piątek, 26 lutego 2016

ZNÓW POSZŁO NIE TAK

Ażeby tak choć raz
upić się ze szczęścia…
ba, trzeba mieć powody,
koligacje, wejścia,
bo, gdy ma się chody
to i szczęście sprzyja.
Niestety, ja nie mam,
więc szerokim łukiem
szczęście mnie omija.
Ale zawsze można
upić się z rozpaczy.
Smutek zwykle znika,
kiedy dno zobaczy…

niedziela, 7 lutego 2016

FOTOLOTEK

Tak na chybił trafił
wrzuciłeś do sieci
wiele różnych fotek
po prostu, jak leci

ruszyła machina
wspomnień, myśli, marzeń
jeden wielki tumult
historia wydarzeń

odtąd krąży info
w bębnie tego świata
pewnie ktoś wyciągnie
coś z tego po latach

nie wiesz kto i kiedy
w dobrej czy w złej wierze
nagle cały spokój
w mig tobie odbierze…


środa, 3 lutego 2016

Lepiej być hipokrytą - felieton

Krystyna i Mateusz rzadko nas odwiedzają. Ale jak już wpadną, długo nie mogę dojść do ładu ze swoimi myślami. Dzisiaj było podobnie. Byłam akurat sama w domu, kiedy złożyli mi wizytę.
- Byliśmy w Cieszynie, więc wstąpiliśmy po drodze – szczebiotała Kryśka ledwo przekroczywszy próg domu.
Nie wiedziałam, czy mam się cieszyć, czy martwić z ich wizyty. Krystynie i Mateuszowi zwykle nic się u nas nie podoba. Jak nie kolor ścian, to zasłony. Jeśli nawet nie zasłony, to serweta na stoliku albo wazon. Czasem kawa jest nie taka jak oni przywykli pić, to znów herbata. Albo jeszcze coś innego. Czasem mam ochotę oddać im pięknym za nadobne. I dziwię się sama sobie, że jeszcze dotąd tego nie zrobiłam. Nie przypuszczałam, że tego dnia jakoś samo tak wyjdzie…
Tego dnia na odmianę nie spodobał im się nasz kot.
- Dlaczego on taki brudny? – Spytał Mateusz, niemiłosiernie krzywiąc się na jego widok, a Kryśka odganiała się od niego, niczym diabeł od święconej wody.
- Właśnie wrócił ze swojej kociej wędrówki po okolicy. A jak wiadomo deszcz (ze śniegiem) dopiero co przestał padać. Na zewnątrz straszne błoto… - usiłowałam go usprawiedliwić.
Nie wiem, czemu tłumaczyłam się za kota i za brzydką pogodę za oknem. Przecież moi znajomi są na tyle inteligentni, tak myślę, że powinni zauważyć, jak wygląda wszystko dookoła. Mateusz jednak nie odpuszczał.
- Na twoim miejscu nie wypuszczałbym go na zewnątrz – zasugerował.
Jasne! Przecież to wiejski kot. Załatwia się poza domem. Niestety, nie wiem, jak mu wytłumaczyć, że mógłby skorzystać z toalety. Zresztą, nawet bym nie chciała, żeby siadał na desce klozetowej. Fuj!
Na szczęście kot w miarę szybko stracił zainteresowanie znajomych, bo przecież po to do mnie przyjechali, żeby gównie skupić je na sobie. Kryśka dodała jedynie, że gdyby był czysty, to ona chętnie przyłożyłaby mojego Mikiego Mateuszowi na plecy, zamiast biegać za żywokostową maścią. Bo podobno taki kot wyciąga z człowieka wszystkie choroby. A przynajmniej na pewno reumatyzm i leczy rwę kulszową. Tak przynajmniej sądzi moja znajoma.
- Byliśmy w Cieszynie, Czeskim – dodała. – Na zakupach.
Jak się potem okazało, zakupy w Cieszynie, po drugiej stronie granicy, ograniczyły się głównie do kupienia właśnie osławionej maści żywokostowej. Czeska podobno jest najlepsza, tak uważa Mateusz. Na chory kręgosłup, bolące mięśnie i reumatyzm. Wpadli zaś do mnie po to, żeby się pochwalić swoim nowym zakupem. Meblami z drewna.
- Zrobione na zamówienie – tłumaczyła Kryśka. – Z porządnego drewna. Wszystkie, jak jeden. Od  trzech komód, dwóch kanap, po stół i stołki – chwaliła się.
Małżonek Kryśki nie omieszkał dodać, że nie stać ich na wydawanie pieniędzy na byle co. A te, dębowe, są niezwykle solidne i przetrwają lata, a może i wieki. Drewno przecież nie ma sobie równych.
- Zauważ, ile lat przetrwały drewniane meble na zamkach!  Bo są porządne! Nie z jakiejś sklejki czy plastiku –  pysznił się, próbując wymieniać ich zalety i porównując je do swoich, sądził zapewnie, że i z ich meblami będzie podobnie.
Miałam ochotę napomknąć, że do tych mebli dobrze byłoby jeszcze dokupić zamek, ale na szczęście w porę ugryzłam się w język.
Na koniec uparli się, że muszę je koniecznie zobaczyć. Zaproponowali, że zabiorą mnie z sobą do Bielska-Białej, gdzie mieszkają, a potem Mateusz odwiezie mnie z powrotem do domu. A jeśli nawet nie, to zamówią mi taksówkę na ich koszt.
Propozycja była kusząca, więc dałam się namówić. Potem żałowałam. Ale trudno! Pojechałam.
Meble jak meble. Ładne. Trochę jak na mój gust zbyt „ciężkie”, przytłaczające, ale ogólnie dobrze wykonane. Mateusz stale powtarzał, że z pewnością wytrzymają wieki i będą dla następnych pokoleń.
- No nie wiem – w pewnym momencie wyraziłam swoje wątpliwości. – Ja tam wolę, żeby przedmioty zbyt długo nie wytrzymywały. Przynajmniej mam okazję wymienić na nowe. Tym samym podążyć z duchem czasu, za modą. Poza tym, jedno i to samo szybko się nudzi…
Delikatnie wyraziłam też swoje obawy na temat tego, czy oby następnym pokoleniom będą się podobały. Wspomniałam coś o nowoczesnych, a nawet kosmicznych technologiach, choć w gruncie rzeczy mam mgliste o tym pojęcie. Obecne przy rozmowie ich nastoletnie dzieci natychmiast podchwyciły temat.
- Obojgu z Markiem bardziej podoba nam sie szkło, aluminium, stal, ceramika – zdradziła Jagoda. – To nie nasze klimaty!
- Fajnie jest, jak coś można poskładać, zamienić na coś innego, wykorzystać na różne sposoby. O takich drewnianych meblach raczej powiedzieć tego nie można – zawtórował jej Marek.
Mateusz słysząc to poczerwieniał na twarzy. Krystynie też zrzedła mina. Wyraźnie nie spodobało im się, że nie podzielamy ich gustu. Tym bardziej, że oboje z żoną wydali na nie górę pieniędzy. Dla nich była to wielka inwestycja, poczyniona w pewnym sensie także w przyszłość swoich dzieci. Szkoda tylko, że nie zapytali ich o zdanie.
Nikt nikogo nie chciał urazić, a wyszło jak wyszło. Zrobiło się trochę nieprzyjemnie. Zaczęłam więc spoglądać na zegarek, dając tym do zrozumienia, że pora wrócić do domu.
- Przepraszam was, każdy ma inny gust. Nie możecie mieć pretensji do swoich dzieci. Ani do mnie. Przyznaję, meble są solidne i ładne. Ważne, że wam się podobają. I cieszcie się nimi tak długo jak się da! – próbowałam ratować sytuację.
Niestety, najwyraźniej mi się nie udało. Chwilkę później, gdy wspomniałam, że chciałabym wracać, Mateusz nagle sobie o czymś przypomniał.
- Chyba nie będę mógł cię odwieźć do domu. Zapomniałem, że za godzinę mam zebranie w firmie – poinformował mnie lakonicznie i czym prędzej gdzieś się ulotnił.
Krystyna zaś nieoczekiwanie oznajmiła mi, że wprawdzie może zamówić mi taksówkę, ale niestety nie będzie mogła za nią zapłacić, bo zapomniała wybrać pieniądze z bankomatu. W domu ma tylko kartę, ale przecież karty mi nie da.
Rzadko korzystam z taksówek ze względów finansowych. Tym bardziej, kiedy w grę wchodzą większe odległości. Za 25 km jazdy zapłaciłabym całkiem słono. Tym sposobem zostałam bez środka lokomocji, więc musiałam zdać się na państwowe. I to aż dwa autobusy, bowiem moi znajomi mieszkają na podmiejskim osiedlu. Z dala od dworca autobusowego, skąd odchodzą autobusy w stronę mojej miejscowości. W dodatku na zewnątrz znów zaczął padać deszcz ze śniegiem. I w dodatku wiał silny wiatr. Przeziębienie murowane! Ale jakaś kara przecież mi się należała. Za głupotę. Albo to pierwszy raz przekonałam się, że nie należy głośno wyrażać swoich poglądów? I to nieważne w jakim temacie. Hipokryzja zawsze miała się dobrze. Niestety, ciągle o tym zapominam.
Po owej wizycie u znajomych pozostał mi niesmak, katar i kaszel, którego nie mogę się pozbyć do dziś. Znajomi nie odbierają ode mnie telefonów.  Bywa że  niekiedy w duchu życzę im, żeby te nieszczęsne meble zjadły im korniki! Przyznaję, czasem bywam trochę złośliwa. I nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Chyba tylko to, że jestem jaka jestem, jak większość naszych rodaków.

Jest jak jest - felieton

- A niech to wszyscy diabli! – tymi słowami przywitał mnie mój kuzyn, Michał, składając mi wizytę.
- Aha… - zaczęłam rozmowę nieco podejrzliwie, od razu domyślając się, że coś go gnębi.
- No, mów, co cię trapi – zachęcałam go do zwierzeń, sadzając przy stole i częstując kawą.
Michał rozejrzał się wokół, jakby czegoś szukał, wykrzywił usta i pokręcił nosem.
- W zasadzie nic konkretnego, ale czasy teraz takie…
- A! Czyli to, co wszystkich! – błysnęłam swoją elokwencją.
- Ty też masz wrażenie, że stale ktoś cię śledzi i podsłuchuje? – spytał dziwnie tajemniczo.
- Nie… Ale chyba wiem, do czego zmierzasz. To się podobno nazywa schizofrenia – odparłam żartobliwym tonem.
- Żartuj sobie, żartuj! A ja całkiem poważnie. No, bo jak wytłumaczyć to, że jeśli do kogo telefonuję, to ten ktoś błyskawicznie kończy rozmowę, tłumacząc się, że ma coś ważnego do załatwienia. W słuchawce zaś słychać jakieś podejrzane echo. Albo inny przykład. Wokół mnie ciągle jest mnóstwo ludzi. Snują się bez celu. Ale, gdy próbuję z kimś wdać się w rozmowę, to niemal zawsze jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności nagle okazuje się, że mu się spieszy i nie ma czasu na pogawędkę?
- Czasy teraz takie. Wszyscy stale się gdzieś spieszą. Albo po prostu unikają z tobą kontaktu, bo jesteś nudziarzem – dokuczałam Michałowi bynajmniej nie złośliwie.
My już tak mamy. Ilekroć się spotykamy, nasza rozmowa przebiega mniej więcej podobnie. Trochę w niej żartów, trochę ironii, wzajemnego prześmiewania się. Ale nikt się nigdy nie obraża. Bo i po co? A poza tym, takie mamy geny. Dzisiaj też było podobnie. Szydziliśmy z siebie nawzajem.
- Nie masz czegoś rozgrzewającego do tej kawy? – spytał po chwili, zmieniając temat, tłumacząc, że na zewnątrz strasznie zimno.
- Tylko imbir i cynamon. Może być? – odparłam robiąc przy tym jak najbardziej poważną minę.
Okazało się, że jednak nie o to mu chodziło. Zdradził, że przez mróz samochód nie chciał rano mu odpalić i zmuszony był pojechać do miasta autobusem. Nie to jednak było najstraszniejsze. Na przystanku spotkał, także oczekującą na przyjazd autobusu, naszą wspólną znajomą. Awersję do owej pani przejawiał od dawna, ale tego dnia dla odmiany rozbawiła go na dobre.
- Wyobraź sobie – zaczął swoją opowieść kuzyn – Bentlejka siedziała na ławce i na głos odmawiała modlitwę różańcową. Niby nic w tym złego, ale na przystanku było jeszcze kilku podróżnych. Chciałabyś widzieć ich miny? – spytał.
- Niekoniecznie – odpowiedziałam, domyślając się ich reakcji. – Pewnie modliła się, żeby autobus szybciej przyjechał – żartowałam. – Ale zaraz, jak ty ją nazwałeś? – spytałam z zaciekawieniem.
Od razu domyśliłam się o kogo chodzi.
- Bentlejka?
- No tak. Wszyscy tak na nią mówią. Nie słyszałaś?
- Jakoś nie, ale zapamiętam – roześmiałam się.
- Bentley to samochód Ojca Dyrektora – tłumaczył z namaszczeniem, gdy ja pokładałam się ze śmiechu. - Nie wiesz, że teraz trzeba mówić szyfrem i każdy powinien mieć swój pseudonim, który utożsamiałby go z tym, czym się zajmuje i interesuje? – spytał rozbrajająco.
- Po linii partii, czy według rozdzielnika? – naśmiewałam się. – Jakiego?
Tak postawione pytanie rozbawiło mnie jeszcze bardziej.
Michał jednak nie podzielał mojej wesołości. Powiedziałabym, że wręcz zachowywał się jak małe, przestraszone dziecko i wszędzie wietrzył inwigilację.
Przyznam, że docierają do mnie wiadomości z kraju i ze świata, ze wsi oczywiście też. Pilnie śledzę Internet i telewizję oraz słucham wiejskich plotek, ale widocznie coś mnie ominęło, bo nie rozumiałam nagłej zmiany w jego zachowaniu.
- Mój drogi! Czy ty nie za bardzo przejąłeś się zmianą władzy w naszym kraju? – spytałam czysto retorycznie. - Bo jeśli tak, to pozwól, że ci przypomnę, iż nie masz na to najmniejszego wpływu.
Przypomnienie mu o tym zaowocowało wielkim obruszeniem się. Zauważyłam, że podobnie reaguje niemal każdy mężczyzna, który choć trochę interesuje się polityką. Wielu wydaje się, że najlepiej się na niej znają i od ręki znaleźliby lekarstwo na każdą bolączkę tego świata, gdyby tylko dopuścić ich do władzy. Ponadto jeden z drugim bez końca przeżywa niekończącą się traumę właśnie w związku z tym, że go do niej nie dopuszczono. Usiłowałam nawet pociągnąć ten temat, ale kuzyn nie chciał mnie słuchać. A na dowód tego, że jest tak jak jemu się zdaje, czyli wróciły dawne czasy, w zanadrzu miał kolejny przykład, a raczej pytanie.
- O naszym znajomym Zoologu, znawcy lemingów, też pewnie nie słyszałaś?
- Nie – przyznałam szczerze coraz bardziej rozbawiona.
Szybko jednak domyśliłam się, o kogo może chodzić. Był we wsi taki ktoś, kto miał niezwykły dar rozpisywania się na Facebooku na temat byłej władzy, nieustająco nazywając ich członków lemingami. Nie miałam jednak pojęcia, że w związku z tym nadano mu taki przydomek. On sam pewnie też nie był tego świadom.
To, co ja uznawałam za zabawny przydomek, Michał i jemu podobni nazywali pseudonimami, wietrząc w tym czasem niepotrzebną sensację. Nie mniej jednak zaciekawiło mnie, czy i komu nadano jeszcze jakieś mniej lub bardziej zabawne przezwisko. Michał nie dał się prosić. Sypał przykładami jak z rękawa. Okazało się, że w naszej wsi jest pani Rechotka, słynąca z głośnego mówienia i ciętego języka. Jest też Filozof, oczywiście bez pracy. Działkowiec, który nie posiadał własnej działki, ale za to interesowały go wszystkie grunty, które są we wsi do przekwalifikowania i sprzedaży. Jest pan ORMO Czuwa i pan Badyszach. Pani Coco Chanel, która pomimo swojego nieco leciwego wieku często paraduje w mini i w czerwonych szpilkach. Są oczywiście Pijusy, i to aż trzech, których głównie spotkać można w okolicach sklepów. Jest też pani Derektorka, z akcentem na pierwsze e, która zawsze marzyła, by nią zostać, ale jak dotąd się jej nie udało.
Lista była długa. Wszystkiego nie zapamiętałam, ale i tak uśmiałam się jak nigdy. Ciekawiło mnie, jaki przydomek nadano mnie. Niestety Michał nie chciał mi zdradzić. Podejrzewam więc, że nie jest zbyt miły, stąd ta konspiracja.
- A ciebie jak nazywają? Przyznaj się! – wymuszałam na Michale.
- Nie wiem. Ale jak się dowiem, dam ci znać – usłyszałam.
W gruncie rzeczy nie musi. Biorąc pod uwagę obecną sytuację w naszym kochanym kraju i śledcze zakusy kuzyna, nazwałam go Radiem Wolna Europa.