Rodzice Hani stale powtarzali jej, że nie należy się nigdy wychylać. I nie o
okno albo o balkon tu bynajmniej chodziło. Hania z założenia miała być
dzieckiem przeciętnym. A potem kolejno przykładną żoną i matką, taką, co to pod
żadnym pozorem nie zwraca na siebie uwagi. Nie próbuje nadążyć za modą, nie
biega do fryzjerki ani kosmetyczni, nie maluje się i stroni od wszelkiego
rodzaju przyjaciółek i plotek. Hania miała być zwykłą szarą myszką.
Matka często powtarzała jej:
- Siedź w kącie, a znajdą cię!
W dowolnym tłumaczeniu, jeśli ktoś jest dobry/a i zasługuje na uwagę, to się na nim prędzej czy później poznają.
To obiegowe powiedzenie w czasach peerelu było dość popularne i większość ówczesnych rodziców wpajała je do głowy swoim pociechom. Z biegiem czasu okazało się, że nijak ma się do rzeczywistości, a wręcz przeszkadza w normalnym funkcjonowaniu w dorosłym życiu. Zwłaszcza w obecnych czasach, którymi zawładnęła wszechobecna reklama i zgoła inne powiedzenie, które na ten czas brzmi: „Jeśli nie ma cię w Internecie i na Facebooku, to znaczy, że nie istniejesz!”.
Nasza Hania jednak nie doczekała tych czasów. Jej najbliższa przyjaciółka i zarazem krewna z linii matki, a także sąsiadka w jednej osobie, Zofia, bardzo ubolewała nad tym, że nie ma jej już na tym świecie. Wiele razy zastanawiała się też, czy skromna, niepozorna, ale zawsze miła i dobrotliwa Hanna poradziłaby sobie we współczesnym świecie. Nieśmiała i podatna na manipulacje ze strony rodziców, męża, a także własnych dzieci, już w tamtych, jakże innych czasach, nie radziła sobie z ogromem kłopotów, które spadały na jej głowę. Hania nie umiała rozbijać się łokciami i przeć do przodu. Nie potrafiła też zawalczyć o siebie.
Dla odmiany, Zofia, choć wychowana na podobną modłę, jakoś sobie z tym radziła. Czasem z różnym skutkiem, nierzadko wiele swoich posunięć okupując łzami, ale jednak znacząco różniła się od swojej kuzynki.
Rodzice Hani byli bezwzględni, apodyktyczni i niewyrozumiali. Ponadto bardzo podatni na presję środowiska. Wielką wagę, jeśli nie najważniejszą, przykładali do tego, co ludzie powiedzą.
Zofia czasem żartowała, że do imienia i nazwiska powinni przykleić sobie przydomek „Co ludzie powiedzą”. Słowa te bowiem były tak często używane, że aż przeszkadzały w normalnej rozmowie i w relacjach z nimi. Wycisnęły też piętno na życiu ich córki, przez co Hania przez całe swoje krótkie życie była bardzo nieszczęśliwa.
Hanna nie była jedynym ich dzieckiem. Miała młodszego o rok brata i dużo młodszą siostrę. Brat Wiesław był w domu na szczególnych prawach, jako jedyny syn traktowany z szacunkiem i pobłażaniem. Najmłodsza Lidka także. Urodziła się bowiem, kiedy rodzice byli już w starszym wieku i od razu stała się ich pupilką. Wyglądało to trochę tak, jakby była ich wnuczką, a nie córką. W każdym razie rozpieszczali ją, podobnie jak to robią dziadkowie względem swoich wnuków.
Dlaczego zatem Hanię traktowano zgoła inaczej? Trudno zgadnąć.
Gdy skończyła lat dwadzieścia uznano, że należy jak najszybciej wydać ją za mąż. Dwudziestoletnia kobieta w tamtych czasach uważana była przez większość mieszkańców wsi, w której mieszkali, za starą pannę. A że ich córka nie była zbytnio atrakcyjna z wyglądu, w dodatku chuda i niemodnie ubrana, nie cieszyła się zainteresowaniem ze strony mężczyzn.
Czas biegł nieubłaganie, postanowiono zatem nie zwlekać z jej zamążpójściem i postarać się dla niej o kawalera. Matka wzięła sprawy w swoje ręce i zaczęła na dobre rozglądać się za odpowiednim kandydatem na męża córki. Było to trudne, bo nikt jakoś nie był zainteresowany wychudzoną, nieśmiałą, skrytą w sobie i niezbyt ładną panną. Toteż postanowiono wydać ją za, mówiąc kolokwialnie, pierwszego z brzegu kawalera, który się napatoczy. Jak się z czasem okazało, w dosłownym tego słowa znaczeniu.
Hania nigdy wcześniej nie miała chłopaka, ani nawet dobrego kolegi. Całymi dniami harowała w domu i w ogrodzie, a tam raczej trudno znaleźć kandydata na męża. Ponadto opieka nad młodszą siostrą wypełniała jej czas bez reszty. Gdy skończyła szkołę zawodową, poszła, a jakże, do pracy w fabryce.
Czasem Zofia próbowała wyciągnąć ją na jakąś potańcówkę, ale zwykle sprzeciwiała się temu jej rodzicielka. Bywało że i sama Hania odmawiała, tłumacząc się zawsze w ten sam sposób:
- Nie mam się w co ubrać – co zresztą było zgodne z prawdą, albo: - Jestem zmęczona – czemu też nie należało się dziwić.
Dodawała zwykle, że mężczyźni ją nie interesują, wręcz ich nie znosi. No cóż, mając taki przykład w domu…
Tamten pamiętny dzień, który zmienił życie Hanny w jeszcze większy koszmar, za co w pewnym stopniu Zofia obwiniała także siebie, trudno było jej wymazać z pamięci. Ale po kolei…
W wiejskim klubie odbywała się potańcówka. Dodatkową atrakcją, jeśli można tak to nazwać, była obecność sześciu żołnierzy odbywających zasadniczą służbę wojskową w pobliskiej jednostce, która mieściła się w mieście powiatowym, odległym zaledwie kilkanaście kilometrów od rodzinnej wsi obu młodych kobiet. Na ten dzień otrzymali oni dwudziestoczterogodzinną przepustkę, a że pochodzili z odległych zakątków Polski, w tak krótkim czasie nie zdążyliby dojechać do swoich domów i powrócić na czas do koszar. Postanowili więc pozostać na miejscu i jakoś wypełnić swój czas, najlepiej dobrą zabawą. Dla miejscowych panien było to wydarzenie bez precedensu, gdyż zwykle odczuwały niedostateczną ilość męskiego towarzystwa, a tym bardziej dobrych tancerzy.
Zofia zjawiła się w domu kuzynki z ową wiadomością i próbowała uzyskać dla niej pozwolenie wyjścia na potańcówkę. O dziwo, pierwszy raz w życiu nie napotkała na opór rodziców dziewczyny. Hania, zachęcona tym wszystkim, sama też wyraziła chęć pójścia na tańce. Dziwiła ich nagła zmiana frontu obranego przez matkę i ojca Hani, ale ostatecznie nie zastanawiały się nad tym dłużej. Perspektywa dobrej zabawy wzięła górę nad ich rozważaniami. Nie przeczuwały, co się za tym kryje.
Potańcówka jak to potańcówka, tamtego dnia nic szczególnego się nie wydarzyło. Chociaż…
Zofia poszła na nią ze swoim chłopakiem. O ile sama Zofia bawiła się całkiem, całkiem, o tyle Hania siedziała w przysłowiowym kącie, czyli przy stoliku, właściwie ciągle sama. Niedużego wzrostu, chuda szatynka o kręconych włosach nie sięgających nawet do ramion, w prostej, zielonkawej sukience w małe, niezbyt widoczne wzorki, nie przyciągała wzroku ani wiejskich chłopaków, ani żołnierzy. Niemalże zlewała się z tłem sali, sprawiając wrażenie niewidocznej.
W pewnym momencie, akurat wtedy chłopak Zofii zamawiał coś przy barze, jeden z żołnierzy, wykorzystując poniekąd sytuację, podszedł do siedzącej w towarzystwie Hanny, Zofii, i poprosił ją do tańca. Tańczył tak sobie, wiec nie zwracała na niego specjalnej uwagi. Kątem oka wodziła za sylwetką swojego chłopaka, obawiając się jego zazdrości i kłopotów z tym związanych.
Takich jak ów żołnierz, czyli osoby spoza wsi, nazywano po prostu obcymi i miejscowi kawalerowie nie dopuszczali do tego, by ktoś obcy podrywał ich dziewczyny. Zwykle przepędzali ich, gdzie pieprz rośnie. Zofia nie chciała kłopotów. Widząc, że żołnierz próbuje ją uwieść i wymusza na niej obietnicę kilku następnych tańców, stanowczo zaczęła się odżegnywać.
- Całkiem dobrze tańczysz i nawet chętnie potańczyłabym z tobą dłużej, ale mam już chłopaka i nie szukam innego – powiedziała zdecydowanie. – Jest tu pełno wolnych panien. Na pewno jakąś znajdziesz… O, na przykład ta siedząca przy ostatnim stoliku, Hania. Jeszcze nikt nie poprosił jej do tańca – zasugerowała.
Staszek, tak się przedstawił, spojrzał na nią od niechcenia i odrzekł:
- Ale ja chcę ciebie. Tamta jest smutna i nijaka.
- Masz więc wielkie pole do popisu. Spraw, żeby smutek zniknął z jej twarzy. Zatańcz z nią, poderwij. Czy ja muszę ci podpowiadać, co zrobić, żeby dziewczynę wprawić w stan rozpromienienia?
Nie oczekiwała, że Staszek posłucha jej sugestii. Toteż mile się rozczarowała, kiedy jednak poprosił Hanię do tańca. Raz, potem drugi, wreszcie trzeci. Nie wiedziała tylko, czy uczynił to, żeby się jej przypodobać, bo go o to poprosiła, czy też raczej chciał wzbudzić w niej zazdrość. Na koniec ku jej zaskoczeniu zadeklarował się odprowadzić kuzynkę do domu.
- Dobra. Tylko macie iść kilka kroków za nami! – rozkazała.
Wspomniała, że obiecała rodzicom, iż osobiście dopilnuje, by bezpiecznie dotarła do domu. Na szczęście Staszek był posłuszny i nie robił problemów. Rodzinny dom Hanki znajdował się zaledwie kilkadziesiąt kroków dalej od domu Zofii. Wspólnie z chłopakiem uznali więc, że nie będą już im towarzyszyć na tym ostatnim, krótkim odcinku drogi.
- Może coś z tego będzie. Zostawmy ich chociaż przez chwilę samych – podszeptywał Wojtek i proponował, by nie iść za nimi, ale obserwować ich z oddali.
Noc była jasna, pełnia księżyca. Wokół wszystko było widać jak na dłoni. Nie było zatem powodu, by obawiać się, iż nieznajomy żołnierz wyrządzi jej jakąś krzywdę. Gdy więc Hania zniknęła za bramą ogrodzenia swojego domu, a Staszek ruszył w drogę powrotną, mijając ich po drodze, zdecydowali, że misja zakończona i mogą spokojnie się rozejść.
Następnego dnia okazało się jednak, że matka kuzynki, niczym szpieg z Krainy Deszczowców warowała pod domem, czekając na córkę, i nie umknęło jej uwadze, iż odprowadził ją jakiś żołnierz. I znów, o dziwo (!), bynajmniej nie robiła jej z tego powodu wymówek. Tyle że sprawa przybrała nieprzewidziany obrót.
Kilka dni później kuzynka Zofii przybiegła do niej nieco zdołowana. Ledwo tylko usiadła przy stole, rozprawiając nad filiżanką herbaty i kawałkiem szarlotki, którymi ugościła ją gospodyni, niemal się rozpłakała.
- Nie uwierzysz! Matka dowiedziała się od kogoś, że za miesiąc znów jest w klubie potańcówka! – powiedziała rozżalona.
- I co w tym złego? – zdziwiła się Zofia.
- Ano to, że matka kazała mi na nią zaprosić Staszka.
- A ty nie chcesz… - domyśliła się.
- Właśnie tak, nie chcę.
- Nie musisz jej słuchać. A poza tym, niby jak masz go zaprosić? Pojedziesz do jego jednostki? Przecież nawet nie znasz jego nazwiska.
- Nie znam – przyznała. – Ale moja matka już zna!
- Jakim cudem? – nie przestawała się dziwić.
- Nie wiem, pewnie ktoś z młodzieży zna go bliżej, albo przedstawił się jakiejś pannie, ale nie byłam to ja. No i się dowiedziała.
Rzeczywiście, ciotka Aurelia nie miała sobie równych w zdobywaniu najnowszych plotek i wszystkich potrzebnych informacji. Z powodzeniem mogłaby pracować w wywiadzie albo w kontrwywiadzie, i to za niemałe pieniądze. Wielokrotnie sugerowała jej to matka Zofii, oczywiście żartując ze swojej krewniaczki.
- Po prostu jej nie słuchaj. Nie musisz iść na tą potańcówkę, ja zresztą chyba też nie pójdę. Jakoś nie mam ochoty – powiedziała Zofia podpowiadając jej, by znalazła jakiś konkretny, sensowny wykręt. - Zawsze przecież możesz zachorować…
- O nie! Z gruntu odpada! Sama wiesz, że nawet, gdy jestem chora, muszę harować w domu jak wół – irytowała się Hania. – Do łóżka mogę położyć się tylko wtedy, gdy mam 40 stopni gorączki i ledwo słaniam się na nogach.
To prawda. Rzeczywiście tak było. Trzeba więc było znaleźć jakieś inne wyjście z sytuacji. Obmyśliły wspólnie, że Hania rzekomo pojedzie do jednostki z zaproszeniem dla Staszka, ale tak naprawdę nigdy tam nie dotrze. Zatrzyma się w mieście u koleżanki Zofii z liceum, na wypadek, gdyby ciotka Aurelia zechciała osobiście sprawdzić, czy córka nie ukrywa się przypadkiem u kuzynki. Trzeba było wziąć pod uwagę wszelkie możliwości, bo mama Hanki w swojej głowie miała aż nadto różnych pomysłów. Nigdy do końca nie było wiadomo, z czym jeszcze „wyskoczy”.
- Matce powiesz, że zostawiłaś informację u wartownika (o pisemnych zaproszeniach w tamtych czasach jeszcze nikomu się nie śniło, w każdym razie nie w kręgach, w których wychowywały się obie kobiety), bo przecież do jednostki i tak nikogo z zewnątrz nie wpuszczają, co zresztą jest zgodne z prawdą – podpowiadała jej Zofia.
Czy wartownik przekazał informację Staszkowi czy nie, na to już przecież nie mogła mieć wpływu. Zaś na czas odbywania się kolejnej potańcówki obie panie miały się gdzieś ukryć, by nie spotkać się z żołnierzami z jednostki. Oczywiście u kolejnej koleżanki.
Niestety, nie wszystko poszło po ich myśli. Szczwana ciotka Aurelia osobiście pofatygowała się pod klub, w którym odbywały się tańce i wszystko się wydało. Nie poddała się jednak. Nie leżało to w jej naturze. Zaprosiła, a właściwie przymusiła Staszka, który, a jakże (!) był obecny na tańcach, do domu na niedzielny obiad. Biedny chłopak, maglowany przez ciotkę Aurelię, nieopacznie bowiem zdradził, że szykuje mu się kolejna przepustka.
Na wsi jak to na wsi, wiadomości rozchodziły się szybciej niż codzienna prasa (nie było jeszcze wówczas telefonów, za wyjątkiem w szkoły i ośrodka zdrowia, które takowe posiadały, ani komputerów). Toteż biedna Hania natychmiast się o tym dowiedziała. Ale nie od matki, która nie wiedzieć czemu postanowiła to przed nią ukryć. Kombinowała jak mogła, żeby tylko na niedzielę ulotnić się z domu, ale nie było to możliwe. Tak potem relacjonowała wspólny rodzinny obiad:
- Matce usta się nie zamykały. Nie wiem, jakim cudem w ogóle udało jej się zjeść ten obiad, skoro cały czas wypytywała Staszka o różne rzeczy – narzekała.
Okazało się, że młody mężczyzna odpowiadał na jej pytania bardzo lakonicznie, a do Hanny przez cały ten czas nie odezwał się ani słowem.
- Nawet nie patrzył w moją stronę. Zupełnie jakbym miała na sobie czapkę niewidkę. Czułam się idiotycznie!
- Nie przyniósł nawet kwiatów? – spytała Zofia.
- No, nie żartuj! Jakie kwiaty? Dupek i tyle!
- Nie bądź dla niego taka surowa. Pewnie był speszony. Przyznaj, twoja matka każdego potrafi postawić pod ścianą. Poza tym, ty jakoś też specjalnie nie starałaś się go uwieść… Przynajmniej tak wynika z twojej rozmowy.
- Jasne, że nie! – oburzyła się. – Po co? Przecież nie cierpię facetów! A poza tym nie chcę jeszcze wychodzić za mąż.
Był to ewidentny konflikt interesów, ale na to Zofia nic nie mogła poradzić. Kuzynka musiała obronić się sama. Tyle że było do przewidzenia, iż już na starcie polegnie z rodzicami, a zwłaszcza z matką.
Każde kolejne spotkania Staszka z Hanną było starannie zaaranżowane i wyreżyserowane przez jej matkę. Ojciec pokornie się na to godził, poniekąd było mu to na rękę. Zawsze mawiał, że im mniej gęb do wykarmienia, tym lepiej. Liczył, że ślub córki właśnie tym zaowocuje. Ale młodym do ślubu się nie spieszyło. Nie było między nimi tak zwanej chemii, ani nawet zwykłej przyjaźni.
- Jesteś jak królowa zima, a on jak skuty lodem wartownik – żartowała z nich Zofia, dostrzegając niezwykły chłód, który otaczał tę dwójkę.
- A moja matka jak lawina! – Dodawała zwykle kąśliwie, choć trzeba przyznać, było to niezwykle trafne porównanie.
Czas biegł nieubłaganie, a w relacjach między nimi nic się nie zmieniało. Cała ta znajomość Staszka i Hanny trwała zaledwie od pół roku i kuzynka Zofii po cichu liczyła, że przeminie jak mroczny sen wraz ukończeniem przez niego służby wojskowej. On po prostu wyjedzie, a ona wreszcie będzie miała upragniony święty spokój. I pewnie tak by się stało, ale ciotka Aurelia miała względem nich inne plany.
Tuż przed wyjściem „narzeczonego” córki z wojska, wezwała go do siebie i zażądała, by ten jasno zdeklarował się co do daty ślubu. Zaskoczony tym wojak spłonął rakiem, zapewne ze złości, i nie owijając w bawełnę oznajmił:
- Nie było o tym miedzy nami mowy!
- Ale teraz już jest! – pokrzykiwała niezadowolona z takiej odpowiedzi.
Potem krzyczała jeszcze coś o bałamuceniu, uchylaniu się od odpowiedzialności i czymś tam jeszcze. W każdym razie nie była to miła rozmowa. Efekt tego był taki, że Staszek wziął nogi za pas i wrócił do jednostki, nawet się nie żegnając.
Na polu bitwy została biedna Hanna, zalewając się łzami i zła jak osa matka, gotowa wbić swoje żądło każdemu, kto się pojawi w polu rażenia.
Zima w tamtym roku była w miarę łagodna i już z początkiem marca śniegi ustąpiły na dobre. Tylko Matka Hani nadal trwała w swej zaciętości, czasem wspomagana mentalnie przez swojego męża Karola, którego całym światem była praca na budowach. Wracał z niej późno, zjadał, co mu przygotowała żona, a w wolnej chwili ustawiał domowników po kątach. Na pierwszej linii ognia zwykle była, jak się można domyślić, najstarsza córka. Po powrocie z pracy, pracowała w fabryce dziewiarskiej, stojąc osiem godzin przy krosnach, wątła i niedożywiona, padała z nóg. Rodziców to jednak nie interesowało. Zero współczucia i zrozumienia. O odpoczynku nie było mowy. Czekały na nią brudne naczynia w zlewie, zabrudzone podłogi i kawałek pola oraz przydomowy, całkiem sporej wielkości ogród do ogarnięcia. Aż dziw, że to wszystko wytrzymywała. Brat nie kwapił się do pomocy, a młodsza siostrzyczka traktowana była z pobłażaniem.
Tymczasem czas biegł i nieuchronnie zbliżał się dzień, w którym to Staszek kończył służbę wojskową.
Los sprawił, że kuzynka Hani, Zofia, licealistka, na tydzień przed jego wyjściem wraz z uczniami ze swojej klasy pojechała na wycieczkę w Bieszczady. Był kwiecień. W górach było jeszcze zimno i nieprzyjemnie. Z wycieczki więc wróciła mocno przeziębiona, co ostatecznie skończyło się zapaleniem płuc. Trzy następne tygodnie spędziła w łóżku, pozbawiona kontaktu z Hanią i innymi znajomymi. Zaś jej mama skrzętnie ukrywała przed nią wszelkie wiadomości dotyczące Hanny. Gdy więc wreszcie wyzdrowiała, postanowiła pierwsze swoje kroki skierować do przyjaciółki i kuzynki w jednej osobie. Mama nie była jednak zachwycona tym pomysłem.
- Nie zdziw się, jeśli zastaniesz tam Staszka – uprzedziła ją, sugerując, że są razem i lepiej byłoby, żeby im nie przeszkadzała.
- Ale jak to? Przecież miał wracać w rodzinne strony. Zdecydował się powrócić? – zdziwiła się niebywale.
- W ogóle tam nie dotarł – wyjaśniła jej matka.
Okazało się, że matka Hanny zmusiła ją, by w tym dniu stała pod koszarami do skutku i nie pozwoliła Staszkowi wrócić do domu rodzinnego. Zagroziła wręcz, że bez niego w domu ma się nie pokazywać.
Zofia nie mogła w to uwierzyć. W dzisiejszych czasach byłoby to nie do pomyślenia. Podchodziłoby to pod paragraf ograniczenia swobody osobistej, wymuszania i pewnie jeszcze kilka innych paragrafów, za które rodzice Hani mogliby otrzymać solidną karę, z więzieniem włącznie. Ale to były inne czasy. Nie mniej jednak zbulwersowana Zofia postanowiła wtedy sprawdzić wszystko u źródła.
Ledwo tylko przekroczyła próg domu kuzynki, spotkała się z niechęcią ze strony wujostwa.
- Mącicielka! – pokrzykiwał na nią wuj. – Lepiej żebyś tu nie przychodziła!
- Wszystko już ustalone! Termin ślubu zaklepany, sala na wesele zamówiona, spis gości właśnie się robi! A Hania nie potrzebuje żadnych doradców! – wtórowała mu ciotka Aurelia.
Nie mogła zrozumieć, skąd ta niechęć do niej i dlaczego tak upierają się, by za wszelką cenę wydać córkę za kogoś, kogo nie kocha. Wiele jednak jest rzeczy na tym świecie, które trudne są do zrozumienia. Czasem po prostu coś dzieje się wbrew naszej woli, a my nie mamy na to wpływu. Ale jak to się miało do Hani? Ona przecież miała… Zastraszona jednak przez toksycznych rodziców, nie znalazła w sobie dość siły, by powalczyć o swoje prawa.
Gdy kilka chwil później zdawała relację z tego, co się wydarzyło pod koszarami tamtego dnia, Zofii włos się jeżył na głowie.
- Staszek za nic nie chciał jechać ze mną do domu – mówiła płacząc. – Błagałam go, żeby pojechał choć na parę dni, a potem się zobaczy. Może matka odpuści. Widział, że jestem na krawędzi wyczerpania psychicznego i chyba zrobiło mu się mnie żal i ostatecznie przystał na mój pomysł. Zaznaczył jednak, że w swoim rodzinnym mieście na wschodzie Polski pozostawił swoją narzeczoną, której obiecał ślub. I że on nie może złamać danej jej obietnicy, bo ją bardzo kocha. Już wcześniej coś o niej przebąkiwał, ale ja go nie słuchałam. Sądziłam, że to tylko taki zabieg, żeby w drugiej osobie wzbudzić zazdrość. Zresztą, nie zależało mi na nim, a tym bardziej na jego uczuciach.
Zdaniem Hanny, miała to być zwykła ustawka, która miała za zadanie oszukać rodziców. Tyle że sprawy zaszły za daleko. „Zwierzyna” została złapana w sieci i tak już zostało.
- Gdy tylko Staszek zaczynał wspominać o tym, że powinien w końcu odwiedzić rodzinę, ojciec Hani natychmiast wyciągał wódkę na stół i go upijał – kontynuowała swoja opowieść. - Czasem trwało to przez kilka dni. Staszek po powrocie z wojska nie miał pracy, więc mógł sobie na to pozwolić.
Na początku od czasu do czasu zabierał go ze sobą na budowę, by mógł zarobić parę złotych. Jednakże pracownicy budowlani do wylewających za przysłowiowy kołnierz nie należeli, więc biedak nie był w stanie się od tego wszystkiego uwolnić.
Zaniepokojeni nie pojawieniem się w domu syna po wyjściu z wojska rodzice Staszka postanowili go odnaleźć. Wtedy sprawa z porzuconą narzeczoną ujrzała światło dzienne. I choć spotkało się to z wielkim oburzeniem jego rodziców, przyszli teściowie zareagowali zgoła inaczej. Trochę tylko źle wybrali moment.
- Wasz syn nigdzie nie pojedzie! – zawyrokowała ciotka Aurelia. – Związał się z naszą córką i tu zostanie!
Staszek tego dnia wrócił z budowy nieźle wstawiony i w zasadzie było mu wszystko jedno, co wykrzykują pod jego adresem jedni i drudzy, i jak się to wszystko skończy. Pewne sprawy i tak były już nie do odkręcenia. Jak wynikało ze słów jego rodziców, narzeczona nie była w stanie mu tego wybaczyć.
Potem sprawy potoczyły się błyskawicznie, zgodnie z planem matki przyszłej panny młodej. Był ślub, było wesele na sto trzydzieści osób i ogólna radość głównie zaproszonych gości i rodziców Hanny. Do końca nie było wiadomo, czy na ślubie pojawi się rodzina pana młodego, ale ostatecznie zjechało na niego kilka osób.
Rzec by się chciało: wszyscy bawili się świetnie, a młodzi żyli długo i szczęśliwie.
Nic z tego.
Zaraz po ślubie Staszek znalazł sobie inną pracę, a tym samym wydostał się spod przemożnych skrzydeł teścia. Wydawało się, że wszystko zmierza w dobrym kierunku. I choć od początku w małżeństwie brakowało tego, co najważniejsze – miłości, oboje małżonkowie starali się jakoś pogodzić z tą sytuacją i stawić czoła wszelkim przeciwnościom losu. Być może jakoś w miarę dobrze by funkcjonowali, gdyby oczywiście nie ciągłe wtrącanie się w ich sprawy rodziców Hani.
Jeszcze przed ślubem ojciec, z zawodu budowlaniec, zabrał się za remont dwóch dotąd nieużywanych pokoi w rodzinnym domu Hanny. Pomagał mu w tym Staszek, wszakże miał w nich zamieszkać ze świeżo poślubioną żoną. Tyle że despotyczny właściciel domu wszystko chciał w nim urządzić na swoją modłę. Nie dopuszczał do głosu ani córki, ani zięcia. Zniechęcony tym Staszek stracił zapał do pracy i niemal całkiem przestał się interesować swoim mieszkaniem. Ojciec żony nie byłby sobą, gdyby stale komuś nie urządzał awantur i nie dyktował gdzie, co i jak ma robić. Staszek stał się jego kozłem ofiarnym, na którym wyładowywał wszystkie swoje życiowe niepowodzenia i złości. Na dłuższą metę nie wróżyło to nic dobrego. I kto wie, czy nie rzuciłby Hanny i nie wrócił w swoje rodzinne strony, gdyby nie fakt, że zaraz po ślubie żona zaszła w ciążę i urodziła córkę. Niedługo potem kolejną. Staszek jaki był taki był, ale nie potrafił zostawić żony z dwójką małych dzieci i patologicznych rodziców. Bo, że na to określenie zasłużyli sobie w pełni, Zofia nie miała wątpliwości, po tym, jak któregoś dnia stała się przypadkowym świadkiem pewnego zajścia.
Wybrała się w odwiedziny do swojej kuzynki, ale że już od progu usłyszała odgłosy awantury, przystanęła na chwilę w drzwiach wejściowych zdezorientowana. Nie wiedziała, czy to oby dobry moment na wizytę. Sądziła, że trafiła na kłótnię młodych małżonków, ale była w błędzie. Awanturował się wuj ze Staszkiem. Oboje byli na siebie wściekli i w pewnej chwili wuj podniósł na niego rękę. Tyle że Staszek zdążył odeprzeć atak, chwytając ją w locie. Zaskoczona tym Zofia stała jak kamienny posąg, dziwiąc się, jak taki rzekomo bogobojny wuj, który nigdy nie pozwolił sobie na opuszczenie niedzielnej mszy w kościele, a na uroczystościach kościelnych zawsze szedł ze sztandarem w ręce, na którym widniała podobizna Matki Boskiej, może dopuścić się czegoś tak haniebnego. Z toczonej przez mężczyzn kłótni niezbicie wynikało, że wszczął ją właśnie wuj, używając przy tym obelżywych słów wobec swojego zięcia. Takich, których nie sposób powtórzyć. Zaś mama Hanny zza niedomkniętych drzwi w kuchni kibicowała całemu zajściu, co jakiś czas dopingując swojego małżonka.
Gdzie była wtedy Hanna? Podobno na spacerze ze swoimi malutkimi córeczkami.
Było oczywistym, że sytuacja Staszka w tym domu jest godna pożałowania, podobnie jak i Hanny. Toteż Staszek postanowił wybudować swój własny dom, w którym byłby sobie panem, a nie poddanym. I wtedy znów zaczęła się przepychanka.
Rodzice męża Hani chcieli ściągnąć go w rodzinne strony, obiecując mu pieniądze na kupno działki budowlanej. Z tą sytuacją za żadne skarby nie chcieli się zgodzić teściowie. Wysunęli więc podobną propozycję. Przepisali na córkę kawałek pola i załatwili wszystkie stosowne pozwolenia na budowę. Młodzi znów znaleźli się w potrzasku. A że problemy, czy jak kto woli, kłopoty, zwykle chodzą parami, okazała się, że Hania jest w kolejnej ciąży. W dodatku zagrożonej, więc o wyjeździe na wschód Polski nie mogło być mowy. Wykończonej fizycznie i psychicznie kobiecie coraz trudniej było udźwignąć ciężar macierzyństwa i ciągłe kłótnie z rodzicami. A i Staszek, któremu w niesmak było takie życie, zaczął znów zaglądać do kieliszka. Po pracy przesiadywał w knajpie z koleżkami, a do domu wracał późnym wieczorem, nierzadko w nocy. Nie rozwiązało to problemów ani Hanny, ani Staszka. Doszły tylko kolejne.
Kuzynka Zofii urodziła martwe dziecko. W międzyczasie, choć powoli, rosły mury ich nowego domu, na które zaczęło brakować pieniędzy. Staszek zaciągał długi, najczęściej u kolegów.
Niedługo potem na raka zmarła matka naszej bohaterki.
Po ostatnim porodzie Hanna podupadła na zdrowiu. Jej stan psychiczny też pozostawał wiele do życzenia. Była to ewidentna depresja, ale nikt w rodzinie nie pomógł jej, nie nakłonił do leczenia. Wręcz przeciwnie, ojciec wiele razy łajał ją za brak chęci do życia. Pokrzykiwał na nią i kazał wziąć się w garść. Po śmierci żony nie radził sobie z niczym. Był typem mężczyzny, co to nawet wodę w czajniku przypali. Żądał więc od swojej córki, by ta przejęła obowiązki matki: prała, sprzątała, gotowała. Ale biedaczka nie miała na to dość siły. Sytuacja więc stała się patowa.
W dodatku niesforne córki zaczęły wchodzić w okres dojrzewania, a co zatem idzie okres buntu i przysparzały coraz to większych kłopotów.
Najstarsza, Gabrysia, mając lat szesnaście, zaszła w ciążę. Staszek, gdy się o tym dowiedział, wyrzucił ją z domu. Długo trzymano to w tajemnicy.
Zofia mieszkała w tym czasie w innej miejscowości i sama borykała się z poważnymi problemami, zwłaszcza zdrowotnymi. Docierały do niej strzępy informacji, ale potrafiła sobie wyobrazić, co czuła biedna Hanna. Nie wiedziała, kto zaopiekował się ciężarną córką. Podobno jakaś fundacja, ale nie miała pewności, czy to prawda. Potem gruchnęła wiadomość, że wyjechała do Belgii i urodziła tam synka. Po jakimś czasie wróciła jednak do domu. Niemal w tym samym czasie, co Gabrysia, jej matka też urodziła synka.
W międzyczasie młodsza córka, Izabela, pokazała, na co ją stać. Nie garnęła się do nauki, wagarowała, spotykała się z podejrzanym towarzystwem. Nie słuchała rodziców i często uciekała z domu. Nie będąc jeszcze pełnoletnią zamieszkała z żonatym mężczyzną, którego żona pracowała za granicą. Długo ukrywała to przed ojcem i matką. A gdy się sprawa wydała, po prostu uciekła do innego mężczyzny. I tak aż do osiemnastych urodzin, kombinowała, kłamała, uciekała z domu.
Biedna Hanna, przytłoczona kolejnymi problemami, zaczęła poważnie chorować. Pocieszające było to, że najstarsza córka, Gabrysia, w międzyczasie założyła rodzinę i wybudowała dom tuż obok. Mogła na nią liczyć w trudnych chwilach. Staszek trochę mniej nadużywał alkoholu, a z czasem niemal całkiem przestał. Była to konieczność, bowiem kupił ciężarówkę i założył własną działalność, a gdy syn dorósł, zatrudnił go w swojej firmie. Tyle że była to praca od rana do wieczora i Hanna widywała ich tylko wieczorami. I to nie zawsze, bo obaj mieli swoje „światy”, czyli oględnie mówiąc, koleżków, z którymi woleli spędzać czas.
Mając lat czterdzieści kilka przytrafiła jej się kolejna ciąża. Urodziła córeczkę, której dała imię po swojej zmarłej matce. Nie wiedziała wówczas, że niedługo przyjdzie jej się nią cieszyć.
Któregoś dnia Zofia z mężem robili zakupy w jednym z hipermarketów w mieście. Napotkali tam Hannę i Staszka. To było przed świętami wielkanocnymi. Doskonale zapamiętała tamten dzień i nigdy go nie zapomni. Ucieszyła się niezmiernie, widząc swoją dawno niewidzianą kuzynkę. Chyba ze wzajemnością, bo obie z radości rzuciły się sobie na szyję. Hania jednak od razu zalała się rzewnymi łzami.
- Co jest? Co się dzieje? – spytała Zofia zaniepokojona jej stanem. W dodatku zauważyła, że i tak już szczupła kobieta, wygląda, jakby znowu schudła z dziesięć kilogramów. Wiedziała, że nie ma w życiu łatwo i stres niszczy jej ciało i zatruwa duszę, nie mniej jednak podświadomie czuła, że zaraz usłyszy coś strasznego. Często nie potrzebowały słów, żeby się rozumieć. To był taki swoisty rodzaj telepatii. Łączyła ich uczuciowa więź, coś podobnego, co zdarza się u bliźniaków. Współodczuwanie.
- Mam raka! – wybuchła płaczem Hanna.
Zofia stanęła jak wryta. Staszek się nie odezwał. Spojrzał tylko na kuzynkę żony i schylił głowę. Jej mąż także zaniemówił. Po chwili jednak ostentacyjnie powiedział:
- Rak to nie wyrok! Można go pokonać.
Zofia wiedziała jednak, że nie w jej wypadku. Była na to za słaba. Za dużo w życiu przeszła. Wszystkie siły zabrali jej rodzice, mąż i dzieci.
- Za miesiąc Aurelka idzie do Pierwszej Komunii Świętej, a ja jestem coraz słabsza, Nie wiem, jak sobie poradzę… - popłakiwała.
Zofia wyraziła chęć pomocy, ale Hania zdecydowała, że Gabrysia sobie poradzi w kwestii wyboru sukienki i dodatków oraz będzie uczęszczała z nią na spotkania przed komunijne, pójdzie z nią do Pierwszej Spowiedzi i tak dalej.
- Sąsiadka obiecała ugotować garnek rosołu, a mięsa i sałatki załatwi catering. Ciasta kupi się w cukierni. Tylko nie wiem, czy ja dam radę pójść do kościoła. Tydzień przed tym będę miała kolejną chemię – zamartwiała się.
Zofia wróciła z zakupów zdruzgotana. Przez kilka kolejnych nocy nie była w stanie zasnąć. Za dnia zaś stale popłakiwała z żalu, że ją to spotkało. Czasem zwracała oczy w stronę nieba, pytając Boga, dlaczego jest taki niesprawiedliwy. Przecież Hania tyle już w życiu wycierpiała! Czemu zsyła na nią kolejną tragedię? Niestety, niebo się nie otwarło. Bóg nie przemówił. Nawet telepatycznie… Pół roku później zabrał ją do siebie.
Zanim to jednak się stało, rozpoczęła się swoista batalii pomiędzy Ojcem i mężem Hani. Obaj panowie szczerze się nienawidzili, niemal od zawsze. A teraz ta nienawiść przybrała na sile.
- To twoja wina, że Hanka ma raka! – Pokrzykiwał ojciec i rozpowiadał po wsi, że Staszek źle się obchodzi z chorą żoną. Na dowód tego zabrał córkę do swojego domu, żeby się nią opiekować.
- Zawsze ojciec robił ze mnie potwora! – pokrzykiwał Staszek. – Jak się komuś przez całe życie wmawia, że nim jest, to w końcu w to uwierzy i choćby nie chciał, to nim zostaje!
Obarczał też winą ojca żony za to, że razem ze swoją zmarłą teściową, przymuszając ich do ślubu, zmarnowali życie nie tylko swojej córce, ale też jemu.
- Wszyscy wiedzieliście, że miałem narzeczoną i bardzo ją kochałem! Ale wy chcieliście tylko wydać córkę za mąż! Obojętnie za kogo, byle nie została starą panną, bo to byłby dla was wielki wstyd! Zmarnowaliście życie nam obojgu!
Oboje jesteśmy przegrani! Nie tylko twoja córka. Ja także!
Wzajemnym obwinianiom nie było końca. Ponadto Staszek wściekał się, i słusznie, że zabrał mu żonę, pozbawiając go tym samym kontaktu z nią, wtedy, kiedy najbardziej tego potrzebowali, zwłaszcza Hania.
Dorosłe dzieci zaś, zamiast opiekować się śmiertelnie chorą matką w domu, musiały fatygować się do jego domu, żeby się z nią zobaczyć.
Ojciec Hanny był bezwzględny. Rzucał oszczerstwa na temat Staszka i jego dzieci na prawo i lewo, wyssane z palca, wplątując w to najmłodszą siostrę Hanny. Potrafił nieźle nią manipulować. Także Hannie, gdy jej stan był już bardzo poważny, opowiadał niestworzone rzeczy na temat męża. Wszystko po to, żeby zrażona jego złym zachowaniem nie chciała wracać do swojego domu.
Wuj był w tym bardzo przekonywujący. Większość ludzi we wsi uwierzyła haniebnym plotkom. Ale nie Zofia. Doskonale wiedziała, jak wyglądała prawda.
Dlaczego to robił? Bo opiekując się nią w ciężkiej chorobie pod koniec życia chciał się jakoś zrewanżować córce za to, że zniszczył jej życie?
Nie sądzę. Postępując w ten sposób, robił to przecież nadal i to ze zdwojoną siłą.
A może chciał pokazać wszystkim wokół, jaki to z niego prawy ojciec i dobry katolik? Cóż, byłaby to czysta hipokryzja.
Jaki więc mógłby być jeszcze inny powód? Chyba tylko jeden. Był królem egoistów, człowiekiem na wskroś złym i obłudnym.
- Oboje byliśmy przegrani! Już na starcie. Nie tylko Hanna. Ja także. – Stanisław wypowiedział te słowa przed Zofią podczas przypadkowej wspólnej rozmowy, na krótko przed śmiercią żony.
- To prawda – przyznała mu rację.
Bo jakby na to nie spojrzeć, to właśnie rodzice Hanny uruchomili pewien ciąg nieprzyjemnych wydarzeń, które obojgu złamały życie. Pośrednio też odbiły się na życiu ich czwórki wspólnych dzieci.
Jest to opowiadanie oparte na prawdziwych wydarzeniach. Imiona zostały zmienione.Matka często powtarzała jej:
- Siedź w kącie, a znajdą cię!
W dowolnym tłumaczeniu, jeśli ktoś jest dobry/a i zasługuje na uwagę, to się na nim prędzej czy później poznają.
To obiegowe powiedzenie w czasach peerelu było dość popularne i większość ówczesnych rodziców wpajała je do głowy swoim pociechom. Z biegiem czasu okazało się, że nijak ma się do rzeczywistości, a wręcz przeszkadza w normalnym funkcjonowaniu w dorosłym życiu. Zwłaszcza w obecnych czasach, którymi zawładnęła wszechobecna reklama i zgoła inne powiedzenie, które na ten czas brzmi: „Jeśli nie ma cię w Internecie i na Facebooku, to znaczy, że nie istniejesz!”.
Nasza Hania jednak nie doczekała tych czasów. Jej najbliższa przyjaciółka i zarazem krewna z linii matki, a także sąsiadka w jednej osobie, Zofia, bardzo ubolewała nad tym, że nie ma jej już na tym świecie. Wiele razy zastanawiała się też, czy skromna, niepozorna, ale zawsze miła i dobrotliwa Hanna poradziłaby sobie we współczesnym świecie. Nieśmiała i podatna na manipulacje ze strony rodziców, męża, a także własnych dzieci, już w tamtych, jakże innych czasach, nie radziła sobie z ogromem kłopotów, które spadały na jej głowę. Hania nie umiała rozbijać się łokciami i przeć do przodu. Nie potrafiła też zawalczyć o siebie.
Dla odmiany, Zofia, choć wychowana na podobną modłę, jakoś sobie z tym radziła. Czasem z różnym skutkiem, nierzadko wiele swoich posunięć okupując łzami, ale jednak znacząco różniła się od swojej kuzynki.
Rodzice Hani byli bezwzględni, apodyktyczni i niewyrozumiali. Ponadto bardzo podatni na presję środowiska. Wielką wagę, jeśli nie najważniejszą, przykładali do tego, co ludzie powiedzą.
Zofia czasem żartowała, że do imienia i nazwiska powinni przykleić sobie przydomek „Co ludzie powiedzą”. Słowa te bowiem były tak często używane, że aż przeszkadzały w normalnej rozmowie i w relacjach z nimi. Wycisnęły też piętno na życiu ich córki, przez co Hania przez całe swoje krótkie życie była bardzo nieszczęśliwa.
Hanna nie była jedynym ich dzieckiem. Miała młodszego o rok brata i dużo młodszą siostrę. Brat Wiesław był w domu na szczególnych prawach, jako jedyny syn traktowany z szacunkiem i pobłażaniem. Najmłodsza Lidka także. Urodziła się bowiem, kiedy rodzice byli już w starszym wieku i od razu stała się ich pupilką. Wyglądało to trochę tak, jakby była ich wnuczką, a nie córką. W każdym razie rozpieszczali ją, podobnie jak to robią dziadkowie względem swoich wnuków.
Dlaczego zatem Hanię traktowano zgoła inaczej? Trudno zgadnąć.
Gdy skończyła lat dwadzieścia uznano, że należy jak najszybciej wydać ją za mąż. Dwudziestoletnia kobieta w tamtych czasach uważana była przez większość mieszkańców wsi, w której mieszkali, za starą pannę. A że ich córka nie była zbytnio atrakcyjna z wyglądu, w dodatku chuda i niemodnie ubrana, nie cieszyła się zainteresowaniem ze strony mężczyzn.
Czas biegł nieubłaganie, postanowiono zatem nie zwlekać z jej zamążpójściem i postarać się dla niej o kawalera. Matka wzięła sprawy w swoje ręce i zaczęła na dobre rozglądać się za odpowiednim kandydatem na męża córki. Było to trudne, bo nikt jakoś nie był zainteresowany wychudzoną, nieśmiałą, skrytą w sobie i niezbyt ładną panną. Toteż postanowiono wydać ją za, mówiąc kolokwialnie, pierwszego z brzegu kawalera, który się napatoczy. Jak się z czasem okazało, w dosłownym tego słowa znaczeniu.
Hania nigdy wcześniej nie miała chłopaka, ani nawet dobrego kolegi. Całymi dniami harowała w domu i w ogrodzie, a tam raczej trudno znaleźć kandydata na męża. Ponadto opieka nad młodszą siostrą wypełniała jej czas bez reszty. Gdy skończyła szkołę zawodową, poszła, a jakże, do pracy w fabryce.
Czasem Zofia próbowała wyciągnąć ją na jakąś potańcówkę, ale zwykle sprzeciwiała się temu jej rodzicielka. Bywało że i sama Hania odmawiała, tłumacząc się zawsze w ten sam sposób:
- Nie mam się w co ubrać – co zresztą było zgodne z prawdą, albo: - Jestem zmęczona – czemu też nie należało się dziwić.
Dodawała zwykle, że mężczyźni ją nie interesują, wręcz ich nie znosi. No cóż, mając taki przykład w domu…
Tamten pamiętny dzień, który zmienił życie Hanny w jeszcze większy koszmar, za co w pewnym stopniu Zofia obwiniała także siebie, trudno było jej wymazać z pamięci. Ale po kolei…
W wiejskim klubie odbywała się potańcówka. Dodatkową atrakcją, jeśli można tak to nazwać, była obecność sześciu żołnierzy odbywających zasadniczą służbę wojskową w pobliskiej jednostce, która mieściła się w mieście powiatowym, odległym zaledwie kilkanaście kilometrów od rodzinnej wsi obu młodych kobiet. Na ten dzień otrzymali oni dwudziestoczterogodzinną przepustkę, a że pochodzili z odległych zakątków Polski, w tak krótkim czasie nie zdążyliby dojechać do swoich domów i powrócić na czas do koszar. Postanowili więc pozostać na miejscu i jakoś wypełnić swój czas, najlepiej dobrą zabawą. Dla miejscowych panien było to wydarzenie bez precedensu, gdyż zwykle odczuwały niedostateczną ilość męskiego towarzystwa, a tym bardziej dobrych tancerzy.
Zofia zjawiła się w domu kuzynki z ową wiadomością i próbowała uzyskać dla niej pozwolenie wyjścia na potańcówkę. O dziwo, pierwszy raz w życiu nie napotkała na opór rodziców dziewczyny. Hania, zachęcona tym wszystkim, sama też wyraziła chęć pójścia na tańce. Dziwiła ich nagła zmiana frontu obranego przez matkę i ojca Hani, ale ostatecznie nie zastanawiały się nad tym dłużej. Perspektywa dobrej zabawy wzięła górę nad ich rozważaniami. Nie przeczuwały, co się za tym kryje.
Potańcówka jak to potańcówka, tamtego dnia nic szczególnego się nie wydarzyło. Chociaż…
Zofia poszła na nią ze swoim chłopakiem. O ile sama Zofia bawiła się całkiem, całkiem, o tyle Hania siedziała w przysłowiowym kącie, czyli przy stoliku, właściwie ciągle sama. Niedużego wzrostu, chuda szatynka o kręconych włosach nie sięgających nawet do ramion, w prostej, zielonkawej sukience w małe, niezbyt widoczne wzorki, nie przyciągała wzroku ani wiejskich chłopaków, ani żołnierzy. Niemalże zlewała się z tłem sali, sprawiając wrażenie niewidocznej.
W pewnym momencie, akurat wtedy chłopak Zofii zamawiał coś przy barze, jeden z żołnierzy, wykorzystując poniekąd sytuację, podszedł do siedzącej w towarzystwie Hanny, Zofii, i poprosił ją do tańca. Tańczył tak sobie, wiec nie zwracała na niego specjalnej uwagi. Kątem oka wodziła za sylwetką swojego chłopaka, obawiając się jego zazdrości i kłopotów z tym związanych.
Takich jak ów żołnierz, czyli osoby spoza wsi, nazywano po prostu obcymi i miejscowi kawalerowie nie dopuszczali do tego, by ktoś obcy podrywał ich dziewczyny. Zwykle przepędzali ich, gdzie pieprz rośnie. Zofia nie chciała kłopotów. Widząc, że żołnierz próbuje ją uwieść i wymusza na niej obietnicę kilku następnych tańców, stanowczo zaczęła się odżegnywać.
- Całkiem dobrze tańczysz i nawet chętnie potańczyłabym z tobą dłużej, ale mam już chłopaka i nie szukam innego – powiedziała zdecydowanie. – Jest tu pełno wolnych panien. Na pewno jakąś znajdziesz… O, na przykład ta siedząca przy ostatnim stoliku, Hania. Jeszcze nikt nie poprosił jej do tańca – zasugerowała.
Staszek, tak się przedstawił, spojrzał na nią od niechcenia i odrzekł:
- Ale ja chcę ciebie. Tamta jest smutna i nijaka.
- Masz więc wielkie pole do popisu. Spraw, żeby smutek zniknął z jej twarzy. Zatańcz z nią, poderwij. Czy ja muszę ci podpowiadać, co zrobić, żeby dziewczynę wprawić w stan rozpromienienia?
Nie oczekiwała, że Staszek posłucha jej sugestii. Toteż mile się rozczarowała, kiedy jednak poprosił Hanię do tańca. Raz, potem drugi, wreszcie trzeci. Nie wiedziała tylko, czy uczynił to, żeby się jej przypodobać, bo go o to poprosiła, czy też raczej chciał wzbudzić w niej zazdrość. Na koniec ku jej zaskoczeniu zadeklarował się odprowadzić kuzynkę do domu.
- Dobra. Tylko macie iść kilka kroków za nami! – rozkazała.
Wspomniała, że obiecała rodzicom, iż osobiście dopilnuje, by bezpiecznie dotarła do domu. Na szczęście Staszek był posłuszny i nie robił problemów. Rodzinny dom Hanki znajdował się zaledwie kilkadziesiąt kroków dalej od domu Zofii. Wspólnie z chłopakiem uznali więc, że nie będą już im towarzyszyć na tym ostatnim, krótkim odcinku drogi.
- Może coś z tego będzie. Zostawmy ich chociaż przez chwilę samych – podszeptywał Wojtek i proponował, by nie iść za nimi, ale obserwować ich z oddali.
Noc była jasna, pełnia księżyca. Wokół wszystko było widać jak na dłoni. Nie było zatem powodu, by obawiać się, iż nieznajomy żołnierz wyrządzi jej jakąś krzywdę. Gdy więc Hania zniknęła za bramą ogrodzenia swojego domu, a Staszek ruszył w drogę powrotną, mijając ich po drodze, zdecydowali, że misja zakończona i mogą spokojnie się rozejść.
Następnego dnia okazało się jednak, że matka kuzynki, niczym szpieg z Krainy Deszczowców warowała pod domem, czekając na córkę, i nie umknęło jej uwadze, iż odprowadził ją jakiś żołnierz. I znów, o dziwo (!), bynajmniej nie robiła jej z tego powodu wymówek. Tyle że sprawa przybrała nieprzewidziany obrót.
Kilka dni później kuzynka Zofii przybiegła do niej nieco zdołowana. Ledwo tylko usiadła przy stole, rozprawiając nad filiżanką herbaty i kawałkiem szarlotki, którymi ugościła ją gospodyni, niemal się rozpłakała.
- Nie uwierzysz! Matka dowiedziała się od kogoś, że za miesiąc znów jest w klubie potańcówka! – powiedziała rozżalona.
- I co w tym złego? – zdziwiła się Zofia.
- Ano to, że matka kazała mi na nią zaprosić Staszka.
- A ty nie chcesz… - domyśliła się.
- Właśnie tak, nie chcę.
- Nie musisz jej słuchać. A poza tym, niby jak masz go zaprosić? Pojedziesz do jego jednostki? Przecież nawet nie znasz jego nazwiska.
- Nie znam – przyznała. – Ale moja matka już zna!
- Jakim cudem? – nie przestawała się dziwić.
- Nie wiem, pewnie ktoś z młodzieży zna go bliżej, albo przedstawił się jakiejś pannie, ale nie byłam to ja. No i się dowiedziała.
Rzeczywiście, ciotka Aurelia nie miała sobie równych w zdobywaniu najnowszych plotek i wszystkich potrzebnych informacji. Z powodzeniem mogłaby pracować w wywiadzie albo w kontrwywiadzie, i to za niemałe pieniądze. Wielokrotnie sugerowała jej to matka Zofii, oczywiście żartując ze swojej krewniaczki.
- Po prostu jej nie słuchaj. Nie musisz iść na tą potańcówkę, ja zresztą chyba też nie pójdę. Jakoś nie mam ochoty – powiedziała Zofia podpowiadając jej, by znalazła jakiś konkretny, sensowny wykręt. - Zawsze przecież możesz zachorować…
- O nie! Z gruntu odpada! Sama wiesz, że nawet, gdy jestem chora, muszę harować w domu jak wół – irytowała się Hania. – Do łóżka mogę położyć się tylko wtedy, gdy mam 40 stopni gorączki i ledwo słaniam się na nogach.
To prawda. Rzeczywiście tak było. Trzeba więc było znaleźć jakieś inne wyjście z sytuacji. Obmyśliły wspólnie, że Hania rzekomo pojedzie do jednostki z zaproszeniem dla Staszka, ale tak naprawdę nigdy tam nie dotrze. Zatrzyma się w mieście u koleżanki Zofii z liceum, na wypadek, gdyby ciotka Aurelia zechciała osobiście sprawdzić, czy córka nie ukrywa się przypadkiem u kuzynki. Trzeba było wziąć pod uwagę wszelkie możliwości, bo mama Hanki w swojej głowie miała aż nadto różnych pomysłów. Nigdy do końca nie było wiadomo, z czym jeszcze „wyskoczy”.
- Matce powiesz, że zostawiłaś informację u wartownika (o pisemnych zaproszeniach w tamtych czasach jeszcze nikomu się nie śniło, w każdym razie nie w kręgach, w których wychowywały się obie kobiety), bo przecież do jednostki i tak nikogo z zewnątrz nie wpuszczają, co zresztą jest zgodne z prawdą – podpowiadała jej Zofia.
Czy wartownik przekazał informację Staszkowi czy nie, na to już przecież nie mogła mieć wpływu. Zaś na czas odbywania się kolejnej potańcówki obie panie miały się gdzieś ukryć, by nie spotkać się z żołnierzami z jednostki. Oczywiście u kolejnej koleżanki.
Niestety, nie wszystko poszło po ich myśli. Szczwana ciotka Aurelia osobiście pofatygowała się pod klub, w którym odbywały się tańce i wszystko się wydało. Nie poddała się jednak. Nie leżało to w jej naturze. Zaprosiła, a właściwie przymusiła Staszka, który, a jakże (!) był obecny na tańcach, do domu na niedzielny obiad. Biedny chłopak, maglowany przez ciotkę Aurelię, nieopacznie bowiem zdradził, że szykuje mu się kolejna przepustka.
Na wsi jak to na wsi, wiadomości rozchodziły się szybciej niż codzienna prasa (nie było jeszcze wówczas telefonów, za wyjątkiem w szkoły i ośrodka zdrowia, które takowe posiadały, ani komputerów). Toteż biedna Hania natychmiast się o tym dowiedziała. Ale nie od matki, która nie wiedzieć czemu postanowiła to przed nią ukryć. Kombinowała jak mogła, żeby tylko na niedzielę ulotnić się z domu, ale nie było to możliwe. Tak potem relacjonowała wspólny rodzinny obiad:
- Matce usta się nie zamykały. Nie wiem, jakim cudem w ogóle udało jej się zjeść ten obiad, skoro cały czas wypytywała Staszka o różne rzeczy – narzekała.
Okazało się, że młody mężczyzna odpowiadał na jej pytania bardzo lakonicznie, a do Hanny przez cały ten czas nie odezwał się ani słowem.
- Nawet nie patrzył w moją stronę. Zupełnie jakbym miała na sobie czapkę niewidkę. Czułam się idiotycznie!
- Nie przyniósł nawet kwiatów? – spytała Zofia.
- No, nie żartuj! Jakie kwiaty? Dupek i tyle!
- Nie bądź dla niego taka surowa. Pewnie był speszony. Przyznaj, twoja matka każdego potrafi postawić pod ścianą. Poza tym, ty jakoś też specjalnie nie starałaś się go uwieść… Przynajmniej tak wynika z twojej rozmowy.
- Jasne, że nie! – oburzyła się. – Po co? Przecież nie cierpię facetów! A poza tym nie chcę jeszcze wychodzić za mąż.
Był to ewidentny konflikt interesów, ale na to Zofia nic nie mogła poradzić. Kuzynka musiała obronić się sama. Tyle że było do przewidzenia, iż już na starcie polegnie z rodzicami, a zwłaszcza z matką.
Każde kolejne spotkania Staszka z Hanną było starannie zaaranżowane i wyreżyserowane przez jej matkę. Ojciec pokornie się na to godził, poniekąd było mu to na rękę. Zawsze mawiał, że im mniej gęb do wykarmienia, tym lepiej. Liczył, że ślub córki właśnie tym zaowocuje. Ale młodym do ślubu się nie spieszyło. Nie było między nimi tak zwanej chemii, ani nawet zwykłej przyjaźni.
- Jesteś jak królowa zima, a on jak skuty lodem wartownik – żartowała z nich Zofia, dostrzegając niezwykły chłód, który otaczał tę dwójkę.
- A moja matka jak lawina! – Dodawała zwykle kąśliwie, choć trzeba przyznać, było to niezwykle trafne porównanie.
Czas biegł nieubłaganie, a w relacjach między nimi nic się nie zmieniało. Cała ta znajomość Staszka i Hanny trwała zaledwie od pół roku i kuzynka Zofii po cichu liczyła, że przeminie jak mroczny sen wraz ukończeniem przez niego służby wojskowej. On po prostu wyjedzie, a ona wreszcie będzie miała upragniony święty spokój. I pewnie tak by się stało, ale ciotka Aurelia miała względem nich inne plany.
Tuż przed wyjściem „narzeczonego” córki z wojska, wezwała go do siebie i zażądała, by ten jasno zdeklarował się co do daty ślubu. Zaskoczony tym wojak spłonął rakiem, zapewne ze złości, i nie owijając w bawełnę oznajmił:
- Nie było o tym miedzy nami mowy!
- Ale teraz już jest! – pokrzykiwała niezadowolona z takiej odpowiedzi.
Potem krzyczała jeszcze coś o bałamuceniu, uchylaniu się od odpowiedzialności i czymś tam jeszcze. W każdym razie nie była to miła rozmowa. Efekt tego był taki, że Staszek wziął nogi za pas i wrócił do jednostki, nawet się nie żegnając.
Na polu bitwy została biedna Hanna, zalewając się łzami i zła jak osa matka, gotowa wbić swoje żądło każdemu, kto się pojawi w polu rażenia.
Zima w tamtym roku była w miarę łagodna i już z początkiem marca śniegi ustąpiły na dobre. Tylko Matka Hani nadal trwała w swej zaciętości, czasem wspomagana mentalnie przez swojego męża Karola, którego całym światem była praca na budowach. Wracał z niej późno, zjadał, co mu przygotowała żona, a w wolnej chwili ustawiał domowników po kątach. Na pierwszej linii ognia zwykle była, jak się można domyślić, najstarsza córka. Po powrocie z pracy, pracowała w fabryce dziewiarskiej, stojąc osiem godzin przy krosnach, wątła i niedożywiona, padała z nóg. Rodziców to jednak nie interesowało. Zero współczucia i zrozumienia. O odpoczynku nie było mowy. Czekały na nią brudne naczynia w zlewie, zabrudzone podłogi i kawałek pola oraz przydomowy, całkiem sporej wielkości ogród do ogarnięcia. Aż dziw, że to wszystko wytrzymywała. Brat nie kwapił się do pomocy, a młodsza siostrzyczka traktowana była z pobłażaniem.
Tymczasem czas biegł i nieuchronnie zbliżał się dzień, w którym to Staszek kończył służbę wojskową.
Los sprawił, że kuzynka Hani, Zofia, licealistka, na tydzień przed jego wyjściem wraz z uczniami ze swojej klasy pojechała na wycieczkę w Bieszczady. Był kwiecień. W górach było jeszcze zimno i nieprzyjemnie. Z wycieczki więc wróciła mocno przeziębiona, co ostatecznie skończyło się zapaleniem płuc. Trzy następne tygodnie spędziła w łóżku, pozbawiona kontaktu z Hanią i innymi znajomymi. Zaś jej mama skrzętnie ukrywała przed nią wszelkie wiadomości dotyczące Hanny. Gdy więc wreszcie wyzdrowiała, postanowiła pierwsze swoje kroki skierować do przyjaciółki i kuzynki w jednej osobie. Mama nie była jednak zachwycona tym pomysłem.
- Nie zdziw się, jeśli zastaniesz tam Staszka – uprzedziła ją, sugerując, że są razem i lepiej byłoby, żeby im nie przeszkadzała.
- Ale jak to? Przecież miał wracać w rodzinne strony. Zdecydował się powrócić? – zdziwiła się niebywale.
- W ogóle tam nie dotarł – wyjaśniła jej matka.
Okazało się, że matka Hanny zmusiła ją, by w tym dniu stała pod koszarami do skutku i nie pozwoliła Staszkowi wrócić do domu rodzinnego. Zagroziła wręcz, że bez niego w domu ma się nie pokazywać.
Zofia nie mogła w to uwierzyć. W dzisiejszych czasach byłoby to nie do pomyślenia. Podchodziłoby to pod paragraf ograniczenia swobody osobistej, wymuszania i pewnie jeszcze kilka innych paragrafów, za które rodzice Hani mogliby otrzymać solidną karę, z więzieniem włącznie. Ale to były inne czasy. Nie mniej jednak zbulwersowana Zofia postanowiła wtedy sprawdzić wszystko u źródła.
Ledwo tylko przekroczyła próg domu kuzynki, spotkała się z niechęcią ze strony wujostwa.
- Mącicielka! – pokrzykiwał na nią wuj. – Lepiej żebyś tu nie przychodziła!
- Wszystko już ustalone! Termin ślubu zaklepany, sala na wesele zamówiona, spis gości właśnie się robi! A Hania nie potrzebuje żadnych doradców! – wtórowała mu ciotka Aurelia.
Nie mogła zrozumieć, skąd ta niechęć do niej i dlaczego tak upierają się, by za wszelką cenę wydać córkę za kogoś, kogo nie kocha. Wiele jednak jest rzeczy na tym świecie, które trudne są do zrozumienia. Czasem po prostu coś dzieje się wbrew naszej woli, a my nie mamy na to wpływu. Ale jak to się miało do Hani? Ona przecież miała… Zastraszona jednak przez toksycznych rodziców, nie znalazła w sobie dość siły, by powalczyć o swoje prawa.
Gdy kilka chwil później zdawała relację z tego, co się wydarzyło pod koszarami tamtego dnia, Zofii włos się jeżył na głowie.
- Staszek za nic nie chciał jechać ze mną do domu – mówiła płacząc. – Błagałam go, żeby pojechał choć na parę dni, a potem się zobaczy. Może matka odpuści. Widział, że jestem na krawędzi wyczerpania psychicznego i chyba zrobiło mu się mnie żal i ostatecznie przystał na mój pomysł. Zaznaczył jednak, że w swoim rodzinnym mieście na wschodzie Polski pozostawił swoją narzeczoną, której obiecał ślub. I że on nie może złamać danej jej obietnicy, bo ją bardzo kocha. Już wcześniej coś o niej przebąkiwał, ale ja go nie słuchałam. Sądziłam, że to tylko taki zabieg, żeby w drugiej osobie wzbudzić zazdrość. Zresztą, nie zależało mi na nim, a tym bardziej na jego uczuciach.
Zdaniem Hanny, miała to być zwykła ustawka, która miała za zadanie oszukać rodziców. Tyle że sprawy zaszły za daleko. „Zwierzyna” została złapana w sieci i tak już zostało.
- Gdy tylko Staszek zaczynał wspominać o tym, że powinien w końcu odwiedzić rodzinę, ojciec Hani natychmiast wyciągał wódkę na stół i go upijał – kontynuowała swoja opowieść. - Czasem trwało to przez kilka dni. Staszek po powrocie z wojska nie miał pracy, więc mógł sobie na to pozwolić.
Na początku od czasu do czasu zabierał go ze sobą na budowę, by mógł zarobić parę złotych. Jednakże pracownicy budowlani do wylewających za przysłowiowy kołnierz nie należeli, więc biedak nie był w stanie się od tego wszystkiego uwolnić.
Zaniepokojeni nie pojawieniem się w domu syna po wyjściu z wojska rodzice Staszka postanowili go odnaleźć. Wtedy sprawa z porzuconą narzeczoną ujrzała światło dzienne. I choć spotkało się to z wielkim oburzeniem jego rodziców, przyszli teściowie zareagowali zgoła inaczej. Trochę tylko źle wybrali moment.
- Wasz syn nigdzie nie pojedzie! – zawyrokowała ciotka Aurelia. – Związał się z naszą córką i tu zostanie!
Staszek tego dnia wrócił z budowy nieźle wstawiony i w zasadzie było mu wszystko jedno, co wykrzykują pod jego adresem jedni i drudzy, i jak się to wszystko skończy. Pewne sprawy i tak były już nie do odkręcenia. Jak wynikało ze słów jego rodziców, narzeczona nie była w stanie mu tego wybaczyć.
Potem sprawy potoczyły się błyskawicznie, zgodnie z planem matki przyszłej panny młodej. Był ślub, było wesele na sto trzydzieści osób i ogólna radość głównie zaproszonych gości i rodziców Hanny. Do końca nie było wiadomo, czy na ślubie pojawi się rodzina pana młodego, ale ostatecznie zjechało na niego kilka osób.
Rzec by się chciało: wszyscy bawili się świetnie, a młodzi żyli długo i szczęśliwie.
Nic z tego.
Zaraz po ślubie Staszek znalazł sobie inną pracę, a tym samym wydostał się spod przemożnych skrzydeł teścia. Wydawało się, że wszystko zmierza w dobrym kierunku. I choć od początku w małżeństwie brakowało tego, co najważniejsze – miłości, oboje małżonkowie starali się jakoś pogodzić z tą sytuacją i stawić czoła wszelkim przeciwnościom losu. Być może jakoś w miarę dobrze by funkcjonowali, gdyby oczywiście nie ciągłe wtrącanie się w ich sprawy rodziców Hani.
Jeszcze przed ślubem ojciec, z zawodu budowlaniec, zabrał się za remont dwóch dotąd nieużywanych pokoi w rodzinnym domu Hanny. Pomagał mu w tym Staszek, wszakże miał w nich zamieszkać ze świeżo poślubioną żoną. Tyle że despotyczny właściciel domu wszystko chciał w nim urządzić na swoją modłę. Nie dopuszczał do głosu ani córki, ani zięcia. Zniechęcony tym Staszek stracił zapał do pracy i niemal całkiem przestał się interesować swoim mieszkaniem. Ojciec żony nie byłby sobą, gdyby stale komuś nie urządzał awantur i nie dyktował gdzie, co i jak ma robić. Staszek stał się jego kozłem ofiarnym, na którym wyładowywał wszystkie swoje życiowe niepowodzenia i złości. Na dłuższą metę nie wróżyło to nic dobrego. I kto wie, czy nie rzuciłby Hanny i nie wrócił w swoje rodzinne strony, gdyby nie fakt, że zaraz po ślubie żona zaszła w ciążę i urodziła córkę. Niedługo potem kolejną. Staszek jaki był taki był, ale nie potrafił zostawić żony z dwójką małych dzieci i patologicznych rodziców. Bo, że na to określenie zasłużyli sobie w pełni, Zofia nie miała wątpliwości, po tym, jak któregoś dnia stała się przypadkowym świadkiem pewnego zajścia.
Wybrała się w odwiedziny do swojej kuzynki, ale że już od progu usłyszała odgłosy awantury, przystanęła na chwilę w drzwiach wejściowych zdezorientowana. Nie wiedziała, czy to oby dobry moment na wizytę. Sądziła, że trafiła na kłótnię młodych małżonków, ale była w błędzie. Awanturował się wuj ze Staszkiem. Oboje byli na siebie wściekli i w pewnej chwili wuj podniósł na niego rękę. Tyle że Staszek zdążył odeprzeć atak, chwytając ją w locie. Zaskoczona tym Zofia stała jak kamienny posąg, dziwiąc się, jak taki rzekomo bogobojny wuj, który nigdy nie pozwolił sobie na opuszczenie niedzielnej mszy w kościele, a na uroczystościach kościelnych zawsze szedł ze sztandarem w ręce, na którym widniała podobizna Matki Boskiej, może dopuścić się czegoś tak haniebnego. Z toczonej przez mężczyzn kłótni niezbicie wynikało, że wszczął ją właśnie wuj, używając przy tym obelżywych słów wobec swojego zięcia. Takich, których nie sposób powtórzyć. Zaś mama Hanny zza niedomkniętych drzwi w kuchni kibicowała całemu zajściu, co jakiś czas dopingując swojego małżonka.
Gdzie była wtedy Hanna? Podobno na spacerze ze swoimi malutkimi córeczkami.
Było oczywistym, że sytuacja Staszka w tym domu jest godna pożałowania, podobnie jak i Hanny. Toteż Staszek postanowił wybudować swój własny dom, w którym byłby sobie panem, a nie poddanym. I wtedy znów zaczęła się przepychanka.
Rodzice męża Hani chcieli ściągnąć go w rodzinne strony, obiecując mu pieniądze na kupno działki budowlanej. Z tą sytuacją za żadne skarby nie chcieli się zgodzić teściowie. Wysunęli więc podobną propozycję. Przepisali na córkę kawałek pola i załatwili wszystkie stosowne pozwolenia na budowę. Młodzi znów znaleźli się w potrzasku. A że problemy, czy jak kto woli, kłopoty, zwykle chodzą parami, okazała się, że Hania jest w kolejnej ciąży. W dodatku zagrożonej, więc o wyjeździe na wschód Polski nie mogło być mowy. Wykończonej fizycznie i psychicznie kobiecie coraz trudniej było udźwignąć ciężar macierzyństwa i ciągłe kłótnie z rodzicami. A i Staszek, któremu w niesmak było takie życie, zaczął znów zaglądać do kieliszka. Po pracy przesiadywał w knajpie z koleżkami, a do domu wracał późnym wieczorem, nierzadko w nocy. Nie rozwiązało to problemów ani Hanny, ani Staszka. Doszły tylko kolejne.
Kuzynka Zofii urodziła martwe dziecko. W międzyczasie, choć powoli, rosły mury ich nowego domu, na które zaczęło brakować pieniędzy. Staszek zaciągał długi, najczęściej u kolegów.
Niedługo potem na raka zmarła matka naszej bohaterki.
Po ostatnim porodzie Hanna podupadła na zdrowiu. Jej stan psychiczny też pozostawał wiele do życzenia. Była to ewidentna depresja, ale nikt w rodzinie nie pomógł jej, nie nakłonił do leczenia. Wręcz przeciwnie, ojciec wiele razy łajał ją za brak chęci do życia. Pokrzykiwał na nią i kazał wziąć się w garść. Po śmierci żony nie radził sobie z niczym. Był typem mężczyzny, co to nawet wodę w czajniku przypali. Żądał więc od swojej córki, by ta przejęła obowiązki matki: prała, sprzątała, gotowała. Ale biedaczka nie miała na to dość siły. Sytuacja więc stała się patowa.
W dodatku niesforne córki zaczęły wchodzić w okres dojrzewania, a co zatem idzie okres buntu i przysparzały coraz to większych kłopotów.
Najstarsza, Gabrysia, mając lat szesnaście, zaszła w ciążę. Staszek, gdy się o tym dowiedział, wyrzucił ją z domu. Długo trzymano to w tajemnicy.
Zofia mieszkała w tym czasie w innej miejscowości i sama borykała się z poważnymi problemami, zwłaszcza zdrowotnymi. Docierały do niej strzępy informacji, ale potrafiła sobie wyobrazić, co czuła biedna Hanna. Nie wiedziała, kto zaopiekował się ciężarną córką. Podobno jakaś fundacja, ale nie miała pewności, czy to prawda. Potem gruchnęła wiadomość, że wyjechała do Belgii i urodziła tam synka. Po jakimś czasie wróciła jednak do domu. Niemal w tym samym czasie, co Gabrysia, jej matka też urodziła synka.
W międzyczasie młodsza córka, Izabela, pokazała, na co ją stać. Nie garnęła się do nauki, wagarowała, spotykała się z podejrzanym towarzystwem. Nie słuchała rodziców i często uciekała z domu. Nie będąc jeszcze pełnoletnią zamieszkała z żonatym mężczyzną, którego żona pracowała za granicą. Długo ukrywała to przed ojcem i matką. A gdy się sprawa wydała, po prostu uciekła do innego mężczyzny. I tak aż do osiemnastych urodzin, kombinowała, kłamała, uciekała z domu.
Biedna Hanna, przytłoczona kolejnymi problemami, zaczęła poważnie chorować. Pocieszające było to, że najstarsza córka, Gabrysia, w międzyczasie założyła rodzinę i wybudowała dom tuż obok. Mogła na nią liczyć w trudnych chwilach. Staszek trochę mniej nadużywał alkoholu, a z czasem niemal całkiem przestał. Była to konieczność, bowiem kupił ciężarówkę i założył własną działalność, a gdy syn dorósł, zatrudnił go w swojej firmie. Tyle że była to praca od rana do wieczora i Hanna widywała ich tylko wieczorami. I to nie zawsze, bo obaj mieli swoje „światy”, czyli oględnie mówiąc, koleżków, z którymi woleli spędzać czas.
Mając lat czterdzieści kilka przytrafiła jej się kolejna ciąża. Urodziła córeczkę, której dała imię po swojej zmarłej matce. Nie wiedziała wówczas, że niedługo przyjdzie jej się nią cieszyć.
Któregoś dnia Zofia z mężem robili zakupy w jednym z hipermarketów w mieście. Napotkali tam Hannę i Staszka. To było przed świętami wielkanocnymi. Doskonale zapamiętała tamten dzień i nigdy go nie zapomni. Ucieszyła się niezmiernie, widząc swoją dawno niewidzianą kuzynkę. Chyba ze wzajemnością, bo obie z radości rzuciły się sobie na szyję. Hania jednak od razu zalała się rzewnymi łzami.
- Co jest? Co się dzieje? – spytała Zofia zaniepokojona jej stanem. W dodatku zauważyła, że i tak już szczupła kobieta, wygląda, jakby znowu schudła z dziesięć kilogramów. Wiedziała, że nie ma w życiu łatwo i stres niszczy jej ciało i zatruwa duszę, nie mniej jednak podświadomie czuła, że zaraz usłyszy coś strasznego. Często nie potrzebowały słów, żeby się rozumieć. To był taki swoisty rodzaj telepatii. Łączyła ich uczuciowa więź, coś podobnego, co zdarza się u bliźniaków. Współodczuwanie.
- Mam raka! – wybuchła płaczem Hanna.
Zofia stanęła jak wryta. Staszek się nie odezwał. Spojrzał tylko na kuzynkę żony i schylił głowę. Jej mąż także zaniemówił. Po chwili jednak ostentacyjnie powiedział:
- Rak to nie wyrok! Można go pokonać.
Zofia wiedziała jednak, że nie w jej wypadku. Była na to za słaba. Za dużo w życiu przeszła. Wszystkie siły zabrali jej rodzice, mąż i dzieci.
- Za miesiąc Aurelka idzie do Pierwszej Komunii Świętej, a ja jestem coraz słabsza, Nie wiem, jak sobie poradzę… - popłakiwała.
Zofia wyraziła chęć pomocy, ale Hania zdecydowała, że Gabrysia sobie poradzi w kwestii wyboru sukienki i dodatków oraz będzie uczęszczała z nią na spotkania przed komunijne, pójdzie z nią do Pierwszej Spowiedzi i tak dalej.
- Sąsiadka obiecała ugotować garnek rosołu, a mięsa i sałatki załatwi catering. Ciasta kupi się w cukierni. Tylko nie wiem, czy ja dam radę pójść do kościoła. Tydzień przed tym będę miała kolejną chemię – zamartwiała się.
Zofia wróciła z zakupów zdruzgotana. Przez kilka kolejnych nocy nie była w stanie zasnąć. Za dnia zaś stale popłakiwała z żalu, że ją to spotkało. Czasem zwracała oczy w stronę nieba, pytając Boga, dlaczego jest taki niesprawiedliwy. Przecież Hania tyle już w życiu wycierpiała! Czemu zsyła na nią kolejną tragedię? Niestety, niebo się nie otwarło. Bóg nie przemówił. Nawet telepatycznie… Pół roku później zabrał ją do siebie.
Zanim to jednak się stało, rozpoczęła się swoista batalii pomiędzy Ojcem i mężem Hani. Obaj panowie szczerze się nienawidzili, niemal od zawsze. A teraz ta nienawiść przybrała na sile.
- To twoja wina, że Hanka ma raka! – Pokrzykiwał ojciec i rozpowiadał po wsi, że Staszek źle się obchodzi z chorą żoną. Na dowód tego zabrał córkę do swojego domu, żeby się nią opiekować.
- Zawsze ojciec robił ze mnie potwora! – pokrzykiwał Staszek. – Jak się komuś przez całe życie wmawia, że nim jest, to w końcu w to uwierzy i choćby nie chciał, to nim zostaje!
Obarczał też winą ojca żony za to, że razem ze swoją zmarłą teściową, przymuszając ich do ślubu, zmarnowali życie nie tylko swojej córce, ale też jemu.
- Wszyscy wiedzieliście, że miałem narzeczoną i bardzo ją kochałem! Ale wy chcieliście tylko wydać córkę za mąż! Obojętnie za kogo, byle nie została starą panną, bo to byłby dla was wielki wstyd! Zmarnowaliście życie nam obojgu!
Oboje jesteśmy przegrani! Nie tylko twoja córka. Ja także!
Wzajemnym obwinianiom nie było końca. Ponadto Staszek wściekał się, i słusznie, że zabrał mu żonę, pozbawiając go tym samym kontaktu z nią, wtedy, kiedy najbardziej tego potrzebowali, zwłaszcza Hania.
Dorosłe dzieci zaś, zamiast opiekować się śmiertelnie chorą matką w domu, musiały fatygować się do jego domu, żeby się z nią zobaczyć.
Ojciec Hanny był bezwzględny. Rzucał oszczerstwa na temat Staszka i jego dzieci na prawo i lewo, wyssane z palca, wplątując w to najmłodszą siostrę Hanny. Potrafił nieźle nią manipulować. Także Hannie, gdy jej stan był już bardzo poważny, opowiadał niestworzone rzeczy na temat męża. Wszystko po to, żeby zrażona jego złym zachowaniem nie chciała wracać do swojego domu.
Wuj był w tym bardzo przekonywujący. Większość ludzi we wsi uwierzyła haniebnym plotkom. Ale nie Zofia. Doskonale wiedziała, jak wyglądała prawda.
Dlaczego to robił? Bo opiekując się nią w ciężkiej chorobie pod koniec życia chciał się jakoś zrewanżować córce za to, że zniszczył jej życie?
Nie sądzę. Postępując w ten sposób, robił to przecież nadal i to ze zdwojoną siłą.
A może chciał pokazać wszystkim wokół, jaki to z niego prawy ojciec i dobry katolik? Cóż, byłaby to czysta hipokryzja.
Jaki więc mógłby być jeszcze inny powód? Chyba tylko jeden. Był królem egoistów, człowiekiem na wskroś złym i obłudnym.
- Oboje byliśmy przegrani! Już na starcie. Nie tylko Hanna. Ja także. – Stanisław wypowiedział te słowa przed Zofią podczas przypadkowej wspólnej rozmowy, na krótko przed śmiercią żony.
- To prawda – przyznała mu rację.
Bo jakby na to nie spojrzeć, to właśnie rodzice Hanny uruchomili pewien ciąg nieprzyjemnych wydarzeń, które obojgu złamały życie. Pośrednio też odbiły się na życiu ich czwórki wspólnych dzieci.
Dedykuję go pamięci zmarłej, najukochańszej kuzynce i przyjaciółce. Jestem jej to winna.
autorka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz