Kobieta była wyjątkowo niemiła. Zgorzkniała i rozczeniowa. Pokrzykiwała na
pielęgniarki, czyniła wyrzuty lekarzom. Nikt i nic jej się nie podobało. Na
domiar złego wszystko jej przeszkadzało. Gdy więc kolejny raz upomniała jedną
ze współpacjentek ze szpitalnej sali, na której i ja się znalazłam, że za
głośno, oczywiście jej zdaniem, przewraca stronice gazety, nie wytrzymałam i
trochę jej wygarnęłam.
- A wie pani, że i ja kiedyś byłam taka wredna jak pani! Wstrętna małpa! Też usiłowałam wszystkimi manipulować i sobie ich podporządkować . Ale już nie jestem. Bo nie warto! – pokrzykiwałam, nie licząc się z konsekwencjami.
A konsekwencje jak najbardziej mogły być. Za takie słowa w najlepszym wypadku mogłam trafić na dywanik u ordynatora. W najgorszym, przed oblicze Temidy. Jednak nie przejmowałam się tym zbytnio. Wszystkie miałyśmy już dość owej kobiety i ktoś w końcu powinien utrzeć jej nosa.
Ale dlaczego akurat ja, pomyślałam trochę przestraszywszy się własnej reakcji. Już dawno do nikogo tak się nie zwracałam. Poza tym kobieta była ze dwadzieścia lat ode mnie starsza. Choćby z tego względu należało zachować umiar.
- Może dlatego ty, bo sama taka byłaś i wiesz jak odczarować ten stan - jakiś wewnętrzny głos nie tyle podpowiadał mi, co raczej przypominał pewien epizod z życia, który sprawił, że przestałam być zołzą, od której wszyscy znajomi się odwracali. Poza tym za sprawą opinii, jaka w związku z tym do mnie przylgnęła, potencjalni ludzie, którzy stawali na mojej drodze, też nie chcieli mieć ze mną do czynienia.
Jak dużo na tym straciłam, wiedziałam tylko ja.
Tymczasem kobieta zaskoczona moją reakcją, której zapewne się nie spodziewała, wodziła oczami po bladoróżowych ścianach szpitalnej sali, jakby szukała na niej jakiejś podpowiedzi. Nie doszukawszy się jej jednak, zaczęła na mnie warczeć, niczym zły pies.
- Jak pani może! Nikt pani nie nauczył, że starszych trzeba szanować?! – krzyczała.
- Owszem. Uczono mnie, że wszystkich trzeba szanować – podkreśliłam słowo wszystkich. - Nie wyłączając samego siebie – odparłam nieco wyprowadzona z równowagi. – Ale pani zdaje się o tym nie pamięta. Tylko proszę nie zasłaniać się starością, niepamięcią, i tak dalej – dodałam. – Pomiata pani każdym, przez co jest tu chyba najbardziej znienawidzonym człowiekiem. I obawiam się, że nie tylko tutaj.
Kobieta wyraźnie przycichła, ale za to współpacjentki nabrały odwagi i kolejno wyrzucały z siebie całą nagromadzoną w związku z tym gorycz.
Zrobiło się nieprzyjemnie. Na tyle, że musiał interweniować ordynator, wezwany na polecenie owej kobiety.
- Proszę natychmiast przenieść mnie do pojedynczej sali! – dyrygowała.
Mężczyzna jednak najwyraźniej wcale nie był skory spełniać każde jej żądanie i postawił sprawę jasno.
- Droga pani, nie mamy wolnej pojedynczej sali, ani nawet wolnego łóżka w salach wieloosobowych. Tu pani będzie najlepiej. Sala jest jasna, posiada nowoczesny sprzęt, blisko stąd do dyżurki pielęgniarek – starał się ją jakoś udobruchać, ale było to niezwykle trudne. Pacjentka była uparta i odgrażała się.
- Proszę natychmiast mnie gdzieś przenieść! Może pan po prostu zamienić łóżka…! Bo jeśli nie, to sprowadzę wam tu media! Już oni sobie z wami poradzą!
- Teoretycznie mógłbym wziąć pod uwagę zamianę łóżek, to znaczy pacjentek, ale nigdzie pani nie chcą. Przepraszam, ale dołożyła pani starań, żeby tak się stało. A jeśli chodzi o media… Jest pani pewna, że potrzebna jest pani taka sława? – spytał, sugerując, iż nikt nie stanie po jej stronie.
To była jej wielka przegrana. Na tyle wielka, że tuż przed kolacją kobieta położyła się, odmówiwszy jej zjedzenia, a po chwili zaczęła cicho łkać w poduszkę.
Zrobiło mi się jej trochę żal. Ale tylko trochę, bo wziąwszy pod uwagę fakt, że wielu ludziom wokół dała się we znaki, nieszczególnie zasłużyła sobie na litość. W gruncie rzeczy powinna za to ponieść jakąś karę. Choćby tylko symboliczną, ale jednak karę. Najlepszą karą byłoby ignorowanie jej, pomyślałam. Są jednakże ludzie, którzy nic sobie z tego nie robią i wręcz jeszcze bardziej są przez to upierdliwi. Obawiałam się, że to może być ten właśnie przypadek.
nieoczekiwanie z pomocą przyszła mi inna współpacjentka, pani Aniela, która przypomniawszy sobie moje wcześniejsze słowa, spytała:
- Co takiego się wydarzyło, że przestała pani być zołzą? Jest na to jakaś recepta?
- Hmn, może i jest, ale w moim przypadku był to pewien przypadkowy człowiek. A może nie był przypadkowy? – zaczęłam się w myślach zastanawiać.
- Spotkałam go na przystanku autobusowym na peryferiach miasta – zaczęłam opowiadać swoją historię. Tamtego dnia okropnie lało, było zimno, a na dodatek autobus miał niemałe spóźnienie. Byliśmy tam tylko we dwójkę, ja i może ze dwadzieścia lat ode mnie straszy mężczyzna. Tak go oceniłam. On siedział spokojnie na ławeczce, ja nie mogłam sobie na niej zagrzać miejsca. Spieszyłam się do pracy. Byłam zła, bo mój szef nie tolerował spóźnień, a w dodatku z natury do miłych osób nie należał. Można by rzec, że wręcz stosował w pracy mobbing .Spodziewałam się więc, że zostanę za to połajana, a kto wie, może i pozbawiona części premii. Poza tym tego dnia czekało mnie jeszcze kilka innych niemiłych „atrakcji”, więc nerwy mocno dawały o sobie znać. Nieustająco spoglądałam na zegarek, co raz to pod nosem pozwalając sobie na jakieś echy i achy, które miały wyrażać moje niezadowolenie z zaistniałej sytuacji. Mężczyzna obserwował mnie ze stoickim spokojem, co mnie jeszcze bardziej denerwowało.
- Będzie następny – próbował coś tłumaczyć. – A potem następny, i następny…
- Łatwo panu mówić, bo pan już pewnie na emeryturze i nie musi obawiać się o utratę zaufania szefa ani o miejsce pracy.
- Tak, jestem na emeryturze. Nie muszę martwić się o pracę, ale o inne sprawy, i owszem – odparł tym swoim spokojnym głosem.
W ogóle odnosiłam wrażenie, jakby był oazą spokoju.
- Przecież nie mamy wpływu na to, kiedy przyjedzie autobus. Po co więc się denerwować? – pytał próbując coś mi uświadomić.
Tyle że do mnie nic nie docierało. Z minuty na minutę byłam coraz bardziej zła. Na domiar złego zadzwoniła sąsiadka z wiadomością, że powinnam pojawić się w domu, bo przyjechały do mnie jakieś dwie panie i uznały, że będą czekać do skutku, czyli aż wrócę z pracy. Nikogo się nie spodziewałam, a w firmie tego dnia wcześniejsze wyjście mogłam sobie darować, więc pojawił się kolejny kłopot.
Kłopot miał na imię Jolka i Jadzia, dawne koleżanki z lat szkolnych, których, nawiasem mówiąc, nienawidziłam. Panie uznały sobie jednakże, że muszą porozmawiać ze mną o jakimś interesie. Szczegółów niestety nie chciały zdradzić, ani tym bardziej dać się odesłać z przysłowiowym kwitkiem.
Uraczona tą informacją pozwoliłam sobie z bezsilności zakląć. Nie spodobało się to mężczyźnie na przystanku. Z niezadowolenia aż wykrzywił usta.
- Po co od razu takie okropne słowa? Świat jest taki piękny, a pani ciągle w nerwach i z przekleństwem na ustach? Po co?
Mężczyzna wzbudzał we mnie coraz gorsze emocje i coraz gorsze słowa cisnęły mi się na usta.
- Panie! Nie pie….l pan! Szef mi nawtyka! Stracę premię i czym zapłacę rachunek za prąd? Już i tak mam długi. A co będzie, jeśli mnie zwolni? Na moje miejsce od zaraz znajdzie się kilku chętnych. I gdzie ja znajdę pracę? I jeszcze te dwie idiotki! Musiały przyjechać akurat dzisiaj! I jak je znam, nie pozbędę się ich tak łatwo! Będą mi truły d…ę przez następny tydzień! Czy moje mieszkanie to hotel?! A mąż? Mąż to już w ogóle wyprowadzi się z domu. On nie znosi moich koleżanek. Zresztą ja też nie! Małpy jedne!
Byłam kłębkiem nerwów, podczas, gdy mój towarzysz drogi uosobieniem spokoju. Zaczęłam się zastanawiać, jak on to osiąga. Czy w ogóle jest to możliwe, żeby się nie denerwować? I gdzie ten piękny świat, który próbuje mi wmówić. Przecież pada, autobus ma już niemal godzinę spóźnienia, trzęsę się z zimna, jeszcze, nie daj Boże, zachoruję! A wtedy to już na pewno mogę pożegnać się z pracą! W dodatku jakiś samochód poruszający się blisko chodnika wjechał w kałużę i nieźle mnie ochlapał. Kolejne siarczyste przekleństwo poleciało za niefortunnym kierowcą, i kolejny powód do narzekania i złości.
- Proszę się tym nie przejmować – mówił mężczyzna, patrząc jak zmagam się z otrzepywaniem ze spodni plam z wody i błota. – To przecież nic wielkiego. To się wypierze. A jeśli nawet się nie spierze, to ma to swoje plusy.
- Tak?! Ciekawe jakie? – niemal darłam się ze złości.
- Będzie okazja, żeby sobie kupić nowy ciuch… - podpowiadał.
- Trzeba mieć jeszcze za co. Przez ten durny autobus niedługo nie będę miała co do garnka włożyć, a pan mi tu gada o nowych ciuchach! Wyleją mnie z pracy jak nic!
- Może to i dobrze? Skoro obecna praca jest taka stresująca… Może w innej nie będzie pani tracić zdrowia – powiedział, a jakże (!) opanowanym tonem.
Kolejny raz spojrzałam na zegarek, a potem w stronę nieznajomego mężczyzny. Ze złości za to jego gadanie miałam ochotę przyłożyć mu z liścia. W ogóle byłam ostatnio jakaś strasznie nerwowa i agresywna. Taka, jak to mówią, bez kija do niej nie podchodź. Nie pamiętałam już, kiedy ostatnio powiedziałam komuś coś miłego. A zresztą po co, skoro wszystko i wszyscy w koło są tacy irytujący…
Najbardziej byłam ja sama, ale to zrozumiałam dopiero później. Tymczasem ów mężczyzna, widząc apogeum mojego zdenerwowania, nie ustawał w tłumaczeniach.
- Nie trzeba od razu zakładać, że szef panią zwolni, ba, nawet zbeszta. Może akurat będzie miał dobry dzień i przymknie na to oko. A jeśli nawet dzisiaj będzie miał zły dzień, to może jutro okaże się lepsze… A może koleżanki mają dla pani jakąś fantastyczną propozycję? A jeśli nawet nie, to przecież zawsze fajnie spędzić ze sobą kilka miłych chwil. A mąż? Jeśli nawet dojdzie do tego, że wyprowadzi się z domu na jakiś czas, to kto wie, może waszemu związkowi wyjdzie to na dobre? Czasem dobrze jest od siebie odpocząć na kilka dni.
Nawet w złości, która opanowała mnie do maksimum trudno było nie zauważyć, że w przeciwieństwie do mnie, mężczyzna we wszystkim widzi dobre strony. Drażnił mnie ten spokój wymalowany na jego twarzy, to godzenie się z tym, co przynosi los, i jednocześnie frapował.
Autobus nie nadjeżdżał. Wyglądało na to, że być może z powodu awarii albo jakichś innych nieprzewidzianych sytuacji po prostu wypadł z kursu. Nie miałam już co liczyć, że nadjedzie. Trzeba było zaczekać na następny. Próbowałam więc wypełnić czymś chwilę oczekiwania. Tyle że nie bardzo miałam czym. Okolica była nieciekawa. Po drugiej stronie ulicy znajdowały się jakieś magazyny. Chyba nieczynne, bo nikt się wokół nich nie kręcił. Z tyłu za przystankiem natomiast tyły szpitala. Równie nieciekawy widok, który na dodatek źle mi się kojarzył. Niedaleko przystanku znajdowało się mało ruchliwe skrzyżowanie dróg. Nic specjalnego tam się nie działo. W każdym razie nic, co zaprzątnęłoby moje myśli. Postanowiłam więc w międzyczasie spytać mojego towarzysza, jak udaje mu się utrzymywać spokój ducha i to całe jego optymistyczne patrzenie na świat. Bo przecież ciągle, a przynajmniej często dzieje się coś, co z pozoru jest w stanie wyprowadzić nas z równowagi. Nawet, gdy jesteśmy spokojni i opanowani, to coś jest w stanie skutecznie popsuć nam nastrój. Odparł w sposób, którego w zasadzie się spodziewałam, choć w moim odczuciu było to nazbyt filozoficzne podejście do sprawy.
- Staram się nie marnować żadnej chwili, bo przecież nigdy nie wiadomo, czy dane nam będzie jutro przeżyć kolejny dzień. A może nawet jeszcze ten wieczór. Szkoda byłoby je zmarnować na coś niemiłego, skoro wokół nas tyle piękna i tyle dzieje się niesamowitych rzeczy.
Niemal w tym samym momencie usłyszeliśmy pisk opon, a potem ogromny huk. Oboje spojrzeliśmy w kierunku skrzyżowania, skąd dochodził. Samochody zaczęły się zatrzymywać. Kierowcy je opuszczali, a potem biegli z pomocą, jak się potem okazało motocykliście, który uległ wypadkowi. Szybko pojawiło się pogotowie ratunkowe i wóz policyjny. Z niewielkiej odległości obserwowałam akcję ratunkową, ale niestety kierowcy nie udało się uratować.
Odwróciłam się w kierunku mężczyzny, chcąc niejako zareagować na jego słowa i powiedzieć, że ten osobnik (motocyklista) niestety nie dożył jutra, gdy nagle zobaczyłam, że na przystanku jestem sama. Rozejrzałam się, myśląc, że być może gdzieś się oddalił, albo podszedł bliżej miejsca wypadku, ale nigdzie nie było po nim śladu. Przecież nie mógł się rozpłynąć. I nagle zimny dreszcz przeszył moje ciało.
Nie miałam zbytnio czasu, żeby zastanawiać się nad całą tą sytuacją, bo akurat podjechał tak wyczekiwany przez mnie autobus. Wsiadłam więc czym prędzej i usiłując znaleźć sobie miejsce siedzące, zaczęłam się rozglądać po jego wnętrzu. Niemal wszystkie miejsca były zajęte. Ostatecznie jednak znalazłam w nim jedno wolne koło starszej pani.
Kobieta siedziała milcząca i smutna, taka bez wyrazu. Na kolanach trzymała niewielkich rozmiarów torbę podróżną. Uśmiechnęłam się do niej delikatnie. Odwzajemniła mi się tym samym. Chwilkę później, ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu, powiedziała coś, co właściwie było punktem zwrotnym w moich zachowaniu.
- Dziękuję za ten uśmiech – powiedziała. – Od razu cieplej się robi człowiekowi na duszy. Już dawno nikt się do mnie nie uśmiechnął.
- Jak to? – zdziwiłam się.
- Jestem już stara. Nikt nie zwraca uwagi na starych ludzi, a tym bardziej nie uśmiecha się do nich – mówiła jakby trochę rozżalona.
Całkiem nieoczekiwanie nawiązała się między nami rozmowa. Zdradziła, że wraca ze szpitala. Właśnie wypisano ją do domu.
- Ale jak to? O tej porze? Zwykle wypisują po śniadaniu… - zdziwiłam się.
- Tak, to prawda. Nie chciało mi się tam już dłużej być… Choć z drugiej strony patrząc, nie wiem, gdzie mi się tak spieszyło. Mogłam zostać do śniadania. W domu nikt na mnie nie czeka. Po co ja tam właściwie jadę…
- Jak to po co? Dom to dom. W domu zawsze najlepiej – teraz ja na odmianę próbowałam znaleźć dobrą stronę medalu. Nawet się temu zdziwiłam, bo jeszcze kilka chwil temu miałam całkiem inne nastawienie do świata i ludzi. Trudno było mi zapanować nad swoim rozdrażnieniem i niechęcią do wszystkiego i wszystkich. Teraz nagle weszłam w role owego nieznajomego mężczyzny, na myśl którego znów dostałam gęsiej skórki. Kto to mógł być, pytałam siebie w myślach.
- To nie dom, to tylko moje cztery ściany – kobieta w międzyczasie zaczęła opowiadać o swojej samotności.
- Na pewno ktoś panią tam odwiedza. Może sąsiadka? – spytałam mimochodem.
Starsza pani jednak tylko kiwnęła przecząco głową.
- W takim razie ja panią jutro odwiedzę. Proszę mi podać swój adres, jeśli pani oczywiście zechce. Koło siedemnastej, może być? – Spytałam na odchodnym, gdyż autobus zbliżał się już do miejsca, w którym zmuszona byłam wysiąść.
Wysiadłam jakby odmieniona. Zadowolona, że mogłam komuś przynieść małą chwilkę radości. Do firmy wkroczyłam pewna siebie, jakby nic się nie stało. Szef co prawda na mój widok otwarł szeroko usta, ale nie zdążył nic powiedzieć, bo mu na to nie pozwoliłam.
- Dzień dobry, szefie! Cieszę się, że pana widzę! Takiego fantastycznego szefa to w całej okolicy ze świecą szukać! Przepraszam za spóźnienie, ale to nie z mojej winy. Zaraz nadrobię wszystkie zaległości. Dzisiaj taki cudowny, radosny dzień!
Dałabym głowę, że na te słowa szef się nieco zarumienił i jeszcze bardziej zdziwił.
- Ale przecież leje jak z cebra - ręką wskazywał w stronę okna.
- No i co z tego? Deszcz też może być czymś fantastycznym.
- Może jeszcze pani każe włożyć mi pelerynę i kalosze, i brodzić w kałuży jak dziecko? – spytał, budząc tym śmiech pośród reszty pracowników biura.
- A czemu nie? Ja w każdym razie miałabym na to ochotę!
- Ja też. Ja też! - inni koledzy zaczęli mi wtórować.
Tamtego dnia moje koleżanki, te, które złożyły mi niezapowiedzianą wizytę rzeczywiście miały dla mnie dobre wiadomości. I nie zabawiły zbyt długo. Niepotrzebnie więc z góry się denerwowałam, szargałam sobie nerwy. W ogóle wszystkie sprawy układały się dobrze. Z panią Moniką, tą starszą panią z autobusu, zaprzyjaźniłam się na dobre. Czasem ją odwiedzam. Nie czuje się już taka samotna. Ma świadomość tego, że w razie jakiegoś kłopotu ma do kogo zadzwonić i może poprosić o pomoc. A ja… gdy mąż lub ktoś inny tak na dobre mnie zdenerwuje, mam dokąd choć na chwilę uciec, poskarżyć się, coś przepracować (przemyśleć). Biegnę wtedy do pani Moniki. Wysłucha mnie, czasem coś doradzi albo odradzi.
- I proszę mi wierzyć – kontynuowałam swoja opowieść - od tamtego czasu nikogo nie zganiłam, a tym bardziej nie obraziłam. Aż do dzisiaj. Byłam dla pani niemiła. Przepraszam, ale to chyba było konieczne.
W ramach konkretnych przeprosin zaproponowałam kobiecie, że póki co jesteśmy zdane na swoje towarzystwo, razem szukać dobrej strony w każdej sytuacji. Tamtego dnia odburknęła tylko coś pod nosem. Następnego jednak, kiedy jedna z pacjentek przez nieuwagę upuściła w łazience kostkę mydła, a owa kobieta się o nią potknęła i przewróciła, nie nawrzeszczała na nią, jak się można było tego wcześniej spodziewać. Podkasała tylko koszulę i pokazała siniak, jakiego się na skutek tego dorobiła, jedynie wykrzywiając trochę usta z niezadowolenia.
- Tyle lat i takie piękne, zgrabne ma pani nogi! Tylko pozazdrościć – trochę z niej żartowałyśmy.
- Oczywiście, że piękne! W młodości tańczyłam w zespole tanecznym – pochwaliła się.
- Wow! Proszę nam o tym opowiedzieć. Chętnie posłuchamy.
- Naprawdę? Pół wieku już o tym nie rozprawiałam…
Nie zagrzałam długo miejsca w szpitalu. I dobrze! Opuszczając go cieszyłam się, że moja opowieść na coś się przydała, bo wyraźnie było widać zmianę w zachowaniu kobiety. A ja do dzisiaj zastanawiam się, kim był nieznajomy mężczyzna na przystanku. I tylko jedno przychodzi mi do głowy.
To nie mógł być nikt inny, jak tylko Anioł Stróż, który wyprowadził mnie na dobrą drogę…
Opowiadanie oparte na prawdziwych wydarzeniach.
- A wie pani, że i ja kiedyś byłam taka wredna jak pani! Wstrętna małpa! Też usiłowałam wszystkimi manipulować i sobie ich podporządkować . Ale już nie jestem. Bo nie warto! – pokrzykiwałam, nie licząc się z konsekwencjami.
A konsekwencje jak najbardziej mogły być. Za takie słowa w najlepszym wypadku mogłam trafić na dywanik u ordynatora. W najgorszym, przed oblicze Temidy. Jednak nie przejmowałam się tym zbytnio. Wszystkie miałyśmy już dość owej kobiety i ktoś w końcu powinien utrzeć jej nosa.
Ale dlaczego akurat ja, pomyślałam trochę przestraszywszy się własnej reakcji. Już dawno do nikogo tak się nie zwracałam. Poza tym kobieta była ze dwadzieścia lat ode mnie starsza. Choćby z tego względu należało zachować umiar.
- Może dlatego ty, bo sama taka byłaś i wiesz jak odczarować ten stan - jakiś wewnętrzny głos nie tyle podpowiadał mi, co raczej przypominał pewien epizod z życia, który sprawił, że przestałam być zołzą, od której wszyscy znajomi się odwracali. Poza tym za sprawą opinii, jaka w związku z tym do mnie przylgnęła, potencjalni ludzie, którzy stawali na mojej drodze, też nie chcieli mieć ze mną do czynienia.
Jak dużo na tym straciłam, wiedziałam tylko ja.
Tymczasem kobieta zaskoczona moją reakcją, której zapewne się nie spodziewała, wodziła oczami po bladoróżowych ścianach szpitalnej sali, jakby szukała na niej jakiejś podpowiedzi. Nie doszukawszy się jej jednak, zaczęła na mnie warczeć, niczym zły pies.
- Jak pani może! Nikt pani nie nauczył, że starszych trzeba szanować?! – krzyczała.
- Owszem. Uczono mnie, że wszystkich trzeba szanować – podkreśliłam słowo wszystkich. - Nie wyłączając samego siebie – odparłam nieco wyprowadzona z równowagi. – Ale pani zdaje się o tym nie pamięta. Tylko proszę nie zasłaniać się starością, niepamięcią, i tak dalej – dodałam. – Pomiata pani każdym, przez co jest tu chyba najbardziej znienawidzonym człowiekiem. I obawiam się, że nie tylko tutaj.
Kobieta wyraźnie przycichła, ale za to współpacjentki nabrały odwagi i kolejno wyrzucały z siebie całą nagromadzoną w związku z tym gorycz.
Zrobiło się nieprzyjemnie. Na tyle, że musiał interweniować ordynator, wezwany na polecenie owej kobiety.
- Proszę natychmiast przenieść mnie do pojedynczej sali! – dyrygowała.
Mężczyzna jednak najwyraźniej wcale nie był skory spełniać każde jej żądanie i postawił sprawę jasno.
- Droga pani, nie mamy wolnej pojedynczej sali, ani nawet wolnego łóżka w salach wieloosobowych. Tu pani będzie najlepiej. Sala jest jasna, posiada nowoczesny sprzęt, blisko stąd do dyżurki pielęgniarek – starał się ją jakoś udobruchać, ale było to niezwykle trudne. Pacjentka była uparta i odgrażała się.
- Proszę natychmiast mnie gdzieś przenieść! Może pan po prostu zamienić łóżka…! Bo jeśli nie, to sprowadzę wam tu media! Już oni sobie z wami poradzą!
- Teoretycznie mógłbym wziąć pod uwagę zamianę łóżek, to znaczy pacjentek, ale nigdzie pani nie chcą. Przepraszam, ale dołożyła pani starań, żeby tak się stało. A jeśli chodzi o media… Jest pani pewna, że potrzebna jest pani taka sława? – spytał, sugerując, iż nikt nie stanie po jej stronie.
To była jej wielka przegrana. Na tyle wielka, że tuż przed kolacją kobieta położyła się, odmówiwszy jej zjedzenia, a po chwili zaczęła cicho łkać w poduszkę.
Zrobiło mi się jej trochę żal. Ale tylko trochę, bo wziąwszy pod uwagę fakt, że wielu ludziom wokół dała się we znaki, nieszczególnie zasłużyła sobie na litość. W gruncie rzeczy powinna za to ponieść jakąś karę. Choćby tylko symboliczną, ale jednak karę. Najlepszą karą byłoby ignorowanie jej, pomyślałam. Są jednakże ludzie, którzy nic sobie z tego nie robią i wręcz jeszcze bardziej są przez to upierdliwi. Obawiałam się, że to może być ten właśnie przypadek.
nieoczekiwanie z pomocą przyszła mi inna współpacjentka, pani Aniela, która przypomniawszy sobie moje wcześniejsze słowa, spytała:
- Co takiego się wydarzyło, że przestała pani być zołzą? Jest na to jakaś recepta?
- Hmn, może i jest, ale w moim przypadku był to pewien przypadkowy człowiek. A może nie był przypadkowy? – zaczęłam się w myślach zastanawiać.
- Spotkałam go na przystanku autobusowym na peryferiach miasta – zaczęłam opowiadać swoją historię. Tamtego dnia okropnie lało, było zimno, a na dodatek autobus miał niemałe spóźnienie. Byliśmy tam tylko we dwójkę, ja i może ze dwadzieścia lat ode mnie straszy mężczyzna. Tak go oceniłam. On siedział spokojnie na ławeczce, ja nie mogłam sobie na niej zagrzać miejsca. Spieszyłam się do pracy. Byłam zła, bo mój szef nie tolerował spóźnień, a w dodatku z natury do miłych osób nie należał. Można by rzec, że wręcz stosował w pracy mobbing .Spodziewałam się więc, że zostanę za to połajana, a kto wie, może i pozbawiona części premii. Poza tym tego dnia czekało mnie jeszcze kilka innych niemiłych „atrakcji”, więc nerwy mocno dawały o sobie znać. Nieustająco spoglądałam na zegarek, co raz to pod nosem pozwalając sobie na jakieś echy i achy, które miały wyrażać moje niezadowolenie z zaistniałej sytuacji. Mężczyzna obserwował mnie ze stoickim spokojem, co mnie jeszcze bardziej denerwowało.
- Będzie następny – próbował coś tłumaczyć. – A potem następny, i następny…
- Łatwo panu mówić, bo pan już pewnie na emeryturze i nie musi obawiać się o utratę zaufania szefa ani o miejsce pracy.
- Tak, jestem na emeryturze. Nie muszę martwić się o pracę, ale o inne sprawy, i owszem – odparł tym swoim spokojnym głosem.
W ogóle odnosiłam wrażenie, jakby był oazą spokoju.
- Przecież nie mamy wpływu na to, kiedy przyjedzie autobus. Po co więc się denerwować? – pytał próbując coś mi uświadomić.
Tyle że do mnie nic nie docierało. Z minuty na minutę byłam coraz bardziej zła. Na domiar złego zadzwoniła sąsiadka z wiadomością, że powinnam pojawić się w domu, bo przyjechały do mnie jakieś dwie panie i uznały, że będą czekać do skutku, czyli aż wrócę z pracy. Nikogo się nie spodziewałam, a w firmie tego dnia wcześniejsze wyjście mogłam sobie darować, więc pojawił się kolejny kłopot.
Kłopot miał na imię Jolka i Jadzia, dawne koleżanki z lat szkolnych, których, nawiasem mówiąc, nienawidziłam. Panie uznały sobie jednakże, że muszą porozmawiać ze mną o jakimś interesie. Szczegółów niestety nie chciały zdradzić, ani tym bardziej dać się odesłać z przysłowiowym kwitkiem.
Uraczona tą informacją pozwoliłam sobie z bezsilności zakląć. Nie spodobało się to mężczyźnie na przystanku. Z niezadowolenia aż wykrzywił usta.
- Po co od razu takie okropne słowa? Świat jest taki piękny, a pani ciągle w nerwach i z przekleństwem na ustach? Po co?
Mężczyzna wzbudzał we mnie coraz gorsze emocje i coraz gorsze słowa cisnęły mi się na usta.
- Panie! Nie pie….l pan! Szef mi nawtyka! Stracę premię i czym zapłacę rachunek za prąd? Już i tak mam długi. A co będzie, jeśli mnie zwolni? Na moje miejsce od zaraz znajdzie się kilku chętnych. I gdzie ja znajdę pracę? I jeszcze te dwie idiotki! Musiały przyjechać akurat dzisiaj! I jak je znam, nie pozbędę się ich tak łatwo! Będą mi truły d…ę przez następny tydzień! Czy moje mieszkanie to hotel?! A mąż? Mąż to już w ogóle wyprowadzi się z domu. On nie znosi moich koleżanek. Zresztą ja też nie! Małpy jedne!
Byłam kłębkiem nerwów, podczas, gdy mój towarzysz drogi uosobieniem spokoju. Zaczęłam się zastanawiać, jak on to osiąga. Czy w ogóle jest to możliwe, żeby się nie denerwować? I gdzie ten piękny świat, który próbuje mi wmówić. Przecież pada, autobus ma już niemal godzinę spóźnienia, trzęsę się z zimna, jeszcze, nie daj Boże, zachoruję! A wtedy to już na pewno mogę pożegnać się z pracą! W dodatku jakiś samochód poruszający się blisko chodnika wjechał w kałużę i nieźle mnie ochlapał. Kolejne siarczyste przekleństwo poleciało za niefortunnym kierowcą, i kolejny powód do narzekania i złości.
- Proszę się tym nie przejmować – mówił mężczyzna, patrząc jak zmagam się z otrzepywaniem ze spodni plam z wody i błota. – To przecież nic wielkiego. To się wypierze. A jeśli nawet się nie spierze, to ma to swoje plusy.
- Tak?! Ciekawe jakie? – niemal darłam się ze złości.
- Będzie okazja, żeby sobie kupić nowy ciuch… - podpowiadał.
- Trzeba mieć jeszcze za co. Przez ten durny autobus niedługo nie będę miała co do garnka włożyć, a pan mi tu gada o nowych ciuchach! Wyleją mnie z pracy jak nic!
- Może to i dobrze? Skoro obecna praca jest taka stresująca… Może w innej nie będzie pani tracić zdrowia – powiedział, a jakże (!) opanowanym tonem.
Kolejny raz spojrzałam na zegarek, a potem w stronę nieznajomego mężczyzny. Ze złości za to jego gadanie miałam ochotę przyłożyć mu z liścia. W ogóle byłam ostatnio jakaś strasznie nerwowa i agresywna. Taka, jak to mówią, bez kija do niej nie podchodź. Nie pamiętałam już, kiedy ostatnio powiedziałam komuś coś miłego. A zresztą po co, skoro wszystko i wszyscy w koło są tacy irytujący…
Najbardziej byłam ja sama, ale to zrozumiałam dopiero później. Tymczasem ów mężczyzna, widząc apogeum mojego zdenerwowania, nie ustawał w tłumaczeniach.
- Nie trzeba od razu zakładać, że szef panią zwolni, ba, nawet zbeszta. Może akurat będzie miał dobry dzień i przymknie na to oko. A jeśli nawet dzisiaj będzie miał zły dzień, to może jutro okaże się lepsze… A może koleżanki mają dla pani jakąś fantastyczną propozycję? A jeśli nawet nie, to przecież zawsze fajnie spędzić ze sobą kilka miłych chwil. A mąż? Jeśli nawet dojdzie do tego, że wyprowadzi się z domu na jakiś czas, to kto wie, może waszemu związkowi wyjdzie to na dobre? Czasem dobrze jest od siebie odpocząć na kilka dni.
Nawet w złości, która opanowała mnie do maksimum trudno było nie zauważyć, że w przeciwieństwie do mnie, mężczyzna we wszystkim widzi dobre strony. Drażnił mnie ten spokój wymalowany na jego twarzy, to godzenie się z tym, co przynosi los, i jednocześnie frapował.
Autobus nie nadjeżdżał. Wyglądało na to, że być może z powodu awarii albo jakichś innych nieprzewidzianych sytuacji po prostu wypadł z kursu. Nie miałam już co liczyć, że nadjedzie. Trzeba było zaczekać na następny. Próbowałam więc wypełnić czymś chwilę oczekiwania. Tyle że nie bardzo miałam czym. Okolica była nieciekawa. Po drugiej stronie ulicy znajdowały się jakieś magazyny. Chyba nieczynne, bo nikt się wokół nich nie kręcił. Z tyłu za przystankiem natomiast tyły szpitala. Równie nieciekawy widok, który na dodatek źle mi się kojarzył. Niedaleko przystanku znajdowało się mało ruchliwe skrzyżowanie dróg. Nic specjalnego tam się nie działo. W każdym razie nic, co zaprzątnęłoby moje myśli. Postanowiłam więc w międzyczasie spytać mojego towarzysza, jak udaje mu się utrzymywać spokój ducha i to całe jego optymistyczne patrzenie na świat. Bo przecież ciągle, a przynajmniej często dzieje się coś, co z pozoru jest w stanie wyprowadzić nas z równowagi. Nawet, gdy jesteśmy spokojni i opanowani, to coś jest w stanie skutecznie popsuć nam nastrój. Odparł w sposób, którego w zasadzie się spodziewałam, choć w moim odczuciu było to nazbyt filozoficzne podejście do sprawy.
- Staram się nie marnować żadnej chwili, bo przecież nigdy nie wiadomo, czy dane nam będzie jutro przeżyć kolejny dzień. A może nawet jeszcze ten wieczór. Szkoda byłoby je zmarnować na coś niemiłego, skoro wokół nas tyle piękna i tyle dzieje się niesamowitych rzeczy.
Niemal w tym samym momencie usłyszeliśmy pisk opon, a potem ogromny huk. Oboje spojrzeliśmy w kierunku skrzyżowania, skąd dochodził. Samochody zaczęły się zatrzymywać. Kierowcy je opuszczali, a potem biegli z pomocą, jak się potem okazało motocykliście, który uległ wypadkowi. Szybko pojawiło się pogotowie ratunkowe i wóz policyjny. Z niewielkiej odległości obserwowałam akcję ratunkową, ale niestety kierowcy nie udało się uratować.
Odwróciłam się w kierunku mężczyzny, chcąc niejako zareagować na jego słowa i powiedzieć, że ten osobnik (motocyklista) niestety nie dożył jutra, gdy nagle zobaczyłam, że na przystanku jestem sama. Rozejrzałam się, myśląc, że być może gdzieś się oddalił, albo podszedł bliżej miejsca wypadku, ale nigdzie nie było po nim śladu. Przecież nie mógł się rozpłynąć. I nagle zimny dreszcz przeszył moje ciało.
Nie miałam zbytnio czasu, żeby zastanawiać się nad całą tą sytuacją, bo akurat podjechał tak wyczekiwany przez mnie autobus. Wsiadłam więc czym prędzej i usiłując znaleźć sobie miejsce siedzące, zaczęłam się rozglądać po jego wnętrzu. Niemal wszystkie miejsca były zajęte. Ostatecznie jednak znalazłam w nim jedno wolne koło starszej pani.
Kobieta siedziała milcząca i smutna, taka bez wyrazu. Na kolanach trzymała niewielkich rozmiarów torbę podróżną. Uśmiechnęłam się do niej delikatnie. Odwzajemniła mi się tym samym. Chwilkę później, ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu, powiedziała coś, co właściwie było punktem zwrotnym w moich zachowaniu.
- Dziękuję za ten uśmiech – powiedziała. – Od razu cieplej się robi człowiekowi na duszy. Już dawno nikt się do mnie nie uśmiechnął.
- Jak to? – zdziwiłam się.
- Jestem już stara. Nikt nie zwraca uwagi na starych ludzi, a tym bardziej nie uśmiecha się do nich – mówiła jakby trochę rozżalona.
Całkiem nieoczekiwanie nawiązała się między nami rozmowa. Zdradziła, że wraca ze szpitala. Właśnie wypisano ją do domu.
- Ale jak to? O tej porze? Zwykle wypisują po śniadaniu… - zdziwiłam się.
- Tak, to prawda. Nie chciało mi się tam już dłużej być… Choć z drugiej strony patrząc, nie wiem, gdzie mi się tak spieszyło. Mogłam zostać do śniadania. W domu nikt na mnie nie czeka. Po co ja tam właściwie jadę…
- Jak to po co? Dom to dom. W domu zawsze najlepiej – teraz ja na odmianę próbowałam znaleźć dobrą stronę medalu. Nawet się temu zdziwiłam, bo jeszcze kilka chwil temu miałam całkiem inne nastawienie do świata i ludzi. Trudno było mi zapanować nad swoim rozdrażnieniem i niechęcią do wszystkiego i wszystkich. Teraz nagle weszłam w role owego nieznajomego mężczyzny, na myśl którego znów dostałam gęsiej skórki. Kto to mógł być, pytałam siebie w myślach.
- To nie dom, to tylko moje cztery ściany – kobieta w międzyczasie zaczęła opowiadać o swojej samotności.
- Na pewno ktoś panią tam odwiedza. Może sąsiadka? – spytałam mimochodem.
Starsza pani jednak tylko kiwnęła przecząco głową.
- W takim razie ja panią jutro odwiedzę. Proszę mi podać swój adres, jeśli pani oczywiście zechce. Koło siedemnastej, może być? – Spytałam na odchodnym, gdyż autobus zbliżał się już do miejsca, w którym zmuszona byłam wysiąść.
Wysiadłam jakby odmieniona. Zadowolona, że mogłam komuś przynieść małą chwilkę radości. Do firmy wkroczyłam pewna siebie, jakby nic się nie stało. Szef co prawda na mój widok otwarł szeroko usta, ale nie zdążył nic powiedzieć, bo mu na to nie pozwoliłam.
- Dzień dobry, szefie! Cieszę się, że pana widzę! Takiego fantastycznego szefa to w całej okolicy ze świecą szukać! Przepraszam za spóźnienie, ale to nie z mojej winy. Zaraz nadrobię wszystkie zaległości. Dzisiaj taki cudowny, radosny dzień!
Dałabym głowę, że na te słowa szef się nieco zarumienił i jeszcze bardziej zdziwił.
- Ale przecież leje jak z cebra - ręką wskazywał w stronę okna.
- No i co z tego? Deszcz też może być czymś fantastycznym.
- Może jeszcze pani każe włożyć mi pelerynę i kalosze, i brodzić w kałuży jak dziecko? – spytał, budząc tym śmiech pośród reszty pracowników biura.
- A czemu nie? Ja w każdym razie miałabym na to ochotę!
- Ja też. Ja też! - inni koledzy zaczęli mi wtórować.
Tamtego dnia moje koleżanki, te, które złożyły mi niezapowiedzianą wizytę rzeczywiście miały dla mnie dobre wiadomości. I nie zabawiły zbyt długo. Niepotrzebnie więc z góry się denerwowałam, szargałam sobie nerwy. W ogóle wszystkie sprawy układały się dobrze. Z panią Moniką, tą starszą panią z autobusu, zaprzyjaźniłam się na dobre. Czasem ją odwiedzam. Nie czuje się już taka samotna. Ma świadomość tego, że w razie jakiegoś kłopotu ma do kogo zadzwonić i może poprosić o pomoc. A ja… gdy mąż lub ktoś inny tak na dobre mnie zdenerwuje, mam dokąd choć na chwilę uciec, poskarżyć się, coś przepracować (przemyśleć). Biegnę wtedy do pani Moniki. Wysłucha mnie, czasem coś doradzi albo odradzi.
- I proszę mi wierzyć – kontynuowałam swoja opowieść - od tamtego czasu nikogo nie zganiłam, a tym bardziej nie obraziłam. Aż do dzisiaj. Byłam dla pani niemiła. Przepraszam, ale to chyba było konieczne.
W ramach konkretnych przeprosin zaproponowałam kobiecie, że póki co jesteśmy zdane na swoje towarzystwo, razem szukać dobrej strony w każdej sytuacji. Tamtego dnia odburknęła tylko coś pod nosem. Następnego jednak, kiedy jedna z pacjentek przez nieuwagę upuściła w łazience kostkę mydła, a owa kobieta się o nią potknęła i przewróciła, nie nawrzeszczała na nią, jak się można było tego wcześniej spodziewać. Podkasała tylko koszulę i pokazała siniak, jakiego się na skutek tego dorobiła, jedynie wykrzywiając trochę usta z niezadowolenia.
- Tyle lat i takie piękne, zgrabne ma pani nogi! Tylko pozazdrościć – trochę z niej żartowałyśmy.
- Oczywiście, że piękne! W młodości tańczyłam w zespole tanecznym – pochwaliła się.
- Wow! Proszę nam o tym opowiedzieć. Chętnie posłuchamy.
- Naprawdę? Pół wieku już o tym nie rozprawiałam…
Nie zagrzałam długo miejsca w szpitalu. I dobrze! Opuszczając go cieszyłam się, że moja opowieść na coś się przydała, bo wyraźnie było widać zmianę w zachowaniu kobiety. A ja do dzisiaj zastanawiam się, kim był nieznajomy mężczyzna na przystanku. I tylko jedno przychodzi mi do głowy.
To nie mógł być nikt inny, jak tylko Anioł Stróż, który wyprowadził mnie na dobrą drogę…
Opowiadanie oparte na prawdziwych wydarzeniach.