niedziela, 31 maja 2020

Odważni ignoranci



Dopiero co podzielono nas na lepszy i gorszy sort, a już powoli zaczynamy być szufladkowani na inny sposób. Na oświeconych i na koronaświrusów.
Oświeceni to oczywiście ci z nas, jak się dzisiaj dowiedziałam z wpisu na Facebooku od jednej pani z listy moich znajomych, którzy twardo stoją na stanowisku, że koronawirus to „ściema” rządzących. Mająca jedynie służyć  (delikatnie mówiąc) do rozchwiania krajowej gospodarki. W tym konkretnym przypadku polskiej gospodarki. Nie wiem, jak się ma do tego ten „rzekomy” wirus względem gospodarek innych krajów, ale przecież wszystkiego wiedzieć nie muszę.
Tak zwani koronaświrusi to zdaniem tej pani osoby, między innymi ja, które się go boją i tym samym niejako niepotrzebnie nakręcają spiralę strachu. Zamykają się w domach, noszą maseczki, rękawiczki, nie posyłają dzieci do szkół, nie chodzą do kościoła. Innymi słowy, nie chcą nikogo zarazić. Robią to wszystko, co nakazuje im rząd i własne sumienie. W dalszym rozumowaniu tej pani – i rząd i koronaświrusi są winni temu, że niektóre firmy nie zarabiają, a ludzie dostają obniżone pensje, albo nie dostają ich wcale.
No cóż, ludzie zawsze dzieli się na odważnych i strachliwych (i wrażliwych), co ostatnio przypomniał mi na kazaniu w Internecie jeden z księży, narzekający na brak wiernych w kościołach. Ale czy w odniesieniu do koronawirusa można w ogóle spojrzeć na całą sprawę w ten sposób?
Każdy boi się o siebie, o swoich bliskich, o utratę pracy i środków do życia. Nie każdy jednak chce się do tego przyznać. Niektórzy udają tylko odważnych, nazywając siebie oświeconymi i próbują wszystkim wmówić, że wirus to tylko spisek pewnych grup osób rządzących światem. Czy rzeczywiście w to wierzą, czy tylko próbują oszukać samych siebie, trudno dociec.
Ileż to razy słyszałam ostatnio od niektórych ignorantów: „Wirusa nie ma!”. „To wymysł Billa Gatesa, albo Sorosa, którzy chcą zniszczyć społeczeństwo”. Albo wręcz słynna już „Wina Tuska”, „który chce doprowadzić do upadku obecnego rządu i wrócić znów do władzy”.
Czasem ogarnia mnie irytacja, to znów gniew, innym razem przepełnia tylko pusty śmiech. Trudno się dziwić ludziom z nizin społecznych, którzy nigdy w życiu nie przeczytali nic mądrego, a na szkołę od zawsze rzucali kamieniami. Takich ludzi łatwo omamić. Wystarczy im coś obiecać. Czasem wręcz niewiele. Ale coraz częściej podobne teksty czyta się i słyszy słowa od ludzi wykształconych, wydawać by się mogło, inteligentnych.
Zmanipulować podobno można każdego. Niestety, nie da się tego zrobić z wirusem. A tak czasem chciałoby mu się powiedzieć: „Weź, idź sobie tam, gdzie w ciebie nie wierzą. Niech cię poznają. Zostaw umęczonych do granic wytrzymałości medyków, odpuść ludziom starym, i tym schorowanym, odpuść młodym, przed którymi życie dopiero stanęło otworem. Zostaw bezbronne dzieci i ich zapłakanych rodziców”.
Ale wirus nie posłucha . On sobie po prostu jest. Ma się dobrze i jest odporny, przede wszystkim na ludzką głupotę. Karmi się nią i przenosi na innych ludzi. Chętnie poszuka schronienia w szufladce z napisem JESTEŚMY ODWAŻNI. Albo OŚWIECENI.
Schowa się, zagrzeje, nabierze sił, a potem uderzy, ze zdwojoną siłą. Przez „odważnych ignorantów” zachorują kolejni ludzie, stracą życie niewinne istoty. W pierwszej kolejności wybierze tych najsłabszych. Takie już wirusów odwieczne prawo. Zawsze tak jest, nie tylko w kwestii koronawirusa. Tak już Bóg zaprogramował ten świat. Zostaną najsilniejsi.

poniedziałek, 25 maja 2020

MATKA















Jest na tym świecie taki Ktoś
kto kolorowe rozdaje sny
czułością darzy cię na wskroś
i dobrym słowem ociera łzy

jest na tym świecie taki Ktoś
kto na rozstaju stoi twych dróg
o zdrowie dla niej Boga dziś proś
kolce, co ranią usuń spod nóg

w swym sercu rozpal miłości żar
spraw, by spokojne miewała sny
największy bodaj to dla niej dar
i może jeszcze majowe bzy





Starość swoje prawa ma




















Ma też swoje przypadłości. A nam tak trudno przyjąć to do wiadomości. Jeszcze trudniej się z tym pogodzić.
Niedawno zadzwoniła do mnie znajoma, z którą utrzymuję kontakt jedynie na Facebooku. Dzieli nas spora odległość, jeśli chodzi o miejsca zamieszkania. Ponadto w przeszłości nie pałałyśmy do siebie zbytnią sympatią, toteż nie było powodu, żeby utrzymywać tą znajomość. Wystarcza nam od czasu do czasu kilka wysłanych do siebie wiadomości w Messengerze. I to by było na tyle w kwestii naszej znajomości.
Zdziwiło mnie zatem, kiedy kilka dni temu odebrałam od niej telefon. Okazało się, że nie tyle interesuje ją moja osoba, co nasz wspólny znajomy Miecio (imię zmienione).
- Powiedz mi, co się dzieje z Mieciem? – usłyszałam w słuchawce na dzień dobry.
- Jak to co? Nie wiem – oparłam zgodnie z prawdą, zaskoczona pytaniem.
Z Mieciem mam podobne relacje co z Basią, a co za tym idzie brak podstaw do tego, by w jakiś szczególny sposób interesować się życiem kolegi.
- Skąd to pytanie? Coś cię zaniepokoiło? – spytałam, podejrzewając, że nie bez powodu o niego pyta.
- Pamiętasz, jak swego czasu na Facebooku wypisywał i umieszczał różne posty oraz zdjęcia, od których włos się jeżył na głowie? – zapytała.
- Oczywiście, trudno to zapomnieć – odparłam, mając na uwadze jego rasistowską postawę, ale nie tylko to.
Miecio nienawidził nie tylko ludzi innej rasy, nacji czy religii. Gardził także kobietami, poniżając je na wiele sposobów. Zaś jego zaangażowanie polityczne, w którym stawał po stronie jedynej słusznej partii, było znane szeroko, i to bynajmniej nie od tej dobrej strony. No cóż, światopoglądu nie wysysa się z mlekiem matki, choć podejście rodziców do spraw egzystencjalnych może i najczęściej ma wpływ na życie ich dziecka. Ale w przypadku Miecia tak nie było. Rodzice byli ludźmi w porządku. Niczym szczególnym się nie wyróżniali, próżno jednak było szukać u nich nienawiści do innych ludzi, czy przynależności do jakiejkolwiek partii politycznej. W kogo więc wdał się nasz Miecio, trudno było zgadnąć.
Wracając do pytania Basi, dziwiło mnie, dlaczego zwraca uwagę na jego niegdysiejszą postawę, zwłaszcza że Miecio już tego nie robi. Zdawać by się mogło, że zmienił się o sto osiemdziesiąt stopni. Przynajmniej tak wynikało z jego obecnych postów na tymże samym, popularnym komunikatorze. Mimo wszystko jakiś cień wątpliwości nadal we mnie tkwił.
- Od niespełna roku już tak się nie zachowuje. Może się zmienił – wyraziłam swoją opinię, powątpiewając jednakże jego w nagłą odmianę.
Ludzie nie zmieniają się z dnia na dzień. Zwykle to długotrwały proces, najczęściej poprzedzony jakimiś przesłankami. U Miecia nic takiego nie dało się zauważyć. W każdym razie nie na Facebooku.
- Nagła cudowna odmiana?- odparłam pytająco. - No nie. Coś się za tym kryje – trapiły mnie podejrzenia.
Okazało się, że Basia miała jeszcze więcej wątpliwości.
- Może jednak ktoś w końcu przemówił mu do rozumu? – podpowiadałam jej, aczkolwiek sama w to nie wierzyłam.
Basia też nie.
- Taaak, i tak z marszu, nagle mu się odmieniło! Teraz zamiast nawołujących rasistowskich treści, publikuje same serduszka, kwiatki, miśki… Od tych kolorowych, dziecinnych misiaczków dostaję już mdłości.
Rzeczywiście, przez niezliczoną ilość obrazków tego typu trudno się czasem przebić na Facebooku, żeby dotrzeć do interesujących nas treści, wysyłanych także przez innych naszych znajomych. Ale, co by tu nie mówić…
- Dobre i to – próbowałam przekonać znajomą, choć i mnie męczyły nieraz te jego serduszka, miśki i wszelkiego rodzaju posty o miłości, a raczej jej braku.
Jakby na to nie spojrzeć, odnosiło się wrażenie, że odczuwa brak kobiety, która obdarzyłaby go szczerym, prawdziwym uczuciem miłości. No cóż, nie on jeden. Ale żeby zaraz tak się z tym afiszować na Facebooku? Po co? Przecież, jeśli nawet jakaś kobieta wzięłaby sobie do serca przekaz Miecia i próbowała wyjść naprzeciw jego oczekiwaniom, to najprawdopodobniej zrobiłaby to… z litości. A przecież Mieciowi nie o to chodziło. A może jednak o to?
Próbowałam odnaleźć w tym wszystkim jakąś pozytywną stronę. W gruncie rzeczy infantylne obrazki na jego stronie były zdecydowanie lepsze od tych dawniejszych, nawołujących do nienawiści.
- Byle nie wrócił do dawnych nawyków – powiedziałam do znajomej.
Basia co prawda podzieliła moje zdanie, ale ta jego nagła odmiana nie dawała jej spokoju.  Zaczęła snuć domysły na temat jego zdrowia. Fizycznego i psychicznego. Jej sugestie wydawały mi się przesadzone, ale sama powoli zaczynałam się martwić, czy oby w tym, co mówi, nie ma odrobiny prawdy.
-  Nie, no chyba nic z tych rzeczy… Głowy nie dam, ale nie zakładajmy najgorszego – polemizowałam. – Może zdał sobie sprawę, że źle robił, a może tylko „przyczaił” się, czekając na reakcję swoich znajomych…
- No właśnie! A propo reakcji znajomych. Zauważyłaś, że pod jego postami nie ma żadnego oddźwięku? Żadnych lajków, serduszek, ani nawet wykrzywionych buziek? – dziwiła się.
To akurat zauważyłam i nie ukrywam, sama wcześniej się nad tym zastanawiałam.
Misio Pysio, jak nazwała go Basia, nie wzbudzał swoją infantylnością szerszego zainteresowania? A może było coś, co wiedzieli o nim inni, a my nie? I dlatego nie reagowali?
Swoimi podejrzeniami co do stanu zdrowia kolegi Barbara sprawiła, że zaczęły nachodzić mnie różnego rodzaju wątpliwości. Zwłaszcza, gdy zdradziła, że u jej szwagra pojawił się podobny problem. Nagła zmiana osobowości w jego wypadku spowodowana była bardzo zaawansowaną miażdżycą.
- Jednego dnia zachowuje się w miarę normalnie, a drugiego jest nie do poznania. Czasem zapomina nawet, jak włożyć jedzenie do ust – relacjonowała Baśka. – Innym razem ma problem trafić do łazienki. A jak już tam zostanie zaprowadzony, zastanawia się, do czego powinien się załatwić.
- O Boże! To jest aż tak źle? – niemal jęknęłam przerażona.
Po telefonie znajomej długo o tym rozmyślałam. Zastanawiający był ten Miecia powrót do lat dziecinnych. Co prawda każdy ma prawo publikować na Facebooku to, co chce, nawet dziecinne obrazki, bez względu na swój wiek. Wszystko bowiem zależy od naszego nastawienia, humoru w danym dniu, przesłania w tym zawartego. Ale jest też jeszcze coś. Coś, co nas identyfikuje z tym, czym się dzielimy z innymi.
Mam nadzieję, że nasz znajomy, od paru miesięcy emeryt, tylko po prostu na starość zdziecinniał, a nas zbytnio poniosła wyobraźnia.
A co, jeśli podejrzenia znajomej nie były przesadzone? Przykro byłoby to usłyszeć. Przykre także dlatego, że obie jesteśmy w tym samym wieku co Miecio, a przecież starość swoje prawa ma i kto wie, czym nas jutro zaskoczy…

sobota, 23 maja 2020

JEŚLI NIE TY, TO KTO











J
eśli nie ty, to kto
słów czułych kilka powie
jeśli nie ty, to kto
rozpali we mnie płomień

jeśli nie ty, to kto
dłoń wetknie w moje włosy
jeśli nie ty, to kto
świat zamknie w kropli rosy

jeśli nie ty, to kto
z miłości wpół omdlałe
do snu ułoży w mroku
ciało me obolałe…

Kto zechce słuchać głupot
i wierzyć mi bez granic
kto odczaruje czary
kto kochał będzie za nic

kto tęsknił będzie nocą
marzenia snuł na jawie
miłosne maile pisał
zwariuje dla mnie prawie

jeśli nie ty, to kto
któż inny, poza tobą,
dzielić swe życie zechce
podążać wspólną drogą?






poniedziałek, 18 maja 2020

PAMIĄTKI Z BESKIDÓW















Góralskie kierpce kupiłam w Wiśle
małą ciupażkę, chyba w Ustroniu
i rozstać z nimi się ani myślę
przydatne, gdy się wspinam po groniu

kupiona w Szczyrku skóra barania
a w Jaworzynce ciepłe skarpety
przed zimnem gnaty czasem osłania
niczym puchowe, babcine bety

sznury korali z drewna toczone
sprzedał mi góral z Nowego Sącza
stara góralka oscypki słone
i gruby rzemień na mego brzdąca

z Żywca przywiozłam małą kolaskę
obrazy wełną wyhaftowane
dawną, kobiecą zdobną przepaskę
zioła, na hali ponoć zebrane

zaś z Koniakowa stringi z koronki
stosy serwetek w stylu ludowym
i płaskorzeźbę mojej patronki
wyrytą dłutem w drewnie lipowym

zliczyć wszystkiego, raczej nie sposób
więc nie zaprzątam sobie tym głowy
w pamięci noszę... portrety osób
przyjaźni ukłon ponadczasowy

poznani niegdyś na górskich szlakach
zwykli turyści, rdzenni górale
wciąż ożywają w głowie po latach
nie jak te martwe drobne detale


                                                       

wtorek, 12 maja 2020

W pantoflowym świecie



Zadzwonił dzisiaj do mnie od dawna nie widziany kuzyn Michał. No cóż, takie czasy, została nam tylko komunikacja  za pośrednictwem mediów. Mam nadzieję, że to tylko sytuacja przejściowa.
Michał nie byłby sobą, gdyby rozmowy nie zaczął od tak zwanych newsów.
- Siedzisz?! – niemal krzyczał do telefonu.
Nie od razu zrozumiałam, o co mu chodzi.
- Na krześle, na kanapie, czy na tyłku? W czym rzecz? – dopytywałam się.
- Na dupie – odparł nieco niegrzecznie, a potem dodał: - No, nie obrażaj się za ten tekst. Przecież to teraz dyżurne hasło.
- Aha, to o to chodzi! Siedzę w domu i nigdzie się nie ruszam – wyjaśniłam.
Michałowi jednak nie o dom chodziło, a o konkretną część ciała.
Gdy już upewnił się, że moje cztery litery spoczęły na kanapie i mają się w najlepsze, zaczął relacjonować mi wszystko po kolei.
- Pojechałem dzisiaj na cmentarz i nie zgadniesz kogo tam spotkałem… - zaczął mówić głosem tak podekscytowanym, że aż zaczęłam się bać, czy oby nie jakiegoś ducha.
- Musisz się tak katować i chodzić po cmentarzach? – Spytałam w obawie o jego zdrowie psychiczne, które w tych ostatnich ciężkich czasach u wszystkich jest na wagę złota, podobnie jak i to fizyczne.
Dodałam też, że przecież władza z wiadomych powodów zakazała obywatelom spacerów, nie wyłączając cmentarzy. Michał to jednak niespokojna dusza i skąd inąd wiem, że w czterech ścianach zamknąć się nie da. Ponadto kuzyn nic sobie nie robił z moich przypomnień.
- O mały włos, a byłbym dostał zawału – relacjonował, stopniując napięcie.
Cmentarz w miejscowości, w której mieszka jest stosunkowo nowy, a co za tym idzie, niezbyt dużo na nim grobów. Zaś cały teren ogarnąć można z góry jednym spojrzeniem. To akurat dobrze, przynajmniej w moim odczuciu. Wynikało z tego, że kuzyn jest podobnego zdania.
- Pod cmentarzem nie było żadnych samochodów, a na nim żadnego człowieka. Przynajmniej tak mi się wydawało – kontynuował swoją opowieść. – Zapaliłem znicz na grobie rodziców i już zamierzałem się oddalić, gdy nagle usłyszałem dziwne stukanie. Coś jakby odgłos stukających o bruk lasek…
Po grzbiecie przeszedł mnie zimny dreszcz, ale słuchałam z zaciekawieniem.
-  I wyobraź sobie… Kto się nagle wyłania zza jednego z pomników? Nasz kolega Jarek! Skulony wpół, drepcze cmentarną alejką, podpierając się kulami.
- Uff! A już myślałam, że jakiś nieboszczyk chciał cię stamtąd pogonić– zażartowałam.
Michał zdziwił się nie bez kozery, bo Jarek, lat sześćdziesiąt plus, od kilkunastu lat na dalszych odległościach poruszał się wyłącznie specjalnie przystosowanym do jego choroby samochodem. Miał problem ze stawami kolanowymi, a i biodrowymi również. Mieszkał ponad kilometr drogi od cmentarza i mało prawdopodobne było, by przebył tę odległość sam. Jak się potem okazało, nie pomógł mu w tym również nikt z rodziny ani znajomych.
- Dasz wiarę?! Powiedział mi, że przyszedł sam! Ale dalej jest jeszcze lepiej! – ekscytował się.
Nasz wspólny znajomy, Jarosław,  wyznał mu bowiem, że musi o kulach pokonywać coraz dłuższe dystanse, bo ćwiczy. Co ćwiczy? Marsz do urn wyborczych!
- Przez chwilę myślałem, że sobie żartuje, ale nie! – mówił Michał.
Okazało się, że rodzina i przyjaciele z góry zapowiedzieli mu, iż żaden z nich nie zawiezie go na te nieszczęsne wybory. Syn zaś uznał za stosowne unieruchomić mu jego własny samochód. I dobrze, bo nieposłuszny Jarek nic sobie nie robił z zakazów rządu względem roznoszenia koronawirusa. Wszędzie było go pełno. To znaczy Jarka.
Nie mogłam uwierzyć w to, co mówił kuzyn. Pamiętałam, że jeszcze niedawno Jarkowi trudno było pokonać wąski i długi przedpokój w jego własnym domu, a teraz…
- Jak myślisz, rzeczywiście pójdzie na te wybory? – spytałam, niedowierzając.
- Pewnie tak! Chciałem go odwieźć do domu z cmentarza, ale wił się niczym poparzona meduza. Wzbraniał się z całych sił, więc uznałem, że nie będę go uszczęśliwiał na siłę i odjechałem.
Biedny Jarek, pomyślałam sobie. Jak to niektórzy potrafią się nakręcić! I nie odpuszczą nawet w obliczu śmiertelnego zagrożenia.
Jeszcze tego samego dnia późnym popołudniem postanowiłam zadzwonić do Jarka i spytać, czy to wszystko prawda, choć nie miałam powodu, by nie wierzyć w słowa kuzyna Michała. W telefonie usłyszałam zdecydowany i zarazem pełen dumy głos potwierdzający całe zdarzenie na cmentarzu. Ale chyba najbardziej pysznił się tym, że mimo wszystko udało mu się dotrzeć z powrotem do domu. W tle zaś, w głębi pokoju słychać było włączony telewizor. Rozmowy w nim toczone były w podobnym duchu. Tym samym, który do cna opanował głowę kolegi, przedwyborczymi treściami. Na dźwięki politycznych kłótni, które słyszalne były aż nadto nie tylko w mieszkaniu kolegi, ale także w moim telefonie, kolejny raz tego dnia  przeszedł mnie zimny dreszcz. Zaraz potem włączyła się złość, albo raczej wściekłość. Doprawdy, nie da się już tego słuchać! Zirytowana całą tą polityką, która wdziera się w nasze życie nieustająco na każdym kroku i zewsząd atakuje, nie wiem, czy nie bardziej niż sam koronawirus, nieco podniesionym głosem zasugerowałam:
- Wyłącz ten telewizor! Komputer także. Choć na parę dni. One zabijają w nas nasze własne myśli! Nade wszystko zaś tłumią zdrowy rozsądek.
Jarek jednak ani myślał mnie słuchać. Oburzył się sromotnie.
- Już i tak każą nam siedzieć w pantoflowym świecie! Jeszcze z tego mam zrezygnować?
Hm, trochę było w tym racji. Tyle że jak mówi klasyk, z wszystkiego w życiu należy korzystać z umiarem. No i może niekoniecznie od razu trzeba całkiem rezygnować, może po prostu wystarczy ograniczyć. Zostanie nam przez to więcej czasu na życie w realu, tu i teraz. Na przemyślenia nad własnym życiem, nad wszystkim tym, co z sobą niesie. Albo wyjść do ogrodu i przyjrzeć się przyrodzie. Popatrzyć z jaką siłą odradza się co roku. „Przystanąć i wąchać kwiaty”?
Mam świadomość tego, że Jarek nie posłucha moich rad. Od dawna ma już swój własny świat. Mocno ograniczony, z jednej strony nie z własnej winy, ale z drugiej już tak. Zmanipulowany przez polityków. I to jest jego świat.
Podobno wszystko jest kwestią wyborów. Nie tylko tych politycznych, także życiowych. A on właśnie taki wybrał sobie sposób na życie…

niedziela, 3 maja 2020

KARAOKE PRZY GOLENIU















Swoisty tenor, sopran lub alt
w naszych łazienkach słychać od lat.
I choć czasami wychodzi bokiem
to ich codzienne karaoke,
to zastanawiam się, niestety,
czemu nie robią tego kobiety?

Na przykład, drodzy moi i mili,
w tak ważnej i doniosłej chwili,
jaką jest dla nas golenie nóg,
niejeden talent zrodzić by się mógł.
Cóż, skoro dotąd nie słyszałam,
by któraś babka przy tym śpiewała.

Co zatem tego jest powodem,
odgadnąć stale nijak nie mogę.
Spytałam nawet jednego pana,
co koncert daje z samego rana,
lecz tylko wzruszył swoim ramieniem
i się wykręcił jakimś natchnieniem.

Śpiewa, bo musi, musi, bo śpiewa,
i wtedy zrazu lepiej się miewa.
Niewiele z tego zrozumiałam,
może gdybym tak brodę miała…
Lecz nic się na to nie zanosi,
za to me nogi! Cóż, aż się prosi!

Może bym przy tym zaśpiewała?
Razu jednego pomyślałam.
Jak pomyślałam, tak zrobiłam,
aż sama sobie się dziwiłam.
Ale nie powiem, by było miło,
bo towarzystwo ze śmiechu wyło!

Pukała w czoło się wręcz rodzina,
a mnie, cóż, po prostu zrzedła mina.
To przecież jawna dyskryminacja,
choć męża zdaniem, to profanacja.
Dlaczego, jak to, ja was się pytam,
kiedy golarkę do ręki chwytam.

Może mężczyźni się odradzają,
kiedy przed lustrem wrzeszcząc śpiewają?
Może się nowe rodzi wśród bólu,
harmider robiąc, niczym jak w ulu?
Kto ich tam zgadnie, czemu śpiewają,
widać faceci chyba tak mają.

I co powiedzieć mam wreszcie wam,
że przy golarce śpiew nie dla dam?
Hm. Może i racja. Tak kombinuję,
że już się więcej nie skompromituję.
Nam nie potrzebny wszak bawoli róg,
żeby ogolić damską parę nóg.