Niedawno
odwiedziła mnie Marta, moja znajoma. Wpadła niezapowiedziana, w dosłownym
tego słowa znaczeniu, ale nie to było najgorsze. Już od progu zauważyłam, że
jest poirytowana i jak się domyśliłam, przyszła się wyżalić. Nie za bardzo
miałam na to ochotę, zwłaszcza, że była sobota. A w soboty, jeśli akurat nie
mamy z mężem w planach jakiegoś wyjazdu, to najczęściej zabieram się za domowe
porządki, albo za uporządkowanie przydomowego ogródka. Tego dnia akurat
czyściłam dywan. Niezadowolona z takiego obrotu sprawy, mimo wszystko zdjęłam
gumowe rękawiczki i odstawiłam wiaderko ze środkiem czyszczącym.
- Siadaj, proszę! Tylko uważaj, bo dywan jest mokry, a i tapicerka na niektórych krzesłach także – podpowiadałam, żeby wybrała sobie odpowiednie miejsce.
Nie musiałam pytać, co ją do mnie sprowadza, bowiem Marta ma to do siebie, że strasznie dużo mówi. W ogóle trudno wejść jej w słowo. I jak to zwykle bywało, teraz też ledwo przekroczyła próg domu, zaczęła narzekać.
- Nie mogę już wytrzymać w tym moim domu! Musiałam gdzieś wyjść, żeby nie zwariować! – zaczęła swojej wywody. – Do mojej córki stale przychodzą koleżanki! – mówiła oburzona. – W dodatku ze swoimi dziećmi!
Córka Marty, Luiza, jakiś czas temu wyszła za mąż, a niedługo potem urodziła dziecko. Wydawało mi się naturalną koleją rzeczy, że ten stan rzeczy skłaniał ją do szukania przyjaciółek w kręgu młodych matek. Marta niby to rozumiała, ale niestety nie akceptowała.
- Ciągle rozmawiają tylko o pampersach, zupach w słoiczkach, soczkach i takich tam bzdurach! Nie mogę już tego słuchać! W kółko to samo! Nie rozumiem, jak można tak spędzać czas. Co to za przyjemność? No i te ciągłe popłakiwania dzieci… Oszaleć można!
Spojrzałam na znajomą wymownym wzrokiem. Oszczędziłam jej powiedzenia „Zapomniał wół jak cielęciem był”, bo przecież obie też kiedyś przez to przechodziłyśmy. To prawda, że z biegiem lat, (nasze dzieciaki już wyrosły), niechętnie wraca się myślami do nieprzespanych nocy, wiecznego płaczu niemowlaków, pieluch i wszystkiego z tym związanym. Cieszy za to każda, najmniejsza nawet chwila spokoju. Poniekąd rozumiałam Martę. I pewnie nawet bym ją troszkę pożałowała, gdyby chwilę później nie zaczęła znów narzekać. Tym razem na swoją starszą wiekiem już matkę.
- Ilekroć ją odwiedzam, o niczym innym nie rozprawia, tylko o chorobach. Zwariować można! – żaliła się na swoją rodzicielkę. – Tam ją boli, tu ją strzyka, to coś jej spuchło, to znowu rwie! I na wszystko ma jakieś lekarstwa, o których bez końca opowiada. No i te jej odwieczne pytania! Z domu już nie wychodzi, wiec ciągle pyta, czy na tablicy ogłoszeń nie wisiała znowu jakaś klepsydra…
Okazało się, że matka Marty nie poprzestaje tylko na sobie. Sąsiedzi i znajomi starszej pani też przecież są już wiekowi i na coś chorują. Marta nie mogła odżałować, że traci swój cenny czas na coś, co ją kompletnie, jak mówiła, dołuje i rozwala.
Próbowałam coś jej wytłumaczyć, albo raczej przypomnieć. Słuchała jednak tego z zawiedzioną miną.
- Tak to już jest. Każdy wiek ma nie tylko swoje prawa, ale także swoje klimaty – powiedziałam ku jej wyraźnemu niezadowoleniu.
Chyba liczyła, że podzielę jej zdanie, pożałuję biedaczki i być może podpowiem jakieś sensowne rozwiązanie. Tymczasem usłyszała nie to, co chciała.
- Bo czyż nie jest tak, że najoględniej mówiąc, najpierw szukamy swojej drugiej połówki, potem rodzimy dzieci, wychowujemy je, aż w końcu starzejemy się, chorujemy… i żegnamy swoich bliskich i znajomych.
A potem dodałam:
- Musisz otaczać się ludźmi w twoim wieku. Najlepiej o podobnych preferencjach kulturowych. Innego wyjścia nie widzę – powiedziałam do znajomej.
- Myślisz, że tego nie wiem? – obruszyła się. - Ale oni wszyscy tacy zapracowani. Ty też! – wytknęła mi, że nie mam dla niej zbyt wiele czasu.
- Moja droga, mam rodzinę, dom, który muszę oporządzić. Czasem odwiedzić, dorosłe już, dzieci, które mieszkają w innych miastach. Zajrzeć do ojca, do kuzynki… No i chcę też mieć trochę czasu na swoje hobby.
Doprawdy staram się jak mogę, żeby nikogo nie zaniedbywać, ale nie zawsze mi to wychodzi.
- Ale teraz, jak widzisz, rzuciłam wszystko w kąt i chętnie poświęcę ci trochę czasu. I przyrzekam, że nie będziemy gadać o dzieciach, chorobach, wrednych szefach, bo obie już ich nie mamy, z wyjątkiem chorób oczywiście.
- W takim razie o czym? – Spytała, choć na dobrą sprawę to ja powinnam zadać to pytanie. Tak, żeby moja koleżanka była ukontentowana.
- Rzuć jakiś temat – podpowiadałam jej, ale nie mogąc się doczekać, zaczęłam opowiadać o modzie.
Konkretnie o moich ostatnich babskich zakupach. Niestety Marta już na wstępie znów się zirytowała.
- O Modzie! Po co? Przecież jestem już stara. Nikt nie zwróci na mnie uwagi. Myślisz, że ktoś zauważy, że mam na sobie nową kieckę? A poza tym nie mam pieniędzy!
Zrozumiałam, że w tym wypadku o kosmetykach i biżuterii raczej też nie. Przyszło mi na myśl, że może o wyjazdach w fajne miejsca, ale zanim zdążyłam otworzyć usta, zaprotestowała.
- Na wczasy na Teneryfie też nie mam kasy! – usłyszałam. - O facetach nawet nie wspominaj! Mąż tak mnie wnerwia, że czasem przysłowiowy nóż w kieszeni sam się otwiera!
- Hmn, to może po prostu pójdźmy na spacer! – Zaproponowałam. – W tym wypadku pieniądze nie są nam potrzebne.
Okazało się jednak, że aż tyle czasu to ona nie ma. A tak w ogóle nogi ją bolą. Stawy dokuczają. No i ma zadyszkę, trudno jej się chodzi. Przy okazji dowiedziałam się, co i na co stosuje. Jakie lekarstwa jej pomagają, a które szkodzą. Kto i co jej w tym temacie polecił i gdzie można je kupić najtaniej. Ani się zorientowałam, jak dałam się wciągnąć w tę rozmowę. I tak właściwie spędziłyśmy wspólnie całkiem sporo czasu. W myślach obliczyłam, że w tym czasie zdążyłybyśmy przejść ze dwa, może trzy kilometry drogi, albo obejrzeć jakiś dobry film.
- Nie myślałam, że osiągnęłyśmy już ten etap, o którym wspomniałaś wcześniej, mówiąc o twojej starej, schorowanej matce – zaśmiałam się. – Rozmawiamy w zasadzie tylko o chorobach!
- Jak to? – spytała trochę jakby się pesząc.
- Nie o miłości, nie o mężczyznach, nie o dzieciach, nie o naszych zainteresowaniach… - wyliczałam.
- O zainteresowaniach zawsze możemy porozmawiać – wtrąciła nieco nadąsanym głosem. – Ja na przykład uwielbiam pracę w ogródku. Zwłaszcza lubię sadzić kwiaty. Tyle że z każdym rokiem jest mi coraz trudniej – przyznała, a potem zaczęła… w zasadzie od początku!
Bo schylać przecież się nie może przez chory kręgosłup, no i kolana ją bolą, i ciśnienie od razu jej się podnosi, gdy ciężko pracuje. I tak dalej! Słuchałam i w duchu się śmiałam. I z niej, i z siebie, bo w zasadzie jestem taka sama.
- No i widzisz! Prawo naszego wieku! Z emerytury na niewiele nas już stać. Wyjazdy i ciuchy z wiadomych powodów odpadają! Pozostaje kanapa i filmy, no i ploteczki, ewentualnie krótkie spacery. Tyle że nasze dzieci zapewne strasznie to irytuje. Naszych rodziców z pewnością też. Nie rozumieją, dlaczego tak spędzamy czas. Tak, jak nam czasem trudno zrozumieć ich.
- Siadaj, proszę! Tylko uważaj, bo dywan jest mokry, a i tapicerka na niektórych krzesłach także – podpowiadałam, żeby wybrała sobie odpowiednie miejsce.
Nie musiałam pytać, co ją do mnie sprowadza, bowiem Marta ma to do siebie, że strasznie dużo mówi. W ogóle trudno wejść jej w słowo. I jak to zwykle bywało, teraz też ledwo przekroczyła próg domu, zaczęła narzekać.
- Nie mogę już wytrzymać w tym moim domu! Musiałam gdzieś wyjść, żeby nie zwariować! – zaczęła swojej wywody. – Do mojej córki stale przychodzą koleżanki! – mówiła oburzona. – W dodatku ze swoimi dziećmi!
Córka Marty, Luiza, jakiś czas temu wyszła za mąż, a niedługo potem urodziła dziecko. Wydawało mi się naturalną koleją rzeczy, że ten stan rzeczy skłaniał ją do szukania przyjaciółek w kręgu młodych matek. Marta niby to rozumiała, ale niestety nie akceptowała.
- Ciągle rozmawiają tylko o pampersach, zupach w słoiczkach, soczkach i takich tam bzdurach! Nie mogę już tego słuchać! W kółko to samo! Nie rozumiem, jak można tak spędzać czas. Co to za przyjemność? No i te ciągłe popłakiwania dzieci… Oszaleć można!
Spojrzałam na znajomą wymownym wzrokiem. Oszczędziłam jej powiedzenia „Zapomniał wół jak cielęciem był”, bo przecież obie też kiedyś przez to przechodziłyśmy. To prawda, że z biegiem lat, (nasze dzieciaki już wyrosły), niechętnie wraca się myślami do nieprzespanych nocy, wiecznego płaczu niemowlaków, pieluch i wszystkiego z tym związanym. Cieszy za to każda, najmniejsza nawet chwila spokoju. Poniekąd rozumiałam Martę. I pewnie nawet bym ją troszkę pożałowała, gdyby chwilę później nie zaczęła znów narzekać. Tym razem na swoją starszą wiekiem już matkę.
- Ilekroć ją odwiedzam, o niczym innym nie rozprawia, tylko o chorobach. Zwariować można! – żaliła się na swoją rodzicielkę. – Tam ją boli, tu ją strzyka, to coś jej spuchło, to znowu rwie! I na wszystko ma jakieś lekarstwa, o których bez końca opowiada. No i te jej odwieczne pytania! Z domu już nie wychodzi, wiec ciągle pyta, czy na tablicy ogłoszeń nie wisiała znowu jakaś klepsydra…
Okazało się, że matka Marty nie poprzestaje tylko na sobie. Sąsiedzi i znajomi starszej pani też przecież są już wiekowi i na coś chorują. Marta nie mogła odżałować, że traci swój cenny czas na coś, co ją kompletnie, jak mówiła, dołuje i rozwala.
Próbowałam coś jej wytłumaczyć, albo raczej przypomnieć. Słuchała jednak tego z zawiedzioną miną.
- Tak to już jest. Każdy wiek ma nie tylko swoje prawa, ale także swoje klimaty – powiedziałam ku jej wyraźnemu niezadowoleniu.
Chyba liczyła, że podzielę jej zdanie, pożałuję biedaczki i być może podpowiem jakieś sensowne rozwiązanie. Tymczasem usłyszała nie to, co chciała.
- Bo czyż nie jest tak, że najoględniej mówiąc, najpierw szukamy swojej drugiej połówki, potem rodzimy dzieci, wychowujemy je, aż w końcu starzejemy się, chorujemy… i żegnamy swoich bliskich i znajomych.
A potem dodałam:
- Musisz otaczać się ludźmi w twoim wieku. Najlepiej o podobnych preferencjach kulturowych. Innego wyjścia nie widzę – powiedziałam do znajomej.
- Myślisz, że tego nie wiem? – obruszyła się. - Ale oni wszyscy tacy zapracowani. Ty też! – wytknęła mi, że nie mam dla niej zbyt wiele czasu.
- Moja droga, mam rodzinę, dom, który muszę oporządzić. Czasem odwiedzić, dorosłe już, dzieci, które mieszkają w innych miastach. Zajrzeć do ojca, do kuzynki… No i chcę też mieć trochę czasu na swoje hobby.
Doprawdy staram się jak mogę, żeby nikogo nie zaniedbywać, ale nie zawsze mi to wychodzi.
- Ale teraz, jak widzisz, rzuciłam wszystko w kąt i chętnie poświęcę ci trochę czasu. I przyrzekam, że nie będziemy gadać o dzieciach, chorobach, wrednych szefach, bo obie już ich nie mamy, z wyjątkiem chorób oczywiście.
- W takim razie o czym? – Spytała, choć na dobrą sprawę to ja powinnam zadać to pytanie. Tak, żeby moja koleżanka była ukontentowana.
- Rzuć jakiś temat – podpowiadałam jej, ale nie mogąc się doczekać, zaczęłam opowiadać o modzie.
Konkretnie o moich ostatnich babskich zakupach. Niestety Marta już na wstępie znów się zirytowała.
- O Modzie! Po co? Przecież jestem już stara. Nikt nie zwróci na mnie uwagi. Myślisz, że ktoś zauważy, że mam na sobie nową kieckę? A poza tym nie mam pieniędzy!
Zrozumiałam, że w tym wypadku o kosmetykach i biżuterii raczej też nie. Przyszło mi na myśl, że może o wyjazdach w fajne miejsca, ale zanim zdążyłam otworzyć usta, zaprotestowała.
- Na wczasy na Teneryfie też nie mam kasy! – usłyszałam. - O facetach nawet nie wspominaj! Mąż tak mnie wnerwia, że czasem przysłowiowy nóż w kieszeni sam się otwiera!
- Hmn, to może po prostu pójdźmy na spacer! – Zaproponowałam. – W tym wypadku pieniądze nie są nam potrzebne.
Okazało się jednak, że aż tyle czasu to ona nie ma. A tak w ogóle nogi ją bolą. Stawy dokuczają. No i ma zadyszkę, trudno jej się chodzi. Przy okazji dowiedziałam się, co i na co stosuje. Jakie lekarstwa jej pomagają, a które szkodzą. Kto i co jej w tym temacie polecił i gdzie można je kupić najtaniej. Ani się zorientowałam, jak dałam się wciągnąć w tę rozmowę. I tak właściwie spędziłyśmy wspólnie całkiem sporo czasu. W myślach obliczyłam, że w tym czasie zdążyłybyśmy przejść ze dwa, może trzy kilometry drogi, albo obejrzeć jakiś dobry film.
- Nie myślałam, że osiągnęłyśmy już ten etap, o którym wspomniałaś wcześniej, mówiąc o twojej starej, schorowanej matce – zaśmiałam się. – Rozmawiamy w zasadzie tylko o chorobach!
- Jak to? – spytała trochę jakby się pesząc.
- Nie o miłości, nie o mężczyznach, nie o dzieciach, nie o naszych zainteresowaniach… - wyliczałam.
- O zainteresowaniach zawsze możemy porozmawiać – wtrąciła nieco nadąsanym głosem. – Ja na przykład uwielbiam pracę w ogródku. Zwłaszcza lubię sadzić kwiaty. Tyle że z każdym rokiem jest mi coraz trudniej – przyznała, a potem zaczęła… w zasadzie od początku!
Bo schylać przecież się nie może przez chory kręgosłup, no i kolana ją bolą, i ciśnienie od razu jej się podnosi, gdy ciężko pracuje. I tak dalej! Słuchałam i w duchu się śmiałam. I z niej, i z siebie, bo w zasadzie jestem taka sama.
- No i widzisz! Prawo naszego wieku! Z emerytury na niewiele nas już stać. Wyjazdy i ciuchy z wiadomych powodów odpadają! Pozostaje kanapa i filmy, no i ploteczki, ewentualnie krótkie spacery. Tyle że nasze dzieci zapewne strasznie to irytuje. Naszych rodziców z pewnością też. Nie rozumieją, dlaczego tak spędzamy czas. Tak, jak nam czasem trudno zrozumieć ich.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz