6. NIEUMIARKOWANIE W JEDZENIU I PICIU
A może już wystarczy?
Stoły uginały się
pod ciężarem smakowitości i butelek z napojami wyskokowymi. Imieniny pani Emilii
zawsze były sowicie zakrapiane, a nieodzowne tony tłustego jedzenia i
wysokokaloryczne ciasta to już niemal tradycja. Solenizantka dokładała starań,
by nikt nie opuścił jej domu głodny, ani tym bardziej nieuraczony alkoholem.
Nie było też do pomyślenia, by ktoś z jakichś powodów śmiał odmówić wypicia
paru kieliszków wysokoprocentowego napoju. Jedyną okolicznością łagodzącą było
zażywanie antybiotyków. Z tego też powodu synowa Monika, która niechętnie
godziła się z ową tradycją, jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności wyjątkowo
często chorowała. Przynajmniej tak twierdziła.
Tego dnia było podobnie. Dzięki temu zmyślna wymówka pozwalała zachować jej trzeźwą ocenę sytuacji.
Na stoły coraz to trafiały smakowite wiktuały, którymi zachwycali się niemal wszyscy, podobnie zresztą jak własnoręcznie przyrządzaną wódką. Inaczej mówiąc, popularną „księżycówą”. Jej wyrafinowaną produkcją od dawna zajmował się mąż pani Emilii, usiłujący trafić w gusta swoich gości, stale ją udoskonalając. Nasze krajowe wytwórnie miałyby w nim groźną konkurencję, gdyby nie fakt, że na legalną produkcję wódki miały wyłączność. Ale pan Antoni nie przejmował się naszym rodzimym monopolistą i potajemnie kopał pod nim dołki.
Monika nie lubiła tych, jak je nazywała „uczt kanciastych stołów”, o które potem obijali się co słabsi w gębie. Ani tego obżarstwa, ani pijaństwa. Nie mogła jednak niczemu ani nikomu się przeciwstawić. Z góry mogłaby przewidzieć, jak zareagowałaby rodzina i znajomi teściów. Natychmiast stałaby się czarną owcą w rodzinie i niekochaną synową.
A na to nie mogła sobie pozwolić. Była od nich całkowicie uzależniona. Mieszkała w ich domu i nie kto inny, tylko teściowa opiekowała się ich dzieckiem, kiedy codziennie wychodziła do pracy. Choćby tylko z tego powodu winna była im subordynację. Teraz też zmuszała się do skonsumowania tłustego kawałka mięsa, który wprawdzie rósł jej w ustach, ale udawała, że jest wyjątkowo smaczny.
- Proszę, dołóż sobie jeszcze sosu tatarskiego – doradzała teściowa, podsuwając miskę z sosem niemal pod sam jej nos.
- Dziękuję. Już próbowałam, więcej nie dam rady – broniła się Monika.
- To może sałatki śledziowej? – niemal stale coś na niej wymuszała.
- Nie, dziękuję. Jest bardzo smaczna, ale mnie już wystarczy – odmawiała grzecznie.
Oczywiście matka męża Moniki nie byłaby sobą, gdyby za kilka minut znów nie usiłowała coś w nią wcisnąć. Zresztą, nie tylko w nią. Monika często zastanawiała się, dlaczego stale to robi, skoro goście dziękują i nie chcą dać się namówić na spałaszowanie następnych porcji jedzenia. Wnioski nasuwały się liczne, ale w szczególności jeden nie dawał jej spokoju.
Teściowa Moniki była osobą bardzo otyłą i z gruntu zazdrościła każdemu, kto choć trochę był od niej szczuplejszy. Może więc świadomie, a może nawet nieświadomie usiłowała sprawić, żeby i tusza innych stawała się coraz bardziej okrąglejsza? Może to był swoisty rodzaj zazdrości? A może jeszcze coś innego. W każdym razie Monikę drażniło zachowanie teściowej. I to bardzo.
Tymczasem imieniny pani Emilii powoli dobiegały końca. Było już bardzo późno, ale nikt nie zamierzał jeszcze wychodzić. W gruncie rzeczy nie pozwalała im na to sama pani Emilia.
- Musicie to zjeść, bo się zmarnuje – namawiała gości. – Wcześniej was nie wypuszczę!
- A może jeszcze jeden kieliszeczek? – wtórował jej chwiejący się na nogach małżonek. – Jasiu! Ty jeszcze nie wypiłeś swojego! Przyniosę jeszcze jedną flaszeczkę! – Uwziął się na jednego z gości.
- Daj spokój, Antoni! On ma już dosyć. Jak ja zawlokę go do domu? – Martwiła się poniewczasie jego żona, siostra teściowej.
- A tam! Kopniesz mu w tyłek, to sam się potoczy po drodze – silił się na niewybredne żarty mocno podchmielony teść.
Ale wuj Jasiu miał już we krwi sporo alkoholu i sam odmawiał, czując się coraz podlej.
- Ale ty, Moniko, musisz jeszcze skosztować mojego kurczaka. I nie odmawiaj, bo sama widziałam, że nie próbowałaś.
Teściowa była niestrudzona, usiłując namówić ją kolejny raz na jedzenie.
- Dziękuję, już naprawdę nie mogę – broniła się synowa.
- Jak to nie możesz? Jesteś taka szczupła, to wszystko możesz.
- Nie o to chodzi. Już jest późno i w ogóle, rano chciałam iść do kościoła i przystąpić do Komunii.
Teściowa parsknęła śmiechem.
- A co ci w tym przeszkadza? – Śmiała się drwiąco, też już nieźle wstawiona, podobnie jak jej siostry, zaproszone w gości wraz z mężami i dziećmi.
Tak postawione pytanie i szyderczy śmiech teściowej nieco wyprowadził Monikę z równowagi, którą to od momentu pojawienia się na przyjęciu starała się ze wszystkich sił zachować.
- Jak to, co? Nie mogę tyle żreć - poirytowana nie przebierała w słowach.
Dotąd starała się być delikatna, ale w końcu zdała sobie sprawę z tego, że przecież i tak nikt już nie dostrzeże jej subtelności. Wszyscy byli mniej lub bardziej wstawieni. Szkoda więc zachodu.
- A niby czemu? – dziwiła się ciotka męża Moniki, Katarzyna.
- No, jak to? Obżarstwo to przecież jeden z grzechów głównych. Nie mogłabym przystąpić do Komunii.
Nagle cały gwar żwawo dyskutujących gości jakby przycichł i nieoczekiwanie kilka par ócz zwróciło się w jej stronę. Nie spodziewała się takiej reakcji i trochę poczuła się nieswojo. Zupełnie, jakby powiedziała coś bardzo niestosownego. Swoją drogą, w tym całym harmidrze, właściwie teraz tylko to mogło ich zaciekawić. Po sporej ilości wypitego alkoholu buzującej w żyłach biesiadników, żaden z nich nie przejąłby się byle rewelacją.
- Co się stało? Powiedziałam coś nie tak? – Spytała zdezorientowana Monika, zorientowawszy się, że wszystkie oczy spoglądają wyłącznie na nią i świdrują ją przeszywającym wzrokiem.
Nikt jednak nie spieszył z odpowiedzią. Patrzyli na nią zaskoczeni, trochę tak jak na przybysza z innej planety, nie pozostawiając cienia wątpliwości, że nie są przychylni takiemu zachowaniu. Z całą pewnością nie spodziewali się, że ktokolwiek zechce zakłócić ten ustalony od lat rytuał obchodzenia hucznych imienin, a już najmniej, zawsze oszczędna w słowach Monika. W dodatku ośmielając się wytykać innym ich rzekome grzechy. Zadziwiająca cisza i morderczy wzrok gości sparaliżował do cna biedną Monikę. Trwało to zaledwie minutę, może dwie, ale jej wydawało się, jakby dobre kilka godzin. Wreszcie ciotka Katarzyna zdobyła się na odwagę i uznała za stosowne przerwać milczenie.
- Ja tam nie zwracam uwagi na to, co jem, ani ile jem. To wyłącznie moja sprawa! Po to chadza się w gości, żeby sobie dobrze podjeść – stwierdziła bez ogródek.
Natychmiast zawtórowało jej kilka osób.
- A co ty myślisz, że nasz ksiądz postępuje inaczej? Sama widziałam. Albo to nie jeden raz był u nas na imprezie? – odezwała się teściowa Moniki.
- Siedział godzinami, jadł, pił do woli, wychodził późno w nocy, czasem dobrze po północy. A następnego dnia w najlepsze odprawiał Mszę św. – przytaknęła jej siostra.
- Nie wiem. Nie widziałam, ale skoro obżarstwo to grzech, to nie powinno się iść następnego dnia do Komunii. Podobnie z alkoholem - wątpiła Monika.
Była przekonana, że rozumuje słusznie. Tymczasem okazało się, że absolutnie nikt nie podziela jej zdania. Natychmiast też rozgorzała dyskusja na ten temat. Wnioski z niej płynące zaskoczyły Monikę na tyle, że z trudem udawało jej się bronić własnego zdania. Wszyscy byli przeciwko niej, przytaczając nieodparte argumenty, które za zadanie miały obalić wysuniętą przez nią hipotezę. Nikt z biesiadników nie uważał, nawet nie dopuszczał do siebie takiej myśli, że jedząc do woli i upijając się, robi coś złego.
- A co komu do tego, ile zjem? – wuj Stefan drążył temat. – Jedzenie to nie grzech! Za niedługo nawet oddychanie będzie pod kontrolą. Do wszystkiego się przyczepią! – złorzeczył księżom i ich wymysłom. – Tylko im wszystko wolno!
Dyskusja zrobiła się nieprzyjemna. Monika wyszła na chwilę do łazienki, głównie po to, żeby się od niej wyzwolić. Ale w domu teściowej było głośno. Ilość wypitego alkoholu sprawiała, że mało kto czuł umiar w przekrzykiwaniu się. Przez zamknięte drzwi dobiegły do niej odgłosy niezadowolenia teściowej i jej rodziny.
- Patrzcie no! Ale ci się synowa udała! Będzie cię pouczać, ile masz zjeść! I czy jutro możesz iść do Komunii, czy nie możesz – bełkotała ciotka Katarzyna.
- Głupia koza! Co ona tam wie! Całe życie robimy imprezy i całe życie następnego dnia przystępujemy do Komunii. I nikt nam z tego powodu nie robi jakichś „ale”.
Monika słysząc to zdenerwowała się nieco. Nie lubiła, kiedy ktoś z niej kpił, a tym bardziej, kiedy nazywano ją głupią kozą. Miała już swoje lata i pokaźny bagaż doświadczeń życiowych za sobą. Nie była więc dzierlatką nieznającą się na rzeczy. Poza tym uważała, że racja bezsprzecznie jest po jej stronie i nie widziała powodów, dla których miałaby im ulegać. Nie można naginać ustalonych przez Kościół reguł do własnego widzimisię. Postanowiła udowodnić im swoją rację, mimo że moment nie był ku temu najlepszy.
- Rozumiem, że mama jutro pójdzie do Komunii? – spytała, wróciwszy z łazienki.
- Oczywiście, że pójdę. Zawsze tak robię. Nie zrobiłam przecież nic złego.
- Jak to nie? Popełniła mama jeden z grzechów głównych, a jutro popełni kolejny grzech. Jeszcze większy, bo to będzie świętokradzka Komunia!
Reakcja gości była do przewidzenia. Znów wszyscy spojrzeli na nią nieprzychylnie. Tym razem nie patrzyli już jak na ufoludka, ale jak na coś, co należałoby natychmiast obezwładnić, związać sznurem i obowiązkowo spalić na stosie. Wpatrywali się w nią, jakby przed sobą mieli nie niewinną kobietę, ale poszukiwanego przestępcę, którego w najlepszym wypadku natychmiast należy zamknąć w odosobnieniu. Albo kogoś, kto ich zdaniem właśnie co wygłosił największą herezję w dziejach kościoła.
Nie zdawali sobie sprawy ze swojego grzechu, czy zwyczajnie nie chcieli? – zastanawiała się w tym czasie Monika.
Oczy gości, wszystkie bez wyjątku, wyrażały najwyższy stopień oburzenia. Zresztą nie tylko oczy, podobnie usta, które dawały upust swoim przekonaniom nadzwyczaj głośno.
Nikt nie lubi, kiedy udowadnia mu się przed wszystkimi, że jest zwyczajnym grzesznikiem. Nic więc dziwnego, że natychmiast uruchamia w sobie odruch obronny, często w postaci nieuzasadnionego ataku na osobę swojego „prześladowcy”, albo próbuje wybielić siebie, choćby tylko w myślach. Albo też odwrócić tok myślowy, czyli uznać za winnego każdą odmienną wyglądem i zachowaniem osobę. To raczej ją woleliby widzieć w roli wielkiej grzesznicy, która nie idąc w ich ślady, najwyraźniej odstępuje od reszty towarzystwa. Towarzystwa nazywającego siebie uczciwymi i praktykującymi katolikami.
Cała ta sytuacja irytowała Monikę, ale też i skłaniała do tego, by wreszcie wyrzucić z siebie to, co od dawna leżało jej na sercu. Dotąd nie znalazła w sobie dość siły, by się przeciwstawić niecnym praktykom rodzinki, ale wiedziała, że kiedyś nadejdzie ten moment i teraz tak właśnie się stało. Uważała, że skoro już powiedziała „a”, to powinna powiedzieć też „b”. Przystąpiła więc do kolejnego ataku, powodując jeszcze większe zamieszanie.
- Opychając się na co dzień, tym samym sprawiamy, że jesteśmy coraz grubsi – pozwoliła sobie na więcej, usiłując przy okazji dopiec tym teściowej, która jeszcze przed chwilą razem z innymi nazwała ją głupią kozą. Po czym dodała. – I tym samym grzeszymy przeciwko nam samym, skazując nasze ciało na choroby, które są tego następstwem. Wpadamy w błędne koło, stale grzesząc…
Po kolejnym wystąpieniu Moniki i przedstawieniu problemu w sposób niepozostawiający cienia wątpliwości, goście zdecydowali się wreszcie opuścić gościnny dom solenizantki i powrócić na swoje śmieci. Niejednym szło to z wielkim trudem, bo nogi mieli wyjątkowo słabe.
- To może ja pozmywam? – spytała Monika, usiłując udobruchać nieco oburzoną teściową, kiedy emocje nieco opadły.
- Dziękuję ci najmocniej! Sama to zrobię! Tylko jutro, bo dzisiaj już nie mam siły. Tyle się napracowałam…
- To może jednak mi mama pozwoli, bo jutro będzie niedziela.
- I co z tego? – zapytała zdumiona teściowa.
- Dzień wolny od pracy. Zapomniała mama, że pracować w takim dniu, to według Kościoła też grzech?
- Ktoś musi to zrobić! – znów się oburzyła.
- Ale dzisiaj albo pojutrze… Brudne garnki to nie zając, nie uciekną.
- A tam! Te twoje mądrości! Gdyby wszyscy tak postępowali… - niemal syknęła ze złości.
- To świat z pewnością byłby lepszy, a my mniej grzeszni – zakończyła dyskusję Monika. – A teraz niech się mama już położy, zmówi modlitwę i pomyśli o tym, co mówiłam. Bo i jest o czym myśleć. Czy to nie mama stale goni nas do kościoła i każe być dobrymi katolikami? Czekamy więc na dobry tego przykład.
Choć miała na to wielką ochotę, nie dopowiedziała już, że zanim przystąpi jutro do Komunii św. powinna odwiedzić najpierw konfesjonał. Nazbierało się tych grzechów przez lata, oj nazbierało! Tyle imprez za sobą.
Tego dnia było podobnie. Dzięki temu zmyślna wymówka pozwalała zachować jej trzeźwą ocenę sytuacji.
Na stoły coraz to trafiały smakowite wiktuały, którymi zachwycali się niemal wszyscy, podobnie zresztą jak własnoręcznie przyrządzaną wódką. Inaczej mówiąc, popularną „księżycówą”. Jej wyrafinowaną produkcją od dawna zajmował się mąż pani Emilii, usiłujący trafić w gusta swoich gości, stale ją udoskonalając. Nasze krajowe wytwórnie miałyby w nim groźną konkurencję, gdyby nie fakt, że na legalną produkcję wódki miały wyłączność. Ale pan Antoni nie przejmował się naszym rodzimym monopolistą i potajemnie kopał pod nim dołki.
Monika nie lubiła tych, jak je nazywała „uczt kanciastych stołów”, o które potem obijali się co słabsi w gębie. Ani tego obżarstwa, ani pijaństwa. Nie mogła jednak niczemu ani nikomu się przeciwstawić. Z góry mogłaby przewidzieć, jak zareagowałaby rodzina i znajomi teściów. Natychmiast stałaby się czarną owcą w rodzinie i niekochaną synową.
A na to nie mogła sobie pozwolić. Była od nich całkowicie uzależniona. Mieszkała w ich domu i nie kto inny, tylko teściowa opiekowała się ich dzieckiem, kiedy codziennie wychodziła do pracy. Choćby tylko z tego powodu winna była im subordynację. Teraz też zmuszała się do skonsumowania tłustego kawałka mięsa, który wprawdzie rósł jej w ustach, ale udawała, że jest wyjątkowo smaczny.
- Proszę, dołóż sobie jeszcze sosu tatarskiego – doradzała teściowa, podsuwając miskę z sosem niemal pod sam jej nos.
- Dziękuję. Już próbowałam, więcej nie dam rady – broniła się Monika.
- To może sałatki śledziowej? – niemal stale coś na niej wymuszała.
- Nie, dziękuję. Jest bardzo smaczna, ale mnie już wystarczy – odmawiała grzecznie.
Oczywiście matka męża Moniki nie byłaby sobą, gdyby za kilka minut znów nie usiłowała coś w nią wcisnąć. Zresztą, nie tylko w nią. Monika często zastanawiała się, dlaczego stale to robi, skoro goście dziękują i nie chcą dać się namówić na spałaszowanie następnych porcji jedzenia. Wnioski nasuwały się liczne, ale w szczególności jeden nie dawał jej spokoju.
Teściowa Moniki była osobą bardzo otyłą i z gruntu zazdrościła każdemu, kto choć trochę był od niej szczuplejszy. Może więc świadomie, a może nawet nieświadomie usiłowała sprawić, żeby i tusza innych stawała się coraz bardziej okrąglejsza? Może to był swoisty rodzaj zazdrości? A może jeszcze coś innego. W każdym razie Monikę drażniło zachowanie teściowej. I to bardzo.
Tymczasem imieniny pani Emilii powoli dobiegały końca. Było już bardzo późno, ale nikt nie zamierzał jeszcze wychodzić. W gruncie rzeczy nie pozwalała im na to sama pani Emilia.
- Musicie to zjeść, bo się zmarnuje – namawiała gości. – Wcześniej was nie wypuszczę!
- A może jeszcze jeden kieliszeczek? – wtórował jej chwiejący się na nogach małżonek. – Jasiu! Ty jeszcze nie wypiłeś swojego! Przyniosę jeszcze jedną flaszeczkę! – Uwziął się na jednego z gości.
- Daj spokój, Antoni! On ma już dosyć. Jak ja zawlokę go do domu? – Martwiła się poniewczasie jego żona, siostra teściowej.
- A tam! Kopniesz mu w tyłek, to sam się potoczy po drodze – silił się na niewybredne żarty mocno podchmielony teść.
Ale wuj Jasiu miał już we krwi sporo alkoholu i sam odmawiał, czując się coraz podlej.
- Ale ty, Moniko, musisz jeszcze skosztować mojego kurczaka. I nie odmawiaj, bo sama widziałam, że nie próbowałaś.
Teściowa była niestrudzona, usiłując namówić ją kolejny raz na jedzenie.
- Dziękuję, już naprawdę nie mogę – broniła się synowa.
- Jak to nie możesz? Jesteś taka szczupła, to wszystko możesz.
- Nie o to chodzi. Już jest późno i w ogóle, rano chciałam iść do kościoła i przystąpić do Komunii.
Teściowa parsknęła śmiechem.
- A co ci w tym przeszkadza? – Śmiała się drwiąco, też już nieźle wstawiona, podobnie jak jej siostry, zaproszone w gości wraz z mężami i dziećmi.
Tak postawione pytanie i szyderczy śmiech teściowej nieco wyprowadził Monikę z równowagi, którą to od momentu pojawienia się na przyjęciu starała się ze wszystkich sił zachować.
- Jak to, co? Nie mogę tyle żreć - poirytowana nie przebierała w słowach.
Dotąd starała się być delikatna, ale w końcu zdała sobie sprawę z tego, że przecież i tak nikt już nie dostrzeże jej subtelności. Wszyscy byli mniej lub bardziej wstawieni. Szkoda więc zachodu.
- A niby czemu? – dziwiła się ciotka męża Moniki, Katarzyna.
- No, jak to? Obżarstwo to przecież jeden z grzechów głównych. Nie mogłabym przystąpić do Komunii.
Nagle cały gwar żwawo dyskutujących gości jakby przycichł i nieoczekiwanie kilka par ócz zwróciło się w jej stronę. Nie spodziewała się takiej reakcji i trochę poczuła się nieswojo. Zupełnie, jakby powiedziała coś bardzo niestosownego. Swoją drogą, w tym całym harmidrze, właściwie teraz tylko to mogło ich zaciekawić. Po sporej ilości wypitego alkoholu buzującej w żyłach biesiadników, żaden z nich nie przejąłby się byle rewelacją.
- Co się stało? Powiedziałam coś nie tak? – Spytała zdezorientowana Monika, zorientowawszy się, że wszystkie oczy spoglądają wyłącznie na nią i świdrują ją przeszywającym wzrokiem.
Nikt jednak nie spieszył z odpowiedzią. Patrzyli na nią zaskoczeni, trochę tak jak na przybysza z innej planety, nie pozostawiając cienia wątpliwości, że nie są przychylni takiemu zachowaniu. Z całą pewnością nie spodziewali się, że ktokolwiek zechce zakłócić ten ustalony od lat rytuał obchodzenia hucznych imienin, a już najmniej, zawsze oszczędna w słowach Monika. W dodatku ośmielając się wytykać innym ich rzekome grzechy. Zadziwiająca cisza i morderczy wzrok gości sparaliżował do cna biedną Monikę. Trwało to zaledwie minutę, może dwie, ale jej wydawało się, jakby dobre kilka godzin. Wreszcie ciotka Katarzyna zdobyła się na odwagę i uznała za stosowne przerwać milczenie.
- Ja tam nie zwracam uwagi na to, co jem, ani ile jem. To wyłącznie moja sprawa! Po to chadza się w gości, żeby sobie dobrze podjeść – stwierdziła bez ogródek.
Natychmiast zawtórowało jej kilka osób.
- A co ty myślisz, że nasz ksiądz postępuje inaczej? Sama widziałam. Albo to nie jeden raz był u nas na imprezie? – odezwała się teściowa Moniki.
- Siedział godzinami, jadł, pił do woli, wychodził późno w nocy, czasem dobrze po północy. A następnego dnia w najlepsze odprawiał Mszę św. – przytaknęła jej siostra.
- Nie wiem. Nie widziałam, ale skoro obżarstwo to grzech, to nie powinno się iść następnego dnia do Komunii. Podobnie z alkoholem - wątpiła Monika.
Była przekonana, że rozumuje słusznie. Tymczasem okazało się, że absolutnie nikt nie podziela jej zdania. Natychmiast też rozgorzała dyskusja na ten temat. Wnioski z niej płynące zaskoczyły Monikę na tyle, że z trudem udawało jej się bronić własnego zdania. Wszyscy byli przeciwko niej, przytaczając nieodparte argumenty, które za zadanie miały obalić wysuniętą przez nią hipotezę. Nikt z biesiadników nie uważał, nawet nie dopuszczał do siebie takiej myśli, że jedząc do woli i upijając się, robi coś złego.
- A co komu do tego, ile zjem? – wuj Stefan drążył temat. – Jedzenie to nie grzech! Za niedługo nawet oddychanie będzie pod kontrolą. Do wszystkiego się przyczepią! – złorzeczył księżom i ich wymysłom. – Tylko im wszystko wolno!
Dyskusja zrobiła się nieprzyjemna. Monika wyszła na chwilę do łazienki, głównie po to, żeby się od niej wyzwolić. Ale w domu teściowej było głośno. Ilość wypitego alkoholu sprawiała, że mało kto czuł umiar w przekrzykiwaniu się. Przez zamknięte drzwi dobiegły do niej odgłosy niezadowolenia teściowej i jej rodziny.
- Patrzcie no! Ale ci się synowa udała! Będzie cię pouczać, ile masz zjeść! I czy jutro możesz iść do Komunii, czy nie możesz – bełkotała ciotka Katarzyna.
- Głupia koza! Co ona tam wie! Całe życie robimy imprezy i całe życie następnego dnia przystępujemy do Komunii. I nikt nam z tego powodu nie robi jakichś „ale”.
Monika słysząc to zdenerwowała się nieco. Nie lubiła, kiedy ktoś z niej kpił, a tym bardziej, kiedy nazywano ją głupią kozą. Miała już swoje lata i pokaźny bagaż doświadczeń życiowych za sobą. Nie była więc dzierlatką nieznającą się na rzeczy. Poza tym uważała, że racja bezsprzecznie jest po jej stronie i nie widziała powodów, dla których miałaby im ulegać. Nie można naginać ustalonych przez Kościół reguł do własnego widzimisię. Postanowiła udowodnić im swoją rację, mimo że moment nie był ku temu najlepszy.
- Rozumiem, że mama jutro pójdzie do Komunii? – spytała, wróciwszy z łazienki.
- Oczywiście, że pójdę. Zawsze tak robię. Nie zrobiłam przecież nic złego.
- Jak to nie? Popełniła mama jeden z grzechów głównych, a jutro popełni kolejny grzech. Jeszcze większy, bo to będzie świętokradzka Komunia!
Reakcja gości była do przewidzenia. Znów wszyscy spojrzeli na nią nieprzychylnie. Tym razem nie patrzyli już jak na ufoludka, ale jak na coś, co należałoby natychmiast obezwładnić, związać sznurem i obowiązkowo spalić na stosie. Wpatrywali się w nią, jakby przed sobą mieli nie niewinną kobietę, ale poszukiwanego przestępcę, którego w najlepszym wypadku natychmiast należy zamknąć w odosobnieniu. Albo kogoś, kto ich zdaniem właśnie co wygłosił największą herezję w dziejach kościoła.
Nie zdawali sobie sprawy ze swojego grzechu, czy zwyczajnie nie chcieli? – zastanawiała się w tym czasie Monika.
Oczy gości, wszystkie bez wyjątku, wyrażały najwyższy stopień oburzenia. Zresztą nie tylko oczy, podobnie usta, które dawały upust swoim przekonaniom nadzwyczaj głośno.
Nikt nie lubi, kiedy udowadnia mu się przed wszystkimi, że jest zwyczajnym grzesznikiem. Nic więc dziwnego, że natychmiast uruchamia w sobie odruch obronny, często w postaci nieuzasadnionego ataku na osobę swojego „prześladowcy”, albo próbuje wybielić siebie, choćby tylko w myślach. Albo też odwrócić tok myślowy, czyli uznać za winnego każdą odmienną wyglądem i zachowaniem osobę. To raczej ją woleliby widzieć w roli wielkiej grzesznicy, która nie idąc w ich ślady, najwyraźniej odstępuje od reszty towarzystwa. Towarzystwa nazywającego siebie uczciwymi i praktykującymi katolikami.
Cała ta sytuacja irytowała Monikę, ale też i skłaniała do tego, by wreszcie wyrzucić z siebie to, co od dawna leżało jej na sercu. Dotąd nie znalazła w sobie dość siły, by się przeciwstawić niecnym praktykom rodzinki, ale wiedziała, że kiedyś nadejdzie ten moment i teraz tak właśnie się stało. Uważała, że skoro już powiedziała „a”, to powinna powiedzieć też „b”. Przystąpiła więc do kolejnego ataku, powodując jeszcze większe zamieszanie.
- Opychając się na co dzień, tym samym sprawiamy, że jesteśmy coraz grubsi – pozwoliła sobie na więcej, usiłując przy okazji dopiec tym teściowej, która jeszcze przed chwilą razem z innymi nazwała ją głupią kozą. Po czym dodała. – I tym samym grzeszymy przeciwko nam samym, skazując nasze ciało na choroby, które są tego następstwem. Wpadamy w błędne koło, stale grzesząc…
Po kolejnym wystąpieniu Moniki i przedstawieniu problemu w sposób niepozostawiający cienia wątpliwości, goście zdecydowali się wreszcie opuścić gościnny dom solenizantki i powrócić na swoje śmieci. Niejednym szło to z wielkim trudem, bo nogi mieli wyjątkowo słabe.
- To może ja pozmywam? – spytała Monika, usiłując udobruchać nieco oburzoną teściową, kiedy emocje nieco opadły.
- Dziękuję ci najmocniej! Sama to zrobię! Tylko jutro, bo dzisiaj już nie mam siły. Tyle się napracowałam…
- To może jednak mi mama pozwoli, bo jutro będzie niedziela.
- I co z tego? – zapytała zdumiona teściowa.
- Dzień wolny od pracy. Zapomniała mama, że pracować w takim dniu, to według Kościoła też grzech?
- Ktoś musi to zrobić! – znów się oburzyła.
- Ale dzisiaj albo pojutrze… Brudne garnki to nie zając, nie uciekną.
- A tam! Te twoje mądrości! Gdyby wszyscy tak postępowali… - niemal syknęła ze złości.
- To świat z pewnością byłby lepszy, a my mniej grzeszni – zakończyła dyskusję Monika. – A teraz niech się mama już położy, zmówi modlitwę i pomyśli o tym, co mówiłam. Bo i jest o czym myśleć. Czy to nie mama stale goni nas do kościoła i każe być dobrymi katolikami? Czekamy więc na dobry tego przykład.
Choć miała na to wielką ochotę, nie dopowiedziała już, że zanim przystąpi jutro do Komunii św. powinna odwiedzić najpierw konfesjonał. Nazbierało się tych grzechów przez lata, oj nazbierało! Tyle imprez za sobą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz