niedziela, 4 czerwca 2017

Prawie jak Matrioszki - opowiadanie

Siedziały we trzy na brzegu jeziora, wpatrując się w niczym niezmąconą wodę. Niewielki koc, który przyniosły razem z sobą, rozłożony na trawie, służył im za siedzenie. Pogrążone w myślach, nadsłuchiwały odgłosów ptaków. Pogoda jak na początek czerwca była piękna. Ciepło i miło. Weekend zapowiadał się całkiem przyjemnie. Tego dnia wiele osób wpadło na ten sam pomysł. Wokół roiło się od spacerowiczów. W powietrzu przeplatały się zapachy wiosennych kwiatów i traw. Aż chciało się żyć! Tyle że każda z nich, trapiona obawami o swoją przyszłość, nie za bardzo potrafiła cieszyć się urokami wiosny. Ani tym, co jawiło się przed nimi w niedalekiej przyszłości.
- Jesteśmy jak rosyjskie matrioszki! – W pewnym momencie zauważyła najmłodsza z nich, Agnieszka, wskazując palcem na taflę jeziora.
Pozostałe kobiety zawtórowały jej śmiechem. Rzeczywiście trochę tak to wyglądało. W wodzie aż nazbyt dobrze widoczne było ich odbicie. Od tej najstarszej i trochę korpulentnej, poprzez średnią, nieco niższą i szczuplejszą, na końcu po tę najmłodszą i najmniejszą wzrostem, nastoletnią wnuczkę.
- Tak. Zupełnie jak drewniane babuszki - przyznała Natalia, mając na uwadze, iż po rozkręceniu tej największej, z wewnątrz wyłaniała się druga. A potem kolejna i kolejna.
Któż zresztą nie zna słynnych rosyjskich suwenirów, tak chętnie kupowanych przez turystów zwiedzających Rosję. Skojarzenie to na dobre zajęło myśli naszych bohaterek.
Maria, Natalia, Agnieszka. Babcia, córka i wnuczka. I wszystkie trzy samotne. Bez swoich życiowych partnerów. W życiu zdane tylko na siebie. Kruche i słabe, ale jednocześnie silne i dzielne. Ot, taki paradoks! Uginające się pod ciężarem kłopotów i rozterek, borykające się z nienajlepszym zdrowiem. Jednak mimo rozlicznych życiowych burz, zawsze odradzające się, niczym mityczny ptak, Feniks z popiołów.
- Niebawem dołączy do nas jeszcze jedna, Laura – westchnęła Maria, mając na myśli ciężarną wnuczkę, Agnieszkę.
- Doprawdy nie wiem, jak my sobie poradzimy – zamartwiała się jej matka, Natalia.
Spojrzała na swoją córkę ze współczuciem, ale też jednocześnie z nieukrywanym żalem. Nie tak wyobrażała sobie przyszłość swojej jedynej córki, którą z takim trudem wychowywała bez ojca. Jak wszystkie matki pragnęła, by skończyła studia. Potem znalazła sobie dobrą pracę, a z czasem założyła własną rodzinę. Tymczasem wszystko tak się skomplikowało…
Jej córka miała niespełna siedemnaście lat. Ciąża w tym wieku stanowi nie lada problem dla każdej kobiety. Ale, gdy nie ma się oparcia w swoim partnerze, to wręcz wyzwanie. Na szczęście miały siebie.
- Nie ma co martwić się na zapas – Maria próbowała skłonić ich do pozytywnego myślenia, choć samej nieszczególnie się to udawało. A potem dodała: - Wychowałam ciebie bez ojca, a ty swoją córkę także samotnie. Poradzimy sobie i z małą Laurką. Jakoś to będzie – pocieszała je.
Ilekroć wracały do tego tematu, który od pewnego czasu spędzał im sen z powiek, w oczach przestraszonej wnuczki pojawiały się łzy. Na gwałt szukając ujścia, próbowały wydostać się na zewnątrz. Ale nie było to możliwe, bo dziewczyna ze wszystkich sił próbowała je tam zatrzymać, ukryć przed światem.
Agnieszka zdawała się być hardą. Tak jak jej matka i babcia. I to było pocieszające. Ale, czy obie z córką mogły być do końca tego pewne? Ludzie przecież potrafią się czasem załamać w momencie, kiedy wszyscy wokół najmniej się tego spodziewają. Ot, taka ludzka natura. A ona była jeszcze dzieckiem… Tymczasem jej dziecko miało pojawić się na świecie już za dwa miesiące. Trzeba było zatroszczyć się o tyle spraw. Pocieszającym był fakt, że państwo pomagało młodym, samotnym matkom. Był program 500+, można było dostać alimenty. Nie tak, jak w czasach, kiedy Maria rodziła swoją córkę. Wtedy nie było żadnej pomocy. Kobiety mogły otrzymać tylko trzyletni urlop bezpłatny. Ale nie każda mogła sobie na niego pozwolić. Trzeba było przecież z czegoś żyć. Alimenty, jeśli którejś kobiecie udało się je wywalczyć w sądzie, były niskie. Tak bardzo, że nie warto nawet o nich wspominać. Poza tym sklepy świeciły pustkami. Wybuchały strajki. Aż wreszcie ogłoszono stan wojenny.
Z kolei, gdy rodziła się Agnieszka, sytuacja wyglądała nieco lepiej. Ale tylko nieco. Dwuletni płatny zasiłek na wychowanie dziecka nie wystarczał na utrzymanie dwóch osób. O alimentach można było tylko pomarzyć. Trzeba było najpierw udowodnić sądownie ojcostwo. Potem wskazać miejsce zamieszkania i miejsce pracy ojca dziecka, co nie było łatwą sprawą. Wielu mężczyzn po prostu uchylało się przed ich płaceniem, pracując na czarno. Komornicy mieli problem ze ściąganiem zasądzonych należności.
Maria wzdrygnęła się na myśl o tym, przez co obie z córką przechodziły. Kobiety nie były samotne z wyboru.
Mąż Marii zaginął podczas stanu wojennego, gdy mała Natalia miała zaledwie 4 lata. Zapewne został zamordowany przez komunistyczny reżim. Nigdy nie dowiedziała się, co tak naprawdę się z nim stało.
Jej córka też nie miała szczęścia. Dariusz, życiowy partner Natalii, zostawił ją w piątym miesiącu ciąży. Pewnego dnia zdecydował się wyjechać do pracy za granicę. Obiecywał, że zarobi na lepsze życie. Dla nich i ich dziecka.  Mówił, że szybko wróci i będą żyli długo i szczęśliwie. Nie wrócił. Nie telefonował, nie pisał. Nie wiedziała, co się z nim stało. Targana złymi przeczuciami, przechodziła gehennę. Długo go szukała, ale starannie zatarł za sobą wszystkie ślady. Gdy córka Natalii kończyła 10. rok życia, przypadkowo dowiedziała się, że w międzyczasie założył inną rodzinę. Miał konkubinę i trzech synów. Nadal jednak nie znała miejsca jego pobytu. Ale od tamtej pory przestała go szukać. Nie chciała go znać.
A teraz najmłodsza z nich zmagała się z podobnym koszmarem. Chłopak dowiedziawszy się o tym, że zostanie ojcem, wyjechał z kraju. Dołączył do swojej rodziny w Londynie, która przebywała tam już od dwóch lat.
Sytuacja była patowa. Ale nie z takimi kłopotami przyszło im w życiu się zmagać. Miały więc cichą nadzieję, że i z ciążą Agnieszki też sobie poradzą.
- Kłopoty to nasza specjalność – mawiały nieraz. - Ale każde kłopoty przecież kiedyś muszą się skończyć - wmawiały sobie, usiłując zaklinać los.
W głębi duszy wierzyły, że mimo wszystko kiedyś jednak się do nich uśmiechnie. I być może właśnie ta wiara sprawiła, że tego czerwcowego dnia los postanowił być dla nich łaskawszy. Póki co wpatrywały się beznamiętnie w wody jeziora, każda zatopiona w rozmyślaniach. Nie zwracały uwagi na to, co dzieje się wokół nich, choć działo się całkiem sporo. Chordy spacerowiczów zadeptywały dopiero co wyrośniętą zieloną trawę, tudzież inne drobne roślinki. Krzyk dzieciaków spacerujących z rodzicami wokół jeziora skutecznie zagłuszał odgłosy ptaków. Najgorsi jednak byli rowerzyści. Nie bacząc na to, że nie przebiega tędy żadna ścieżka rowerowa, uzurpowali sobie prawo do takowej, lawirując pomiędzy siedzącym na trawnikach ludźmi. Z tego powodu coraz to było słychać czyjąś głośną uwagę, a bywało że i przekleństwo.
Maria, Natalia i Agnieszka siedziały jednak niewzruszone, wpatrując się w swoje oblicze w wodzie.
- Jak nic, matrioszki! – Kolejny raz krzyknęła wnuczka Marii, poniekąd zachwycona swoim odkryciem i porównaniem.
- Tylko czekać aż dołączy do nas Laura! To dopiero będzie fajny obrazek. Ciekawa jestem, czy uda nam się uwiecznić go na zdjęciu… - zamyśliła się Natalia, zastanawiając się, czy da się sfotografować obraz z wody.
Na rozmyślania nie miała jednak zbyt wiele czasu, bo niemal w tym samym momencie rozległ się donośny krzyk jakiegoś mężczyzny. A potem wszystkie trzy usłyszały najpierw głośny plusk wody, a następnie dostrzegły, jak inny, młody mężczyzna wraz z rowerem tonie w wodach jeziora. Wszystko to działo się zaledwie kilkanaście kroków od nich. Tymczasem mężczyzna, który krzyczał już wcześniej, darł się wniebogłosy, wzywając pomocy.
- Ratunku! Mój syn nie umie pływać! Pomocy!
Natalia nie zastanawiając się więc, w te pędy rzuciła się na pomoc. Dzięki niej udało się wydobyć z wody niesfornego młokosa. Nikt bowiem z osób tam przebywających w tym czasie jakoś nie kwapił się z pomocą. Do wody, zimnej jeszcze o tej porze roku, wskoczyła tylko ona.  Przy brzegu pomagał wydobyć go jego ojciec, który jak się potem okazało też nie umiał pływać.
Córka Marii przypłaciła to mocnym przeziębieniem, ale była z siebie dumna. Nie co dzień bowiem dokonuje się takich wyczynów. Na dodatek rozpisywały się o tym miejscowe media. Wszystko to jednak było niczym, w porównaniu z tym, czym odwdzięczył jej się los. Z czasem ojciec młodzieńca, zaczął się nią interesować na poważnie. Podobała mu się.
Piękna i dzielna. Tak o niej mawiał Robert. Często był gościem w ich domu. Podobnie jak jego syn, Norbert. Tyle że jemu akurat wpadła w oko młodsza od niego o dwa lata Agnieszka. Nie przejmował się tym, że jest w ciąży. Bardzo ją polubił. Pomagał, pocieszał dobrym słowem.
A Maria? Patrzyła na to wprost zachwycona. Bo nieoczekiwanie zły los się od nich odwrócił. Już nie były same. Pojawił się ktoś, a właściwie dwaj „ktosie”, jak często żartowała, którzy skłonni byli dzielić z nimi radości i kłopoty. Czasem, gdy w swoim towarzystwie spędzali czas, z rozbawieniem mówiła:
- Przecież jesteśmy fajne matrioszki! Jak można by nas nie lubić?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz