Zadzwonił dzisiaj do mnie od dawna nie widziany kuzyn Michał. No cóż, takie czasy, została nam tylko komunikacja za pośrednictwem mediów. Mam nadzieję, że to tylko sytuacja przejściowa.
Michał nie byłby sobą, gdyby rozmowy nie zaczął od tak zwanych newsów.
- Siedzisz?! – niemal krzyczał do telefonu.
Nie od razu zrozumiałam, o co mu chodzi.
- Na krześle, na kanapie, czy na tyłku? W czym rzecz? – dopytywałam się.
- Na dupie – odparł nieco niegrzecznie, a potem dodał: - No, nie obrażaj się za ten tekst. Przecież to teraz dyżurne hasło.
- Aha, to o to chodzi! Siedzę w domu i nigdzie się nie ruszam – wyjaśniłam.
Michałowi jednak nie o dom chodziło, a o konkretną część ciała.
Gdy już upewnił się, że moje cztery litery spoczęły na kanapie i mają się w najlepsze, zaczął relacjonować mi wszystko po kolei.
- Pojechałem dzisiaj na cmentarz i nie zgadniesz kogo tam spotkałem… - zaczął mówić głosem tak podekscytowanym, że aż zaczęłam się bać, czy oby nie jakiegoś ducha.
- Musisz się tak katować i chodzić po cmentarzach? – Spytałam w obawie o jego zdrowie psychiczne, które w tych ostatnich ciężkich czasach u wszystkich jest na wagę złota, podobnie jak i to fizyczne.
Dodałam też, że przecież władza z wiadomych powodów zakazała obywatelom spacerów, nie wyłączając cmentarzy. Michał to jednak niespokojna dusza i skąd inąd wiem, że w czterech ścianach zamknąć się nie da. Ponadto kuzyn nic sobie nie robił z moich przypomnień.
- O mały włos, a byłbym dostał zawału – relacjonował, stopniując napięcie.
Cmentarz w miejscowości, w której mieszka jest stosunkowo nowy, a co za tym idzie, niezbyt dużo na nim grobów. Zaś cały teren ogarnąć można z góry jednym spojrzeniem. To akurat dobrze, przynajmniej w moim odczuciu. Wynikało z tego, że kuzyn jest podobnego zdania.
- Pod cmentarzem nie było żadnych samochodów, a na nim żadnego człowieka. Przynajmniej tak mi się wydawało – kontynuował swoją opowieść. – Zapaliłem znicz na grobie rodziców i już zamierzałem się oddalić, gdy nagle usłyszałem dziwne stukanie. Coś jakby odgłos stukających o bruk lasek…
Po grzbiecie przeszedł mnie zimny dreszcz, ale słuchałam z zaciekawieniem.
- I wyobraź sobie… Kto się nagle wyłania zza jednego z pomników? Nasz kolega Jarek! Skulony wpół, drepcze cmentarną alejką, podpierając się kulami.
- Uff! A już myślałam, że jakiś nieboszczyk chciał cię stamtąd pogonić– zażartowałam.
Michał zdziwił się nie bez kozery, bo Jarek, lat sześćdziesiąt plus, od kilkunastu lat na dalszych odległościach poruszał się wyłącznie specjalnie przystosowanym do jego choroby samochodem. Miał problem ze stawami kolanowymi, a i biodrowymi również. Mieszkał ponad kilometr drogi od cmentarza i mało prawdopodobne było, by przebył tę odległość sam. Jak się potem okazało, nie pomógł mu w tym również nikt z rodziny ani znajomych.
- Dasz wiarę?! Powiedział mi, że przyszedł sam! Ale dalej jest jeszcze lepiej! – ekscytował się.
Nasz wspólny znajomy, Jarosław, wyznał mu bowiem, że musi o kulach pokonywać coraz dłuższe dystanse, bo ćwiczy. Co ćwiczy? Marsz do urn wyborczych!
- Przez chwilę myślałem, że sobie żartuje, ale nie! – mówił Michał.
Okazało się, że rodzina i przyjaciele z góry zapowiedzieli mu, iż żaden z nich nie zawiezie go na te nieszczęsne wybory. Syn zaś uznał za stosowne unieruchomić mu jego własny samochód. I dobrze, bo nieposłuszny Jarek nic sobie nie robił z zakazów rządu względem roznoszenia koronawirusa. Wszędzie było go pełno. To znaczy Jarka.
Nie mogłam uwierzyć w to, co mówił kuzyn. Pamiętałam, że jeszcze niedawno Jarkowi trudno było pokonać wąski i długi przedpokój w jego własnym domu, a teraz…
- Jak myślisz, rzeczywiście pójdzie na te wybory? – spytałam, niedowierzając.
- Pewnie tak! Chciałem go odwieźć do domu z cmentarza, ale wił się niczym poparzona meduza. Wzbraniał się z całych sił, więc uznałem, że nie będę go uszczęśliwiał na siłę i odjechałem.
Biedny Jarek, pomyślałam sobie. Jak to niektórzy potrafią się nakręcić! I nie odpuszczą nawet w obliczu śmiertelnego zagrożenia.
Jeszcze tego samego dnia późnym popołudniem postanowiłam zadzwonić do Jarka i spytać, czy to wszystko prawda, choć nie miałam powodu, by nie wierzyć w słowa kuzyna Michała. W telefonie usłyszałam zdecydowany i zarazem pełen dumy głos potwierdzający całe zdarzenie na cmentarzu. Ale chyba najbardziej pysznił się tym, że mimo wszystko udało mu się dotrzeć z powrotem do domu. W tle zaś, w głębi pokoju słychać było włączony telewizor. Rozmowy w nim toczone były w podobnym duchu. Tym samym, który do cna opanował głowę kolegi, przedwyborczymi treściami. Na dźwięki politycznych kłótni, które słyszalne były aż nadto nie tylko w mieszkaniu kolegi, ale także w moim telefonie, kolejny raz tego dnia przeszedł mnie zimny dreszcz. Zaraz potem włączyła się złość, albo raczej wściekłość. Doprawdy, nie da się już tego słuchać! Zirytowana całą tą polityką, która wdziera się w nasze życie nieustająco na każdym kroku i zewsząd atakuje, nie wiem, czy nie bardziej niż sam koronawirus, nieco podniesionym głosem zasugerowałam:
- Wyłącz ten telewizor! Komputer także. Choć na parę dni. One zabijają w nas nasze własne myśli! Nade wszystko zaś tłumią zdrowy rozsądek.
Jarek jednak ani myślał mnie słuchać. Oburzył się sromotnie.
- Już i tak każą nam siedzieć w pantoflowym świecie! Jeszcze z tego mam zrezygnować?
Hm, trochę było w tym racji. Tyle że jak mówi klasyk, z wszystkiego w życiu należy korzystać z umiarem. No i może niekoniecznie od razu trzeba całkiem rezygnować, może po prostu wystarczy ograniczyć. Zostanie nam przez to więcej czasu na życie w realu, tu i teraz. Na przemyślenia nad własnym życiem, nad wszystkim tym, co z sobą niesie. Albo wyjść do ogrodu i przyjrzeć się przyrodzie. Popatrzyć z jaką siłą odradza się co roku. „Przystanąć i wąchać kwiaty”?
Mam świadomość tego, że Jarek nie posłucha moich rad. Od dawna ma już swój własny świat. Mocno ograniczony, z jednej strony nie z własnej winy, ale z drugiej już tak. Zmanipulowany przez polityków. I to jest jego świat.
Podobno wszystko jest kwestią wyborów. Nie tylko tych politycznych, także życiowych. A on właśnie taki wybrał sobie sposób na życie…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz