Jestem
spokojna. Szkoda, że krótko.
Mija
minutka za minutką.
Nikt nie
ma dość cywilnej odwagi,
by
wyprowadzić mnie z równowagi,
gdyż byle
drobiazg potrafi skruszyć
względnie
pozorny spokój mej duszy.
Racząc
się chwilą błogą spokoju,
zapomnieć
chce się o ciężkim znoju.
Tej
zwykłej, szarej wręcz codzienności,
o swych
kłopotach, troskach i złości.
O tych,
na których patrzyć nie sposób,
o
pseudoznawcach od ludzkich losów,
o
plotkach, szefach, różnych bolączkach,
o
politykach i „złotych rączkach”.
O tylu
innych, różnych problemach,
swoich i
innych, bo któż ich nie ma?
Chwila
spokoju jest jak morfina,
o bólu
zrazu się zapomina.
Przestaje
boleć życie okrutne,
znikają z
planu kadry zbyt smutne.
Uśmierza
nerwy i koi duszę,
daje
poczucie, że nic nie muszę.
Nie muszę
patrzeć, chociaż na chwilę
na
uprzykrzonych twarzy aż tyle.
Nie muszę
słuchać bzdurnych rozkazów,
ani się
trzymać różnych nakazów.
Leżąc w
spokoju gdzieś na tapczanie,
trapi
jedynie mnie… oddychanie.
Mogę się
oddać swoim marzeniom,
co od tak
dawna wewnątrz mnie drzemią.
Mogę
wyłączyć power w swej głowie,
przechodząc
w stan, co błogim się zowie.
Chwila
spokoju… Zawsze zbyt krótka!
Żeby tak
chociaż jeszcze minutka...
Lecz mnie
sprowadza szybko na ziemię,
nad uchem
znowu czyjeś pieprzenie!
Znów
czyjaś gęba wszerz rozdziawiona,
chwila
spokoju znowu zmącona.
sobota, 27 stycznia 2018
wtorek, 9 stycznia 2018
Człowiek zagadka - felieton
W kwestii
popularnego portalu społecznościowego jakim jest Facebook zdania są podzielone.
Są osoby odżegnujące się od niego jak diabeł od święconej wody, wietrzące w nim
samo zło. Ich zdaniem podobno służy do wykradania danych osobowych i kontroli
oraz sterowaniem ludzkich zachowań. Nie wiem, ile w tym prawdy, a ile
rozsiewanego zwykłego strachu, ale faktem jest, że jego użytkownicy chętnie z
niego korzystają.
Sama jestem jego fanką. Dla mnie Facebook jest skarbnicą wiedzy. W różnych dziedzinach. Nade wszystko jednak pokazuje prawdziwe zamiłowania, tudzież odzwierciedla charaktery moich znajomych. Zarówno tych dobrze mi znanych, z którymi mam bliższy kontakt, jak i tych mniej znanych, którzy pojawili się na mojej drodze życiowej na krótki okres, czasem tylko przelotnie. Cieszę się, że mam z nimi jakiś kontakt. Choćby tylko taki.
Z Facebooka korzystam często. I muszę przyznać, że moim znajomi równie często mnie zaskakują.
W obiegowej opinii funkcjonuje powiedzenie, iż można z kimś zjeść beczkę soli i się na nim nie poznać. Jak wiadomo, powiedzenia nie biorą się znikąd.
Co do przysłowiowej beczki soli, to przekonałam się o tym osobiście. Konkretnie na przykładzie jednego z moich znajomych.
Znałam go właściwie od dziecka i zawsze miałam o nim bardzo dobre zdanie. Nie sądziłam, że kiedykolwiek przyjdzie mi go zmienić. A jednak! I w tym konkretnym przypadku nie mogę sobie darować, że w kwestii oceny tejże osoby tak bardzo się pomyliłam.
Biorę pod uwagę fakt, że ludzie się zmieniają. Zmieniają nas sytuacje życiowe, choroby, stres, bogactwo. Oczywiście, to nic odkrywczego. Każdy z nas ma w swoim gronie kogoś takiego, na kim kiedyś bardzo się zawiódł lub też odwrotnie, kogoś, kto mile go zaskoczył, choć się tego wcale po nim nie spodziewał.
Pośród postów i prezentowanych na Facebooku zdjęć można znaleźć wiele ciekawych rzeczy. Od jakiegoś czasu jednak na mojej stronie na pierwszy plan wysuwają się zdjęcia i posty kolegi, nazwijmy go, Y. Jest tego sporo, ale nie to jest najważniejsze. Dziwi mnie jego, nie do końca wiem jak to nazwać, pewnego rodzaju dwoistość (?), rozdźwięk (?) charakteru. Polega to bowiem na tym, że z rana Y wysyła swoim znajomym całkiem przyjemny przekaz. Życzy wszystkim miłego dnia, smacznego śniadanka, przyjemnej pracy, itd. Do życzeń dołączone są kolorowe zdjęcia, tak zwane gify. Czyli mrugające do nas oczkami misie, ulatujące z kubka z kawą świecące serduszka, tudzież wszelkiej maści kolorowe kwiatki i kwiatuszki. Infantylne, ale, co by o tym nie powiedzieć, jest to jednak miły przekaz. Tyle że niedługo potem, przed południem, następuje nieoczekiwana zmiana.
Gdy w końcu znużone mruganiem misie zamykają oczy, z kubków z kawą przestaje ulatniać się zapach w postaci wirującej chmurki, a kolorowe kwiatuszki zwyczajnie idą w niepamięć, kolega Y zaczyna serwować swoim znajomym zdjęcia innego rodzaju.
W moim odczuciu wygląda to tak, jakby tuż po zjedzeniu śniadania, w kolegę wstępował nagły duch przemiany. I nie jest to bynajmniej dobry duch. Czasem zastanawiam się, co danego dnia kolega mógł zjeść na śniadanie, bo kto wie, być może coś mu zaszkodziło…
Do czego zmierzam? Ano, już wyjaśniam.
Po śniadaniu przychodzi pora na drastyczne fotografie. Na tyle okropne, że aż nie chce się tego oglądać. Z reguły są to fotomontaże i fake newsy różnych frustratów z sieci, których Y z upodobaniem wyszukuje w Internecie. Czyli rasizm, homofobia, oszczerstwa pod adresem Ludzi Solidarności walczących o wolną Polskę, z wybijającą się na czoło obsesją względem Niemców i wszystkiego, co niemieckie.
Jakoś nie przeszkadza koledze Y, że przy całej swojej antypatii do Niemców, jeździ niemieckim samochodem, zakupy robi w niemieckich supermarketach, bo tam taniej, a część członków jego rodziny i bliskich mu osób dorobiła się majątku dzięki pracy „na saksach”. Żarliwie też domaga się od Niemców odszkodowania za wyrządzone Polakom krzywdy w ostatniej wojnie, nie biorąc pod uwagę faktu, że podczas wojennej pożogi jego bliższą i dalszą rodzinę jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności hitlerowcy akurat oszczędzili.
Pluje na Wałęsę i idąc w ślad za innymi, nazywa go oszustem i zdrajcą, nie pamiętając o tym, że w czasach, gdy On nadstawiał za nas, Polaków, kark i ryzykował życiem swoim i swojej rodziny, on, czyli Y, wychodził codziennie do pracy, ale w gruncie rzeczy nie pracował. Mówił z dumą, że strajkuje. Tymczasem podczas swojej zmiany w fabryce grał w karty z kolegami, słuchając wieści z kraju, które przekazywało, ba, niemieckie (!) radio Wolna Europa. Po pracy zaś grzał tyłek na przypiecku w domu. I czekał aż inni rozprawią się z komunizmem, sam nie brudząc sobie rąk.
Ale poza tym, Y to spoko facet. Podobno jest katolikiem i wielkim patriotą. Obwieszcza o tym głośno na Facebooku. Tyle że jego zachowanie ani z jednym, ani z drugim nie ma nic wspólnego. Bo choć sam obiema rękami podpisuje się przeciwko aborcji nieodwracalnie uszkodzonego płodu i płodów, które są następstwem gwałtów, to nie zauważa, że „rzucając kamieniem” w, i tak już będące w ciężkiej sytuacji biedne kobiety, potęguje ich dramat. Zaś szczując ludzi innej rasy czy innej nacji przyczynia się niejako do ich upodlenia i powolnego „zabijania”, spychając na margines życia, w życiowy niebyt.
Y drwi także, a jakże (!), z protestów kobiet wobec ich nierównego traktowania względem mężczyzn, a także lekarzy narzekających na marne płace i wykorzystywanie ich ponad siłę. Ale chętnie się nimi otacza i korzysta z ich służalczej pracy wobec niego (mam tu na myśli także jego żonę), żądając przy tym, by swoje usługi bezwzględnie wykonywali natychmiast i za darmo, bo przecież on płaci na nich podatki. Od siebie dodam, że marne te jego podatki, bo od kilku lat nie pracuje zawodowo, tylko pobiera zasiłek. Nie zdradzę jaki. Ot, czysta hipokryzja!
Wieczorem, gdy już Y zmęczy się wyszukiwaniem w sieci i udostępnianiem w/w zdjęć i postów, przychodzi czas na… no właśnie, na co? Na refleksję? Nie sądzę. Podejrzewam, że już raczej na samo rozgrzeszenie. Takie bez rachunku sumienia, przeprosin, przyrzeczenia solidnej poprawy i naprawienia wyrządzonych krzywd.
Y potrzebuje bowiem spokojnego snu, czego sobie i innym znajomym na Facebooku szczerze życzy. Na dobranoc przesyła im całuski, bladoniebieskie chmurki, potulne owieczki, śpiące słodko misie, migoczące na ciemnym niebie gwiazdki i gwiazdeczki, bijący po oczach złotym blaskiem księżyc. Życzy miłych, kolorowych snów (za wyjątkiem oczywiście imigrantów, Niemców, żydów i jeszcze paru innych znienawidzonych nacji. Im akurat tego nie życzy).
W końcu nadchodzi noc i Y zasypia. Śni o pięknej i silnej Polsce. O braterstwie krwi. O Polakach żyjących w kraju nad Wisłą i kochających się od Bałtyku po Tatry. O uśmiechającej się do niego fortunie, może o medalu za to, że jest Polakiem, dobrym (jego zdaniem) patriotą i katolikiem. Jest zadowolony z siebie i z tego, że „godnie” przeżył dzień. Dziękuje za to Bogu.
Tyle że wcale tego swojego Boga w ciągu dnia nie słuchał. Nie słyszał jak Pan Bóg mówił: „Ktokolwiek z was jest bez winy, niech pierwszy rzuci kamieniem…”. Ani tego, gdy mówił, że wszyscy ludzie są równi. Ani tego, że potrzebującym trzeba pomagać, podać rękę, wesprzeć dobrym słowem. Ani tego, że bliźniemu, bez względu na kolor skóry i język jakim się posługuje, trzeba wybaczać, dać drugą szansę. Że należy żyć w zgodzie, że słowem też można zabić…
Y nie słucha Boga, bo Y słucha tylko siebie. Y nie jest prawdziwym katolikiem. Jest katolem. Y nie jest też żadnym patriotą. Jest mącicielem i złym człowiekiem, ale tego nie widzi. A może nie chce widzieć. Nie widzi, że swoimi postami na Facebooku, świadomie czy nie, nawołuje do nienawiści między ludźmi.
Kim w takim razie jest Y?
Wydawało mi się, że dobrze go znam. Że jest dobrym człowiekiem. Niemożliwe, żeby tak bardzo się zmienił. A może zwyczajnie się pogubił?
Y nie jest w tym odosobniony. Takich pogubionych ludzi jest wiele. Każdy z nas wśród znajomych ma kogoś jemu podobnego. Biednego, zagubionego człowieka. Człowieka, który dał wiarę fałszywym bożkom, fałszywym ludziom.
Y potrzebuje, aby wskazać mu inną, dobrą drogę. Ale zanim zdecyduje się nią pójść, musi coś zrozumieć. Musi zrozumieć innych ludzi, ale nade wszystko siebie. I odpowiedzieć sobie na dwa podstawowe pytania: Kim tak naprawdę jestem? I, co ze mną jest nie tak?
Y obrazi się na mnie za ten felieton. Podobnie jak obraził się kiedyś za prywatną wiadomość, w której napisałam mu, żeby przestał szczuć i nawoływać do nienawiści. Pewnie zaleje moją stronę hejtami i będzie oczerniał przed znajomymi. Jestem na to przygotowana. Tak jak jestem przygotowana na to, że może jednak mimo wszystko coś dzięki mnie zrozumie.
Napisałam ten felieton nie dlatego, żeby publicznie go zlinczować. Napisałam go po to, żeby mu coś uświadomić, a tym samym pomóc. Bo jeśli nic bym z tym nie zrobiła, to tak, jakbym dała mu ciche przyzwolenie na szczucie, rasizm, homofobię, nienawiść do innych braci. A tego ani Y, ani nikt inny nigdy ode mnie nie otrzyma.
Sama jestem jego fanką. Dla mnie Facebook jest skarbnicą wiedzy. W różnych dziedzinach. Nade wszystko jednak pokazuje prawdziwe zamiłowania, tudzież odzwierciedla charaktery moich znajomych. Zarówno tych dobrze mi znanych, z którymi mam bliższy kontakt, jak i tych mniej znanych, którzy pojawili się na mojej drodze życiowej na krótki okres, czasem tylko przelotnie. Cieszę się, że mam z nimi jakiś kontakt. Choćby tylko taki.
Z Facebooka korzystam często. I muszę przyznać, że moim znajomi równie często mnie zaskakują.
W obiegowej opinii funkcjonuje powiedzenie, iż można z kimś zjeść beczkę soli i się na nim nie poznać. Jak wiadomo, powiedzenia nie biorą się znikąd.
Co do przysłowiowej beczki soli, to przekonałam się o tym osobiście. Konkretnie na przykładzie jednego z moich znajomych.
Znałam go właściwie od dziecka i zawsze miałam o nim bardzo dobre zdanie. Nie sądziłam, że kiedykolwiek przyjdzie mi go zmienić. A jednak! I w tym konkretnym przypadku nie mogę sobie darować, że w kwestii oceny tejże osoby tak bardzo się pomyliłam.
Biorę pod uwagę fakt, że ludzie się zmieniają. Zmieniają nas sytuacje życiowe, choroby, stres, bogactwo. Oczywiście, to nic odkrywczego. Każdy z nas ma w swoim gronie kogoś takiego, na kim kiedyś bardzo się zawiódł lub też odwrotnie, kogoś, kto mile go zaskoczył, choć się tego wcale po nim nie spodziewał.
Pośród postów i prezentowanych na Facebooku zdjęć można znaleźć wiele ciekawych rzeczy. Od jakiegoś czasu jednak na mojej stronie na pierwszy plan wysuwają się zdjęcia i posty kolegi, nazwijmy go, Y. Jest tego sporo, ale nie to jest najważniejsze. Dziwi mnie jego, nie do końca wiem jak to nazwać, pewnego rodzaju dwoistość (?), rozdźwięk (?) charakteru. Polega to bowiem na tym, że z rana Y wysyła swoim znajomym całkiem przyjemny przekaz. Życzy wszystkim miłego dnia, smacznego śniadanka, przyjemnej pracy, itd. Do życzeń dołączone są kolorowe zdjęcia, tak zwane gify. Czyli mrugające do nas oczkami misie, ulatujące z kubka z kawą świecące serduszka, tudzież wszelkiej maści kolorowe kwiatki i kwiatuszki. Infantylne, ale, co by o tym nie powiedzieć, jest to jednak miły przekaz. Tyle że niedługo potem, przed południem, następuje nieoczekiwana zmiana.
Gdy w końcu znużone mruganiem misie zamykają oczy, z kubków z kawą przestaje ulatniać się zapach w postaci wirującej chmurki, a kolorowe kwiatuszki zwyczajnie idą w niepamięć, kolega Y zaczyna serwować swoim znajomym zdjęcia innego rodzaju.
W moim odczuciu wygląda to tak, jakby tuż po zjedzeniu śniadania, w kolegę wstępował nagły duch przemiany. I nie jest to bynajmniej dobry duch. Czasem zastanawiam się, co danego dnia kolega mógł zjeść na śniadanie, bo kto wie, być może coś mu zaszkodziło…
Do czego zmierzam? Ano, już wyjaśniam.
Po śniadaniu przychodzi pora na drastyczne fotografie. Na tyle okropne, że aż nie chce się tego oglądać. Z reguły są to fotomontaże i fake newsy różnych frustratów z sieci, których Y z upodobaniem wyszukuje w Internecie. Czyli rasizm, homofobia, oszczerstwa pod adresem Ludzi Solidarności walczących o wolną Polskę, z wybijającą się na czoło obsesją względem Niemców i wszystkiego, co niemieckie.
Jakoś nie przeszkadza koledze Y, że przy całej swojej antypatii do Niemców, jeździ niemieckim samochodem, zakupy robi w niemieckich supermarketach, bo tam taniej, a część członków jego rodziny i bliskich mu osób dorobiła się majątku dzięki pracy „na saksach”. Żarliwie też domaga się od Niemców odszkodowania za wyrządzone Polakom krzywdy w ostatniej wojnie, nie biorąc pod uwagę faktu, że podczas wojennej pożogi jego bliższą i dalszą rodzinę jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności hitlerowcy akurat oszczędzili.
Pluje na Wałęsę i idąc w ślad za innymi, nazywa go oszustem i zdrajcą, nie pamiętając o tym, że w czasach, gdy On nadstawiał za nas, Polaków, kark i ryzykował życiem swoim i swojej rodziny, on, czyli Y, wychodził codziennie do pracy, ale w gruncie rzeczy nie pracował. Mówił z dumą, że strajkuje. Tymczasem podczas swojej zmiany w fabryce grał w karty z kolegami, słuchając wieści z kraju, które przekazywało, ba, niemieckie (!) radio Wolna Europa. Po pracy zaś grzał tyłek na przypiecku w domu. I czekał aż inni rozprawią się z komunizmem, sam nie brudząc sobie rąk.
Ale poza tym, Y to spoko facet. Podobno jest katolikiem i wielkim patriotą. Obwieszcza o tym głośno na Facebooku. Tyle że jego zachowanie ani z jednym, ani z drugim nie ma nic wspólnego. Bo choć sam obiema rękami podpisuje się przeciwko aborcji nieodwracalnie uszkodzonego płodu i płodów, które są następstwem gwałtów, to nie zauważa, że „rzucając kamieniem” w, i tak już będące w ciężkiej sytuacji biedne kobiety, potęguje ich dramat. Zaś szczując ludzi innej rasy czy innej nacji przyczynia się niejako do ich upodlenia i powolnego „zabijania”, spychając na margines życia, w życiowy niebyt.
Y drwi także, a jakże (!), z protestów kobiet wobec ich nierównego traktowania względem mężczyzn, a także lekarzy narzekających na marne płace i wykorzystywanie ich ponad siłę. Ale chętnie się nimi otacza i korzysta z ich służalczej pracy wobec niego (mam tu na myśli także jego żonę), żądając przy tym, by swoje usługi bezwzględnie wykonywali natychmiast i za darmo, bo przecież on płaci na nich podatki. Od siebie dodam, że marne te jego podatki, bo od kilku lat nie pracuje zawodowo, tylko pobiera zasiłek. Nie zdradzę jaki. Ot, czysta hipokryzja!
Wieczorem, gdy już Y zmęczy się wyszukiwaniem w sieci i udostępnianiem w/w zdjęć i postów, przychodzi czas na… no właśnie, na co? Na refleksję? Nie sądzę. Podejrzewam, że już raczej na samo rozgrzeszenie. Takie bez rachunku sumienia, przeprosin, przyrzeczenia solidnej poprawy i naprawienia wyrządzonych krzywd.
Y potrzebuje bowiem spokojnego snu, czego sobie i innym znajomym na Facebooku szczerze życzy. Na dobranoc przesyła im całuski, bladoniebieskie chmurki, potulne owieczki, śpiące słodko misie, migoczące na ciemnym niebie gwiazdki i gwiazdeczki, bijący po oczach złotym blaskiem księżyc. Życzy miłych, kolorowych snów (za wyjątkiem oczywiście imigrantów, Niemców, żydów i jeszcze paru innych znienawidzonych nacji. Im akurat tego nie życzy).
W końcu nadchodzi noc i Y zasypia. Śni o pięknej i silnej Polsce. O braterstwie krwi. O Polakach żyjących w kraju nad Wisłą i kochających się od Bałtyku po Tatry. O uśmiechającej się do niego fortunie, może o medalu za to, że jest Polakiem, dobrym (jego zdaniem) patriotą i katolikiem. Jest zadowolony z siebie i z tego, że „godnie” przeżył dzień. Dziękuje za to Bogu.
Tyle że wcale tego swojego Boga w ciągu dnia nie słuchał. Nie słyszał jak Pan Bóg mówił: „Ktokolwiek z was jest bez winy, niech pierwszy rzuci kamieniem…”. Ani tego, gdy mówił, że wszyscy ludzie są równi. Ani tego, że potrzebującym trzeba pomagać, podać rękę, wesprzeć dobrym słowem. Ani tego, że bliźniemu, bez względu na kolor skóry i język jakim się posługuje, trzeba wybaczać, dać drugą szansę. Że należy żyć w zgodzie, że słowem też można zabić…
Y nie słucha Boga, bo Y słucha tylko siebie. Y nie jest prawdziwym katolikiem. Jest katolem. Y nie jest też żadnym patriotą. Jest mącicielem i złym człowiekiem, ale tego nie widzi. A może nie chce widzieć. Nie widzi, że swoimi postami na Facebooku, świadomie czy nie, nawołuje do nienawiści między ludźmi.
Kim w takim razie jest Y?
Wydawało mi się, że dobrze go znam. Że jest dobrym człowiekiem. Niemożliwe, żeby tak bardzo się zmienił. A może zwyczajnie się pogubił?
Y nie jest w tym odosobniony. Takich pogubionych ludzi jest wiele. Każdy z nas wśród znajomych ma kogoś jemu podobnego. Biednego, zagubionego człowieka. Człowieka, który dał wiarę fałszywym bożkom, fałszywym ludziom.
Y potrzebuje, aby wskazać mu inną, dobrą drogę. Ale zanim zdecyduje się nią pójść, musi coś zrozumieć. Musi zrozumieć innych ludzi, ale nade wszystko siebie. I odpowiedzieć sobie na dwa podstawowe pytania: Kim tak naprawdę jestem? I, co ze mną jest nie tak?
Y obrazi się na mnie za ten felieton. Podobnie jak obraził się kiedyś za prywatną wiadomość, w której napisałam mu, żeby przestał szczuć i nawoływać do nienawiści. Pewnie zaleje moją stronę hejtami i będzie oczerniał przed znajomymi. Jestem na to przygotowana. Tak jak jestem przygotowana na to, że może jednak mimo wszystko coś dzięki mnie zrozumie.
Napisałam ten felieton nie dlatego, żeby publicznie go zlinczować. Napisałam go po to, żeby mu coś uświadomić, a tym samym pomóc. Bo jeśli nic bym z tym nie zrobiła, to tak, jakbym dała mu ciche przyzwolenie na szczucie, rasizm, homofobię, nienawiść do innych braci. A tego ani Y, ani nikt inny nigdy ode mnie nie otrzyma.
Subskrybuj:
Posty (Atom)