Za oknem padał deszcz. Kwietniowa aura nie zachęcała do
wyjścia z domu. Postanowiłam więc usiąść przed komputerem i trochę pobuszować w
Internecie. Powoli trzeba było przymierzyć się do wakacyjnego wyjazdu i
poszukać turystycznych ofert. Znalazłam nawet kilka interesujących. W sam raz
na naszą kieszeń. Skopiowałam potrzebne linki, by móc skonsultować oferty z
mężem po jego powrocie z pracy. Potem sprawdziłam jeszcze to i owo. Na porządku
dziennym było też zerknięcie w małe okienka-zdjęcia, pojawiające się po prawej
stronie ekranu monitora, bezpośrednio na samej górze, czasem na dole, w
zależności od portalu. Tak zwane cookies, czyli ciasteczka. Przedstawiały buty,
sukienki, biżuterię i inne precjoza. Pojawiały się i znikały. Z czasem
ustępowały miejsca innym przedmiotom, które wzbudziły moje zainteresowanie. Mogłam
w wielkim skrócie zobaczyć niemal wszystko to, czego ostatnio szukałam,
przeglądając Internet.
Przyznaję, czasem kupuję coś w Internecie, a czasem tylko podglądam, co jest
modne w obecnym sezonie. Szukam podpowiedzi, co warto kupić, a czego absolutnie
należy unikać. Jak wszyscy użytkownicy Internetu. Ale irytuje mnie, kiedy
pozostali użytkownicy komputera poprzez owe ciasteczka natychmiast muszą o tym
wiedzieć, znać wszystkie odwiedzane przez mnie „internetowe ścieżki”.
Moje zdanie w pełni podzielała przyjaciółka Baśka. Tego dnia starym zwyczajem
wpadła na kawkę.
- Wyobraź sobie, że ostatnio oberwałam za to od szefa w pracy – pożaliła się. –
Znalazł w moim komputerze kilka ciasteczek „zdrajców”, które nijak nie można
było pokojarzyć z wykonywaną przez mnie pracą.
- No i słusznie, że oberwałaś! – nie żałowałam jej. – W pracy się pracuje, a
nie buszuje po Internecie.
- Tyle że akurat z pozostałymi pracownicami szukałyśmy prezentu dla odchodzącej
na emeryturę koleżanki…. – tłumaczyła się.
Nie miałam powodu jej nie wierzyć, co nie znaczy, że ją rozgrzeszałam. I
niezrozumiałe dla mnie było, dlaczego robiła to w pracy, skoro miała
świadomość, że szef czasem zagląda do ich służbowych komputerów. Ale
przyjaciółka miała na to swoje wytłumaczenie.
- Chciałyśmy wszystkie wspólnie to skonsultować, więc wysyłałyśmy do siebie
linki... No i nie dość, że szef mnie zwymyślał przed wszystkimi, to jeszcze
Marysia dowiedziała się, czego dla niej szukamy – biadoliła Baśka.
Rzeczywiście głupio wyszło, ale nie zamierzałam się przejmować narzekaniem
Baśki. Zwłaszcza że do drzwi zapukał Michał, mój kuzyn, więc pobiegłam je
otworzyć. Przywitał się z nami i dołączył do grona delektujących się kawą i
ciasteczkami. Tymi realnymi, kupionymi w pobliskim sklepie.
- Częstujcie się – zachęcałam ich. – Są naprawdę wyśmienite!
- Rzeczywiście, choć tuczące – przyznała Baśka, która nie byłaby sobą, gdyby
nie pogrymasiła. I jak zwykle dodała: – Znowu mi przybędzie trochę tłuszczyku
po bokach. Ale przynajmniej „nie leżą na wątrobie”, jak te wirtualne.
Michał nie zrozumiał jej komentarza, więc musiałyśmy mu wytłumaczyć, dlaczego
ciasteczka stały się solą w oku Baśki, a po trochę i moim.
- Cha, cha! - Roześmiał się nagle. – Ja to mam większy problem!
Potem opowiedział, co odkryła jego żona.
- Dopóki szukałem w Internecie elektroniki, części do samochodów i takich tam
drobiazgów, wszystko było w porządku. Ale nie chcecie wiedzieć, jak zareagowała,
kiedy zacząłem odwiedzać strony dla dorosłych.
Prawdę mówiąc chciałyśmy wiedzieć. Ale Michał, rozbawiony, nie za bardzo był w
stanie mówić. W każdym razie mówił nieskładnie, nadrabiając gestykulacją rąk.
- Nie mów! – Chichotała Baśka, a ja razem z nią. – Na widok takich „ciasteczek”
z pewnością wpadła w furię.
Obie doskonale wiedziałyśmy, że kto jak kto, ale żona Michała jest straszną
zazdrośnicą. Ale żeby zaraz wściekać się o to, że Michał ogląda w necie
pornostrony? Było to dla nas niezrozumiałe. Zrozumiałyśmy, że jej reakcja jednak
była adekwatna do sytuacji, kiedy kuzyn uznał za stosowne do czegoś się jeszcze
przyznać.
- Pech chciał, że wcześniej szukałem w necie prezerwatyw… Można je tam kupić o
wiele taniej.
I wszystko jasne! Naszym śmiechom nie było końca. Kiedy wreszcie emocje opadły,
wspólnie uznaliśmy, że wirtualne ciasteczka w niektórych sytuacjach mogą nam
bardziej zaszkodzić niż te realne. Michał dodał, że po tym, jak się wszystko
wydało, na widok wirtualnych ciasteczek do dziś go mdli. I jest namacalnym
dowodem na to, że wtedy nie tylko podskoczył mu cukier, ale też, bez dwóch zdań,
wzrósł mu poziom adrenaliny i cholesterolu. No cóż, nie od dziś wiadomo, że
stres szkodzi zdrowiu.
Suma summarum: Wszyscy je uwielbiamy, ale jakie by one nie były, zawsze mogą
zaszkodzić.