W galerii
sztuki na pierwszym piętrze, jak można było się spodziewać, nie było wcale
tłoczno. Zaledwie kilka osób, z których część w międzyczasie zdążyła opuścić
salę, zanim my, to znaczy ja i Michał, zdążyliśmy na dobre przejść
kilkadziesiąt kroków. Swoje obrazy wystawiali tu malarze należący do
awangardowej grupy, która w ostatnim czasie nader mocno reklamowała się na
łamach lokalnych gazet naszego regionu. Na tyle skutecznie, że dał się w to
wkręcić mój kuzyn Michał.
- No chodź! Co ci szkodzi raz na jakiś czas wybrać się na wystawę malarstwa? –
namawiał najpierw mnie, a potem także mojego męża.
W przeciwieństwie do mojego męża, odznaczam się słabym charakterem, a co za tym
idzie łatwo mnie zmanipulować. Wieloletnia praca nad jego poprawą jak na razie
nie przyniosła żadnych rezultatów. A szkoda, bo być może nie znalazłabym się w
takiej sytuacji jak ta. Ale po kolei.
Mąż stanowczo odmówił. Mnie owej stanowczości zabrakło.
- Ostatecznie mogę pójść – zdecydowałam, nieco się ociągając.
Ogólnie rzecz ujmując, lubię otaczać się kulturą i sztuką. Teatr, kino,
wystawy, spotkania z pisarzami i poetami, wszystko to było i jest moją pasją.
Niestety, nie mam zbyt wiele czasu, który mogłabym na to poświęcić, ale od
czasu do czasu, to i owszem, chętnie coś zobaczę, albo posłucham. Ale żeby oglądać jakieś bohomazy… bo tak
właśnie postrzegam sztukę awangardową. Zresztą, mój kuzyn rzekomo także.
Przynajmniej tak deklarował. Tym bardziej więc nie mogłam zrozumieć, dlaczego chce
niemal siłą zaciągnąć mnie na ową wystawę. Zrozumiałam jego intencje dużo
później. Powiedziałabym, że zbyt późno.
W sali wystawowej roiło się od obrazów różnych wielkości, które zakrywały
niemal każdy wolny kawałek na ścianach. Od kolorów farb, których użyto do ich
namalowania można było dostać oczopląsu. Nie mniej jednak nie przyznawałam się
Michałowi, że nie specjalnie mi się tu podoba i najchętniej zmieniłabym lokal.
Tymczasem kuzyn, przynajmniej takie odniosłam wrażenie, co mnie jednocześnie
nieco zdziwiło, czuł się, jakby był w swoim żywiole. Przyznam, nie znałam go z
tej strony. Z wnikliwością przyglądał się każdemu obrazowi po kolei, kontemplował,
robił różne dziwne pozy, którymi chciał mi pokazać, że ogląda je pod każdym
kątem. Co raz to nachylał się, a to z jednej, a to z drugiej strony, to znów
schylał się, żeby spojrzeć od dołu, albo z boku. Zaniepokojona jego dziwnymi
ruchami spytałam:
- Szukasz jakiejś wskazówki? Ktoś może zostawił ci jakąś informację na tych
obrazach? – Zażartowałam nie bez powodu, bo trochę wyglądało to jak harcerskie
podchody.
- Ależ skąd! – nieco się oburzył. – Jak myślisz, co ten obraz przedstawia? – Spytał,
gdy zatrzymaliśmy się przed jednym z nich, wielkim, w delikatnych, złotych
ramach.
- Nie mam pojęcia – odparłam zgodnie z prawdą. – Ale jednego jestem pewna. Ta
rama pasuje do niego jak przysłowiowa pięść do oka.
Grube esy floresy namalowane farbami w ciemnych kolorach nie współgrały z
cieniutką ramą. Ale może ja się nie znam. Właściwie, z całą pewnością się na
tym nie znam. W moim odczuciu coś jednak tu nie grało.
- Przyjrzyj się lepiej. Co mogłabyś powiedzieć o tym obrazie? Co te linie
przedstawiają? – Michał drążył uporczywie moją głowę.
- Na Boga, nie wiem! Może to jakaś głowa smoka omotana starymi szmatami…
Wydawało mi się, że powiedziałam to w miarę cicho. Okazało się jednak, że nie
do końca tak było, bo stojąca niedaleko nas i oglądająca obrazy para w średnim
wieku, mężczyzna i kobieta, odwrócili się w naszą stronę i wymownym wzrokiem
próbowali dać mi do zrozumienia, że są nieco zniesmaczeni moją odpowiedzią.
Michał chyba też, bo spojrzał z niedowierzaniem najpierw na mnie, a potem na
obraz i rzekł:
- Eee! Nie może być! Stań z boku i spójrz z innej perspektywy.
Posłusznie stanęłam. Perspektywa jak to perspektywa, pod każdym kątem i w
zależności od odbierającego obraz była inna. Dla mnie, niestety, taka sama. No,
może za wyjątkiem jednego.
- Wiesz co, gdy patrzę na obraz z boku, to równie dobrze może to być głowa
zadziornego koguta, któremu inne koguty właśnie co wytargały wszystkie pióra…
Powoli zaczynałam się dobrze bawić, w przeciwieństwie do pary, która posłała w
moją stronę kolejną porcję niezadowolenia, którego nie potrafili ukryć w swoim
wzroku. Michał podrapał się za uchem, co zwykle przydarzało mu się w sytuacjach
nieco dla niego kłopotliwych. Ot, taki nerwowy trik wespół z niezadowoleniem na
twarzy. Widząc grymas na twarzy kuzyna, próbowałam nieco zmienić ton swojej
wypowiedzi i sprowadzić naszą rozmowę na inne tory.
- No dobra! A co chciałbyś, żebym zobaczyła w tym obrazie? Może jakaś
podpowiedź?
Nie zdążyłam jej usłyszeć, bo nieoczekiwanie za plecami usłyszałam delikatny,
kobiecy głosik, rodem z dziecinnych dobranocek. Głosik najwyraźniej miał dla
mnie podpowiedź, albo raczej radę, która miała uzmysłowić mi, że nie należy
widzieć wszystko w czarnych kolorach.
- A może to baletnica, tyle że w czarnym, przeźroczystym kostiumie na tle
kolorowej widowni? – kobieta niby pytała, niby podpowiadała. – Może swoim
ciemnym strojem chce wyrazić smutek?
Potem mówiła coś jeszcze na temat jej subtelności, tanecznej pozy, baletek i
rajstop. Patrzyłam na nią, na rzekomą baletnicę, w osłupieniu, bo za nic nie
mogłam dostrzec na obrazie żadnej części jej ciała, a cóż dopiero stroju i
widowni(!). I kiedy usiłowałam trafić do mojej podświadomości, by ta przyszła
mi z pomocą, Michał nieoczekiwanie zaczął mazać palcem w prawym dolnym rogu
obrazu.
- Co ty robisz? – spytałam zaniepokojona.
- Malarze zwykle w tym miejscu kładą swój podpis – wyjaśnił.
- Acha! – powiedziałam z rozmysłem. – I co tam wyczytałeś?
- Nie muszę niczego wyczytywać. Wiem, kto namalował ten obraz.
- Doprawdy? Znasz malarza?
- Nawet osobiście…
- To pewnie wiesz też, co przedstawia? – spytałam zaintrygowana.
Para w średnim wieku też wykazała swoje zainteresowanie, bo nagle zmniejszył
się do tej pory dzielący nas dystans. Wyraźnie przybliżyli się w naszą stronę.
Co więcej, odkryłam też, że na sali oprócz nas, owej pary i kobiety o
dziecinnym głosiku, znajduje się tak zwany kurator, czy kustosz, wystawy. Sama
nie wiem, jak prawidłowo nazywa się taka osoba. W każdym razie podszedł do nas
zaciekawiony, przynajmniej tak mi się wydawało.
- Przepraszam – zwrócił się do mnie i do Michała. – Przypadkowo usłyszałem, że
zwracacie się państwo do siebie po imieniu.
- Owszem – odparłam zaskoczona. – To dla pana jakiś problem? – Syknęłam niezbyt
miło, aż na jego twarzy pojawił się delikatny rumieniec świadczący o tym, że
nieco go speszyłam. I nie dając mu czasu
na odpowiedź, spytałam:
- A może pan nam powie, co przedstawia ten obraz?
- To… może już sam autor.
- O! Jest tutaj obecny? – szczerze się zdziwiłam.
Nie zauważyłam, że kuzyn za moimi plecami daje mu jakieś znaki. Najwyraźniej
chciał zmusić go do milczenia, ale wtedy jeszcze o tym nie wiedziałam.
Mężczyzna więc oddalił się czym prędzej, tłumacząc się na prędce jakąś pilną
pracą. Tymczasem Michał jeszcze intensywniej mazał palcem po obrazie. Zupełnie
jakby chciał coś z niego zmazać. Moja ciekawość wzięła górę, więc postanowiłam
przyjrzeć się bliżej, co to takiego. I gdy dokonałam odkrycia omal nie
krzyknęłam:
- O rany! On się nazywa tak samo jak ty! No popatrz! Jaka zbieżność nazwisk!
I wtedy Michał, nie wiedzieć czemu, bez słowa opuścił salę. Pobiegłam więc za
nim. Ale tego dnia najwyraźniej wszystko sprzeciwiło się przeciwko mnie. Nagle
pośliznęłam się i wylądowałam na śliskiej posadzce holu. Kuzyn nie widział
tego. Zdążył w międzyczasie opuścić galerię. Przy mnie znalazła się niemal
natychmiast kobieta o dziecinnym głosiku, za co byłam jej wdzięczna, bo pomogła
mi postawić się do pionu. Choć słowo „pion” nie było tu słowem odpowiednim,
gdyż okazało się, że skręciłam nogę w kostce i nie byłam w stanie samodzielnie
się poruszać. Dodatkowo upadając, uderzyłam się w kaloryfer i na mojej ręce
pojawił się wielki siniak, a drugi nieco mniejszy i wypukły, na czole. Nie
miałam pewności, czy oby noga nie jest złamana, więc postanowiono wezwać
karetkę, choć bardzo się przed tym wzbraniałam.
Michał zorientował się, że coś jest nie tak, gdy zobaczył karetkę pod galerią.
Stojąc na zewnątrz przy drzwiach wejściowych do galerii, czekał na mnie. A że
trochę to trwało, pełen złych przeczuć pobiegł na górę.
Pół godziny później oboje siedzieliśmy w poczekalni do chirurga.
- Teraz to wyglądasz jak ten smok z obrazu, albo kogut z wyszarpanymi piórami –
naigrywał się ze mnie.
- O nie, nie! Wypraszam sobie! Jestem raczej tą baletnicą w czarnym, tiulowym
stroju, wyrażającym smutek…
Tak naprawdę wcale nie było mi do śmiechu. Noga przeraźliwie bolała, a ponad
trzygodzinne czekanie w kolejce do chirurga też nie napawało optymizmem. Niemniej
jednak jakaś kara mi się należała.
- Przepraszam cię, Michale! Nie miałam pojęcia, że malujesz. Dlaczego ukrywałeś
to przed całym światem? – spytałam zaciekawiona.
- Właśnie dlatego. Żeby nie narażać się na takie sytuacje jak ta w galerii.
- Ależ ja naprawdę nie byłam w stanie odgadnąć, co przedstawiał tamten obraz.
- Ciebie – odparł krótko. A potem, przyglądając się wymownie moim siniakom, dodał:
– Chyba byłem złym prorokiem…
Nie wiedziałam, czy mówił prawdę, czy tylko sobie ze mnie żartował. Ale dało mi
to do myślenia. Poskręcana z bólu, zmęczona wyczekiwaniem w kolejce, musiałam
przedstawiać obraz pożałowania godny. Zastanawiałam się później, czy ktoś obcy
patrząc na mnie w tamtym momencie, byłby w stanie obiektywnie ocenić, kim
jestem i co tak naprawdę sobą reprezentuję.
Byłam takim „nieodgadnionym obrazem”. Z siniakami na ciele, utykająca i
nieszczęśliwa, według jednych osób mogłam ofiarą jakiegoś wypadku. Według
innych, kobietą maltretowaną przez partnera. Zdaniem jeszcze innych, nieuważną,
głupią babą.
Wszystko przecież zależy od punktu widzenia.