stanika! – pokrzykiwał inny.
- Majtek też chyba nie założyła, bo widać jej pępek! – chichotał Marian. – A poniżej tego pępka…
- Chętnie bym to sprawdził! – dodał kolejny mężczyzna.
Komentarzom nie było końca. Jakby na to nie spojrzeć, przez cały czas trwania wesela Jewka miała dzięki temu, jak żartowano, wielkie branie. Tymczasem Emil, jej mąż, smutas i flegmatyk, trzymał dyżur przy stole, pilnując jednocześnie swoich dzieci, nie odzywając się prawie słowem. Nie, żeby był zazdrosny. On już po prostu taki był.
Mniej więcej koło godziny dwudziestej drugiej dzieciaki obecne na weselu zostały oddelegowane przez swoje matki do spania w przygotowanym na tę okoliczność jednym z pokoi. Dla Zosi i jej kuzynki Geni, niestety, zabrakło w nim miejsca. A jako że wśród nich były najstarsze, nocleg przygotowano dla nich… w stodole na sianie. Oprócz nich nad ranem dołączyło do nich kilkoro gości weselnych.
Niestety, Zosia i Genia o śnie mogły tylko pomarzyć. Hałasy dobiegające z ogrodu tuż obok, gdzie przy stołach i zbitym z desek podium do tańczenia trwało weselisko, były nie do wytrzymania. O brzasku zrobiło się wreszcie cicho. Oczy Zosi samoistnie zamykały się już ze zmęczenia. Nadeszła długo oczekiwana przez nią chwila na sen. Z nadzieją więc przyłożyła głowę do małego jaśka, gdzie w towarzystwie rodziców, którzy w międzyczasie do niej dołączyli, zamierzali wszyscy razem oddać się w objęcia Morfeusza. Ale Morfeusz, zapewne zrażony atmosferą panującą w stodole, najwyraźniej nie zamierzał ingerować w sen małej Zosi. Tu i ówdzie bowiem dało się słyszeć głośne chrapanie co poniektórych gości, nie wspominając o jednym z nich, do cna pijanym, który z głową wystawioną przez maleńkie okienko w zadaszeniu, głośno wymiotował. Geni udało się zasnąć. Tej nocy jednak małej Zosi sen bez wątpienia nie był pisany, bo nagle nieoczekiwanie usłyszała czyjeś chichotanie, dobiegające z końca stodoły. A że była dzieckiem z natury ciekawym, postanowiła sprawdzić, kto i dlaczego tak się cieszy. Po cichu więc zakradła się w owe miejsce. I to był wielki błąd!
Jak się można domyślić, trafiła w sam środek miłosnych igraszek ciotki Jewki i jakiegoś mężczyzny. Zosia nie była w stanie opisać, kim był ów mężczyzna, bo nie widziała jego twarzy. Za to jego genitalia i owszem, podobnie zresztą jak tyłek ciotki, która siedząc na nim okrakiem oddawała się rozpuście. Nie mógł to być jej mąż, bo jak się potem okazało, w chwili, gdy położył swoje dzieci do snu w przeznaczonym do tego pokoju, podobno sam zasnął koło nich na derce na podłodze.
Dziewięcioletnia Zosia nie wiedziała jeszcze co to takiego seks, ani dlaczego ciotka Jewka tak się wtedy, jej zdaniem, cieszyła. W każdym razie niecodzienny widok sprawił, że zaczęła głośno krzyczeć, budząc tym swoją matkę, która niemal w jednej sekundzie znalazła się tuż przy niej, a także kilka innych osób. Toteż świadków tego wydarzenia było aż nadto.
Rano goście, którym użyczono noclegu rozjechali się lub rozeszli do swoich domów.
Co się działo następnego dnia na poprawinach, trudne było do opisania. Niestety, nie było jeszcze wówczas tak zwanych brukowców. A szkoda, bo ciotka z pewnością nie schodziłaby z pierwszych stron gazet. Nie mniej jednak i tak było o niej głośno. Z tego powodu też, czytaj wstydu, nie zjawiła się na poprawinach. Za to pojawił się jej mąż, Emil, niczego nieświadomy z… przeprosinami.
- Wybaczcie jej nieobecność. Biedaczka źle się poczuła – tłumaczył wielką nieobecną.
Część gości zaczęła się z niego naśmiewać, ale wuj Emil nie chciał lub nie był w stanie przyjąć do wiadomości żadnych rewelacji dotyczących jego żony. Dlaczego tak się zachowywał, nikt nie mógł pojąć.
I gdy już poprawiny powoli dobiegały końca i część gości na dobre wróciła do swoich domów, pojawiła się nagle sama bohaterka skandalu. Ku wielkiemu zaskoczeniu gości zapłakana i z pretensjami… do matki Zosi za to, że rzekomo źle wychowała swoją córkę! Bo przecież, gdyby nie jej wścibstwo, nikt by się o tym nie dowiedział.
Ciotka Jewka bez wątpienia miała tupet. I jak się niedługo potem okazało, niespożyty temperament i wielką ochotę na cudzych mężów.
Z jednym z nich latem następnego roku pojechała na wczasy nad nasze polskie morze. Z drugim, zabierając ze sobą dwójkę swoich dzieci, udała się na wczasy do Bułgarii organizowane przez tak zwany Fundusz Socjalny fabryki, w której pracowała. Namąciła wtedy dzieciakom w głowach, przedstawiając go jako kogoś, kto niebawem zostanie ich ojcem. Poczciwy Józef miał bowiem na dobre odejść w odstawkę. Zamierzała wystąpić o rozwód. Wieść niosła, że dzieci bardzo to przeżyły, a nowy tato bynajmniej nie przypadł im do gustu.
O tym, że miał zostać ich tatą nie wiedział sam zainteresowany, a tym bardziej jego żona. Co więcej, żona nie miała pojęcia z kim i dokąd wyjechał mąż, zostawiając ją i trójkę ich wspólnych dzieci na pastwę losu. O tym, że jest na wczasach w Bułgarii z Jewką dowiedziała się od sąsiadów.
Przysłowie mówi, że wszystko co dobre szybko się kończy. Po powrocie więc z wczasów w Bułgarii zaczęła się dla Jewki i jej gacha szara rzeczywistość. Słowo szara nie oddaje dostatecznie tego, z czym spotkała się ze strony wiejskiego społeczeństwa, w którym obojgu przyszło żyć. Rzeczywistość była raczej wroga, przy czym, co jest zrozumiałe, największym wrogiem okazała się żona pana Michała. W sposób sobie tylko znany, ale za to skuteczny wybiła mu z głowy romans z Jewką.
Na naszej bohaterce nie zrobiło to większego wrażenia, bo szybko okazało się, że Jewka ma plan awaryjny. Krótko mówiąc, okazał się nim być szef jednego z działów fabryki, w której pracowała, a któremu bezpośrednio podlegała.
Jak znosił to wszystko Emil, jej mąż, trudno było dociec. Codziennie chodził do pracy, nie reagował na żadne złośliwości kolegów, ani nie odpowiadał na niczyje pytania. Niektórzy ludzie mawiali, że nawet człowiek od urodzenia głuchoniemy w jakiś sposób by zareagował, ale nie Emil. On był jak kamienny posąg. Zero reakcji. Toteż znalazła się we wsi grupa osób, która obserwując z boku życie Jewki i Emila, na swój sposób zaczynała ją rozumieć i jej współczuć.
Mąż Jewki nie żył długo. Ich dzieci miały zaledwie po kilkanaście lat, kiedy dokonał żywota. Podobno na wskutek zakażenia nogi. Inni mawiali, że zżarła go nie bakteria a zgryzota. Jak było naprawdę nastoletnia wówczas Zosia nie zdołała się dowiedzieć.
Po jego śmierci ciotka Zosi próbowała za wszelką siłę znaleźć męża, ale z taką reputacją nie było to łatwe. Nie mniej jednak przyroda nie znosi pustki. Jakiś czas potem znalazł się kandydat na męża, z ogłoszenia. Jewka bowiem umieściła anons w jednej z gazet w rubryce Matrymonialne. Wzięli ślub. Niestety, ich małżeństwo trwało niespełna rok. Podobno do rozwodu doprowadziły dzieci z pierwszego małżeństwa mężczyzny. Nie znosiły swojej macochy. Tym sposobem Jewka znów została sama.
Paradoksem było, że kobieta przez cały czas, od najmłodszych swoich lat wręcz biegała do kościoła, żarliwie się modląc. Nie mogły nadziwić się temu wiejskie kumy, często wymyślając jej od najgorszych. Co złośliwsi mawiali, że Jewka dobrze robi, bo przecież stale grzeszy, więc siłą rzeczy powinna za to przepraszać Boga. Tyle że nasza bohaterka nie przystępowała bynajmniej do spowiedzi. Być może bała się, że ksiądz i tak nie da jej rozgrzeszenia, więc wolała trzymać się od konfesjonału z daleka.
Po drugim nieudanym małżeństwie kościół stał się jej drugim domem. Kłóciło się to z zachowaniem Jewki i jej charakterem, gdyż bynajmniej nie straciła zainteresowania mężczyznami, zwłaszcza żonatymi, i stale miała na pieńku z którąś z kobiet. Przylgnęło do niej w związku z tym wiele nieprzyjemnych przydomków, z których najłagodniejszym był „Ciotka Zalotka” (skrót od słowa zalotnica). Tych wulgarnych nie przytoczę.
Z czasem, gdy się nieco zestarzała, powoli zapomniano o jej wybrykach z młodości. Zwłaszcza że na horyzoncie pojawiły się inne, młodsze, podobne jej charakterem i zachowaniem kobiety. I to one stały się obiektem zainteresowań mieszkańców wsi. Innymi słowami, nastąpiła wymiana pokoleniowa.
Na starość dla odmiany nazywano ją „fanatyczką”, mając na uwadze jej rzekomą religijność. Dzisiaj, gdy większość jej pokolenia udała się na wieczny spoczynek, w tym i sama Jewka, mało kto pamięta, za wyjątkiem jej dzieci, że w rodzinie i we wsi żyła sobie kiedyś temperamentna osóbka, która stale dostarczała plotek, niczym współczesna celebrytka.
Mała Zosia, dziś już kilkudziesięcioletnia Zofia, ciągle jednak ma w pamięci tamto wesele i ciotkę Zalotkę. Może tak jak inni puściłaby już wszystko w niepamięć, ale nie pozwalała jej na to matka. Od najmłodszych lat do znudzenia przykazywała, żeby nie powielała błędów ciotki Jewki.
- Moje dziecko! Tylko nie bierz z niej przykładu! – niemal błagała córkę.
Opowiadanie oparte jest na faktach. Imiona zostały zmienione.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz