piątek, 21 lipca 2017

Polityk po sześćdziesiątce to dziadek - felieton

Czy Wy też tak uważacie? Moim zdaniem powinno być ograniczenie wiekowe w kwestii kandydowania w wyborach samorządowych i parlamentarnych w Polsce. Osobiście postawiłabym kryterium - do pięćdziesiątego roku życia.
Polityk po pięćdziesiątym, sześćdziesiątym roku życia, to najczęściej mężczyzna lub kobieta żyjący w odrealnionym świecie. W swoim świecie. Dodam, dawnym świecie. Karmi się wspomnieniami i sentymentami do zdarzeń minionych.
Mówi, że ma wiedzę i doświadczenie. Co do tej wiedzy, to śmiem twierdzić, że różnie z tym bywa. Często jest to wiedza zaprzeszła, która nijak ma się do obecnej rzeczywistości. W dodatku obarczona czynnikiem zwykłego zapominania, żeby nie powiedzieć częściowej demencji. I nie jest to moja złośliwość, a jedynie smutna prawda. Powiem inaczej. Wiem co mówię, bo sama jakiś czas temu skończyłam lat sześćdziesiąt.
Wracając do tematu… Z tą wiedzą, nazwijmy ją współczesną, starszy osobnik najczęściej jest na bakier, bo nie zawsze za nią nadąża. Bywa że wielu osobom z tego przedziału wiekowego trudno jest przystosować się nowinek technicznych pojawiających się na rynku, a co dopiero przestawić się na inne, przyszłościowe myślenie. Czasem problem stanowi obsługa zwykłego smartfona czy komputera. Ba! Nawet nowoczesnego telewizora.
Nikt mi nie wmówi, że taki ktoś za wszystkim nadąży. Jeśli nawet, to potrzebuje na to więcej czasu.
Podobnie rzecz ma się z politycznym myśleniem. Do tego, co młodszym kolegom wydaje się na miarę czasu, godne uwagi i wymaga natychmiastowego wprowadzenia, osobnik po sześćdziesiątce podchodzi niezwykle ostrożnie, jak do jeża. Ociąga się w swojej ocenie, broni przed wprowadzeniem nowości. Boi się. Czasem niesłusznie.
Wszystko wymaga analizy, pod warunkiem, że nie ślimaczej. A tak się dzieje w wypadku politycznych dziadków.
Polityczni dziadkowie mają jeszcze jedną paskudną cechę. Są przekonani, że tytuły, stołki i profity należą im się przez zasiedzenie. Ponadto w pamięci mają czasy swojej młodości i najchętniej znów by do nich powrócili. Tyle że to niemożliwe.
Z drugiej strony patrząc, trudno mieć im to za złe. Podobno jest to jedna z cech procesu starzenia, na którą ani oni, ani medycyna nie mają wpływu.
Ale patrząc na to wszystko z boku, rodzi się obawa, iż taki polityk zawsze może być autorem ustawy, która choć trochę go do tych czasów przybliży. A jeśli ma wokół siebie podobnych jak on, istnieje realne zagrożenie, że ustawa zostanie przyjęta.
W obiegu funkcjonuje określenie „życiowa mądrość”. Pod tą życiową mądrość starają się czasem podpiąć niektóre starsze osoby (cały czas mowa o politykach) i wykorzystać jako atut podczas sprawowania swoich obowiązkach w samorządach , w Sejmie, w Senacie.
Każde powiedzenie skądś się bierze. Także to, że „głupieje się na starość”. I to powinno być przestrogą dla wszystkich potencjalnych wyborców. I choć do następnych wyborów jeszcze bardzo, bardzo daleko, pamiętajcie o tym Młodzi Ludzie, pełni zapału i energii. Nie wybierajcie na swoich przedstawicieli w samorządach i w rządzie starych dziadków. Pamiętliwych, złośliwych i zawziętych. Bo nic dobrego z tego nie wyniknie. Właśnie macie tego dobry przykład. Wystarczy włączyć telewizor… Może im w życiu nie wszystko wyszło zgodnie z ich oczekiwaniami, ale Wy wciąż macie szansę uczynić go lepszym.

czwartek, 13 lipca 2017

Czy każdy musi być patriotą?

- No, powiedz mi! Czy ja muszę być patriotą? – Tymi słowami przywitał mnie dzisiaj mój kuzyn Michał.
Zaskoczona nie wiedziałam, jakiej udzielić mu odpowiedzi. Na jego twarzy malowało się wyraźne poirytowanie, żeby nie powiedzieć, zdenerwowanie.
Okazało się, że powodem tego były dwie starsze panie. Obie w wieku siedemdziesiąt plus, które od pewnego czasu, usiłowały przekonać jego i żonę Michała do swoich poglądów na życie, a zwłaszcza religijnych i politycznych upodobań. Jak na jego gust, zbyt często odwiedzały ich dom, stale się naprzykrzając.
- Nie rozumiem, dlaczego uparły się akurat na nas – narzekał. – Co ich tu stale przyciąga?
- Może ty? Stale chodzisz w domu i w obejściu w slipach – próbowałam zażartować.
Michał skrzywił się niemiłosiernie, ale nie znalazł kontrargumentów.
Żona Michała nieraz narzekała na jego brak kultury osobistej, nie tylko w tych sprawach. Próbowałam więc trochę go zawstydzić, ale nic sobie z tego nie robił.
Starsze panie wyraźnie nie przypadły mu do gustu. Tłumaczył, że mógłby nawet nad ich nazbyt częstymi wizytami przejść do porządku dziennego, gdyby nie fakt, że rozsiewane przez nie życiowe mądrości nijak nie przystawały do nowoczesnej wizji świata Michała.
- Łażą z tymi kijami (nordic walking) po wsi i wszystkim usiłują narzucić swój pogląd myślenia! Dodam, że durny i rodem z ciemnogrodu! – Wściekał się, nie żałując obraźliwych słów pod ich adresem.
Opowiedział, że zazwyczaj składają im wizytę niezapowiedziane.  Niestety trasa ich przemarszu przebiega koło domu kuzynostwa. Za każdym razem ich odwiedziny trwają dwie, czasem i trzy godziny. Wypijają mnóstwo kaw i herbat. Zjadają kilogramy darmowych ciasteczek. Po czym, jak gdyby nigdy nic go opuszczają, pozostawiając w nim poirytowanych domowników.
- Stale rozmawiają o chorobach i imigrantach. O polityce, o której tak naprawdę nie mają pojęcia, a jedynie swoje domysły i żądania – żalił się Michał.
Współczułam mu w tym względzie, bo nie ma chyba nic gorszego, niż sfrustrowani ludzi, którzy nie mają poczucia czasu, dodam, że i wstydu, i nie przejmują się tym, iż nie są mile widziani w naszych progach i zabierają nam drogocenny czas. Dziwiłam się jednak, że żadne z nich, ani Michał, ani jego żona nie potrafią wykazać się choć odrobiną asertywności. Należałoby im przecież w mniej lub bardziej delikatny sposób dać do zrozumienia, że ich wizyty są dla nich uciążliwe.
- To raczej niemożliwe – skwitował moją uwagę w tym temacie kuzyn. A potem dodał:  – Na śmiertelnej obrazie by się nie skończyło. Każda rozmowa z nimi schodzi zawsze na jeden temat, który zdawać by się mogło, zamyka wszystko. Przede wszystkim zaś szufladkuje ludzi, dzieląc ich na patriotów i zdrajców narodu.
Nie musiał nic więcej dodawać. Wiem jak to działa. Mieszkam na wsi. Tu wszystko rozchodzi się z szybkością ponaddźwiękową. Ubarwione i przeinaczone. Nie dziwiłam się więc, że żona Michała nie chciała narażać się na obmowę i niesłuszne posądzenia. Ale kontakt z tymi toksycznymi osobami żadnemu z nich nie wychodził na zdrowie. Koniecznie trzeba było coś z tym zrobić.
- Już nie wystarcza tabliczka z napisem „Uwaga, zły pies”, powieszona na bramce ogrodzenia i udawanie, że nie ma nas w domu. Potrafią tak długo przyciskać na dzwonek, że mało co, a by go zepsuły – biadolił Michał.
- Może trzeba zmienić tabliczkę? – żartowałam. – Na taką z napisem: „W tym domu panuje ospa”. Albo malaria. Albo coś innego, równie odstraszającego.
Po chwili wpadłam na jeszcze lepszy pomysł. Uznałam bowiem, że jedynie, co może ich zrazić, to osoba, która jest w stanie obalić wszystkie ich argumenty. Należałoby ją zaprosić podczas kolejnego „najazdu obrończyń ojczyzny” i zaprosić do dyskusji.
Michał jednak złapał się za głowę.
- To by była katastrofa! Te stare baby mają w sobie tyle siły i nienawiści, że jeszcze gotowe przyłożyć mu tymi kijami!
Rzeczywiście, w tej sytuacji mój pomysł wydał się być mocno infantylnym. Wyglądało na to, że elektorat ojca Rydzyka jest na tyle mocny, iż nie do ogarnięcia.
Tymczasem Michał kontynuował rozpoczęty przez siebie temat.
- Dlaczego wszyscy muszą być patriotami? I co to słowo na dobre znaczy? Bo każdy rozumie go inaczej – pytał kolejny raz, właściwie chyba sam siebie, bo ja nie umiałam na nie odpowiedzieć.
W czasach młodości starszych pań patriotyzm miał nieco inny wymiar i znaczenie. Teraz, po wielu latach, w czasach pokoju, ale też i zupełnie innych zagrożeń niż dawniej, już nie jest to takie oczywiste. Każdy pojmuje go zupełnie inaczej. Michał także.
- Dlaczego mam wychwalać pod niebiosa nasz kraj, skoro wcale nie jest ani taki piękny, ani taki przyjazny dla nas, rodaków? Przez osiem miesięcy jest zimno, szaro i ponuro. A przez pozostałe cztery trochę słońca, na przemian z deszczem. Na ogrzewanie trzeba wydać połowę zarobionych pieniędzy, podczas, gdy w innych krajach o wiele mniej. Ludzie są tu zawistni, nieuczynni, nietolerancyjni wobec innych – wyliczał Michał. – Zafiksowani na siebie… Czemu mam bronić kraju i na dobrą sprawę przed kim, skoro sami wybierają coraz to gorszych przedstawicieli władzy? Przecież tak chcą…
- Poza tym, mnie na przykład podoba się język angielski, hiszpański, włoski i jeszcze parę innych – mówił.  – Dlaczego więc mam walczyć o czystość rodzinnej mowy? Wolałbym, żeby na świecie był jeden wspólny język, zrozumiały dla wszystkich. Czy to znaczy, że nie jestem patriotą?
- Albo, czemu mam przytakiwać starszym osobom i zgadzać się z ich poglądami na temat przyjęcia imigrantów? Przecież ci ludzie uciekają przed wojną? Błagają o pomoc, nas, katolików! A to, że najwięcej jest wśród nich młodych mężczyzn, to dla mnie zrozumiałe. Gdy Polacy wyjeżdżali na Zachód, to kto najpierw wyjeżdżał pierwszy? Młodzi, zdrowi mężczyźni! Przecierali teren, zdobywali pracę, wynajmowali mieszkania, a dopiero potem sprowadzali rodziny. Na dodatek byli w tej dobrej sytuacji, że nie musieli uciekać z kraju przed wojną, tylko wyjeżdżali, aby zdobyć lepiej płatną pracę.
To prawda. Nikt ich, Polaków, nigdy nie wyrzucał z krajów, do których się udawali. Wręcz przeciwnie. Ktoś postronny mógłby jednak powiedzieć: „No, dobrze, ale Polacy to przecież nie terroryści”. Teoretycznie nie. Ale i wśród naszego narodu zdarzały się i nadal występują jednostki nieprzystosowane społecznie. Wszystko bowiem zależy od motywacji do działania. I w ten sposób koło się zamyka.
Michał rozkręcił się na dobre. Nasłuchałam się tego, oj, nasłuchałam! Wciąż jednak nie wiedziałam, o co chodzi z tym patriotyzmem, przed którym tak się wzbraniał. Bo, że kuzyn na ten temat miał odmienne zdanie niż starsze panie, to już wiedziałam.
Patriotyzm, wielkie słowo. Ale czy rzeczywiście? Zaczęłam się nawet zastanawiać, że być może w ogóle go nie ma, tego patriotyzmu. A jeśli nawet istnieje, to mocno zdewaluowany.
W pewnej chwili przyszło mi coś na myśl. Pomyślałam, że może będzie to dobrym argumentem w kwestii obrony patriotyzmu.
- A wojna? – spytałam Michała? – Gdy znaleźliśmy się w tragicznym położeniu, ludzie potrafili jednak się zjednoczyć i wspólnie działać.
- Słuszna uwaga. Potrafili. Czas przeszły, dokonany – odrzekł Michał. – Teraz, gdyby coś złego zaczęło się dziać w naszym ukochanym kraju, natychmiast uciekliby do innych krajów. Ty nie? – spytał na koniec.
- Sama nie wiem. Być może, że ja też… - nagle zalała mnie fala wątpliwości.
- A widzisz! Czyli zero patriotyzmu! Bo, gdzie jest napisane, że mamy obowiązek być patriotami?
- Nie wiem… może w naszych sumieniach? – zastanawiałam się.
Z sumieniami jednak różnie bywa. Jedni słuchają ich głosu, inni nie. I tym sposobem znów byłam w punkcie wyjścia. A może jednak kuzyn miał rację? Nie każdy musi być patriotą. A, jeśli nie jest, to co? Od razu automatycznie jest zdrajcą narodu? No nie!
Przyznam, że tego dnia długo jeszcze się nad tym zastanawiałam. Niestety, wciąż nie znam dobrego wytłumaczenia. Ostatnie pytanie Michała sprawiło, iż pomyślałam, że słowo patriotyzm, niestety, jest już chyba mocno zdewaluowane.