wtorek, 27 marca 2018

Obowiązkowe konta księży na Facebooku - felieton


W ostatnim czasie, a szczególnie w okresie Wielkiego Tygodnia w Kościele Katolickim, nachodzą mnie różne myśli związane z życiem doczesnym i tym pozagrobowym. Jedną z nich chciałam się dzisiaj z Wami podzielić.
Otóż uważam, że każdy z księży powinien mieć obowiązkowe konto na Facebooku. Cokolwiek by nie mówić o tym portalu społecznościowym, jedno trzeba mu przyznać, doskonale odzwierciedla ludzkie charaktery.
Gdyby tak duszpasterze mieli na nim swoje konta, nie musieliby godzinami sterczeć w konfesjonałach. Za pośrednictwem Facebooka poznaliby większość grzechów i grzeszków swoich owieczek, czy jak niektórzy złośliwie mawiają, baranów. Posty i zdjęcia tam publikowane, pozwalają na dogłębną ocenę tego, co wierni i niewierni sobą reprezentują. Celowo użyłam słowa niewierni, bo wśród całego stadka mianującego się katolikami, lwia część nie uczęszcza do kościoła. Podnosi tylko statystykę, czyli innymi słowy, robi sztuczny tłum.
Różnie można ich nazywać: agnostykami, wyrzutkami, katolami. Jak zwał tak zwał. Nie o to chodzi. Skoro jednak nazywają siebie katolikami, mimo wszystko należy brać ich pod uwagę.
W okresie Wielkiego Tygodnia rzesza katolików, tych stale uczęszczających do kościoła i tych rzadko lub niemal wcale, udaje się do spowiedzi. Przed konfesjonałami tworzą się długie kolejki, przypominające te przed sklepami w czasach peerelu. Tyle że w tych kolejkach nie stoi się po to, żeby coś kupić, ale żeby czegoś się pozbyć. Mianowicie swoich grzechów. Wyznać je kapłanowi i odejść od konfesjonału w przekonaniu, że wszystko znów jest w porządku.
Jaki w gruncie rzeczy jest tego rezultat, to już inna historia. W każdym razie oboje, spowiednik i spowiadający się, mają na to średnio 3 minuty. Tyle bowiem trwa przeciętnie spowiedź jednego grzesznika w okresie przedświątecznym, zakładając przy tym, że większość z nich spowiada się raz lub dwa razy w roku. Ile w tym czasie można wyznać grzechów i jak długiego, a raczej króciutkiego, można wysłuchać kazania, rzecz wielce dyskusyjna. O pokucie, zwykle odmówieniu kilku zdrowasiek, nie wspomnę, bo co to za pokuta. O zadośćuczynieniu też, bo najczęściej jest już za późno na naprawienie szkód, które grzesznik wyrządził. Zostaje więc tylko zwykłe słowo przepraszam, Bogu lub konkretnej osobie, które nawiasem mówiąc, nic nie kosztuje.
Czy tak ma wyglądać spowiedź? Niejednokrotnie zakrawa to na kpinę, i to z obu stron. Nie przykłada się do tego ani grzesznik, ani spowiednik.
Widać to doskonale na wsiach. Tu bowiem z reguły wszyscy się znają. Świetnie wiedzą, kto i jakim jest człowiekiem, i ile jest w stanie popełnić różnych grzechów. Meszkańcy widzą jego dobre i złe zachowania. Te złe, bynajmniej nie zmieniają się pod wpływem trzyminutowej spowiedzi przedświątecznej. Jaki jest więc sens przeprowadzania takich spowiedzi?
Myślę, choć pewnie większość osób nie podziela mojego zdania, że gdyby księża mieli konta na Facebooku, zapewne ułatwiłoby im to sprawę. Poznaliby sympatie, antypatie, nawyki, tudzież dobre i złe myśli, i uczynki swoich owieczek. Reszty pewnie by się domyślili. I gdyby zaszła taka potrzeba, bo na przykład kapłanowi coś by się ewidentnie nie spodobało, zawsze mógłby wezwać delikwenta przed swoje oblicze i przywołać do porządku.Albo przypomnieć mu zapomniany lub zatajony grzech przy okazji spowiedzi.
Domyślam się, co o tym myślicie. Jesteście pewni, że w tym wypadku wierni masowo likwidowaliby swoje konta, albo nie zakładali ich wcale, tłumacząc się, że nie mają lub nie potrafią obsługiwać komputera. Albo publikowaliby tylko same miłe dla oka posty, by przestawić się w dobrym świetle.
Oczywiście macie rację. Tak by się niewątpliwie stało.
Byłby to kolejny dowód na to, że większość z wiernych to tylko zwykli hipokryci. Zweryfikowałoby też prawdziwą liczbę katolików w Polsce. Obnażyło obraz nas samych.
Całkiem niedawno podzieliłam się swoimi przemyśleniami z dwójką moich dobrych znajomych. Nie tylko nie spodobał im się mój pomysł, ale nie wiedzieć czemu uznali za stosowne przede mną się wytłumaczyć, choć tego nie oczekiwałam. I wiecie, co usłyszałam?
W jednym przypadku dowiedziałam się, że kolega ma konto na FB, ale nigdy nic tam nie publikuje. Służy mu jedynie do obserwacji innych. Bardzo ciekawe! Czyli co? Takie CBŚ, FBI, albo w najlepszym razie szpieg z Krainy Deszczowców? Do czego są mu te informacje potrzebne? Zapytany o to przeze mnie odpowiedział, że dobrze jest poznać wroga.
W psychologii jakoś to się nazywa i nawet wiem jak, ale wolę nie przytaczać tego terminu. Ksiądz (zakładając, że miałby konto na FB) też z pewnością potrafiłby odpowiednio to nazwać i wytłumaczyć mu, że to złe zachowanie.
Druga osoba z moich kontaktów na Facebooku zapytana, dlaczego publikuje tylko i wyłącznie zdjęcia przyrody, a nigdy nic nie pisze o sobie ani o swojej rodzinie, ani też nie wypowiada się na podnoszone tam tematy, odpowiedziała w sposób równie zaskakujący: „Bo ją nie interesują inni”.
I znowu ciśnie się na usta kolejny termin z psychologii. Wam zapewne też. Ksiądz nie miałby z tym najmniejszego problemu. Podobnie poradziłby sobie z tymi, którzy opluwają innych, sieją nienawiść, gardzą ludźmi innych ras i wyznań.
Wspomnieć należy tu także o tych osobach, które zalewają wręcz strony Facebooka świętymi obrazkami, różnymi modlitwami i nawoływaniami do różnych dobroczynnych akcji, za którymi nie idą żadne dobre uczynki z ich strony. Są jedynie przejawem ich niezdrowego fanatyzmu.
Może, gdyby księża mieliby tę wiedzę, byliby bardziej wyważeni w swoich kazaniach, bliżsi zwykłym ludziom, a nie jak to często bywa, zupełnie odrealnieni. Większość z kapłanów bowiem nie uczestniczy w życiu swojej rodziny (matki, ojca, rodzeństwa, ani innych bliskich) i nie wie, jak naprawdę wygląda prawdziwe życie. Służba, kucharka i inni parafianie wykonują za nich codzienną pracę. Ich obowiązkiem jest się jedynie modlić. Niewielu z nich doświadcza prawdziwego życia, pomaga w trudnych sytuacjach życiowych rodziny (jak na przykład ksiądz Kamil, którego podziwiam i szanuję, i serdecznie pozdrawiam), znajomych lub całkiem obcych ludzi będących w potrzebie.
Być może będą takie osoby, które oburzą się czytając mój felieton. No cóż, często działają one na zasadzie „Uderz w stół, a nożyce się odezwą”. I tak ma być. Mają za zadanie wzbudzać w Was emocje. Dobrze by było, gdyby to były pozytywne emocje.
W tym Wielkim Tygodniu nie chcę nikogo ganić ani osądzać. Nie mam do tego prawa. 
 Zrobi to Wasz spowiednik.Sama też w paru wypadkach nie jestem bez winy. Chcę tylko dać Wam coś do zrozumienia i życzyć pogodnych Świąt Wielkanocnych w gronie bliskich Wam osób, w zgodzie z Panem Bogiem i Waszym sumieniem.

czwartek, 15 marca 2018

Jak dobrze (nie)mieć sąsiada! - felieton


Sąsiad nie kosi trawy w swoim ogrodzie, przez co latem czujesz się, jakbyś mieszkał/a wśród jakiejś dziczy, o alergii na pyłki, na które jesteś uczulony/a nie wspomniawszy? Wysokie chwasty z jego ogrodu przez siatkę w ogrodzeniu przedostają się na Twój teren? Gałęzie ze starych drzew spadają na Twoją działkę i po każdym większym wietrze masz pełne ręce roboty, bo trzeba je uprzątnąć? Przy granicy z twoją działką rośnie las wysokich, starych drzew, które latem zasłaniają Ci słońce? Jesienią nieustająco grabisz opadające z nich zeschnięte liście? Nie denerwuj się! Nawet wtedy, gdy zamiast do kubła, sąsiad wyrzuca popiół z pieca centralnego ogrzewania do niewielkiej rozpadliny przy płocie graniczącym z Twoją działką i częściowo spada on na Twoją posesję? Jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności zawsze wtedy, gdy umyjesz okna, albo jest wietrzna pogoda? Też się nie denerwuj!
On wcale nie robi Wam na złość. On tylko wystawia sobie świadectwo braku kultury.
Między innymi oczywiście. W ten sposób informuje wszem i wobec, że nie posiada za grosz zwykłej ludzkiej poczciwości. I choć najczęściej mianuje się wielkim katolikiem, w gruncie rzeczy nie wie, co to sumienie.
On po prostu idzie z duchem czasu. Reklamuje się.
Zła reklama to też reklama. Bywa że odnosi lepszy skutek.
Dawniej zamartwialiśmy się z mężem, denerwowali zachowaniem sąsiadów, ale z czasem przestaliśmy na to zwracać uwagę. Do wszystkiego bowiem można się przyzwyczaić. Można też nieciekawą sytuację przekuć w coś, co zamiast zmartwień dostarczy nieustającej rozrywki.
Jakim cudem? To niemożliwe? Możliwe!
Uświadomili nam to jedni z naszych znajomych, zaproszeni któregoś letniego dnia na ogrodowe party.
- Kto tam mieszka? Co to za ludzie? – Dopytywali się, siedząc przy drewnianej ławie i popijając chłodne drinki pewnego upalnego popołudnia.
Nie mogli nadziwić się, że można do tego stopnia zapuścić ogród.
- Rany gorzkie! Jaki wstyd! Ich ogród wygląda, jakby od wielu lat nikt się nim nie zajmował – skomentowała to znajoma, mając przed oczami wielkie chaszcze, stare, spróchniałe drzewa, z których część leżała pokryta mchem na ziemi. Tu i ówdzie leżały puste puszki po piwie, jakieś kartony po sokach, kawałki metalowych kabli, porozrzucane resztki starych desek.
Gdy w dużym skrócie udzieliliśmy im wyjaśnienia, znajomi jeszcze bardziej nie mogli się nadziwić.
- Nie do wiary! Muszę wszystkim opowiedzieć, co tu zobaczyliśmy – zaaferowany Włodek przypomniał sobie bowiem, iż w przeszłości poznał kiedyś rodziców sąsiadki i kilku jej znajomych.
- I co to da? – powątpiewałam. – Wszyscy ich tu dobrze znają.
- Ale nie znają ich gdzie indziej. Polecam pokazywać ich ogród wszystkim znajomym, którzy was odwiedzają – sugerował wówczas .
Nie rozumiałam wtedy, co niby mielibyśmy przez to osiągnąć. Okazało się jednak, że bardzo wiele.
Jesteśmy ludźmi, którzy nie stronią od towarzystwa. Wielu znajomych odwiedza nasz dom, i latem nasz ogród. Z niedowierzaniem kręcą głowami, gdy widzą sąsiednią działkę. Jak dotąd nie usłyszeliśmy jeszcze, by ktokolwiek z nich wyraził się dobrze o naszych sąsiadach. Nie przytoczę tu epitetów, jakimi ich obdarzali. Nie o to chodzi. Chodzi o to, że wcale nie za sprawą swojego osobistego wizerunku, o który niezwykle zabiegają, dobrej marki samochodu, modnych kreacji, ale właśnie za sprawą swojego niedbalstwa względem obejścia i zwykłej ludzkiej złośliwości zasłynęli w okolicy.
Coś Wam to przypomina?
Uwierzcie, wcale nawet nie musieliśmy się specjalnie starać, by to, co dotąd spędzało nam sen z powiek, stało się pewnego rodzaju atrakcją dla naszych znajomych. Jest przynajmniej o czym porozprawiać. Pośmiać się albo poubolewać, jak kto woli.
Nie ślijcie więc pod adresem Waszych znienawidzonych sąsiadów niecenzuralnych słów.
Idźcie za naszym przykładem. Może dostrzeżecie u nich coś, co sprawi, że zaczniecie postrzegać wszystko inaczej. Może będzie to powód do śmiechu? Śmiech to zdrowie! A może jeszcze coś innego?
Na szczęście z drugiej strony naszego domu mamy całkiem fajnych sąsiadów. Może dzieje się tak dlatego (cha, cha), że w przyrodzie musi być równowaga?