Krystyna i Mateusz rzadko nas
odwiedzają. Ale jak już wpadną, długo nie mogę dojść do ładu ze swoimi myślami.
Dzisiaj było podobnie. Byłam akurat sama w domu, kiedy złożyli mi wizytę.
- Byliśmy w Cieszynie, więc wstąpiliśmy po drodze – szczebiotała Kryśka ledwo
przekroczywszy próg domu.
Nie wiedziałam, czy mam się cieszyć, czy martwić z ich wizyty. Krystynie i
Mateuszowi zwykle nic się u nas nie podoba. Jak nie kolor ścian, to zasłony.
Jeśli nawet nie zasłony, to serweta na stoliku albo wazon. Czasem kawa jest nie
taka jak oni przywykli pić, to znów herbata. Albo jeszcze coś innego. Czasem
mam ochotę oddać im pięknym za nadobne. I dziwię się sama sobie, że jeszcze
dotąd tego nie zrobiłam. Nie przypuszczałam, że tego dnia jakoś samo tak wyjdzie…
Tego dnia na odmianę nie spodobał im się nasz kot.
- Dlaczego on taki brudny? – Spytał Mateusz, niemiłosiernie krzywiąc się na
jego widok, a Kryśka odganiała się od niego, niczym diabeł od święconej wody.
- Właśnie wrócił ze swojej kociej wędrówki po okolicy. A jak wiadomo deszcz (ze
śniegiem) dopiero co przestał padać. Na zewnątrz straszne błoto… - usiłowałam
go usprawiedliwić.
Nie wiem, czemu tłumaczyłam się za kota i za brzydką pogodę za oknem. Przecież
moi znajomi są na tyle inteligentni, tak myślę, że powinni zauważyć, jak
wygląda wszystko dookoła. Mateusz jednak nie odpuszczał.
- Na twoim miejscu nie wypuszczałbym go na zewnątrz – zasugerował.
Jasne! Przecież to wiejski kot. Załatwia się poza domem. Niestety, nie wiem,
jak mu wytłumaczyć, że mógłby skorzystać z toalety. Zresztą, nawet bym nie
chciała, żeby siadał na desce klozetowej. Fuj!
Na szczęście kot w miarę szybko stracił zainteresowanie znajomych, bo przecież
po to do mnie przyjechali, żeby gównie skupić je na sobie. Kryśka dodała jedynie,
że gdyby był czysty, to ona chętnie przyłożyłaby mojego Mikiego Mateuszowi na
plecy, zamiast biegać za żywokostową maścią. Bo podobno taki kot wyciąga z
człowieka wszystkie choroby. A przynajmniej na pewno reumatyzm i leczy rwę
kulszową. Tak przynajmniej sądzi moja znajoma.
- Byliśmy w Cieszynie, Czeskim – dodała. – Na zakupach.
Jak się potem okazało, zakupy w Cieszynie, po drugiej stronie granicy,
ograniczyły się głównie do kupienia właśnie osławionej maści żywokostowej.
Czeska podobno jest najlepsza, tak uważa Mateusz. Na chory kręgosłup, bolące mięśnie
i reumatyzm. Wpadli zaś do mnie po to, żeby się pochwalić swoim nowym zakupem.
Meblami z drewna.
- Zrobione na zamówienie – tłumaczyła Kryśka. – Z porządnego drewna. Wszystkie,
jak jeden. Od trzech komód, dwóch kanap,
po stół i stołki – chwaliła się.
Małżonek Kryśki nie omieszkał dodać, że nie stać ich na wydawanie pieniędzy na
byle co. A te, dębowe, są niezwykle solidne i przetrwają lata, a może i wieki. Drewno
przecież nie ma sobie równych.
- Zauważ, ile lat przetrwały drewniane meble na zamkach! Bo są porządne! Nie z jakiejś sklejki czy
plastiku – pysznił się, próbując
wymieniać ich zalety i porównując je do swoich, sądził zapewnie, że i z ich
meblami będzie podobnie.
Miałam ochotę napomknąć, że do tych mebli dobrze byłoby jeszcze dokupić zamek,
ale na szczęście w porę ugryzłam się w język.
Na koniec uparli się, że muszę je koniecznie zobaczyć. Zaproponowali, że
zabiorą mnie z sobą do Bielska-Białej, gdzie mieszkają, a potem Mateusz
odwiezie mnie z powrotem do domu. A jeśli nawet nie, to zamówią mi taksówkę na
ich koszt.
Propozycja była kusząca, więc dałam się namówić. Potem żałowałam. Ale trudno!
Pojechałam.
Meble jak meble. Ładne. Trochę jak na mój gust zbyt „ciężkie”, przytłaczające,
ale ogólnie dobrze wykonane. Mateusz stale powtarzał, że z pewnością wytrzymają
wieki i będą dla następnych pokoleń.
- No nie wiem – w pewnym momencie wyraziłam swoje wątpliwości. – Ja tam wolę,
żeby przedmioty zbyt długo nie wytrzymywały. Przynajmniej mam okazję wymienić
na nowe. Tym samym podążyć z duchem czasu, za modą. Poza tym, jedno i to samo
szybko się nudzi…
Delikatnie wyraziłam też swoje obawy na temat tego, czy oby następnym
pokoleniom będą się podobały. Wspomniałam coś o nowoczesnych, a nawet
kosmicznych technologiach, choć w gruncie rzeczy mam mgliste o tym pojęcie. Obecne
przy rozmowie ich nastoletnie dzieci natychmiast podchwyciły temat.
- Obojgu z Markiem bardziej podoba nam sie szkło, aluminium, stal, ceramika –
zdradziła Jagoda. – To nie nasze klimaty!
- Fajnie jest, jak coś można poskładać, zamienić na coś innego, wykorzystać na
różne sposoby. O takich drewnianych meblach raczej powiedzieć tego nie można –
zawtórował jej Marek.
Mateusz słysząc to poczerwieniał na twarzy. Krystynie też zrzedła mina. Wyraźnie
nie spodobało im się, że nie podzielamy ich gustu. Tym bardziej, że oboje z
żoną wydali na nie górę pieniędzy. Dla nich była to wielka inwestycja,
poczyniona w pewnym sensie także w przyszłość swoich dzieci. Szkoda tylko, że
nie zapytali ich o zdanie.
Nikt nikogo nie chciał urazić, a wyszło jak wyszło. Zrobiło się trochę
nieprzyjemnie. Zaczęłam więc spoglądać na zegarek, dając tym do zrozumienia, że
pora wrócić do domu.
- Przepraszam was, każdy ma inny gust. Nie możecie mieć pretensji do swoich dzieci.
Ani do mnie. Przyznaję, meble są solidne i ładne. Ważne, że wam się podobają. I
cieszcie się nimi tak długo jak się da! – próbowałam ratować sytuację.
Niestety, najwyraźniej mi się nie udało. Chwilkę później, gdy wspomniałam, że
chciałabym wracać, Mateusz nagle sobie o czymś przypomniał.
- Chyba nie będę mógł cię odwieźć do domu. Zapomniałem, że za godzinę mam
zebranie w firmie – poinformował mnie lakonicznie i czym prędzej gdzieś się
ulotnił.
Krystyna zaś nieoczekiwanie oznajmiła mi, że wprawdzie może zamówić mi
taksówkę, ale niestety nie będzie mogła za nią zapłacić, bo zapomniała wybrać
pieniądze z bankomatu. W domu ma tylko kartę, ale przecież karty mi nie da.
Rzadko korzystam z taksówek ze względów finansowych. Tym bardziej, kiedy w grę
wchodzą większe odległości. Za 25 km jazdy zapłaciłabym całkiem słono. Tym
sposobem zostałam bez środka lokomocji, więc musiałam zdać się na państwowe. I
to aż dwa autobusy, bowiem moi znajomi mieszkają na podmiejskim osiedlu. Z dala
od dworca autobusowego, skąd odchodzą autobusy w stronę mojej miejscowości. W
dodatku na zewnątrz znów zaczął padać deszcz ze śniegiem. I w dodatku wiał
silny wiatr. Przeziębienie murowane! Ale jakaś kara przecież mi się należała.
Za głupotę. Albo to pierwszy raz przekonałam się, że nie należy głośno wyrażać
swoich poglądów? I to nieważne w jakim temacie. Hipokryzja zawsze miała się
dobrze. Niestety, ciągle o tym zapominam.
Po owej wizycie u znajomych pozostał mi niesmak, katar i kaszel, którego nie
mogę się pozbyć do dziś. Znajomi nie odbierają ode mnie telefonów. Bywa że
niekiedy w duchu życzę im, żeby te nieszczęsne meble zjadły im korniki!
Przyznaję, czasem bywam trochę złośliwa. I nie mam nic na swoje
usprawiedliwienie. Chyba tylko to, że jestem jaka jestem, jak większość naszych
rodaków.